Dziecko niespodzianka.
- Proszę, nie...- Kanashi z trudem
powstrzymywał łzy. Ten zboczeniec na prawdę nie żartował. Cholera, jaki on
silny! Chłopak jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się taki bezradny!
ŁUP! Co to było? Gwałtowny,
oślepiający błysk i straszliwy rumor przewracających się krzeseł. Cokolwiek to
było, Kanashi mógł tylko czuć wdzięczność, bo, bogom niech będą dzięki,
Hageshii zlazł z niego. Chłopak szybko poderwał się z ziemi i wciąż drżącymi
dłońmi szybko zapiął spodnie i koszulę. Wreszcie uspokoił się na tyle, by
rozejrzeć się po pomieszczeniu w poszukiwaniu źródła zamieszania. Przy okazji
zauważył, że szef również stał i doprowadził swoje ubranie do względnego ładu.
Między poprzewracanymi krzesełkami
leżał sobie drobny, rudowłosy chłopak. Jego olbrzymie, orzechowe oczy patrzyły
niezbyt przytomnie, z rozcięcia na skroni sączyła się wąska stróżka krwi.
- O kurde, ale się porobiło... -
Wymamrotało dziecko, po czym zemdlało.
Wciąż patrzący na siebie wilkiem
Kanashimi i Hageshi przenieśli chłopca na znajdującą się w poczekalni kanapę i
próbowali go ocucić. Wcześniej opatrzywszy ostrożnie zranioną skroń. W końcu
ich wysiłki przyniosły penien skutek. Chłopiec otworzył oczy, potem powoli
wywindował się do pionu.
- Au! - Jęknął, dotykając
opatrunku.
- Hej, mały, skąd się tu wziąłeś?
- Hageshii nie bawił się w grzeczności.
- Ja...nie wiem, ja...
- Przestań, wystraszyłeś go
brutalu! - Kanashi, który sam posiadał młodsze rodzeństwo, odsunął na bok
szefa. Zaabsorbowany roztrzęsionym, zagubionym chłopcem na chwilę zapomniał o
własnym strachu przed szefem.
- No, nie bój się mały. Jak ci na
imię?
Wielkie, orzechowe oczy wpatrywały
się w niego z kompletnym brakiem zrozumienia.
- No wiesz, imię. Ja jestem
Kanashimi. - Powiedział wskazując na siebie. - A ten wredny zboczeniec, o tam,
to Hageshii.
Mina Hageshiiego wyraźnie
wskazywała, czego Kanashi może się w przyszłości spodziewać ze strony
"wrednego zboczeńca". Na szczęście chłopak nie mógł go widzieć.
Chłopiec uśmiechnął się lekko.
- Shooi. - Powiedział.
- Shooi. - Kanashi powtórzył
dziwne imię. - Więc Shooi, powiedz nam, jak się tu znalazłeś?
- Ja...spadłem.
SWEATDROP.
- E, tak. Bez wątpienia. - Kanashi
przypomniał sobie stertę połamanych krzeseł. - Ale skąd spadłeś?
- Ja...nie pamiętam.
- Spróbuj sobie przypomnieć.
- Nie mogę... - Chopiec znów był
bliski łez.
- No już, spokojnie. Może potem. -
Kanashi postanowił ugryźć problem z innej strony.
- To, powiedz w takim razie gdzie
mieszkasz.
- W domu.
SWEATDROP.
- Fajnie, a gdzie znajduje się ten
dom? Mógłbyś nas tam, na przykład, zaprowadzić? Albo podać adres?
- Nieeee...<szloch>,
nieee...paaaamiętaaaam...
- Spokojnie, tylko nie płacz.
Będzie dobrze.
Tulący chłopaka Kanashi mocno
wątpił we własne słowa. Pomimo mocno wyczerpanego limitu cierpliwości i
własnych ciężkich przejść, próbował uśmiechnąć się krzepiąco do chłopczyka, co
zaowocowało ciekawym z anatomicznego punktu widzenia grymasem.
Tym czasem Hageshii uważnie
oglądał wszystkie zakątki pomieszczenia. Jak on u licha zdołał się tu dostać?!
- I co z nim zrobimy?
Pytanie Kanashiego wydawało się
szefowi idiotyczne.
- Odprowadzimy go na policję.
Niech oni się bawią w szukanie jego rodziców!
- Chyba masz rację...Co mały, dzwonimy po miłych panów, którzy
zabiorą cię do domu?
Reakcję chłopca trudno było
odczytać jako entuzjastyczną.
- Buuuuuuuuuuuu!!!!!!! Ja nie chcę
do żadnych panów! Oni na pewno są źli! Ja chcę zostać z Kanashi!!!!!!
Buuuuuuuu!!!!!!!
- Dobrze, dobrze,
ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiicho!!!!!!!!!
Kanashi miał wrażenie, że zaraz
popękają mu bębenki.
- Zrobimy inaczej. Dzisiaj zabiorę
cię do siebie do domu. Rodzice na pewno będą cię szukać, więc jutro razem
pójdziemy na policję i wszystko będzie w porządku. Co ty na to?
Dzieciak nie odpowiedział, wtulił
się tylko rozkosznie w ramiona Kanashiego. Chłopak poczuł się nieco zażenowany.
- No, idziemy.
Postawiony na nogi chłopak odkleił
się nieco od Kanashiego, ale tylko w niewielkim stopniu. Razem ruszyli do
wyjścia. Nagle jasnowłosy poczuł silne ramię obejmujące go od tyłu.
- Chwilunia. Wychodzimy tak po
prostu i zostawiamy mnie z całą tą robotą?
- Wybacz Hagashii, ale muszę
zabrać chłopca do domu-na pewno jest zmęczony. Poza tym, ja tu więcej nie
zostanę z tobą sam na sam. Wybij to sobie z głowy. Jutro zaprzęgniesz kogoś
innego do tej roboty.
Zdziwiony własnym spokojem,
Kanashi wyszedł z biura, zostawiając oszołomionego szefa samego.
Ku wielkiemu zdumieniu Kanashimi,
ani matka ani młodsza siostra nie okazały większego zdziwienia, gdy stawił się
na progu z kilkunastoletnim chłopcem, przyklejonym do ramienia. Obie uznały
Shooi za niezwykle urocze dziecko. Oczywiście, każda na swój sposób. Co jeszcze
dziwniejsze, mały zyskał też nieprzejednanego wroga w postaci ich uroczego
skądinąd kota. Neku (i nie pytajcie, skąd się wzięło to dziwaczne imię, siostra
je wymyśliła! dop.Kana). Gdy tylko dziecko weszło do salonu obudził się,
najeżył sierść, prychnął kilka razy, po czym ostentacyjnie wyszedł. Z niejakim
zdziwieniem (i zalążkiem sweadropa) Kanashi zauważył, że Shooi w odpowiedzi
pokazał czworonogowi język.
Zmęczony pełnym emocji dniem, Kana
zwalił się od razu a łóżko. Chciał, żeby chłopak spał w salonie, ale ten nie
chciał i w końcu wylądował w łóżku swego tymczasowego opiekuna.
Nastpnego ranka Kana pojawił się w
biurze spóźniony, wymiętolony i z Shooi uwieszonym u ramienia.
Na widok tego duetu.
- Jeszcze się go nie pozbyłeś?
- Byłem na policji, ale nikt nie
jak na razie nie zgłosił zaginięcia dziecka. Obiecali zadzwonić jak tylko będą
coś wiedzieli.
- Chyba nie masz zamiaru trzymać
go cały dzień w biurze?
- A masz lepszy pomysł? Przecież
nie zostawię go w pustym mieszkaniu. Zwłaszcza, że mój kot bardzo go nie lubi.
- Mądry kotek. Będę musiał go
poznać. - Mruknął Hageshii. Po chwili dodał, innym już tonem, obejmując lekko
Kanashiego- Mądrzejszy, ale na pewno nie bardziej uroczy od właściciela.
Nagle poczuł, jak jego rękę
przeszył ból.
- Cholera, Kana, naelektryzowałeś
się!
- Masz przynajmniej nauczkę, żeby
trzymać łapy przy sobie.
Wkurzony Hageshii siedział nad
stertą papierów, których zupełnie nie widział, pogrążony we własnych, niezbyt
wesołych myślach. Punkt pierwszy: kompletnie zawalił sprawę z Kanasimi. Chłopak
podobał mu się niesamowicie, ale był taki oziębły! No i Hageshiiemu wysiadły
nerwy. Pożądanie rzuciło mu się na mózg. Niewiele brakowało, a rzeczywiście
zgwałciłby chłopaka. I chociaż tego nie zrobił i tak miał przechlapane. Teraz
już nie da się wyciągnąć na żadną romantyczną kolacyjkę. Co mu do łba
strzeliło?! Punkt drugi siedział sobie wygodnie kilka biurek dalej i wymachiwał
nogami w powietrzu. Ten dziwny dzieciak niepokoił Hageshiiego. Szef sprawdził
każdą szczelinę w pokoju. Niemożliwe, żeby mały dostał się do pomieszczenia
przypadkowo. Ba, niemożliwe, przynajmniej teoretycznie było, że w ogóle się tam
dostał!
Hageshii drgnął widząc pulchną,
dziecięcą twarzyczkę, tuż przed swoją. Duże, orzechowe oczy nie były już
ciepłe, ani roziskrzone, wręcz przeciwnie, zimne ze stalowym błyskiem.
- Zostaw go w spokoju. On jest
mój. - O dziwo, groźba ta wcale nie zabrzmiała śmiesznie, jak byłoby w przypadku
każdego innego dziecka. Hageshii zadrżał. Ten bachor na prawdę był
przerażający.