Fusion-ha?...
Notka
odautorska:
To mój pierwszy
DB yaoi fik, więc mógł mi nie pójść^^’ Opinie proszę w księdze gości lub na
adres angevelinka@wp.pl Hope you enjoy it^^
Rozdział
pierwszy: A zapowiadał się taki piękny dzień...
-Ratunku!!!
–Gyaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
-Na pomoc!!! Policja, ratunku!!!
Takimi okrzykami Satan City powitało kolejny dzionek. Po mieście
szalał jakiś dziwny osobnik o skórze koloru szarego i fioletowych pancerzykach
w niektórych miejscach. Trójpalczaste nogi chwyciły właśnie za głowę gadającego
jak półgłówek spikera. Uśmiech wykrzywił fioletowe usta, w czerwonych źrenicach
widać było rozbawienie.
-Kyaaaaaaaaaaa!!! Ratunkuuuu!
-Jakie marne ścierwo... hej, powiedz mi, czy wiesz może gdzie
mieszka legendarny Super Saiyanin Goku?
-Błaaaaaaaa, puść mnieeeeeee!!!! Mamusiuuuuuu!!!
-Nie wiesz?... Trudno.
-Hej, puść go!!!
Osobnik obejrzał się. Twarz wykrzywiła mu kpina w pełnym tego
słowa znaczeniu. Dlaczego? Ano dlatego, że na wzniesieniu stał Mr. Satan i
robił głupie miny.
-Chonotu przebrzydły alienie, ja, Mr. Satan pokażę ci gdzie raki
zimują!!!
-Sam jesteś rak płotko – szara ręka zacisnęła się miażdżąc głowę
drącego się wniebogłosy spikera – szukam Super Saiyanina Goku. Znasz go może?
-Goku?
-To ja!!!
Osobnik spojrzał, za siebie. Kilka metrów od niego stał Goku w
pozycji bojowej.
-Co ty tutaj robisz Frieza?!!
-Ano uciekło mi się z piekła. Właśnie ciebie szukałem. Chcę się
zemścić!
-Ja też!!!
Zza Goku wyłonił się rozwścieczony Vegeta. I nie czekając na
zaproszenie naskoczył na Friezę.
-Nie masz szans!!! Jesteśmy dużo silniejsi!!!
-Ja też...
~*~
-...jestem silniejszy.
Goku powoli zsunął z nieprzytomnego Vegety wielki kawał ściany z pobliskiego
bloku. Sam ledwie zipiał. Frieza wręcz przeciwnie, był w świetnej formie. Mr.
Satan również. Odmawiał modlitwę za pobliskim zwaliskiem gruzów.
-I co? Wcale nie jesteście tacy mocni... nie da się z wami
walczyć. Nuda.
-Gdybym chociaż wiedział, że przybędziesz to bym potrenował! I od
razu bym cię pokonał!!!
-Hohoho, takiś pewny?
-Tak!!! Wystarczyłby mi tylko dzień by się wzmocnić!!!
-Dzień powiadasz? – Frieza spojrzał na wlokącego się na czworakach
Mr. Satana - Zgoda. Dam ci dzień.
-Co?...
-Skoro mówisz że to coś da, to go dostaniesz. Teraz strasznie
nudno się z tobą walczy. Ledwie cios i leżysz, mój drogi Goku. Zabierz stąd to
coś i leć trenować. Spotkamy się tu dokładnie za dwadzieścia cztery godziny.
I to mówiąc wszedł do pobliskiej cukierni i zażądał pokaźnego
tortu z malinami i bitą śmietaną. Ruda ekspedientka o mało nie umarła ze
strachu gdy odbierała zamówienie. Na trzęsących się nogach pobiegła na zaplecze
i zaczęła się uwijać jak w ukropie razem z szefem kuchni i jakimś asystentem od
dekoracji potraw. Reszta najzwyczajniej w świecie uciekła jak tylko Frieza
znalazł się w mieście. Natomiast sam kosmita siedział spokojne przy stoliku
studiując kartę dań. Oprócz niego w lokalu nie było nikogo. Nikogo?
-Hej, a ty co tu robisz?
Frieza zajrzał pod stół i widząc trzęsące się nogi w czarnych
butach. Ich właścicielem okazał się być nie kto inny jak Mr. Satan. Bez chwili
wahania kosmita zaprosił go do towarzystwa. Mr. Satan stwierdził, że „nie
wypada odmówić” spisując w myślach testament i zasiadł do stołu. Frieza nadal
przeglądał kartę dań. Zrozpaczona ekspedientka powolutku wysunęła się zza
zaplecza i osłaniając się tacą powiedziała drżącym głosem:
-Cccciaaaasttoooo nadejjdzie zz małymmm opóźnieeeniem...
Frieza odłożył kartę i uśmiechnął się diabolicznie patrząc na Mr.
Satana, któremu puszczały nerwy.
-Nie szkodzi, mamy czas...
~*~
<wwwwwwuuuuuuuuuch>
Goku leciał jak mógł najszybciej. Znacznie utrudniał mu to
dodatkowy ciężar na rękach i krańcowe wyczerpanie. Ale Saiyanin w życiu nie
pozbyłby się tego ładunku. Bądź co bądź sam fakt, że Bulma rozbiłaby na głowie
kasę pancerną wystarczyłby, żeby uważniej trzymać Vegetę. Ale tak naprawdę było
jeszcze coś...Co?
Nie wiadomo. Goku sam nie był do końca pewien. Patrzył tylko na
posiniaczoną twarz dumnego księcia i coś w nim kiełkowało. Co?
Nie wiadomo.
Czuł się tak tylko w towarzystwie Vegety. Zwalał to na „magnetyzm
narodowości” ale teraz jak patrzył na opartą o jego ramię głowę księcia to już
nie było to takie pewne. Takie to było... dziwne...
Sam nie wiedział kiedy pochylił się nad nim i przytknął usta do
czoła. To był jakiś amok. Powolutku przesunął usta w kierunku warg księcia i...
-Kakarotto?!!
...ostry ton głosu Vegety obudził go z pięknego uśpienia.
Natychmiast oderwał się od jego twarzy śmiejąc się nerwowo. Przerwał mu. Czy
żałował? Nie. Naprawdę, bo nie było czego. Nie żałował. Wcale... No... może
troszeczkę.
-Hahahahaha...
-Z czego się śmiejesz głupku?!! Co to mało znaczyć?!!
-Ależ Vegeta, o czym ty mówisz, hahahaha...
-Dobrze wiem o czym mówię!!! I ty też wiesz!!!
-Hahahaha... Wiem?
Vegeta sobie glebnął na wysokości kilkunastu kilometrów nad
ziemią. Goku był dobijający.
-Nie zgrywaj gorszego idioty niż jesteś!!! Kakarotto, co ty w
ogóle... co to ma znaczyć?!!
Książę dopiero teraz zorientował się, że znajduje się wysoko nad
ziemią i co gorsza, znajduje się w ramionach tego idioty. Natychmiast zaczął
się szarpać. I wyszarpnął się.
-Kakarotto kretynie!!! Zamiast się śmiać wyjaśniłbyś mi co
nieco!!!
-Hahaha... a? Już już... wiesz, zemdlało ci się...
-Zdążyłem zauważyć...- rzucił sarkastycznie Vegeta. Goku nie
zrażony kontynuował.
-...więc cię wziąłem, lecimy do Room of Spirit&Time by się
wzmocnić...
-Zaraz zaraz. A co z Friezą?!!
-Został w cukierni zajadając się ciastem – Goku inteligentnie się
uśmiechnął. Vegeta był na skraju załamania nerwowego.
-Że niby co?!?!?!
-No mówię... ciastem. Czeka na nas jutro dokładnie o tej samej
godzinie.
Świat oszalał. Najpierw Frieza ucieka z Piekła, potem umawia się z
Goku na konkretną godzinę i idzie do cukierni. Nie mówiąc już o tym, że sam
Kakarotto zachowuje się nader... dziwnie... Vegeta w zamyśleniu dotknął czoła.
A może tylko mu się przyśniło?...
-Hę? Co robisz?
Książę natychmiast oderwał rękę od czoła rumieniąc się aż po nasadę
czarnych włosów.
-A co cię to obchodzi głupku?!! Lećmy już!!!
I to rzekłszy poleciał przed siebie nie czekając nawet na Goku,
który gdzieś w oddali krzyczał by Vegeta zwolnił. Książę nie zważał na to.
Nawet jeszcze przyspieszył. Tak specjalnie. Żeby miał za swoje ten głupi
Kakarotto. W milczeniu dotknął jeszcze raz chłodnego czoła. Skóra zdawała się
kpić z niego dając mu symptomy czegoś co nie nastąpiło. Nie nastąpiło?...
Te zamglone oczy przykryte do połowy powiekami, ten ciepły oddech,
ten czuły dotyk...
Nie!!! Nie nastąpiło!!!
Głupi Kakarotto!!!
~*~
Frieza z namaszczeniem spożywał już piąty kawałek ciasta, podczas
gdy Mr. Satan starał się opanować drżenie łydek. Ekspedientka z nerwowym
uśmiechem zapisywała kolejne zamówienia, a asystent biegał w tę i wewtę
przynosząc co rusz nowe kilogramy mąki, cukru i innych składników koniecznych
do wypieku ciast. Friezę wyraźnie to bawiło. Patrzył swymi czerwonymi źrenicami
na uginającego się pod worami składników człowieka i bezwstydnie go wyśmiewał.
W końcu wstał i zaniósł cały ładunek na zaplecze używając do tego tylko jednej
ręki. Ekspedientka upuściła pióro, a Mr. Satanowi pociekło z nosa. Co za
siła!... Mamusiu!... Przepadłem!...
Kosmita powrócił na krzesło niosąc w ręce kubek z parującą kawą.
-To na czym stanęliśmy?
~*~
-Dende!!! Hej Dende!!! To my!!! Goku i
Vegeta!!!
-Witajcie!... Co za nieszczęście!...
Młody Nameczanin wyłonił się z głębi pałacu i ile sił w nogach
podbiegł do mocno pokiereszowanej pary Saiyanów. Miał bardzo nieszczęśliwą
minę.
-Witaj Dende. Wiesz chyba co się dzieje? Przybyliśmy potrenować w
Room...
Goku nie dokończył zdziwiony reakcją małego Kami-samy. Dende
usiadł na chodniku i najzwyczajniej w świecie zaczął płakać.
-Dende, co się stało?!!
-Błaaaaaaaaaaa!... Nie możecie tam wejść!... Nieodbudowane!... Buu
zniszczył i jeszcze się nie udało tego odbudować, błaaaaaaaaaaaa!...
Wojowników zamurowało.
-Jak to?!! JAK TO: NIEODBUDOWANE?!!! – wydarł się Vegeta – CZY TY
WIESZ CO MÓWISZ?!!!
-No nie... i cały plan wziął w łeb!... I co my teraz zrobimy?...Ja
myślałem, że już po budowie i że możemy...
-MYŚLAŁEŚ?!!! – Vegeta doskoczył do Goku plując się gorzej niż
kiedykolwiek – MYŚLAŁEŚ?!!! I NA TYM POLEGAŁ PLAN?!!! MYŚLAŁEŚ!!! TY IDIOTO!!!
Vegeta zamachnął się na śmiejącego się nerwowo Goku i już prawie
by mu przyłożył gdyby nie fakt, że przerwał im pewien znajomy głos. To był
najstarszy Kaioshin.
-Hej!!! Goku, Vegeta!!! Słyszycie mnie?!!
-Dai Kaioshin!
-Mniemam, że to oznacza tak... Vegeta nie złość się, istnieje
jeszcze jedna możliwość. A mianowicie fuzja...
-W ŻYCIU!!! – wrzasnął Vegeta – NIE BĘDĘ TAŃCZYŁ TEGO IDIOTYCZNEGO
TAŃCA, A POTEM JESZCZE ZNOSIŁ KAKAROTTO PRZEZ CAŁE PÓŁ GODZINY!!!
-Nie, nie o tą fuzję mi chodzi... ta jest za słaba... chodzi o
kolczyki Potara...
-NIEEEEEEE!!! – zawrzasnął dziko Vegeta – CO TY SOBIE MYŚLISZ?!!
ŻE JAK PRZEZ PÓŁ GODZINY GO NIE ZNIOSĘ TO WIECZNOŚĆ WYTRZYMAM?!!!
-Vegeta, uspokój się... Najstarszy Kaioshinie... nie ma innej
metody?...
-NIE BĘDĘ SPOKOJNY!!! ŚWIAT ZARAZ SIĘ SKOŃCZY A TY NAS
WKOPAŁEŚ W TAKĄ KABAŁĘ!!!
-Goku, nie ma innej metody. Musicie użyć tej i kropka! Wiesz co
masz zrobić?
-NIE BĘDĘ SIĘ Z NIM SCALAŁ... EJ!!! Co ty robisz, puszczaj!!!
Goku chwycił Vegetę za rękę i już ich nie było. Dende oniemiały
patrzył na drobne tumany kurzu wzbijające się ponad podłogę. Jedyny ślad jaki
zdradzał że jeszcze przed chwilą stało tam dwóch rozgoryczonych Saiyan.
-Powodzenia...
~*~
[pięć minut wcześniej]
-Kaiobito! Przygotuj Potara, zaraz zawiadomię Goku o możliwości
scalenia się z Vegetą... Wypoleruj bo stare... Tylko ostrożnie, bo to
ostatnie!...
-Dobrze!
Młody wynik fuzji pobiegł do małego domku i wyciągnął ze skrytki
na klucze dwa granatowe kolczyki o kulkowatym kształcie. Dmuchnął na nie raz
oczyszczając z pierwszych warstw kurzu i zaczął przecierać.
-O, jak ładnie!...
Nie dokończył, bo kolczyk wysunął mu się z rąk i upadł na podłogę
z cichym brzękiem. Kaiobito natychmiast rzucił się do poszukiwań. A żeby to!...
-Kaiobito! Masz już te kolczyki?!!
-Tak, mam!... – odkrzyknął znerwicowany chłopak i ze zdwojoną siłą
zaczął przeszukiwać pomieszczenie. No gdzie ten kolczyk?!! Gdzie?!!
<chrup>
A! ...tu. Powolutku cofnął się patrząc na ozdobę. Nadepnął na nią.
Na kolczyku utworzyła się rysa.
-Kaiobito!
-Ja... nic nie zrobiłem!... – szepnął cicho. Wziął kolczyki i
zaniósł do Dai Kaioshina.
Może nic się nie stanie...
~*~
-NIEEEEEEE!!! Kakarotto idioto!!! I po cholerę żeś mnie tu
przywlókł!!! Ja chcę na Ziemię!!! ALE JUŻ!!!
-Spokojnie... Vegeta!... Nie szarp się!...
Prośba wywołała wręcz odwrotny skutek. Książę zaczął się szarpać
jeszcze mocniej.
-PUUUUUUUUSZCZAAAAAAAAAAAAAAAAAJ!!! – zawył dziko – KAKAROTTO, BO
JAK CI ZARAZ PRZYSOLĘ!...
-Vegeta!!!... O!!! Kaiobito!!! Dai Kaioshinie!!! Tutaj, prędko!!!
Dwaj bogowie czym prędzej podbiegli do szamocącej się pary. Kaiobito
trzymał w ręce dwa granatowe Potara.
-Prędko!!! Zaraz się wyrwie!!!
-Nie!... Co wy robicie?!!! KAKAROTTO PUSZCZAJ!!!
AAAAAAAAAAAAAAA!!!
Podmuch złocistej energii zmiótł bogów o kilka metrów do tyłu.
Goku automatycznie zmienił się w Super Saiyaniana wersji drugiej by utrzymać
Vegetę w ryzach. Jemu już wpięli kolczyk. Książę się nie dawał.
-VEGETA!!!
-NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! KAKAROTTO TY GŁUPKU!!!
Zostawcie!...
Nie dokończył. Granatowy kolczyk zabłysł mu koło policzka.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Złociste światło pochłonęło ich oboje. Jednak nagle coś się
zaczęło psuć. Pojawiły się wyładowania elektryczne o dużej mocy i złotawe
światło stawało się to raz czerwone to fioletowe.
Coś jest nie tak.
-O nie!!!
-Co się dzieje?!!
-Coś się stało z Potara!!! Nawet nie chcę wiedzieć co z tego
wyjdzie... VEGETA!!! GOKU!!!
Światło znikło, pojawiły się tumany kurzu. Piach powoli zaczął
opadać i zdumionym oczom bogów ukazał się...
-Vegeta!!!
-Goku!!!
Nic się nie zmieniło. Kompletnie nic. Stali tak tylko i trzymali
się za ręce. Zaraz...
Trzymali się za ręce???
Vegeta zorientował się pierwszy.
-KAKAROTTO TY DURNIU!!! CO TY ODSTAWIA...
Nie skończył. Ręka nie chciała puścić dłoni Goku. Co jest?!!!
-HEJ!!! KAKAROTTO, PUSZCZAJ!!!
-Ale... nie mogę!...
Spojrzeli po sobie. Po chwili każdy panicznie próbował się oderwać
od drugiego na różne sposoby. Bogowie oniemieli.
-Kakarotto, to boli!!!
-Przepraszam!...
-Głupek!!! To wszystko przez ciebie!!!
-Co?!!! Co niby przeze mnie?!!
-Wszystko!!! Ciągnij!!!
-UNNNNNH!...
-AUAAAAAAAAAAAAA!!!
-Gh!... To na nic!...
-CO TAK STOICIE?!! POWIEDZCIE LEPIEJ JAK MAMY SIĘ OD SIEBIE
ODKLEIĆ!!!
Kaiobito zmieszał się, a Dai Kaioshin odchrząknął.
-Nie da się.
Nastąpiła chwila kłopotliwego milczenia.
-Ja... jak to...
-No, nie da się.
-COOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!!! – wrzasnął Vegeta – JAK TO
„NIE DA SIĘ”?!!! Przecież nie możemy tak być!... jak my będziemy walczyć?!!! A
żyć?!! Jeść, trenować, spać... – tu książę przerwał rumieniąc się intensywnie
na czerwono – Nie... JA SIĘ NIE ZGADZAM!!!
Kaiobito uciekł za drzewo, a Dai Kaioshin stoicko odpowiedział
tylko:
-Nie mam pojęcia.
~*~
-Chichi, jak myślisz, czy Goku już pokonał Friezę?
-Na pewno! Na szto proczent jusz wraczają do domu!...
-Pewnie tak... musimy urządzić im jakieś przyjęcie!
-No! Najlepiej pszyjęcie nieszpodziankę!
-Więc postanowione! Dzwoń do Kuririna i reszty ja dopilnuję
ciasta!...
-Ale będom zaskoczeni!...
-Pewnie! Nic nie pobije tego zaskoczenia!
~*~
-Jak my wyglądamy!... Dwaj faceci trzymający się za ręce... to
plama na honorze Saiyańskiego wojownika! Dobrze że nas nikt nie widzi...
Kakarotto przestań się śmiać!!! To wcale nie jest zabawne!!!
-Już... przestaję... – odpowiedział Goku niemalże skręcając się ze
śmiechu. No i proszę! Zawsze chciał być blisko z Vegetą ale ten nigdy nie
pozwalał podchodzić do siebie na metr, chyba, że walczyli. A teraz proszę! No
doprawdy, co za zdarzenie losu...
-KAKAROTTO!!!
-Już... przepraszam...
-Dureń!!! Czy ty w ogóle myślisz?!! Wiesz jakie my będziemy życie
prowadzić?!! Wyobrażasz to sobie?!! O ile oczywiście przeżyjemy!!! Bo teraz to
Frieza zrobi z nas miazgę na sto procent...
-Vegeta... od kiedy to myślisz w taki pesymistyczny sposób?
-ODKĄD W OGÓLE CIĘ POZNAŁEM!!! – wrzasnął rozjuszony książę –
ODWAL SIĘ ODE MNIE!!!
Wściekły nie zastanawiał się co robi. Zamachnął się pięścią i
uderzył Goku w twarz. Kakarotto upadł ciągnąc za sobą Vegetę i tak przeturlali
się o parę metrów dalej. Problemów nie było, bo łąka była płaskowyżem, dodatkowo
biegnącym nieco w dół. Zatrzymali się gdzieś na zboczu koło jakiegoś żółtego
kwiatka. Zrządzeniem losu Goku wylądował na Vegecie. Księciu się wcale to nie
podobało.
-Kakarotto, złaź ze mnie!!!
Goku ani drgnął. Leżał tylko nosem w trawie tuż koło ucha Vegety i
wsłuchiwał się w bicie swego serca. Biło trochę szybciej niż zwykle. Dziwne.
-KAKAROTTO!!!
-Vegeta... powiedz mi... czy ty też to czujesz?...
-GŁUPKU, MÓWIĘ DO CIE... Co?
-To uczucie... – mruknął przesuwając głowę w stronę szyi księcia.
Vegeta wstrzymał oddech.
-CO TY WYPRAWIASZ IDIOTO?!!
-Nie wiem... sam nie wiem... – Goku powolutku podniósł głowę i
spojrzał w oczy Vegecie - ...ale jakoś mi tak... dziwnie...
-Kakarotto, co ty ro... KAKAROTTO!!!
Goku zniżał swą głowę coraz niżej i niżej. Vegeta przestraszył się
jak jeszcze nigdy w życiu. Czyli tamto... tamto wydarzyło się naprawdę?!!
-Vegeta... mój książę...
Tego się nie spodziewał.
-Jak powiedziałeś?!!
-Książę... mój książę... mój Vegeta... – tym słodkim stwierdzeniem
zamknął Vegecie usta. Nigdy nie przypuszczał, że może w sobie czuć taki głód. I
takie pragnienie bliskości. To było jak narkotyk, jak pijaństwo po beczce
wódki, ogarniało i paliło, spalało od środka potęgując ten żar jeszcze mocniej.
To amok, taki straszny amok, wszystko za zasłoną...
Splótł palce wolnej ręki z jego włosami i włożył język do ust.
Zduszony krzyk wydostał się z piersi Vegety. Goku go nie słyszał. Nic nie
słyszał...
...póki nie poczuł mocnego kopnięcia w brzuch. Sen prysł jak bańka
mydlana.
Vegeta zachłysnął się powietrzem, brakowało mu tchu. Dopiero po
chwili dotarło do niego co tak naprawdę się stało.
Całował się.
Z nim.
Z tym cholernym, obrzydliwym, najbardziej nieznośnym Saiyaninem w
kosmosie.
A przede wszystkim: podobało mu się to. Zupełnie jakby na to
czekał od dawna...
Co to za brednie, przecież to Kakarotto, głupek do kwadratu,
Saiyański mężczyzna który odebrał mu honor i dumę i jeszcze postawił w takiej
sytuacji...
-GŁUPI KAKAROTTO!!! – wrzasnął – ZŁAŹ ZE MNIE IDIOTOOOOOOOO!!!
Zamienił się w Super Saiyanina. Trawą wstrząsnął taki dreszcz, że
aż cała się położyła.
Goku leżał na nim wtulony w zagłębienie jego szyi i wsłuchiwał się
w rytm swego serca. Biło bardzo szybko...