Czerwona obroża
Hejo^^ Ange ma głupie pomysły, ne?^^ Jeśli do tej pory tak nie sądziliście to
po przeczytaniu tego opowiadanka zaczniecie tak sądzić^^ Zapewniam was^^ Jeśli
ktoś mi nie wierzy to niech przeczyta^^ Ja ostrzegałam^^
Rozdział pierwszy: Bóg nas opuścił!
Anno Domini (Rok pański) 5698
Minęło dwanaście lat od czasu wielkiej wojny Rewolucji Maszyn, którą człowiek
przegrał. Z powodu używania różnego rodzaju broni masowego rażenia równowaga
biologiczna Świata została zachwiana i wyginęły prawie wszystkie zwierzęta i
rośliny. Jedyne co odtworzyło się do poprzedniego stanu to różnego rodzaju
wirusy i bakterie oraz królestwo owadów. Było to przekleństwem człowieka. A
może błogosławieństwem... Maszyny opanowały glob ziemski, a człowiek został
zdegradowany do roli domowego psa lub typowej latarnianej dziwki. Roboty same
się usprawniły, najnowsze modele praktycznie nie różniły się od ludzi, nawet
odkryły uczucia takie jak nienawiść czy przyjaźń. Ale kochać nie potrafiły... W
takim mieście przyszło żyć Fabianowi.
<Szur!>
-Mnie! Wybierz mnie!
-Me!!! Here I am!!!
-Nein!!!
-Zamknąć się ścierwa!
Wielki gruby facet ze złością uderzył palce wystające zza krat. Pech chciał, by
były to akurat palce Fabiana. Młody brązowowłosy chłopak z piskiem odskoczył od
ogrodzenia. W ciemnoniebieskich oczach ukazały się łzy. Schronisko. Nienawidził
tego miejsca z całego serca. Tym bardziej, że dziś był jego dzień Ostatniej
Szansy. Czyli jak go nikt nie wybierze, jutro zginie. W schronisku brakowało
miejsc. Ładna dobroczynność! Rozcierając bolące paluszki Fabian błagalnie
spojrzał w kierunku bogato wystrojonej kobiety. Robot minął jego klatkę nawet
nie patrząc na jej właściciela. Szatyn rozpaczliwie spojrzał na wielki zegar
wiszący tuż przy biurku strażnika. Za pięć ósma. Koniec odwiedzin. Kobieta
wybrała sobie jakąś młodą Rosjankę i wyszła. Koniec. Ostatnia deska ratunku
utonęła.
-Hej, ścierwa! Pora spać! Jutro znowu przyjdą nowi klienci!
Facet wyłączył światła. Fabian posłusznie położył się na suchej słomie. Po
policzkach płynęły mu łzy. To straszne!... Mamo!...
-Pst! Fabian!
Szatyn uniósł zapłakaną buzię i spojrzał w bok. To był Dacjan - miodowowłosy
kolega z celi. Jego wielkie orzechowozłote oczy patrzyły rozpaczliwie na
Fabiana. Doskonale wiedział co się stało.
-Fabian!...
Na usta szatyna wpełzł blady uśmiech. Kłamliwie wesoły. Oczy mówiące zawsze
prawdę spowiła mgła smutku. Iskry nadziei pogasły.
-Daj spokój, nic się nie stało! Zawsze wiedziałem, że tak będzie! W końcu kto
chciałby takie byle co jak ja... Nie to co ty - słodki chłopaczek do
przytulania, idealny do kominka i mruczenia na kolanach...
-Fabian!
-...na pewno ciebie weźmie jakaś słodka robo-babcia i będziesz się pławił w
luksusach i pieszczotach do końca życia, a ja tymczasem...
-FABIAN!!!
-Cisza!!! Co się tam dzieje?!!
Gruby facet usłyszał krzyki chłopaków i zaniepokojony wstał. Wrzaski były tak
głośne, że obudziły go z trybu spania. Chłopcy natychmiast udali, że śpią.
Grubas pochodził trochę wokół klatek, po czym zdało się słyszeć krótkie
"klik!" i znowu zapadła cisza. Fabian zrozpaczony zakopał się w słomę
i rozszlochał się w najlepsze. Dacjan próbował jeszcze z nim porozmawiać, lecz
tamten nie odzywał się. Zasnął wycieńczony płakaniem. Orzechowozłote oczy
Dacjana zaszkliły się i utonęły w łzach. Dlaczego?! Dlaczego los jest taki
okrutny?!! Przecież to niesprawiedliwe!... Tej nocy Dacjan w ogóle nie spał.
***
<Pach!>
-Ej!!! Wstawaj zwierzaku!!! Nikt cię nie wybrał więc idziesz na uśpienie!!!
Wstawaj!!! Głupie bydlę!!!
Grubas ze złością uderzył Fabiana szpicrutą. Chłopak z krzykiem odskoczył w
najgłębszy kąt klatki. Haas pobudził resztę schroniska. Dacjan z płaczem
przypadł do drutów swej klatki i zaczął błagać o litość. Grubas nie zwracał na
to uwagi. Jednym wprawnym ruchem chwycił Fabiana za kark i siłą wywlókł go z
klatki. Szatyn miotał się w instynktownym strachu. Po kolei każdy człowiek
zaczął zawodzić i krzyczeć na grubasa by puścił Fabiana. Gruby robot
rozwścieczony uderzył szpicrutą po drutach kilku przypadkowych klatek. Jakaś
kobieta wrzasnęła, ktoś odskoczył potrącając miskę z jedzeniem. Metalowe
naczynie brzęknęło o beton robiąc jeszcze więcej hałasu. Fabian krzyczał i
płakał na przemian, wyrywał się, ale mocne palce robota nie puszczały. Drzwi do
Celi Śmierci nieuchronnie zbliżały się z każdą chwilą. Fabian pożegnał się z
życiem. I wtedy...
-Przepraszam, czy mogę tu dostać jakieś zwierzątko?
Grubas zaskoczony spojrzał na nowoprzybyłego klienta. Był to robot z wyglądu
mniej więcej po czterdziestce w ładnie skrojonym garniturze. W oczach czaiło mu
się coś złego, więc grubas zdecydował, że sprawa Fabiana może poczekać. Przykuł
chłopaka do filara podtrzymującego sufit i zaczął oprowadzać klienta. Szatyn
zrozpaczony zaczął się szarpać z kajdankami. Nic z tego, metal ani myślał
puścić. Fabian z głośnym szlochem osunął się na podłogę. Czemu tak się
dzieje?... To koniec!... Bóg nas opuścił!...
-Czemu płaczesz?
Szatyn zaskoczony spojrzał na pochylającego się nad nim robota. Białe nieco
przydługie włosy z wdziękiem opadały na szarą kurtkę. Zielone oczy patrzyły
ciepło, lekko zaskoczone z obrotu sytuacji. Fabian oniemiał. Człowiek?!
-No... co się stało, zwierzaczku?
Szatyn opuścił głowę. Nie. Robot. Pewnie najnowszy model. Spojrzał z ukosa. Ale
wygląda jak człowiek... wszystko ma jak człowiek... nawet skóra wygląda jak
prawdziwa...
-Biorę tego.
-Doskonały wybór. Jaka obróżka?
-Biała, oczywiście. Nada się idealnie. Prawda?
Fabian spojrzał w stronę, z której dochodziły głosy i zamarł. Wybrali Dacjana!
Chryste! On nie może, on nie wytrzyma...
-Tak, to silny typ. A mogę wiedzieć gdzie udaje się podopieczny? Do raportu
muszę...
-A, tak. Będzie mieszkać w Pałacu Marzeń przy Blaszanej...
-Aaa, to ten nowo otwarty burdel...
-Tak. Przynosi niezłe zyski. Myślę, że ten okaz będzie hitem sezonu. Taka miła
buźka...
-Yhy... Proszę, oto obróżka.
-Dziękuję. Jak się wabi?
-Dacjan. Proszę o niego dbać, hehehe...
Złośliwy śmiech poniósł się po schronisku. Fabian czuł, jak mu serce stanęło.
Przerażony wpatrywał się w białego jak najbielsza ściana Dacjana. Chciał pobiec
i zabrać kolegę jak najdalej stąd. Dacjan był zbyt słaby i zbyt wrażliwy na to,
by robić takie rzeczy. Nie wytrzyma. Nie przeżyje miesiąca. I on nie może temu
zapobiec. Czterdziestoletni robot założył Dacjanowi smycz i pociągnął na dwór.
W drzwiach jeszcze chłopak się odwrócił i spojrzał na Fabiana. Miał w oczach
pełno łez. Chwila... zniknął za drzwiami. Szatyn szarpnął się i krzyknął za
kolegą rozpaczliwie. Ale odpowiedziała mu cisza. Tylko białowłosy robot
ciekawie mu się przyglądał.
-Czego pan sobie życzy?
Grubas zniecierpliwiony spojrzał na drugiego klienta. Jeśli tak dalej pójdzie,
to nigdy nie straci tego zwierzaka!... Białowłosy uśmiechnął się.
-Ja przyszedłem by znaleźć sobie jakiegoś towarzysza zabaw. I wie pan co? Już
zdecydowałem.
-Tak? Na kogo padło?
-Na tego.
Białowłosy wskazał na Fabiana. Szatyn zgłupiał. Co?! JEGO?!! Grubas uśmiechnął
się ironicznie.
-Niestety, jego czas już minął. Właśnie idę go uśpić.
-Ale jeszcze go pan nie uśpił, prawda? Ja chcę tego.
-Nie mogę łamać prawa.
-Jakiego prawa? Zwierzaki nie mają żadnych praw.
-Oj, przestań pan! Jest tu z setka innych, lepszych...
-Bez niego nie wyjdę.
-To sobie siedź! Ja wypełniam tylko swoje obowiązki.
-Mogę zapłacić...
Grubas urwał wpół słowa.
-Pieniądze? Nie jestem przekupny.
-Daję dwa tysiące.
-Stoi!
Rozradowany grubas chwycił w brudne ręce czek i zaczął maślanym wzrokiem
odczytywać sumę na głos.
-Dwa tysiące, dwa tysiączki...
-Obrożę poproszę!
Białowłosy już zaczął się denerwować. Stracił dwa tysiące na całą niby darmową
akcję i chciał już jak najprędzej stąd wyjść z nowym nabytkiem. Fabian
wstrzymał oddech.
-A, jasne... jaką? Białą pewnie, co?
-A co za różnica?
-Nooo, taka, że biała jest znakiem rozpoznawczym dziwek, a...
-On nie będzie dziwką!
-Więc czerwoną. Miłego psiaka sobie pan załatwił. Rozwydrzony nieznośny
bachor...
Białowłosy umilkł i niepewnie spojrzał na Fabiana. Szatyn przerażony zacisnął
ręce na filarze. I co teraz? A jeśli się rozmyśli?! I po co to powiedziałeś?!!
Ciemnoniebieskie oczy posłały grubasowi wściekłe spojrzenie. Gdyby wzrok
potrafił zabijać, strażnik już by nie żył. Grubas nie zwrócił na to uwagi.
Niezadowolony z obrotu spraw rozkuł Fabiana dalej wymieniając jego wady.
-...rozpaskudzony, dziki, hałaśliwy...
-...bachor?...
Grubas zdziwiony spojrzał na białowłosego.
-No tak, bachor. Szesnaście latek. Początek okresu rozrodczego.
-Aha... Myślałem, że ma więcej...
-Wzrok często myli. Gdzie będzie mieszkał?
-Na Krzemowej pięć.
-Yhy...
-No cóż... dziękuję.
-To ja dziękuję. Gdyby nie pan, nigdy bym się go nie pozbył.
Białowłosy niechętnie spojrzał na sprzedawcę. Widocznie nie przypadały mu do
gustu jego złośliwe uwagi. Szybko założył Fabianowi obrożę ze smyczą i wyszedł.
Na dworzu lało jak z cebra. Fabian z rozpaczą spojrzał na wielkie kałuże. Był
ubrany tylko w kawałek materiału opasający mu biodra. Niepewnie zatrzymał się
pod drzwiami. Co robić?... Przecież tu jest woda... Przeziębię się! Po chwili
poczuł lekkie szarpnięcie i duszenie. To jego pan go ciągnął za sobą.
-Hej! Chodź!
Fabian nie ruszył się z miejsca. Białowłosy zawrócił.
-O co chodzi?
-Ja... tu jest mokro... deszcz i w ogóle...
-No to co?
Fabian zaskoczony spojrzał na swego pana. Jego zielone oczy były zimne jak
stal.
-Co z tego? Chodź, nie mam czasu. A w ogóle jak ty masz na imię, co?
Fabian zrozpaczony zaczął iść po deszczu. Zimne krople wyziębiały go na sopel
lodu. Fabian nigdy nie sądził, że będzie tęsknił za schroniskową klatką. A
jednak.
-Jak się wabisz?
-Jja... jestem Fabian...
-Fabian... ładnie. Ja jestem Eka. Ale masz mi mówić "panie", jasne?
-Tak...
Fabian nagle poczuł, jak bardzo wolał towarzystwo Dacjana. Ten cały
"Eka" nie wyglądał przyjemnie. Zdaje się, że wpadłem z deszczu pod
rynnę... - pomyślał. Ale teraz było już za późno. Czerwona obroża była tego
dowodem...