Site hosted by Angelfire.com: Build your free website today!

Dziecko niespodzianka.

 

- Proszę, nie...- Kanashi z trudem powstrzymywał łzy. Ten zboczeniec na prawdę nie żartował. Cholera, jaki on silny! Chłopak jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się taki bezradny!

ŁUP! Co to było? Gwałtowny, oślepiający błysk i straszliwy rumor przewracających się krzeseł. Cokolwiek to było, Kanashi mógł tylko czuć wdzięczność, bo, bogom niech będą dzięki, Hageshii zlazł z niego. Chłopak szybko poderwał się z ziemi i wciąż drżącymi dłońmi szybko zapiął spodnie i koszulę. Wreszcie uspokoił się na tyle, by rozejrzeć się po pomieszczeniu w poszukiwaniu źródła zamieszania. Przy okazji zauważył, że szef również stał i doprowadził swoje ubranie do względnego ładu.

Między poprzewracanymi krzesełkami leżał sobie drobny, rudowłosy chłopak. Jego olbrzymie, orzechowe oczy patrzyły niezbyt przytomnie, z rozcięcia na skroni sączyła się wąska stróżka krwi.

- O kurde, ale się porobiło... - Wymamrotało dziecko, po czym zemdlało.

Wciąż patrzący na siebie wilkiem Kanashimi i Hageshi przenieśli chłopca na znajdującą się w poczekalni kanapę i próbowali go ocucić. Wcześniej opatrzywszy ostrożnie zranioną skroń. W końcu ich wysiłki przyniosły penien skutek. Chłopiec otworzył oczy, potem powoli wywindował się do pionu.

- Au! - Jęknął, dotykając opatrunku.

- Hej, mały, skąd się tu wziąłeś? - Hageshii nie bawił się w grzeczności.

- Ja...nie wiem, ja...

- Przestań, wystraszyłeś go brutalu! - Kanashi, który sam posiadał młodsze rodzeństwo, odsunął na bok szefa. Zaabsorbowany roztrzęsionym, zagubionym chłopcem na chwilę zapomniał o własnym strachu przed szefem.

- No, nie bój się mały. Jak ci na imię?

Wielkie, orzechowe oczy wpatrywały się w niego z kompletnym brakiem zrozumienia.

- No wiesz, imię. Ja jestem Kanashimi. - Powiedział wskazując na siebie. - A ten wredny zboczeniec, o tam, to Hageshii.

Mina Hageshiiego wyraźnie wskazywała, czego Kanashi może się w przyszłości spodziewać ze strony "wrednego zboczeńca". Na szczęście chłopak nie mógł go widzieć.

Chłopiec uśmiechnął się lekko.

- Shooi. - Powiedział.

- Shooi. - Kanashi powtórzył dziwne imię. - Więc Shooi, powiedz nam, jak się tu znalazłeś?

- Ja...spadłem.

SWEATDROP.

- E, tak. Bez wątpienia. - Kanashi przypomniał sobie stertę połamanych krzeseł. - Ale skąd spadłeś?

- Ja...nie pamiętam.

- Spróbuj sobie przypomnieć.

- Nie mogę... - Chopiec znów był bliski łez.

- No już, spokojnie. Może potem. - Kanashi postanowił ugryźć problem z innej strony.

- To, powiedz w takim razie gdzie mieszkasz.

- W domu.

SWEATDROP.          

- Fajnie, a gdzie znajduje się ten dom? Mógłbyś nas tam, na przykład, zaprowadzić? Albo podać adres?

- Nieeee...<szloch>, nieee...paaaamiętaaaam...

- Spokojnie, tylko nie płacz. Będzie dobrze.

Tulący chłopaka Kanashi mocno wątpił we własne słowa. Pomimo mocno wyczerpanego limitu cierpliwości i własnych ciężkich przejść, próbował uśmiechnąć się krzepiąco do chłopczyka, co zaowocowało ciekawym z anatomicznego punktu widzenia grymasem.

Tym czasem Hageshii uważnie oglądał wszystkie zakątki pomieszczenia. Jak on u licha zdołał się tu dostać?!

- I co z nim zrobimy?

Pytanie Kanashiego wydawało się szefowi idiotyczne.

- Odprowadzimy go na policję. Niech oni się bawią w szukanie jego rodziców!

- Chyba masz rację...Co  mały, dzwonimy po miłych panów, którzy zabiorą cię do domu?

Reakcję chłopca trudno było odczytać jako entuzjastyczną.

- Buuuuuuuuuuuu!!!!!!! Ja nie chcę do żadnych panów! Oni na pewno są źli! Ja chcę zostać z Kanashi!!!!!! Buuuuuuuu!!!!!!!

- Dobrze, dobrze, ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiicho!!!!!!!!!

Kanashi miał wrażenie, że zaraz popękają mu bębenki.

- Zrobimy inaczej. Dzisiaj zabiorę cię do siebie do domu. Rodzice na pewno będą cię szukać, więc jutro razem pójdziemy na policję i wszystko będzie w porządku. Co ty na to?

Dzieciak nie odpowiedział, wtulił się tylko rozkosznie w ramiona Kanashiego. Chłopak poczuł się nieco zażenowany.

- No, idziemy.

Postawiony na nogi chłopak odkleił się nieco od Kanashiego, ale tylko w niewielkim stopniu. Razem ruszyli do wyjścia. Nagle jasnowłosy poczuł silne ramię obejmujące go od tyłu.

- Chwilunia. Wychodzimy tak po prostu i zostawiamy mnie z całą tą robotą?

- Wybacz Hagashii, ale muszę zabrać chłopca do domu-na pewno jest zmęczony. Poza tym, ja tu więcej nie zostanę z tobą sam na sam. Wybij to sobie z głowy. Jutro zaprzęgniesz kogoś innego do tej roboty.

Zdziwiony własnym spokojem, Kanashi wyszedł z biura, zostawiając oszołomionego szefa samego.

 

Ku wielkiemu zdumieniu Kanashimi, ani matka ani młodsza siostra nie okazały większego zdziwienia, gdy stawił się na progu z kilkunastoletnim chłopcem, przyklejonym do ramienia. Obie uznały Shooi za niezwykle urocze dziecko. Oczywiście, każda na swój sposób. Co jeszcze dziwniejsze, mały zyskał też nieprzejednanego wroga w postaci ich uroczego skądinąd kota. Neku (i nie pytajcie, skąd się wzięło to dziwaczne imię, siostra je wymyśliła! dop.Kana). Gdy tylko dziecko weszło do salonu obudził się, najeżył sierść, prychnął kilka razy, po czym ostentacyjnie wyszedł. Z niejakim zdziwieniem (i zalążkiem sweadropa) Kanashi zauważył, że Shooi w odpowiedzi pokazał czworonogowi język.

Zmęczony pełnym emocji dniem, Kana zwalił się od razu a łóżko. Chciał, żeby chłopak spał w salonie, ale ten nie chciał i w końcu wylądował w łóżku swego tymczasowego opiekuna.

 

Nastpnego ranka Kana pojawił się w biurze spóźniony, wymiętolony i z Shooi uwieszonym u ramienia.

Na widok tego duetu.

- Jeszcze się go nie pozbyłeś?

- Byłem na policji, ale nikt nie jak na razie nie zgłosił zaginięcia dziecka. Obiecali zadzwonić jak tylko będą coś wiedzieli.

- Chyba nie masz zamiaru trzymać go cały dzień w biurze?

- A masz lepszy pomysł? Przecież nie zostawię go w pustym mieszkaniu. Zwłaszcza, że mój kot bardzo go nie lubi.

- Mądry kotek. Będę musiał go poznać. - Mruknął Hageshii. Po chwili dodał, innym już tonem, obejmując lekko Kanashiego- Mądrzejszy, ale na pewno nie bardziej uroczy od właściciela.

Nagle poczuł, jak jego rękę przeszył ból.

- Cholera, Kana, naelektryzowałeś się!

- Masz przynajmniej nauczkę, żeby trzymać łapy przy sobie.

 

Wkurzony Hageshii siedział nad stertą papierów, których zupełnie nie widział, pogrążony we własnych, niezbyt wesołych myślach. Punkt pierwszy: kompletnie zawalił sprawę z Kanasimi. Chłopak podobał mu się niesamowicie, ale był taki oziębły! No i Hageshiiemu wysiadły nerwy. Pożądanie rzuciło mu się na mózg. Niewiele brakowało, a rzeczywiście zgwałciłby chłopaka. I chociaż tego nie zrobił i tak miał przechlapane. Teraz już nie da się wyciągnąć na żadną romantyczną kolacyjkę. Co mu do łba strzeliło?! Punkt drugi siedział sobie wygodnie kilka biurek dalej i wymachiwał nogami w powietrzu. Ten dziwny dzieciak niepokoił Hageshiiego. Szef sprawdził każdą szczelinę w pokoju. Niemożliwe, żeby mały dostał się do pomieszczenia przypadkowo. Ba, niemożliwe, przynajmniej teoretycznie było, że w ogóle się tam dostał!

Hageshii drgnął widząc pulchną, dziecięcą twarzyczkę, tuż przed swoją. Duże, orzechowe oczy nie były już ciepłe, ani roziskrzone, wręcz przeciwnie, zimne ze stalowym błyskiem.

- Zostaw go w spokoju. On jest mój. - O dziwo, groźba ta wcale nie zabrzmiała śmiesznie, jak byłoby w przypadku każdego innego dziecka. Hageshii zadrżał. Ten bachor na prawdę był przerażający.