Światło i mrok
Akt 2: W puszczy przetrwają tylko najsilniejsi...
Piszem sobie, piszemmmm...tylko nie wiem po co, skoro wszyscy kochają
"Diabelskie..." a na resztę nie chcą nawet spojrzeć>:( Powiedzcie,
czy mam to dalej ciągnąć czy po prostu skończyć na początku, bo po co mam na to
tracić czas, skoro i tak nikt tego nie czyta-_-' E. Mam lekką chandrę.
Wybaczcie. Mi też się zdarza. Powiedzcie tylko, czy mam te elfowstwa i wampirstwa
dalej ciągnąć, a jeśli tak, to czy chcecie do tego jakieś wierszyki, to
tamto...(Nie zabijaaaaaaaaaaaaaaaj!!! Ludzie, nie pozwólcie jej!!! -
Dhosko&Firisseru)
<Szur, szurrrrr>
Złotowłosy elf zadrżał. W jaskini panował przejmujący chłód. Powoli otworzył
bladoniebieskie oczy.
-No, nareszcie się obudziłeś! Doprawdy, ile można spać!
Dhosko siedział w kącie i zajadał się malinami. Był ubrany. Ognisko zgasło, a
wyjście było zatarasowane jakimś kawałem drewna. Firisseru usiadł i powoli się
przeciągnął.
-Ummmmmm!!! Czemu jest tak zimno? Dlaczego nie podtrzymujesz ogniska? <A
chik!>
Dhosko spojrzał na złotowłosego elfa i uśmiechnął się kpiąco.
-Nie ma suchego drewna. Na zewnątrz jest mgła. Temperatura gwałtownie spadła.
Dziecko, ubierz się, bo zaraz legniesz mi tu w gorączce. Już masz katar.
Niebieskooki elf roztarł zziębnięte łapki i wziął swoją szatkę. Była wciąż
wilgotna. Ale trudno. Nic innego nie było.
-Co tam masz?
-Hm? To? Maliny.
-Dasz mi trochę?
Czarnowłosy mocniej przycisnął do siebie naczynie z liści.
-Wypchaj się! Sam sobie uzbieraj!
-Ale tylko trochę...ja nie jadłem od pięciu dni...- Firisseru zbliżył by sobie
nabrać garść owoców. Dhosko szybko schował naczynie za siebie.
-Spadaj! Wcale nie wyglądasz na zagłodzonego!
-Ale jesteś!...
-Jak chcesz jeść, to sobie uzbieraj! Myślisz, że ja to niby znalazłem pod
pierwszym lepszym kamieniem? Aaa, no tak. Przecież ty jesteś jeszcze dziecko.
Aż taki zacofany w rozwoju...
<PLASK!>
Czarnowłosy wylądował twarzą w malinach. Złotowłosy elf pchnął go naumyślnie,
gdyż nie mógł już tego słuchać. Ile można znieść słuchania tego, że jest się od
kogoś gorszym?!
-Oż ty, taki owaki!... - wrzasnął wynurzając się cały w malinach. Firisseru
roześmiał się i wybiegł z jaskini. Jego czysty, piękny niczym dzwoneczki śmiech
podążał za nim jeszcze przez jakiś czas. Dhosko ze złością kopnął naczynie.
-Jeszcze się policzymy!...
***
<Trzask>
Złotowłosy elf powoli odłamywał suche jagody od zeschłych łodyżek. Nie były
smaczne, ale zaspokajały jako-tako głód. Ze wstrętem spojrzał na kolejną jagodę
i niemalże siłą wetknął ją sobie do ust. Gorzka. Błeee. Gdyby Dhosko nie był
takim skąpiradłem nie musiałby tego jeść. Wbrew sobie oderwał kolejny owoc.
Nagle...
-UOOOOOOOOOOOOOO!!!
Elf nie zdążył w porę uskoczyć. Okropny stwór skoczył na niego i łakomie wbił
mu w udo ostre zębiska.
-RATUAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Na chwilę świat zatonął w niewysłowionym bólu. Po chwili jednak Firisseru
kopnął stworzenie zdrową nogą i uskoczył w bok. Straszydło oblizało chciwie
usta z krwi. Elf zbladł.
-Ghul!*...
Rozpaczliwie usiłował wstać. Nic z tego. Prawa noga była sparaliżowana bólem.
Gdy usiłował na niej stanąć ból przeszył go od stóp do głów.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Opadł bezsilnie na murawę. Stwór niebezpiecznie się zbliżał. Jego wyłupiaste
oczy już pożerały elfa wzrokiem. Chwycił wielkimi łapskami za sukmanę panicznie
odczołgującego się Firisseru i...
<CIACH!>
Krew splamiła zielonkawą trawę. Po chwili ghul osunął się na ziemię ze
sztyletem w gardle.
-Dhosko!
Czarnowłosy elf odwrócił się i zamarł. Firisseru miał rozorane udo tak, że
niemalże bieliły się kości. Blady jak śnieg podbiegł do złotowłosego.
-No i czemuś nie uważał!...- rzekł roztrzęsiony. W panice zszarpnął swój pas z
bioder i założył elfowi opatrunek. Krew niemal natychmiast przesiąknęła
materiał. Złotowłosy położył się na trawie i zamknął oczy. Nie czuł bólu. Był
tylko tak strasznie zmęczony...
<PLASK!!!>
Zaskoczony spojrzał na czarnowłosego.
-Czemu...to zrobiłeś? - rzekł rozcierając policzek.
-Nie wolno ci zasypiać! Bo umrzesz!...- Dhosko patrzył gniewnie na
złotowłosego. Jednym ruchem wyszarpnął zakrwawiony sztylet z gardła potwora i
schował go w kieszonce na piersi. Szybko wziął Firisseru na ręce i zaczął biec
w stronę jaskini. Na jego twarzy malował się dziwny niepokój. Złotowłosy elf
oplótł go rękami za szyję i w milczeniu wsłuchiwał się w ciszę. Nie przerywał
jej żaden trel ptaka, żaden odgłos. Tylko trzask gałązek łamiących się pod
obandażowanymi stopami Dhosko. Mgła gęstniała. Robiło się coraz zimniej. Złotowłosy
elf zadrżał i wpił się palcami w płócienną sukienkę.
-Dhosko...-zajęczał płaczliwie- Dhosko...ja nic nie czuję...
Czarnowłosy zbladł, choć wydawałoby się, że bardziej już nie może. Przytulił
Firisseru do siebie i przyspieszył biegu. Milczał. Jakby bał się mówić. Czuł,
jak czerwona krew leje mu się po ręce zostawiając błyszczącą purpurową smugę.
Nagle w oddali rozległo się dzikie wycie. Firisseru na ten odgłos niemal się
rozpłakał. Teraz naprawdę przypominał dziecko. Czarnowłosy elf zaczął przesadzać
teren susami. Jednak złowrogie wycie stawało się coraz głośniejsze. Zaczął
padać śnieg.
-Dhosko...Dhosko...<szloch>
-Cicho...Musimy się gdzieś ukryć...- elf rozejrzał się. Niezliczona ilość
drzew, parę niziutkich krzaczków i jezioro w oddali. Zrozpaczony podążył ku
wodzie. W oddali za nimi zamajaczyły się sylwetki rozwścieczonych ghuli. Gnały
przed siebie po tropie krwi. Dhosko rozszarpał przesiąknięty krwią bandaż i
rzucił daleko w głąb puszczy. Rozerwał częściowo poły długiej szaty Firisseru i
zatamował nią potok krwi. Przynajmniej na moment.
-Dzieciaku...-wyszeptał drżącym głosem-...słuchaj...zaczerpnij
powietrza...najwięcej...ile tylko możesz...szybko...
Firisseru spojrzał na niego błędnym wzrokiem i usiłował wykonać polecenie. Ale
nie udawało mu się. Umierał...
-Kurde, przestań!!! - wrzasnął czarnowłosy. Potrząsnął nim i podążył ku wodzie.
Śnieg rozpadał się na dobre. Zaczerpnął głęboko powietrza i skoczył do wody.
Lód sparaliżował wszystkie jego członki. Złotowłosy elf wpił się palcami w jego
ramiona. Krew zaczęła w zawrotnym tempie zabarwiać przeźrocz wody. Dhosko mocno
przytulił do siebie złotowłosego i modlił się, by ghule ich nie zauważyły. Oby
tylko pobiegły za tym bandażem...żeby tylko ich nie znalazły...Firisseru
szarpnął się. Zaczęło brakować mu tlenu. Dhosko nie puścił go. Złotowłosy
spojrzał na niego przerażony. Dhosko zbliżył się do niego i złożył mu na
wargach głęboki pocałunek. Firisseru spojrzał zaskoczony i odetchnął ożywczym
tlenem. Zamknął oczy zapominając o bólu, zapominając o zimnie. Słyszał tylko
bicie dwóch serc, piękną muzykę ciał...Zaczął zasypiać. Gdy Dhosko poczuł coraz
większy bezwład, szarpnął nim. Ale Firisseru już się nie rozbudził. Tylko coraz
bardziej opadał w ramiona Morfeusza - zamaskowanej Śmierci...Dhosko wynurzył się.
Śnieg szalał w najlepsze. Wycie ghuli coraz bardziej oddalało się. Firisseru
spojrzał nieprzytomnie i lekko się uśmiechnął.
-Spójrz...wszystko czerwone...
Czarnowłosy rozpaczliwie wypełzł na brzeg. Mróz przeszywał go na wskroś. Jednak
ostatkiem sił zarejestrował szlak i wziąwszy złotowłosego na ręce pobiegł.
-Dhosko...Dhosko...<śmiech>
-Zamknij się, dziecko!!!
-<śmiech>
Dhosko zaklął. "Dziecko" straciło już kompletnie kontakt z
rzeczywistością. Trzeba było koniecznie coś zrobić. Ale co?...Jaskinia! Rzucił
się pędem do pieczary. Wpadł do niej jak wariat. Natychmiast złożył kilka
kawałków drewna i wymówił formułkę. Świeżo ułożone patyki zapłonęły błyszczącym
ogniem. Dhosko zwrócił się ku Firisseru. Złotowłosy uśmiechał się gasnącym
uśmiechem. Krew nie przestawała płynąć. Czarnowłosy zrozpaczony chwycił pas
oplatający biodra niebieskookiego i założył nań ucisk. Firisseru krzyknął. Ale
metoda była skuteczna. Krew powoli przestała płynąć. W końcu ustała zupełnie.
Ale to nie był koniec problemów. Dhosko zdarł z niego resztę materiału, która
kiedyś była pięknym ubiorem i położył elfa jak najbliżej ogniska. Firisseru
ocknął się na chwilę.
-Pomóż mi...- wyszeptał.
Dhosko złapał się za głowę. Skąd on tu wytrzaśnie odpowiednie zioła, cokolwiek
do przegotowania, jakieś naczynie?! Znajdowali się przecież na zupełnie obcym
terenie nie wiadomo co gdzie rosło i czy w ogóle rosło. A w cholerę to
wszystko! Po co ma się o niego martwić?!!
-Dhosko...
Czarnowłosy spojrzał na złotowłosego elfa. Wyciągał ku niemu drżące blade dłonie.
Bez zastanowienia chwycił go w ramiona i wyszeptał do ucha:
-Dzieciaku...słuchaj...masz tu zostać...nigdzie nie wychodź...ja zaraz
wrócę...zostań i grzej się przy ognisku...ja naprawdę...tylko nie umieraj...-
ostatnie słowa wyszeptał tak cicho, że prawie w ogóle nie wydostały się one
poza obręb jego ust. Firisseru skulił się w sobie.
-Dhosko...
To było wszystko co powiedział. Czarnowłosy wybiegł z jaskini jakby go goniło
stado wilków. Obłędnie rzucił się na ledwo widoczne spod śniegu roślinki. Stokrotka...jagoda...pokrzywa...Nie
zwracał uwagi na parzenie. Jak wariat zerwał całą garść pokrzyw i pobiegł
dalej. Fiołek...trawa...babka...mlecz...znowu borówki...cholera jasna! Wariacko
pobiegł w stronę kolejnych kęp trawek. Śnieg zatykał mu usta, tamował oddech,
okrywał plecy. Zimna, przemoczona sukienka lepiła się do sinego z zimna ciała.
Mlecz...tylko mlecz...zawilce...Dhosko potknął się i upadł. Pokrzywy wypadły mu
z ręki. Powoli, acz cierpliwie zaczął je okrywać śnieg. Czarnowłosy załkał. To
było beznadziejne!...Z bólu zaczął rozdrapywać ziemię palcami. To na
nic!...Uuu...Dzieciaku, ja już nie mogę...nie mogę nic
zrobić...przepraszam...Nagle coś pogłaskało go w rękę. Uniósł zapłakaną twarz.
Przed nim kwitł błękitny, niepozorny kwiat.
-MAM!!!
***
<skwierk, skwierk>
Firisseru obłędnie potoczył oczami po jaskini. Kręciło mu się w głowie. Stracił
dużo krwi. Ognisko powoli ogrzewało kamienne pomieszczenie. Położył się na boku
i zaczął wpatrywać się w ogień. Ciekawe co się dzieje na dworze...Może już
wysłali za nim ekipę poszukiwawczą...a może nadal czekają...biedna
księżniczka...pewnie teraz usycha z rozpaczy...a siostra?...pewnie nic ją to
nie obchodzi...Sytuacja wydała mu się tragiczna. Możliwe, że Dhosko gdzieś
uciekł, bo nie chciał patrzeć się na jego śmierć. Został sam.
-"Lato z ptakami odchodzi
Wiatr skręca liście w warkocze..."
Śpiew podtrzymywał go na duchu. Chociaż i tak nie było po co śpiewać...
-"...Dywanem pokrywa szlaki
Szkarłaty wiesza na zboczach..."
Dziwna piosenka...Kiedyś zaśpiewał ją jakiś człowiek, który szedł na wojnę. Nie
śpiewał żadnych patriotycznych piosenek, tylko tą jedną, harcerską...Firisseru
przymknął oczy.
-"...Przyobleka myśli w kolory
Liści złoto, buków purpurę..."
<PLASK!!!>
-Cholera, dziecko!!! Nie zasypiaj mi tu!!!
Firisseru uśmiechnął się słabo. Czyli jednak nie uciekł...Uniósł ciężkie
powieki. Dhosko rozpaczliwie ciosał sztyletem jakie takie wgłębienie w owalnym
kamieniu. Był cały przemoczony i zziębnięty. Strach pośpieszał każdy jego ruch.
Obok niego leżała kępa pokrzyw i jakaś roślina o niebieskich kwiatkach.
-Jesteś tu!...Nie uciekłeś!...
Dhosko uśmiechnął się niewyraźnie.
-Oj, dziecko...zbyt niewiele jeszcze kumasz, by zrozumieć, że bym nie uciekł...
-Nie traktuj mnie jak dziecko!...Mam aż sto pięćdzie...
-Ciii...Nic nie mów.
Firisseru usłużnie wykonał polecenie. Nie miał siły mówić. Dhosko nabrał
odrobinę śniegu i nałożył do naczynia. Przystawił je nad ogniskiem na
krzaczastym patyku. Po chwili zaczął rozrabiać korzonki i łodygi starannie
oddzielając kwiaty. Śnieg rozpuścił się. Dhosko ostrożnie nałożył drobinki
roślinki do naczynia. Firisseru przypatrywał się wszystkiemu w milczeniu. Leżał
cały czas w jednej pozycji. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa, toteż nie
ruszał się.
-Dhosko...
-Gotowe...wprawdzie niezbyt to jest zbyt smaczne, ale masz to wypić, bez
grymaszenia!... - czarnowłosy uśmiechnął się męczeńsko. Na inny uśmiech nie
było go stać. Podparł elfa za plecy i sięgnął po naczynie. I nagle...
<TRZASK!!!>
Naczynie spadło do ognia. Woda z sykiem zmieniła stan skupienia, roślina
spaliła się. W rozbitym naczyniu tkwiła strzała.
-Ghraaaa...
Blady jak trup Dhosko spojrzał w kierunku wyjścia. To był ghul.
*Hehehe...Czasem po prostu nie
wiem gdzie wyjaśniać pewne rzeczy, więc będę dawać przypisy (chociaż wiem jakie
to wkurzające>:) Więc co to jest ghul? Otóż:
Ghul(arab. ghala - chwytać, łapać - nie mylić z ang. ghost tudzież ghastly!) -
w demonologii muzułmańskiej (ale to uczenie brzmi>:) potworna istota o
ohydnym wyglądzie i woni, rabuś grobów i pożeracz rozkładających się zwłok, nie
gardzący jednak czymś świeżym, na przykład zabłąkanym podróżnym z karawany.
Miejsce służące ghulom szczególnie często za mieszkanie (niebezpieczne,
omijajcie z daleka:) to nekropolie, cmentarze, dawne ruiny, podziemia,
labirynty, pustynne studnie i oazy. Istnieje też ghula - odmiana żeńska
potwora. Dziewczyny są bardziej przebiegłe i niebezpieczne (jak w życiu, no
nie?;) i potrafią przybrać postać pięknych dziewic, by zwabić podróżnych.