Site hosted by Angelfire.com: Build your free website today!

                                MATRIX  CZY  JAKA  INNA  CHOLERA?!?!      

 

 

 

-No, i co się gapią?

     Słowa te popłynęły z ust wysokiego blondyna, stojącego w drzwiach posterunku. Mężczyzna beztroskim gestem cisnął na podłogę wypalonego do połowy papierosa i od niechcenia przygniótł go obcasem wielce szykownego skórzanego glana.

     Na widok faceta wszyscy nagle skamienieli... a zwłaszcza urocza mamuśka uroczego dzieciątka, które stało tyłem do drzwi... ale mamuśka szybko ustawiła go we właściwym kierunku i bezczelny uśmiech zniknął z milutkiej twarzyczki... pojawiło się zdziwienie... zaszokowanie...

-No, to tym razem chyba pod właściwy adres trafiliśmy, Kat –rzuciła spokojnie postać stojąca obok faceta. Dziewczyna z włosami zaplecionymi w drobne warkoczyki, w zielonym sztruksowym płaszczu, z komórką w dłoni...

     Miny obydwojga z jednej chwili ze znudzenia przeszły w dziką radość... w podręcznikowy przykład „rusz się, a zginiesz, choć i tak pewnie cię zabiję, nawet jak się nie ruszysz, więc zacznij się modlić.”.

     I na dwóch twarzach pojawiło się przerażenie.

-Jest propozycja –przemówił znów blondyn, przechylając głowę w bok i wkładając dłonie do kieszeni skórzanych spodni... wszystko co miał na sobie było ze skóry, czarnej i połyskliwej... i tak, kurna, dobrze do niego pasowało, tak idealnie leżało, że aż się chciało wyć z radości!

–Jaka? –warknęła mamuśka... zastawiając się przezornie Shooim i cofając o krok. –Oddamy zakładników, a dostaniemy skrócenie wyroków? >podejrzliwość<

-Nie dokładnie...

-Poddamy się, a przeżyjemy? >nadzieja<

-Noooo... tak jakby....

-Poddamy się, a zabijecie nas miłosiernie szybko? >desperacja<

-Nooo...

     I właśnie w tej chwili... TITITUTU...

-Tak, słucham? –dziewczyna uniosła komórkę do ucha i przez chwilę słuchała drugiej strony.-Tak, jasne, dzięki. I zamów tym razem więcej makaronu...

SWEATDROP

-Sprawy stoją tak –bez żenady odsunęła telefon od ucha. –Wy dwaj –wskazała na cofających się osobników. –Idziecie z nami bez względu na zakładników, a i tak oddamy was władzom. Co wy na to?

_-_

-Przepraszam... –Kanashi w końcu odżył i postanowił kilka rzeczy wyjaśnić. –Przepraszam państwa, ale... to jest matka z dzieckiem... i... jeśli mógłbym...

     Co nie za dobrze mu szło. Zwłaszcza, gdy skierowały się na niego zielono-żółte oczy dziewczyny... naprawdę straszny widok. Nie dziw, że biedactwo zamilkło nagle.

-Przepraszam pana –odezwała się... niespodziewanie milutkim głosem. –Ale czy mógłby pan opuścić to miejsce? To zatargi...

-Rodzinne –zakończył Kat i odsunął się z progu, wskazując na wyjście. –Jeśli można, osób postronnych nie potrzebujemy.

-Ale... –Kana rzucił okiem na Shooi, który zaciskał dłonie na obejmujących go za szyję rękach „matki” i patrzył na  niego... takimi oczami... że... nieeeee... nie da się!

     Mózg chłopaka nagle zaczął się odłączać i z całej jego świadomości, mówiącej, że coś tu jest nie tak i najlepiej byłoby się stamtąd wynieść, że ma własne problemy – jak bycie molestowanym seksualne w pracy przez szefa-hentaia – został jedynie nie wiadomo skąd biorący się nakaz obrony tego małego, słodkiego dziecka. Silniejszy niż cokolwiek innego...

-O nie! –krzyknęła dziewczyna. –On znów zaczyna!!! Załatw go nim będzie za późno!!!

     Ruchem godnym pozazdroszczenia, z szybkością błyskawicy w dłoni mężczyzny pojawił się pistolet, jeszcze szybciej wycelował w nogi dzieciaka...

-Nieeee!

     Wiele dni po tym zdarzeniu pan policjant nie był w stanie powiedzieć co się wtedy zdarzyło... dokładnie powiedzieć. Bo sam wiedział, że czegoś takiego jeszcze w życiu nie widział. Chyba, że w kinie... oglądając Matrix’a... ale żeby w normalny dzień, na jego posterunku... coś takiego...

-Kryj się!

     Uskoczyła w bok dokładnie w chwili, gdy o ścianę za nią roztrzaskało się biurko... dotąd stojące pod oknem. W tym samym momencie blondyn strzelił do mamuśki, która... szybciej niż kula zrobiła unik i wykonując po drodze dwa salta skryła się za innym biurkiem, za którym siedział już Shooi, ściskając ramię nieprzytomnego Kanashiego...           

-Potknąłbyś się o krzesło, Shakke –rzucił szybko dzieciak, sięgając w panice do kieszeni.

-Starość nie radość –odpowiedziała babka, wyciągając zza koronkowej podwiązki nóż sprężynowy. –Też cię to czeka.

-Nie w tym wcieleniu. Co robimy?

-Nie radzę stawiać oporu –doszło z przeciwnego końca  pokoju. –Poddajcie się i wyjdźcie z rękami do góry!

-Bo co?! –krzyknął bezczelnie dzieciak.

-Bo rozsmarujemy was po ścianach –odpowiedział spokojny do bólu męski głos.

  GULP

-Chyba nie żartują –mruknęła mamuśka, przedłużając rozporek eleganckiej sukienki aż do biodra.

-A czy kiedykolwiek żartowali? Jest tu tylne wyjście?

-W tym problem, że nie ma! –odpowiedziała Rich. –My obstawiamy jedyne! Nie macie gdzie uciekać! Poddać się, ale to już!

-... moment! –wrzasnął nagle chłopiec. –Jak wy do cholery nas słyszycie?!

     W odpowiedzi zza progu wychyliła się dłoń opleciona koralikami, trzymająca telefon komórkowy. I wredny śmiech.

-Trochę techniki człowieka zgubi, wolałam, gdy nie mieli po swojej stronie tej cholernej internautki –westchnęła mamuśka, opierając głowę o biurko. –Co robimy? Nie ma drogi...

-Jak to co robimy? –orzechowe oczy dziecka nagle zabłysły groźnie. -To co zawsze... przerąbiemy sobie ją!!!

     Kana został nagle pchnięty na podłogę, z siła zdolną go w nią wbić. „Słabe” dziecko, które to zrobiło, pochyliło się nad pół-przytomnym i szepnęło z naprawdę wrednym uśmiechem na różanych usteczkach.

-Poleż tu trochę i nie wychylaj się, mój drogi, bo ktoś może cię załatwić. Poczekaj na mnie, grzecznie. 

-Ma gadane –mruknęła do siebie „mateczka”, nakładając na twarz okulary przeciwsłoneczne... jakieś takie dziwne. –Ma gadane jak cholera. I co, idziemy?

-Ta... świat należy do odważnych!

     A spokojny męski głos dopowiedział nieproszony.

-I do żywych.

-I to się da zrobić.

     I zaczęła się sieczka...

    

     Przy opisie tego co teraz się działo pan policjant łamał się dokumentnie. Bo to przecież było niemożliwe!

     Ta dystyngowana pani – skądinąd laska jak się patrzy – i jej słodkie dziecko nagle wyskoczyli zza biurka... ale jak wyskoczyli – odbili się od sufitu, od przeciwnych ścian i znaleźli się prawie pod drzwiami... prawie, bo ta dziwna parka, co się niedawno zjawiła, czymś z pogranicza skoku i salta jeszcze szybciej zagrodziła drzwi i jednocześnie wycelowała broń... znaczy, facet wycelował, w tego słodkiego dzieciaka, który w tej chwili już wcale nie przypominał słodkiego dzieciaka, tylko nie-słodkiego małego demona... wystrzelił dwa razy, ale mały jakimś cudem ominął kule – dokładnie, widać było jak muskają jego koszulkę... – i z rozbiegu kopnął blondyna w brzuch... przynajmniej tak zamierzał... Co do tej dziewczyny, to zrobiła dość dziwną rzecz – przynajmniej normalni ludzie nie robią tego, gdy jakaś kobieta o twarzy diablicy zamachuje się na nich nożem – mianowicie... wystawiła przed siebie owy nieszczęsny telefon komórkowy, odsunęła klapkę z ekranu i... wrzasnęła z całych sił...

-CENTRALA  ŁĄCZENIE!!!

     Na co napastniczka zareagowała też co najmniej dziwnie – z dzikim piskiem i przerażeniem w oczach cofnęła zamach i kilkoma skokami po biurkach oddaliła się na bezpieczną odległość. Wtedy zaatakowała ta mała...

     Pan policjant wiedział co to jest teleportacja – w końcu wiele filmów s-f w swym życiu obejrzał – i przysięgał, że właśnie to widział w tej chwili. Bo jak to mogło się stać, że ta dziewczyna  w jednej chwili stała tam, pod drzwiami i uśmiechała się wrednie, a w sekundę potem wymierzała cios kobiecie stojącej w pod przeciwległą ścianą, mając jeszcze wredniejszy uśmiech na twarzy? I co mu tu potem tłumaczyć, że to było zwykłe zachwianie przestrzenią przy użyciu hiper-fal i neotransmisji cząsteczek ożywionych z punktu A o położeniu 25489DX-2145T  przy trajektorii beta do punktu H położonego na 266 stopniu geograficznym starego kontynentu WEY669 odbywające się przy użyciu najnowocześniejszego sprzętu najnowszej generacji, oraz pod nadzorem jednego z najbardziej wydajnych mózgów tej epoki zaraz po Einsteinie? I tak by tego nie zrozumiał... niech to będzie dla niego zwykła, ordynarna teleportacja.

     Jakkolwiek by tego nie nazwać, było cholernie skuteczne... mamuśka uderzyła w ścianę, wybijając w niej plecami spory otwór. Bynajmniej jej to nie zniechęciło...

-Ty mała dzi*** -wywarczała już wcale nie słodkim głosem, ocierając z ust krew... zebrała się na nogi i odruchowym gestem poprawiła skotłowane włosy. –To wszystko na co cię stać? Technolgiczne nowinki z szafy siostry?

-O nie –uśmiech dziewczyny przeszedł w coś na kształt pogróżki. Schowała telefon do kieszeni i ściągnęła z szyi sznur koralików. –To był tylko szybki transport, mam o wiele ciekawsze niespodzianki.

     „Mamuśka” ścisnęła w dłoni nóż i oblizała resztę krwi z warg.

-No to dawaj.

     Po czym nastąpiła wymiana ciosów, za którą ludzkie oko nie mogło nadążyć w pełni... gdy jedwabiste włosy fruwają w powietrzu, gdy na podłogę opadają strzępki drogich sukien, gdy krwistoczerwone paznokcie drą skórę policzków, gdy biją się dwie babki... lepiej przenieść się na inny widok...  

     Tymczasem „mały, słodki dzieciak” całkiem nieźle sobie radził. Co i raz wykorzystywał jakiś imponujący skok lub unik, by wyminąć mężczyznę, stojącego na jego drodze do wolności... ale ten blond-włosy drań nawet na moment nie dał mu takiej szansy – też był szybki. Tylko kątem oka Shooi mógł zerknąć na sytuację  towarzyszki – jeśli ktoś widział Matrixa to może skojarzyć jak kobiety walczyły – ale nic ponad to. Sam starał się nie dostać przypadkiem na linię strzału mężczyzny, któremu jakoś niesamowicie jeszcze się kule nie skończyły – mimo, że ściany posterunku wyglądały już jak ser szwajcarski, a wszystkie sprzęty biurowe powoli dopełniały swych chwil na tym ziemskim padole.

     Facet był szybki jak pantera – i prawdę mówiąc nieco ją przypominał. Co prawda nie potrafił odbić się w skoku od sufitu, ale „spacerek” po ścianie nie był dla niego problemem. I do tego miał tak cholernie dobre oko, że nic nie mogło mu umknąć. Prócz Shooiego, i ten starał się jak najdłużej trzymać przy życiu to przekonanie, starając się wyprzedzać pociski... Klął się w duchu za to, że tak łatwo dali się odkryć, że za długo zwlekał, w końcu, że wplątał w to Kanashiego... właśnie, Kana!

-Stój, mały skurkowańcu! –warknął łowca, zastępując mu drogę do nieprzytomnego człowieka, który całej akcji przypatrywał się jak jakiemuś filmowi. –Łapy precz od postronnych!

-Ojejku –Shooi zrobił minę dziecka, które zaraz się rozpłacze. –Jak ty się brzydko przy dzieciach wyrażasz!

     I od razu musiał salwować się ucieczką na żyrandol, który i tak w sekundę potem został zestrzelony... ale jego już tam nie było.

-Przy dzieciach mnie raczej nie zobaczysz –uśmiech łowcy był naprawdę powalający.

-Ta, wierzę bo widzę –a małego otwarcie prowokujący. –Wystraszyłbyś wszystkie, niedorobiony Neo!

     Seria została posłana w zakratowane okno, na którego parapecie przed sekundą stał i wybiła szyby... których ostre odłamki, niczym małe sztylety pomknęły w stronę niebieskookiego. Cały rząd wbił się w jego prawe ramię... pistolet stuknął o podłogę, łowca syknął z bólu i  pochylił się by uniknąć reszty odłamków...

     Mały to wykorzystał, odbił się od podłogi i skoczył w jego stronę... opadł na ziemię kilka centymetrów od mężczyzny i zamachnął się niewielkim przedmiotem trzymanym w dłoni od dłuższego czasu... teraz go wykorzysta, z bliskiego dystansu... zgasi ten jego bezczelny uśmiech na zawsze!!! BUACHAHAHAHAHAHAHAHAHA...!!!!!!!!!!!!!

-Nie tym razem, gnojku.

     Bo łowca był również leworęczny... i miał drugi pistolet... wielką, wielkokalibrową, Hellsingowską, spluwę srebrny metallic, na której wygrawerowano gotyckimi literami napis „Pray for God... and die!” – w której lufę właśnie zajrzał niedoszły morderca (niedoszły tym razem). I to nie był wesoły widok... na ostatni widok w życiu się nadawał się wcale...

-CENTRALA  ŁĄCZENIE!!!!

     I tylko oślepiający blask jaki po tych słowach nastąpił, nie pozwolił sprawdzić się drugiej części grawerowanego nakazu...

     Ekran komórki rozjarzył się gwałtownie niebieską poświatą, a z niego smugi czerwonego laserowego światła wystrzeliły w kierunku „mateczki”, która starała się im umknąć. Jednak udało im się zahaczyć o ramię uciekiniera...

-CENTRALA  ZIP!!!!

     Lasery jak lepkie pajęczyny przylgnęły do skóry kobiety i szarpnęły ją spowrotem... mało tego, ich nowe strumienie zaczęły „oblepiać” jej nogi i chwytać ciemne włosy... jak najprawdziwsza, żywa, obrzydliwa pajęczyna, którą wrednie wyszczerzony i zziajany po stoczonej walce pająk chce opleść ofiarę.

     A ofiara się nie dawała, walczyła jak tylko mogła... bezgłośnie, z własną, osobistą godnością schwytanego wilka...  tylko, co nóż mógł poradzić na lasery?

     Shooi zmrużył oczy i z najgorszym przeczuciem starał się przeniknąć wzrokiem kłębowisko świetlistych węży, w które zamieniła się pajęczyna... które zdawały się pożerać coraz słabiej broniące się ciało...  zbladł momentalnie...

-SHAKKE!!!

     Kopniak glanem brzuch skutecznie powstrzymał go przed rzuceniem się na ratunek... posłał go pod ścianę i tam unieruchomił.

     Tymczasem błękitna poświata nabrała ostrości i mocy, a gdy lasery oplotły i unieruchomiły już w całości swą ofiarę... światło wybuchło gwałtownie jak mina przeciwpiechotna, robiąc tyleż samo hałasu... tworząc falę uderzeniowa, która zdemolowany posterunek zamieniła w dokładną ruinę, a nadwerężone sprzęty w trociny... i sklepom naprzeciw posterunku się oberwało, wszystkie straciły szyby...

     A potem stało się nagle tak strasznie cicho... tylko gdzieś w oddali wyły syreny... na polu bitwy zostali tylko dziwna parka, policjant, Kanashi i ogłuszony dzieciak...

-W sprawie uciekiniera nr. 33556 kategorii IX, plan postępowania „zip” zakończony. Centrala, koniec połączenia –dziewczyna z zadowoleniem zamknęła klapkę komórki. –Został już tylko jeden śmieć do sprzątnięcia.

     Mężczyzna skinął z uznaniem głową i odwrócił się do ogłuszonego...

-Pozabijam was ku*** wy pie***** suk**** z pie**** galaktyki na pie**** zadupiu Końca Świata!!!

     Już nie ogłuszonego dzieciaka. Owszem, potłuczonego. Owszem, poranionego. Owszem słaniającego się na nogach. Ale tak wściekłego i żądnego zemsty, że w orzechowych oczach wszystko co było jeszcze dziecięce spalił złoty płomień nienawiści. Spalił na popiół... i płonął coraz jaśniej.

-Przeciwnik drugi –dziewczyna ścisnęła w dłoni koraliki i sięgnęła za pasek na biodrze. –Uciekinier nr. 33557 kategoria X / XI. Plan postępowania „reset”. Niestety, Shakki... to nasza praca.

     Wielka spluwa blondyna i podbajerowany półautomat z gwintowaną lufą marki Smith&Whesson zielonookiej jednocześnie uniosły się, wymierzyły w chłopca, zostały odbezpieczone...

-Stój w miejscu i nie ruszaj się, to szybciej pójdzie... i wyrażaj się jak na dwunastolatka przystało!

     Orzechowe oczy nawet na chwilę nie wyraziły strachu... wciąż płonęły... drobne piąstki zaciskały się boleśnie...

-Po śmierci was dopadnę –a jego głos nie był głosem dziecka... był głosem wilka... –I zniszczę...

-Nie –uciął blondyn. –Bo świat należy do żywych... do żywych zwycięzców.  Say goodnight...

-CZYŚCIE POSZALELI?!

     Chłopiec zszokowany patrzył na plecy tego, kto nagle się przed nim pojawił, kto zasłonił go... własnym ciałem... zasłonił...

     Oba pistolety nawet na chwilę nie zadrżały.

-Proszę się usunąć z miejsca wykonania wyroku –nakazał beznamiętnie łowca.

     Kana na moment zaniemówił... a potem wykrzyknął z furią.

-Wyroku?!? Co wy, szaleni?!? To jest dziecko! Dziecko!!!

-Myli się pan –dziewczyna celowała ponad jego ramieniem. –To przestępca poszukiwany od dwóch lat z kawałkiem. Razem ze swoim bratem są winni śmierci wieeeelu osób... prosimy uprzejmie zejść z linii strzału.

     Kana zamarł... czy ona sobie jaja robiła?! „Prosimy uprzejmie zejść z linii strzału” – tak to może powiedzieć stewardessa na pokładzie Air Force One, a nie dzieciak celujący do innego dzieciaka! Groźny przestępca?! Winny śmierci wielu osób?! Shooi?!?!? To maleństwo, które jest takie słodkie, które uratowało go wtedy przed tym zboczeńcem Hageshim, które... które... na które wystarczyło tylko spojrzeć, żeby wiedzieć, że w jego obecności bezpieczne są nawet muchy...

     Tylko spojrzeć...

-Nie oglądaj się za siebie! Uciekaj!!! –ostrzegawczy wrzask dziewczyny dotarł do Kanashiego odrobinę zbyt późno...

     Przynajmniej szybsze były od niego te ramiona, które oplotły młodzieńca w ułamku sekundy. Jedno objęło go przez pół, a drugie zacisnęło się na szyi, uniemożliwiając jakikolwiek ruch... czy nawet głębszy oddech... nie mówiąc już o jakichkolwiek słowach...

     Choć i tak nie mógłby nic powiedzieć... przez ten głos, który nagle odezwał się tuż przy jego uchu. Taki głos, że ciarki samoistnie przechodziły po plecach, a całe ciało zaczynało sobie od niechcenia drżeć – w innych okolicznościach mógłby to być głos najczulszego kochanka... ale w tych brzmiał jak warczenie wilka... lub hieny... czegoś jeszcze bardziej krwiożerczego.

-No i klops –rzucił... ktokolwiek to jest, to na pewno nie jest... przecież on... –Jesteśmy w impasie, wy macie broń, a ja tarczę... dość żywą i... śliczną. Prawda, że Kanashi jest śliczny?

     W czasie, gdy dziwna parka prezentowała całkiem podręcznikowy sweatdrop, a Kana starał się nie zauważać, że ramię tego Kogoś, które obejmowało go w pasie, powolutku zsuwa się w dół, jednocześnie przyciągając go coraz bliżej ciała stojącego za nim... hm.. dość postawnego i...

     I nagle zadzwonił telefon.

     Dziewczyna wyjęła go z kieszeni i odebrała SMS-a. Razem z blondynem spojrzeli na ekran...

_-_ ŁUP!!!

     Tak artystycznie to zrobili, że aż się Ktoś zainteresował.

-Co macie?

     Rich pozbierała się z podłogi i obcierając łzy rozpaczy z oczu pokazała mu ekran, na którym wielkimi literami widniał napis „OCZYWIŚCIE, ŻE KANA JEST ŚLUCZNIUTKI, ALE DR. MURAKI JEST O 100% ŚLICZNIEJSZY^^”

     Tak, to zasługiwało na sweatdrop.

-Tak –mruknął blondyn, wyrywając z ramienia szkła (zapomniał o nich prawie^^). –Twoją siostrę zabiję, jak tylko poradzimy sobie z Shakki’m.

-Radzę wam to zrobić –dorzucił Ktoś. –Psuje wam wizerunek.

-Ta, wiemy, wiemy –dziewczyna odebrała następnego SMS-a. –Co tym razem? Łojezu...! Do ciebie Shakki.

     I znów pokazała ekran.

     „SŁUCHAJ, TY SIĘ NIE WYMĄDRZAJ PODRZĘDNY KRYMINALISTO, A ONI NIECH SIĘ W KOŃCU BIORĄ DO ROBOTY, BO IM SZEF POLECI PO PREMII!!!!!”

-Jak mus to mus –Rich z uśmiechem schowała telefon. –Powtórzę kolegę, nie ruszaj się to szybciej pójdzie. I wypuść chłopaka, za ładny, żeby umierać.

--_--‘

-A jak powiem, że nie puszczę?

     (Przypominam, że Kana jest ciągle unieruchomiony i właśnie rozważa możliwość zemdlenia, a nuż obudzi się we własnym łóżku i okaże się, że to tylko zły sen???)

-Oglądałeś Hellsinga? –wtrącił blondyn.

     Ktoś pokręcił niepewnie głową.

     Ale Kanashi oglądał i wiedział co w takiej chwili zrobił Alucard... Boże, któryś jest w niebie... niech to będzie tylko zły sen!!!

-Więc poinformuję cię, że strzelę w chłopaka, kula przejdzie mu na wysokości mostka przez plecy i trafi w ciebie... a potem jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz... do skutku –drań, nawet mu powieka nie drgnęła.

-Kat >szept<

-Tak Rich? >uprzejmie<

-Za dużo kawy pijesz >szept<

-Za dużo bajek ogląda –warknął Ktoś. –Za mało książek czyta... rodzice o to nie zadbali.

-Zabawne –łowca założył ciemne okulary (z celownikiem na poczerwień w jednej z soczewek) wycelował (Kanashi gdyby mógł cokolwiek powiedzieć to by powiedział... ale nie mógł się nawet pomodlić na głos.. święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo...). –Ja nie miałem rodziców... i ty chyba też nie.

-Nie miałem... –przyznał bezlitośnie. –Zabiliście ich...

-Nie my. Ale w stosunku do ciebie zaraz naprawimy ten błąd... say goodnight, kid.

     Kana, gdy doszedł go huk wystrzału... czekał na ból... na ból, który jednak długo nie nadchodził... nadeszła tylko ciemność.

 

-K**** TELEPORTOWAŁ SIĘ!!! TEN SUK***** PO RAZ DRUGI NABRAŁ NAS NA TEN SAM NUMER!!! CZY TY TO ROZUMIESZ??!?!? DRUGI RAZ NA TEN SAM NUMER, GDY JUŻ BYŁ NASZ, W NASZYCH RĘKACH!!!! NIE ZNIOSĘ TEGO AAAAAAAAA!!!!!

-Rich, spokojnie.

     Wystarczyło jedno spojrzenie lodowato niebieskich oczu by dziewczyna w końcu puściła kurtkę blondyna, przestała nim szarpać i wrzeszczeć wniebogłosy. Pokornie stanęła obok i wyjęła komórkę z kieszeni.

     „SUCKERS!!!>:[ „

-Raz internautka trafiła w sedno.

     Z kolei ten komentarz należał do nowego przybysza.

     Kat niechętnie oderwał się od swojego wielce ciekawego zajęcia – walenia głową w ścianę, Rich przestała dobijać obcasem to biedne krzesło i obydwoje spojrzeli w jego stronę. W stronę siedzącego na parapecie ubranego w kremowy garnitur i beżowy wełniany płaszcz,  czarnowłosego mężczyzny, który cała uwagę obecnie skierował na swoje paznokcie – skądinąd dziwnie ostre i zakrzywione do środka.

-W samą porę, Neku –zauważył złośliwie blondyn. –Ty to zawsze zdążysz. Jak nie z raportem, to na akcję.

     Jadowicie zielone oczy uniosły się gwałtownie na jego twarz. Mężczyzna całkiem po kociemu prychnął i zeskoczył na podłogę.

-Gdyby nie ja, nadal nie wiedzielibyście, że drań znalazł chłopaka, a poza tym... Jeszcze raz tak mnie nazwij –jego miękki głos zszedł nagle kilka tonów niżej, a po czarnych włosach splecionych w warkocz sięgający kolan przeskoczyło kilka iskierek. –Pożałujesz nędzniku!

-Naprawdę? >żmija<

-Naprawdę! >I’ll kill you<

-Łejezu, oni znów zaczynają –jęknęła dziewczyna, wchodząc na własną odpowiedzialność między dwóch samców gotowych do walki. –Panowie, może to mało ważne, ale... On uciekł! Mało tego, ma zakładnika!! Mało tego, tym zakładnikiem jest akurat ten człowiek, który nigdy nie powinien nim być!!! I co wy na to?!?!?

     Panowie prawie, że uciekli, gdy żółtooka wiedźma zaczęła się na nich wydzierać. Spór przeszedł na inny termin.      

-...przestać i zacząć coś robić!!! Kat, zrób coś z tym ramieniem, cieknie z ciebie jak z zarzynanej świni!!!

  ...>tak mamusiu...you scared me<

-A ty –zwrot w kierunku „kiciusia” –Nekemiku, masz jakiś interes, czy przylazł jako statysta?

-Eeee mam.

-JAKI?!?

-...eeee odsuwają was od tej sprawy.

     ...

     .....

     ..........................................................................WHAT?!?!?!

-What?!?!?!? Jak to?!??!?

-A tak to!!! –kiciuś odzyskał rezon. –Przenoszą was do działu XX, sprawa K568414-325655, kryptonim „Jeza’s Killer”. Zastąpi was inny profesjonalista.

-KTO????

-Ja.

     Parka znów była zmuszona obejrzeć się na jakiegoś faceta... tylko, że ten... ten wcale nie wyglądał przystojnie. Wyglądał... strasznie przystojnie... z naciskiem na strasznie...

-Kat, Rich, poznajcie naszego speca od eliminacji, to jest...

-Hageshi starszy –dokończyli jednym tchem.

     Facet w czarnym płaszczu uśmiechnął się wcale wrednie i poprawił ciemne włosy.

-Miło mi poznać.

 

 

     Woda kapie...

     Kap...

     Kap...

     Kap...

     Kap...

     Niech ktoś w końcu zakręci ten kran!!! 

     Kana otworzył oczy. Nie znosił niedokręconych kranów!!! Usiadł...

     Poprawka, nie usiadł. Już siedział... siedział pod ścianą jakiegoś odrapanego pokoju o zerowej zawartości mebli i... czegokolwiek innego. Do tego był dokładnie zawinięty w jakiś sznur... nie mógł nawet pomarzyć o podrapaniu się w nos, a co dopiero o zakręceniu kranu!

     Poprawka... kranu też tam nie było... To skąd do cholery kapała ta woda?!

     Chłopak rozejrzał się jeszcze raz... ouuuu zakręciło mu się w głowie, za dużo szybkich ruchów... (znamy to po kilku piwach^__--) Po chwili do bólu głowy doszły nieciekawe scysje w okolicach żołądka... naprawdę nieciekawe... ma ktoś torebkę foliową? Albo jakąś inną???

     Spokojnie, spokojnie...

     Kanashi przymknął oczy i odetchnął głęboko (mniej więcej, bo ten sznurek był naprawdę niekiepsko ściśnięty). Trzeba się zastanowić po kolei, nie panikować i spokojnie przejrzeć fakty.

     Fakt nr 1: jest w jakiejś kompletnie nie znanej mu ruderze.

     Fakt nr 2: jest związany... całkiem nieźle związany... zero ruchu!!!

     Fakt nr 3: nie ma pojęcia jak do tego doszło.

     Fakt nr 4: CHOLERNIE MU SIĘ TO NIE PODOBA!!!!

     Spokojnie, tylko spokojnie (mów sobie, mów^^). Powoli należy zająć się każdym z punktów.

     Punkt jeden na razie odstawimy – nie opuści tego miejsca związany jak baleron, nie ma szans. Żeby tego dokonać, należy rozwiązać problem nr 2. Więc do dzieła!

     Po dłuższej chwili szarpania się z więzami, stwierdził jednak, że przecenił swe siły... i to o wiele... poza tym, gdy zaczynał się ruszać, znów robiło mu się niedobrze... bleee... straszne, jak choroba morska na suchym lądzie...

     Więc punkt 2 również pójdzie w odstawkę. Ważne, żeby jak najmniej się ruszać. Więc popracujemy umysłowo.

     Teraz, skup się Kanashi i postaraj się sobie przypomnieć... jak do tego doszło?!?

     No tak, pamiętał tę strzelaninę na posterunku (choć dałby głowę, że to tylko sen, bo takie rzeczy są niemożliwe w realnym świecie). Pamiętał jak tych dwoje dziwaków chciało zastrzelić Shooiego... no właśnie, Shooi! Co się stało z małym? Czy wszystko dobrze? Nie zabili go?? I co to był za facet, który wtedy... hmm, co on właściwie zrobił?? Wziął go na zakładnika, a potem...  mieli do niego strzelać... strzelili!... i film mu się urwał.

     Boże, jak głowa boli...

     Ale co z małym? Czy jeszcze żyje? I co się stało z jego matką? Co oni jej zrobili???

-Zzipowali ją.

     Ale co to znaczy zzipować...?

-Spakować. Czy ty komputera w domu nie masz?

-Mam, ale...

     W tej chwili Kana uświadomił sobie, że nie gada sam ze sobą. Że odpowiedzi udziela mu mężczyzna siedzący przed nim po turecku i przypatrujący mu się ciekawym wzrokiem złotych oczu!

     Chłopakowi serce podeszło do gardła... jak nic, ten głos należał do tamtego Kogoś. Wtedy był straszny, ale teraz ten ktoś okazał się być co najmniej... co najmniej... Boże, niedobrze mi...

-Ej, spokojnie! –silne dłonie chwyciły go za ramiona i uchroniły przed upadkiem na twarz, posadziły go znów w poprzedniej pozycji. –Nie ruszaj się i nie ekscytuj zbytnio, bo będziesz haftować. Nie wiedziałem, że jesteś taki czuły na przeskoki między-przestrzenne.

     Przeskoki między-co...?

     W tej chwili Kanashi patrzył na nieznajomego z takim „nie wiem nic” w oczach, że ten odruchowo niemal pogłaskał go po policzku... za co natychmiast w myślach zdzielił się porządnie w łeb! Nie czas na czułości!!

     Całkiem zwinnie wstał z podłogi i przeszedł w inny kąt pokoju, do okna zabitego szczelnie deskami. No, prawie szczelnie, pozostało kilka szpar, przez które sączyło się słabe światło... najwyraźniej sztuczne. Jakaś latarnia, albo coś...

-Pozwolisz, że zapalę –poważny, aksamitny głos wcale nie zadał pytania.

     Więc chłopak nie odpowiedział... tylko się gapił. Całkiem otwarcie i bezmyślnie gapił się na nieznajomego, który wyjął z kieszeni czarnych jeansów paczkę papierosów i jednego zapalił. Boże, jak ta paczka zmieściła się w tej kieszeni?? Jeansy leżały tak idealnie, że trudno byłoby włożyć w kieszenie kciuki, a co dopiero mówić o paczce 10x5x4.  Nie tylko to zwróciło uwagę Kanashiego. Zainteresowały go również dziwne włosy mężczyzny – no co jak co, ale jeszcze nigdy w życiu nie widział człowieka, który miałby srebrne włosy. A te były srebrne jak babcię kocham, gęste i lśniące, lekko niedokładnie zaplecione w warkocz, zwieszający się do pasa. Nie wspominając o złotych oczach. I co on ma na ramionach?? Podkoszulka z oberwanymi rękawami dokładnie ukazywała śniade, umięśnione ramiona, pokryte... co to było? Blizny? Tatuaże? Cholera wie...

     Złotooki najwyraźniej zauważył zaciekawiony wzrok więźnia (oczywiście, że zauważył! I miał podjarkę jak cholera^^), bo w pewniej chwili udał, że się przeciąga, napinając mięśnie – nie tylko w ramionach, należy zaznaczyć^^. Jak nic, popisywał się!

     I to, paradoksalnie, otrzeźwiło chłopaka.

     Gapię się na... faceta??? O Boże!!!

     Rzeczony facet omal nie parsknął śmiechem na widok rumieńców, jakie wypłynęły na, skądinąd śliczną, twarz chłopaka, gdy uświadomił sobie co robi. A słuchanie jego myśli było naprawdę rozbrajające.

-...słuchaj –wymamrotał po dłuższej chwili więzień, wbijając wzrok w podłogę. -...Kim jesteś i czego chcesz? Powiedz mi co tam się stało i czy Shooi...

-To był jego brat.

-...co?

     Nieznajomy wydmuchnął w stronę okna siwy dym i spokojnie powtórzył.

-To nie była jego matka, to był jego brat.

     Kanashiego na moment zatkało.

-...co ty pieprzysz? –wyjąkał, gdy już się odetkał. –Mówię o tej kobiecie...

-Taka to była kobieta jak ty i ja –uśmiechnął się całkiem przyjemnie porywacz. –Mój brat i tyle! A kiecka, szminka i szpilki były dla zmyły. Taki kamuflaż, wiesz, żeby nas nie wykryli...

-Wiem co to jest kamuflaż! –krzyknął zdenerwowany chłopak... i natychmiast tego pożałował, łojojojoj głowa...

-A zzipowanie to jeden ze sposobów na chwytanie zbiegów –mówił dalej mężczyzna. –Widziałeś jak działa. Bierze się nadajnik, łączy z Centralą, a oni wysyłają Program, który...widziałeś co robi ten Program. Łapie delikwenta i wziuuu, do katalogu. Stamtąd na salę rozpraw i po przyspieszonym procesie masz zapewnione kilkaset lat wiktu i opierunku na jakiejś zapadłej planecie na skraju wszechświata. Say goodbye i takie inne. Właśnie to zrobiono Shakke, mojemu braciszkowi...

     Chłopaka trochę zdziwił nagły ból jaki pojawił się w spokojnym dotychczas głosie. Taki sam jak na przystojnej twarzy i w złotych oczach. Prawdziwy smutek...

     Ale bardziej dziwiąca była cała ta wypowiedź...

-...to był facet???

SWEATDROP

-Nie, kobieta z jajami! –nieznajomy w końcu się wkurzył. –Jak mówię, że mój brat, to chyba wiem jaką ma płeć, prawda?! Słuchaj uchem, a nie brzuchem!!

-...nie krzycz na mnie... >zaraz się rozpłacze<

     Mina porywacza, który zobaczył realny strach w oczach, skądinąd wcale pięknych, swojej ofiary, natychmiast złagodniała.

-Sorry, poniosło mnie –wyrzucił wypalonego papierosa i wrócił do więźnia. –Ale jestem trochę rozkojarzony, wiesz, mojego brata zzipowano, a mnie chciano zabić, teraz pewnie siedzą mi na karku ze cztery wydziały, kilkunastu zawodowych eliminatorów i kilkuset łowców nagród. To mnie trochę wnerwia, ale postaram się już nie krzyczeć.

-...>nadal chce płakać<

-O rany, Kanashi, naprawdę nie chciałem –z rezygnacją pogłaskał jasne, nieco spłatane włosy chłopaka. –No już, nie bój się mnie. Shakki nic ci nie zrobi...

-Skad... skąd znasz moje imię? –zapytał nagle więzień. –Przecież ja... wcale cię nie znam...

     To ostatnie zdanie jakoś dziwnie wpłynęło na mężczyznę. Jego łagodność jakby odpłynęła w siną dal... fiuuuu...a na jej miejsce pojawiła się całkiem mało sympatyczna mina.

     I głos jakoś się tak zmienił.

-Znasz mnie, Kanashi –powiedział... będąc bardzo blisko niego. –Tylko po prostu tego nie pamiętasz.

-...>gulp<

-Ale ja dopilnuje, żebyś sobie przypomniał. Żebyś sobie wszystko przypomniał. Wszyściutko.

Resztę pozostawiam Wam^^ to był „bohomaz” Jezy R.

 

 

Łachachachachacha... ale się porobiło. W pierwszej części wyglądało to na zwykłe opowiadanko obyczajowe, aby w tej chwili dojść do przesterowanego Matrixa>;P Chciałam tylko zaznaczyć jedną rzecz dla osoby, która będzie to pisać po mnie: Rich i Kat (ta dziwna parka) zostali tu wciągnięci przez całkowity przypadek, na ich miejscu miał się pojawić od samego początku Hageshii starszy, ale... poniosła mnie wyobraźnia, bo lubię te dwójkę. Ale niestety oni należą do repertuaru mojej siostry Lady Richelieu i jestem zmuszona ich jej oddać – dlatego zostali wycofani i proszę o nie używanie ich dalej ok.? Oni mają inne rzeczy do roboty (przyjmijmy, że to był urlop^^) Tak przy okazji to powodzenia, bo fabułę chyba nieco zakręciłam i wielkie SORRY do Ange, za to, że jej „wykończyłam” uroczą mamuśkę, ale... ktoś musiał polec, life is brutal^___--