Chłopska dola - miłość i niewola.
Helloł!!! Kolejny chory wymysł mojej wyobraźni, już się wam kłania^^ Na wstępie
chcę zaznaczyć (i będę to powtarzać za każdym razem, byście nie zapomnieli), że
wszystko (poza niektórymi wyjątkami i postaciami, rzecz jasna) jest tu jak
najbardziej żywcem wyjęte z historii. Tyle, że mocno pomieszane. Czyli wiek
czternasty z szesnastym i takie tam. Robię tak, bo chcę urozmaicić fik, więc
nie uczcie się tego^^ A poza tym nie chce mi się pisać oddzielnego>:) Akcja
oczywiście toczy się w Polsce, no bo gdzie^^ Mam nadzieję, że się wam spodoba^^
Czytajcie i oceniajcie^^ Mój mail znacie - w Piórkach jest, jakby kto
zapomniał^^ Czekam na opinie^^(Kurczę, muszę się oduczyć stawiać to
"^^" przy każdym zdaniu...^^)
Akt pierwszy: Pan jak słońce, co raniutko wstaje...
Słońce. Blask. Wszystko w świetlnej poświacie.
-Maćku... Maćku... Wstań...
Blondyn powoli otworzył zielonkawe oczy. Poświata znikła. Przecież to słońce
tylko tak świeciło!... Ale jakie duże!... Wielkuśkie takie, dużo większe od
Księżyca...
-Maćku... Chodź do mnie... Chodź...
Blondyn powoli spojrzał na wielką ognistą kulę. W jej promieniach stała jakaś
postać. Miała długie czarne włosy i szaroniebieskie oczy. Uśmiechała się.
-Maćku...
Chłopak powoli podszedł do zjawy miętoląc w rękach stary znoszony berecik.
Jakie cudo!... Piękniuśkie takie jak, jak... anioł. Nagle, ku swemu zaskoczeniu
stwierdził, że postać miała duże białe skrzydła. Padł uradowany a jednocześnie
przestraszony na kolana.
-O panie!... Niegodzien jestem!...
Anioł powolutku podszedł. Jego bielutka szata ciągnęła się za nim zmiatając
kurz z drogi. Gdzie tylko stanął wyrastały kwiaty. Dotknął delikatnie chudego
ramiona chłopa. Maciek przestraszony lekko uniósł głowę. Anioł patrzył na niego
troskliwe. Ach, jaki wstyd!... Takiej zjawie w takich łachmanach!...
-Maćku... - głos anioła szemrał cicho i słodko niczym dzwoneczki kościelne -
...czekaj na mnie... Czekaj...
Powiał wiatr. Maciek spojrzał pytająco.
-Jak to, panie?...
Anioł uśmiechnął się.
-To znaczy...
<szast>
-Maćku, Maćku! Wstawaj! Już świta!
-Maćku, w pole czas! Zbudź się, leniu!
Blondyn przetarł oczy. Słońce świeciło mocno przez odsłonięte okno. Usiadł nie
bardzo wiedząc co się dzieje. Spojrzał niepewnie na starszą osiwiałą
przedwcześnie kobietę i młodszego chłopaczka. Patrzyli uśmiechnięci.
-Maciek, śpiochu! Już kur piał ze cztery razy! Wstawaj!
-Maćku, Maćku, hahaha!
Mały siedmioletni szkrab o włosach koloru lnu wdrapał się na kolana brata. Jego
chabrowe oczy patrzyły wesoło na twarz Maćka.
-Maćku pamiętasz?
Blondyn uśmiechnął się. Jak mógłby zapomnieć...
-Tak, Jaśku. Pamiętam. Pójdziemy na ryby jak tylko skończę pracę w polu.
-Ale to będzie tak dłuuuuuuuuugo trwało...
-Nie marudź Jasieńku - matka zbeształa małego - Maciek musi pracować by daninę
spłacić...
Blondyn drgnął. Jeszcze ćwierć pola do zżęcia... Podniósł twarz do matki.
-Matulu...
-Co, Maćku?...
-Co z tatulem?...
Wszyscy momentalnie posmutnieli. Ojciec Maćka leżał obłożnie chory na jakąś
straszną chorobę. Gruźlicę chyba. Nie mógł chodzić na własnych nogach, nie
mówiąc o pracy. Lekarz nie dawał wielkich nadziei.
-Ciepło, dobre odżywianie i leków różnych dużo... Ale nie wiem czy to pomoże...
-Tak panie doktorze...
Matka potakiwała, ale wieczorami siedziała przy stole trzęsąc się w bezsilnej
rozpaczy. Z ust sobie odejmowała ostatnie kęsy by było więcej dla dzieci, ale i
tak wciąż pieniędzy brakowało... Skąd wziąć więc złoto na leki?... Maciek
zawsze sobie powtarzał, że będzie więcej pracował, żeby coś zrobić, ale mógł
niewiele. Bieda była aż piszczało i nic nie można było poradzić.
-Ojciec... - głos matki drżał - ...ojciec... już lepiej...
Maciek zwiesił głowę. Dziś lepiej, jutro gorzej... Kogut ozwał się ze zdwojoną
mocą.
-Ale! Maćku, co my robimy! Rozprawiamy, a tu czas leci!... Patrz, słońce już
całkiem wstało! Idźżesz już! - to mówiąc podała mu suchą kromeczkę chleba
owiniętą w chustę. Maciek wziął ją i ucałował matkę serdecznie.
-Dziękuję!...
Po czym chwycił kosę i wybiegł na dwór. Trzeba nadrobić stracony czas!...
Przyspieszył biegu.
-Matulu, patrz, kosa się błyszczy jak te monety srebrne, o, jak błyszczy!
-Tak, Jasieńku, tak...
Spracowana kobieta pogłaskała dziecko po głowie. Spojrzała w kierunku pokoiku
męża. Spał ciężkim snem. I wcale nie było mu lepiej. Był coraz słabszy. Po
policzku kobiety spłynęły łzy.
-Wybacz mi Maćku to haniebne kłamstwo!...
*******
-Ależ panie, tak nie można!...Panie!...
-Cicho, bo cię z roboty wyrzucę!...
-Ale panie!...
Młody lokajczyk nerwowo uciekał przed bogato wystrojonym szlachcicem. Bał się.
Jego pan nie zachowywał się normalnie. Odkąd się tu pojawił był dręczony przez
niego. Ale na szczęście zawsze w pobliżu znajdował się ktoś, kto wybawiał go z
opresji. Teraz był z panem sam na sam w całym domu. Pani wprawdzie była, ale
miała migrenę więc się nie liczyła. Co robić, co robić!... Lokajczyk ujrzał
przed sobą pana. Zaczął się cofać.
-Ale... panie... ja mam bardzo dużo do zrobienia i...
-Daję ci wolne.
Lokajczyk poczuł za plecami ścianę. Wystraszony spojrzał w szaroniebieskie
oczy.
-Wiesz, spodobałeś mi się...
Lokajczyk przywarł plecami do ściany. Gdy czarnowłosy szlachcic chwycił go
oplecioną w rękawiczkę dłonią za podbródek drgnął. Wiedział, że mógł tak po
prostu dać mu w tą upudrowaną gębę i uciec, ale straciłby wtedy pracę. A
pieniądze były najważniejsze.
-Ppa-aniee...
-Cicho...
Czarnowłosy szlachcic już niemal dotykał wargami jego ust. Wtem...
<Trzask!>
Drzwi otworzyły się z hukiem. To była matka. Czarnowłosy natychmiast odskoczył
od służącego. Kobieta spojrzała karcąco.
-Julianie! Jak ci nie wstyd się tak bawić!
-Przepraszam, matko...
-Co za niesforne dziecko!... Ale porozmawiamy o tym później. Ojciec przyjechał.
Czarnowłosy ożywił się.
-Ojciec? Już przyjechał?
-Tak, Julianie.
Szlachcic uradowany pobiegł do ojca. Na dwór wypadł jakby go goniło stado
wściekłych psów.
-Ojcze!...Oooooojczeeeeeeeeeeee!!!
Zdziwiony pan domu odwrócił się. Julian natychmiast padł mu w ramiona.
Ojciec!... Ojciec wrócił!... Spojrzał roztkliwiony na zmęczone szare oczy i
ozdobione gęstą brodą policzki. Tak długo go nie było!... Uśmiechnął się.
-Witaj w domu, ojcze!...
-Jestem rad widzieć cię całego i zdrowego synu!... A gdzie matka twoja, istota
wielce urocza?
-Mateczka migrenę ma, na światło nie może wychodzić.
-Ach... No cóż. Więc może najpierw pojedziemy po chatach zebrać daninę, a potem
siądziemy do stołu wieczerzać?
-Ojcze... czy to znaczy, że mogę jechać z tobą?...
-Oczywiście, przecież sługus mój, Walezy, choruje mocno, przeto nie może z nami
jechać...
-Och, jak się cieszę!
-Nie ma czego Julianie. Spotykanie się oko w oko z nędzą nie należy do
przyjemnych obowiązków. Te brudne łapska i wychudzone twarze, fuj! Już dawno
powinno się to tałatajstwo roznieść w pył! Ale cóż - w końcu to oni nas żywią.
Osiodłać konie!
Lokajczyk zgiął się pokornie wpół i pobiegł do stajni. Julian spojrzał za nim
przeciągle. Po chwili przybyły konie. Nie były zbyt strojnie zdobione, ale i
tak było widać po nich przepych i rozpasanie. Starszy szlachcic natychmiast
wsiadł na konia. Julian patrzył chwilę na swego wierzchowca, po czym również
wsiadł. Kasztanowy koń natychmiast podążył za białym wierzchowcem pana domu.
-A co mnie tam czeka, ojcze?
*******
<Ciach! Ciach!>
Błyszcząca kosa migała w prażącym słońcu odbijając złote promienie. Ciężkie
kłosy żyta szczodrze padały na ziemię przyspieszając koniec pracy. Maciek z
zacięciem ciął kolejne snopy. Na nagie plecy wstąpiły krople potu. Słońce
prażyło niemiłosiernie. Już prawie koniec!... W końcu pole nie było duże... I
tak uwinął się szybko. Spojrzał w kierunku słońca. Było coś koło trzeciej.
Zmęczony odstawił kosę na bok i usiadł na pobliskim pniaku. Odwinął chustę.
Kromka chleba i osełka masła. To i tak strasznie dużo. Maciek wzrokiem poszukał
strumyka. Szemrał w pobliskim lasku. Maciek uszczęśliwiony odgryzł cienko
posmarowany masłem kęs chleba. Po tych wszystkich trudach smakowało lepiej niż
świąteczne pieczyste. Mmm...
-Maćku! Maćku!
Blondyn zdziwiony uniósł głowę. Przez pole biegł Jasiek. Najszybciej, jak mógł.
-Co się stało?
Mały dopadł brata ciężko dysząc. W chabrowych oczach czaił się strach.
-Maćku!... Szlachcice!... Danina!... Pieniążki!... Maćku, oni!...
Blondyn nie słuchał dalej. Jak szalony popędził przez pole w kierunku domu.
Jezu miłosierny!... Przecież nie mamy jeszcze wystarczającej ilości
pieniędzy!... Ujrzał stojące przed domem obce konie. I obce postacie.
Rozmawiały z matką. Przyspieszył biegu. Po chwili był tuż przy kobiecie.
-Matulu!... Co się!...
Spojrzał na szlachciców i stanął jak wryty. Obok zwykłego starszego pana stał
jeszcze jeden. Miał długie czarne włosy i szaroniebieskie oczy. Jego bogato
zdobiony strój błyszczał się w słońcu milionami gwiazd.
-O Jezu słodki!... Najświętsza Panienko!...
Przeżegnał się w zabobonnym strachu. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
-Toż to anioł z mego snu!...
Chłopska dola: nędza i swawola.
Oki^^ Widzę, że chłopi nie budzą w was żadnych specjalnych uczuć... Nie
szkodzi^^ <zza pleców wystaje jej siekiera, a z ust płynie ślina> Nio,
komu się nie podoba, nio komu?!! Ekhm, Belial, patrz, tu jest ten, tamten też i
ta... Znasz swoją rolę>:) Ekhm.. Ange w tym fiku rozwija drugi wątek, więc
proszę się nie pytać co to ma do pierwszego rozdziału, bo pytanie jest nie na
miejscu^^ No powtórzę jak zwykle: w tym fiku dużo jest faktów żywcem wyjętych z
historii, ale są one tak zmiksowane, że nie należy się ich uczyć bo łącznie
dają historyczną bzdurę^^ Piszę tak, bo chcę jakoś urozmaicić ten fik^^ To tyle
na dziś^^ Miłego czytania^^
Akt drugi: Księżycowe harce.
-...i z rozkazu naszego miłościwego władcy króla Władysława Jagiełły z wiary
chrześcijańskiej skazujemy te oto czarownice na śmierć!
-Nieeee!!!
-Ratunku!!!
-Ja nie jestem czarownicą!!!
Trzy kobiety rozpaczliwie krzyczały w proteście do oszalałego tłumu. Ludzie
jednak kompletnie ogłupieni czynili znak krzyża i mówili coś o
"diabelskich pomiotach" i "służkach szatana". Stary i
wysuszony jak szczapa sędzia nie zwracając uwagi na krzyki spytał:
-Przyznajecie się do swojej winy?
Kobiety rozpaczliwie zaczęły się szarpać. Krzyki słychać było na całym placu.
Kat westchnął i zacisnął mocniej liny, na których domniemane czarownice miały
zostać powieszone. Kobiety ucichły. Sędzia obojętnym wzrokiem spojrzał na
chłopaka w czerwonej masce.
-Wykonać wyrok!
Kat zaczął się przechadzać między kobietami sprawdzając liny.
"Czarownice" spojrzały po sobie. Po chwili jedna zaczęła modlitwę:
-Ojcze nasz, któryś jest w niebie...
Pozostałe towarzyszki przyłączyły się.
-...święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje...
Kat obojętnie podszedł do dźwigni. Kolejne, które modlą się przed śmiercią...
-...bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi...
Westchnął i z ukosa spojrzał na słońce. Chyliło się ku zachodowi. To już
ostatnia egzekucja... Miejmy to już za sobą!
<Trzask!>
Drewniana klapa w podłodze z trzaskiem się otworzyła. Kobiety wpadły w nią
ginąc w ułamku sekundy. Nastała chwila ciszy.
-To koniec! Rozejść się!
Tłum zaczął się rozpraszać. Po chwili na placu pozostał tylko sędzia i kat.
-Ty też już idź! - rzucił staruch ze wstrętem. Chłopak powoli zdjął maskę.
-Jestem Jerzy, panie.
-A co mnie to obchodzi?! Idźżesz precz!
Chłopak wstał. W krótko obciętych czarnych włosach grał wiatr. Jaskrawo żółte
oczy patrzyły z godnością i nienawiścią. Ale i tak był na straconej pozycji.
Zawód kata był powszechnie najbardziej plugawym i brudnym zajęciem pośród
uczciwych prac społecznych. Z powodów swej "nieczystości" chata kata
zawsze znajdowała się poza bramami miasta. Dlatego brunet musiał się
pospieszyć, jeśli chciał zdążyć przed zmrokiem do domu. Powoli odwrócił
złociste spojrzenie od starca i schylił się po siekierę. Uniósł zaplamione
krwią narzędzie i ruszył do bram miasta. Sędzia z obrzydzeniem odprowadził go
wzrokiem, po czym przeżegnał się i zmówił krótką modlitwę za dusze czarownic.
Był bardzo pobożnym i uczciwym człowiekiem. W każdym razie on tak sądził.
-Hej, kochana! Dziś pełnia! Czas uzbierać ziół!
-Co? Dziś? Zapomniałam na śmierć!
-Tak Matyldo, dziś. Trza będzie Mruczkowi okno otwarte zostawić.
Młoda kobieta zaśmiała się.
-Nie będzie trzeba, Piotrek się nim zajmie.
Starsza kobieta wyciągnęła ze schowka kociołek i jakieś stare przepisy. Przez
chwilę milcząc studiowała kartki, po czym odwróciła się i rzekła:
-Niestety, Piotrek idzie z nami.
-No to będzie musiał zabrać Mruczka ze sobą. A tak właściwie to gdzie on jest?
-Wysłałam go do lasu by rumianku nazbierał. Brakuje nam już.
-Ech, jak go znam to wróci cały w kwiatkach.
-To w jego stylu.
Młoda kobieta westchnęła ponownie. Przez chwilę jeszcze ugniatała ciasto, po
czym spytała:
-A koleżanki powiadomiłaś?
-Oczywiście. A zresztą, same powinny pamiętać.
-Niby faktycznie, ale... słuchaj, czemu Piotrek idzie z nami?
-Sam chciał. Mówił, że śniło mu się, że spotka tam kogoś bardzo ważnego.
-Tak? A nie śniło mu się jakieś niebezpieczeństwo? Gwiazdy układają się
ostatnio niepomyślnie dla nas... Czasem się zastanawiam, czy obchodzenie dziś
rytuału Pełni jest w pełni rozsądnym wyjściem...
-Co ma być to będzie... ojej!
Nagle na kolana starszej pani wskoczył mały czarny kotek. Był cały w liściach i
drobnych białych płatkach. Żółte ślepka patrzyły zadziornie na właścicielkę.
-Mruczek! Gdzieś ty się podziewał?
Kot zagadkowo mrugnął żółtym okiem. Po chwili zeskoczył z kolan starszej
kobiety i zaczął się wsłuchiwać w ciszę. Momentalnie dało się słyszeć kroki. Po
chwili do domu wpadł rozradowany drobny chłopak. Duże oczy o ciepłym fioletowym
zabarwieniu śmiały się do świata, w ciemnozielonych włosach tkwiły całe zwoje
siana i rumianku. W ręce trzymał koszyk cały pełen ostro pachnących białych
kwiatków.
-Wróciłem!
-O wilku mowa! Piotrek, jak ty wyglądasz! Masz natychmiast doprowadzić się do
porządku! Przecież chyba nie pójdziesz się tak spotkać z tym kimś?
Chłopak momentalnie spoważniał. Fioletowe oczy zasnuła mgła, koszyk wymsknął
się z rąk.
-Nie, mamo. Nie pójdę. On sam do mnie przyjdzie.
<szur>
Jurek odruchowo kopnął jakiś większy kamień. Słońce już prawie zniknęło za
horyzontem. A on znowu wlókł się do domu zupełnie sam, znowu położy się w łóżku
zupełnie sam i jutro znowu pójdzie zabijać. Cholerny los kata. Nikt go nie
lubi, nikt go nie chce, żadna go nie pokocha... I wszystko przez tą siekierę!
Jurek ze złością spojrzał na poplamione narzędzie pracy. Musi jeszcze je
wypolerować. Tylko po co, skoro jutro i tak się zabrudzi. Co za parszywy los...
Jerzy z ulgą znalazł się w domu. Słońce zgasło już zupełnie, przez okno
zaglądał złocisty Księżyc. Pełnia. Jurek odruchowo chciał rozpalić ognisko. Z
wściekłością stwierdził, że zapomniał narąbać drew na opał. Ze złością chwycił
zakrwawioną siekierę i wyszedł do lasu. Czasami nie widział drogi, gdyż chmury
raz po raz przesłaniały miodowy miesiąc. W końcu rozdrażniony stanął i zaczął z
wściekłą pasją rąbać pierwsze lepsze drzewo. Bach, bach, bach...
-Veni creator...
Jurek zaskoczony przestał rąbać drzewo. Zdziwiony wsłuchiwał się w ciszę. Nic. Pewnie
mu się zdawało. Ponownie zaczął się znęcać nad biednym bukiem. Ale wyostrzył
wszystkie zmysły skupiając się na otaczającym go bezdźwięku. Może nawet
bardziej niż na pracy.
-Ave Maryja...
Brunet zatrzymał siekierę w połowie uderzenia i zastygł w bezruchu. Tym razem
słyszał wyraźnie. Co to jest? Skąd te głosy?
-Ooooohooooo! Ooooohooo!
Zabrzmiało jak śpiew czczący jakiegoś bożka. Jurek odruchowo poszedł w kierunku
głosu. Coś go tam ciągnęło. Chociaż zapewne rozsądniej byłoby uciec.
-UAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Okropny wrzask poniósł się po lesie. Jurek przystanął. I co teraz? Uciekać?...
Pewnie to jakieś diabelne harce, w końcu tu niedaleko znajduje się stary
opuszczony łęczycki zamek. Należący podobno do diabła Boruty... W każdym razie tak
Jurek słyszał. Ale jeśli to jakiś człowiek potrzebuje pomocy? Co robić?...
Zanim Jurek zdecydował się na cokolwiek coś małego i czarnego skoczyło mu na
twarz. Brunet z wrzaskiem odrzucił stworzenie od siebie. Zamachnął się ciężko
dysząc na żółtookie "coś", ale zwierzę uciekło. Teraz z odległości
kilku metrów siedziało przyglądając mu się szyderczo. Jurek powoli opuścił
siekierę.
-To tylko kot... Ale co kot robi sam w lesie?... Czyżby zabłądził?
Zwierzę naglę przerwało patrzenie się w niebo i spojrzało na niego badawczo.
Jerzy przyklęknął i zawołał:
-Kici kici...
Zwierzę nieufnie spojrzał na bruneta. Po chwili ociągając się podeszło i
powąchało wyciągniętą dłoń. Jurek odważył się pogłaskać go po główce. Zwierzę
cofnęło się i odbiegło parę kroków wstecz. Potem odwróciło się i spojrzało
wyczekująco.
-Chcesz żebym za tobą poszedł? Zgoda...
Jerzy zawiesił siekierę przez ramię i poszedł za kotem. Po dłuższym czasie
chodzenia zwierzę nagle przyspieszyło i pobiegło w krzaki. Jurek niepewnie
obejrzał się wokół siebie. Znajdował się przy jakimś jeziorze, miodowozłoty
miesiąc leniwie zdobił zachmurzone niebo. Nie widząc innej drogi poszedł w
kierunku krzaków. Ledwie podszedł a stanął jak wryty. Na niedalekiej polance w
kole tańczyły kobiety. Pośrodku koła stał jakiś dymiący kocioł, a przy nim
jakaś młoda kobieta gadająca w jakimś nieznanym języku. Jurek czym prędzej
schował się za krzak. Czarownice!... Na litość boską, w co on się wpakował!...
Z niepokojem zerknął w poszukiwaniu zwierzaka. Czarny kot pobiegł w kierunku
siedzącego na kamieniu zielonowłosego chłopaka. Młodzieniec uśmiechnął się, coś
powiedział i wstał. Wiatr poruszył połami jego zwiewnej przeźroczystawej szaty.
Wyglądał jak zjawa. I co najgorsze: szedł w kierunku Jerzego. Brunet czym
prędzej odskoczył od krzaka ciągnąc za sobą poplamioną siekierę. W zwierzęcym
strachu wstał i zamierzał uciekać, ale...
-Czekałem na ciebie...
Jurek zastygł w bezruchu. Powoli, jakby bojąc się tego co zobaczy, odwrócił
się. Księżyc zakryły chmury. Wiatr zagrał w gałęziach drzew.
<szszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszssz>
Księżyc ponownie odkrył swe oblicze jaśniejąc zaczarowanym blaskiem. Postać
powoli wynurzyła się z cienia. Na twarzy gościł jej uśmiech. Niezwykły.
Czarodziejski. Tajemniczy.
-Kim jesteś?...
-A jak myślisz?...
Chłopak powoli podszedł do Jerzego i założył mu na głowę wieniec z rumianków.
Zaszeleściła przejrzysta szata. Jurek upuścił siekierę. Powoli poruszył ustami
nie mogąc wydać z siebie dźwięku. Ciepłe fioletowe oczy lśniły milionem gwiazd.
-Nie wiesz kim jestem?...
-Zjawą?...
Chłopak zaśmiał się srebrzyście. Powoli podszedł do Jurka, oplótł rękami jego
szyję, wspiął się na palce i...
-Przestań!!! Co ty robisz?!!
Dziwny chłopak zastygł w bezruchu. W ciepłych fioletowych oczach pojawił się
chochlik.
-Jesteś właśnie taki, jakiego cię sobie wymarzyłem...
I przytknął swoje wargi do jego. Jurek zastygł niczym posąg sparaliżowany
szokiem. Chłopak powoli odsunął się i uśmiechnął.
-Jestem twoim przeznaczeniem... ale tylko od ciebie zależy, czy ono się
wypełni...
Jerzy nie reagował. Cały czas był pod wpływem szoku. Patrzył cały czas w te
oczy w kolorze fiołków i nie rozumiał kompletnie nic. Co się stało?...
-Chcesz być z mną?...
Zielonowłosy patrzył wyczekująco. W oczach widniało błaganie, coś w rodzaju
niemej prośby. Kata powoli ogarniało przerażenie. Nagle Jurek jednym ruchem
zerwał z głowy wianek i odepchnął dziwnego chłopaka. Zielonowłosy spojrzał
zdziwiony na leżące w pyle kwiaty. Potem jego spojrzenie zamieniło się w pełen
rozpaczy krzyk odtrącanego. Jurek uciekł. W oddali dało się słyszeć zawodzenie
kobiet. W pewnym momencie dał się słyszeć jeszcze jeden nowy krzyk.
-Tu są te czarownice! Odpowiecie za swe układy z czartem!...
Chmury niespiesznie zakryły miodowozłoty miesiąc.