–Czego
tu chcesz?
Vegeta
wpatrywał się w młodego pół-Sayajina, siedzącego na jego łóżku. Wolałby, żeby
go tutaj nie było. Już od dawna jego postać nie dawała mu spokoju. Nie dość, że
zjawiał mu się we śnie, to jeszcze musiał tutaj przyleźć? I to kto? Syn jego
najgorszego wroga! A niech to wszyscy diabli!
–Wyjdź
stąd! – „Jeszcze chwila i zwariuję! Nie patrz tak na mnie…” – Bo ci krzywdę
zrobię! – dokończył myśl na głos
–Vegeta…
martwiłem się o ciebie…
–Tylko
tego mi brakuje! Zamartwiającego się o mnie bachora! Nie bądź śmieszny!
–Ale…
ja…
–Pytam
jeszcze raz: czego tu chcesz? Albo odpowiadasz, albo się wynoś! Więc?
–Ciebie!
– chłopak podniósł się
–Wal
się!
–Przyszedłem
po ciebie. – zdawał się nie zwracać uwagi na oburzenie Vegety – Będziesz mój.
Jak? Niewiele mnie to obchodzi.
Złapał
księcia za włosy, odchylając jego głowę do tyłu. Patrzył mu w oczy z szyderczym
uśmiechem.
–Już
długo czekałem. Myślałem, ze to szczeniackie zauroczenie, ale nie. Nie przeszło
mi. I nie przejdzie.
–Od
kiedy? – zdołał wyszeptać
–Od
wyprawy na Namek. Trochę czasu, co nie?
–Byłeś
wtedy dzieckiem… I nadal nim jesteś…
–Mam
szesnaście lat. Już dawno przestałem być tym „szczeniakiem”, za jakiego mnie
masz. – puścił jego włosy – Może to i racja… To nie ma sensu…
Odwrócił
się do okna i już miał wylecieć, gdy Vegeta rzucił się na niego i przewrócił na
ziemię. Usiadł na nim.
–Miałeś
szansę wyjść. Nie zrobiłeś tego. Teraz pożałujesz!
–Albo i
nie… - uśmiechnął się kusząco
* * *
Leżeli,
wtuleni w siebie. Dopiero teraz Vegeta zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Dał
się zaciągnąć do łóżka byle chłystkowi. Dlaczego? Pragnął tego. Ale czy to
wystarczający powód? By w jakikolwiek sposób wiązać się z synem wroga? Nawet,
jeśli miałby to być czysty seks? Czy to wystarczy, by zdradzić? Bulma… Gdyby wiedziała,
zabiłaby go chyba. Kochała go przecież. Ale…
czy on…? Chyba tak. Gdyby nie, nie sypiałby z nią, nie byłoby Trunksa… Przecież
przespał się z Gohanem! Czy jego też…? Nie, na pewno nie!
Mętlik
w głowie był nie do zniesienia. Odepchnął od siebie Gohana.
–Wynoś
się!
–Co ci
jest?
–Już,
nie ma cię tu. Dostałeś, czego chciałeś, to teraz zjeżdżaj. Na co jeszcze
liczysz?
–A ty…?
–Co ja
mam do tego? – spojrzał niepewnie
–Nie
chciałeś tego?
–Chciałem.
Chciałem cię zerżnąć. A teraz wypad mi stąd! – wstał szybko
–Ale…
Vegeta…
Wszystko
potoczyło się zbyt szybko. Gohan uwiesił mu się na szyi i wpił w jego usta. Po chwili
szeptał mu coś do ucha. O uczuciach. O bólu. O pragnieniu. Vegeta strzelił go
na odlew wierzchem dłoni. Nie żałował. Nawet, gdy zobaczył łzy w tych pięknych
oczach.
Gohan
wyleciał przez okno. Niewiele obchodziło go, co sobie o nim Vegeta pomyśli. To
bolało. Matka mówiła mu, że miłość boli. Ale żeby aż tak…? Nie rozumiał,
dlaczego musi tak być. Dlaczego Vegeta go odrzucił.
–On ma
rodzinę, idioto! Nie możesz żądać od niego niczego! – usiadł pod drzewem –
Nawet, gdybyś chciał być tylko jego kochankiem. Co ty sobie wyobrażasz? Że
będzie potrafił zmienić swoje życie, bo ty masz na to ochotę? Debil jesteś,
wiesz? – uspokoił się nieco
Siedział
na trawie, wpatrując się w przestrzeń przed nim. Już o niczym nie myślał. Ani o
tym, jaki jest głupi, ani o tym, że stracił Vegetę. O tym nawet nie chciał
myśleć. Podobnie, jak o łzach, płynących po jego policzkach. Powoli opuścił
głowę. W trawie walało się kilka zeszłorocznych dębowych liści i żołędzi. I
kilka gałęzi. Podniósł jedną. Wyglądała jak zwykły kołek.
–Kiedyś
czarownicom wbijali dębowe kołki w serca. A może i nie czarownicom… Nie
pamiętam już… Ciekawe, czy to boli…
* * *
–Cholera,
jak mogłem się dać na to złapać? Tak po prostu… dać się ponieść emocjom. Jakim
emocjom? Przecież nic do niego nie czuję. Chyba… Tylko pragnienie… Ale czy to
aby nie za dużo?
Powoli
dochodził do siebie. Już się nie wściekał. Zrozumiał, że coś go z nim łączy.
Nie to, co z Bulmą, ale coś na pewno… Musiał go znaleźć, porozmawiać…
–Ciekawe,
czy będzie chciał… Gdzie on się podział?
Nagle poczuł,
że poziom energii Gohana spada w zabójczym tempie. Nie, to niemożliwe!
Wyleciał, jak tylko dało się najszybciej. Po minucie czy dwóch był przy
pół-Sayajinie. W jego sercu tkwił kawał gałęzi. Wyrwał go, tamując krwotok
dłonią.
–Gohan,
otwórz oczy! Gohan, do kurwy nędzy!
–Veg…
–Nic
nie mów! Trzymaj… - wcisnął mu do ust senzu – Cholera, połknij to!
Ujął
jego twarz w dłonie i pocałował, zmuszając do przełknięcia ziarenka. Stan
Gohana polepszył się natychmiast, ale był za słaby, żeby się podnieść. Vegeta
bez słowa wziął go na ręce.
* * *
Przyglądał
się leżącemu obok chłopcu. „Dzieciak… słodki i naiwny…” Delikatnie przycisnął
usta do jego czoła. Gohan otworzył oczy.
–Dlaczego
to zrobiłeś?
–Nie
wiem… Coś mnie tchnęło…
–„Dlaczego”
pytam?! – Vegeta zmarszczył brwi
–Odepchnąłeś
mnie… A ja cię kocham…
–Może
być.
Uśmiechnął
się, w ten tak typowy dla siebie sposób. Przytulił go mocniej. „Może i ja…?”