Opinie, sugestie i pomysły pod angevelinka@wp.pl Jeśli wiecie, że przy tym zaśniecie  weźcie poduszkę;)

 

Diabelskie piórka: Rozdział trzeci: Złośliwość losu.

 

-Brr, jak zimno!- Boruta mimowolnie naciągnął kołdrę na elfie uszy. Rokita znowu nie włączył ogrzewania. Albo zapomniał, albo mu się nie chciało. Co to za potępieńcze wycie? Przypomina nieco te z Czyśćca. Boruta wystawił nos spod kołdry. Nie do wiary!

-Rokita-chan, czemu otworzyłeś mi tu okno?!

-Żadnego okna nie otwierałem!- odezwało się z dołu.

Boruta westchnął. Niektóre okna w tym zamku miały popsute zamki i były zamknięte tylko prowizorycznie. W zimie to był jeden z najgorszych koszmarów. Ale nikt z tych głupich ludzi nie chciał się tu zbliżać, a piekielny mechanik zajmował się teraz reperacją komnaty Antychrysta. Do nich mógł przyjść za kilka miesięcy. Ale wtedy będzie już lato i nie będzie to potrzebne. Rokita się wtedy wkurzy i mu nie zapłaci. Jak zwykle.

-Kotku, śniadanie na stole, chodź! - odezwał się z dołu.

-Już idę! - odkrzyknął Boruta.

Aha. Łatwo powiedzieć trudniej zrobić. Po całej komnacie hulał dziko wyjący wiatr. Marmurową podłogę pokrywała już pokaźna kołdra śniegu, a na atłasowych firankach szklił się zlodowaciały szron. Boruta otulił się szczelniej granatową kołdrą. Spojrzał w górę. Z ciemnego baldachimu zwieszały się kryształowe sople lodu. Jego klapki leżały na drugim końcu pokoju, a szlafrok w ogóle leżał poza pokojem. Temperatura na pewno nie była dodatnia. Zmarznięty diabeł kichnął.

-Boruta-chan, wszystko ci wystygnie! - ponaglająco krzyknął Rokita.

Cóż było robić? Boruta szczelnie owinął się kołdrą i ostrożnie postawił gołą stopę na podłodze. Zimno przeszyło jego ciało niczym prąd.

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - z tym dzikim wrzaskiem pognał do łazienki. Koniecznie, ale to koniecznie musiał wziąć ciepły prysznic.

Rokita spojrzał niepewnie na sufit. Po chwili rozległ się chlupot wody. Już chyba wiedział o co chodziło Borucie z tym oknem. No cóż. W końcu dziś jest Boże Narodzenie. Zdecydowanie nie najlepszy dzień w kalendarzu każdego diabła. W zamyśleniu ugryzł kawałek tosta.

-Błeeeee, niedobre!
****************************

Kusiciel powoli zwlókł się z kanapy. Tej nocy nie można było nazwać spokojną. Kanapa nie nadawała się do spania. I jeszcze całą noc dręczyły go koszmary. Śniło mu się, że Antychryst chciał go udusić. Diabeł pomyślał chwilę, poczym roześmiał się w głos. Przecież niemożliwym jest, by jego własny brat chciał go zabić! Lecz mimo wszystko ten sen budził niepokój...

-Aj...AJAAAAAJ!!! - wrzasnął.
Odezwały się siniaki z wczorajszej utarczki. Gdy teraz o tym myślał, stwierdził, że to było najgłupsze posunięcie pod no, tym...Słońcem, no.
Rozejrzał się po pokoiku. Nadal znajdował się w mieszkaniu anioła. Nie byle jakiego anioła. Wczoraj dowiedział się, że to Archanioł Gabriel i że ma jakąś superważną misję do spełnienia - znaleźć Rafała. Kusiciel westchnął. Gdyby tylko wiedział o tym, że...

-AAAAJJJJ <ŁUBUDUBUDU!!> cholera!!!

Usiłował wstać... z dosyć miernym skutkiem. Wywrócił się na plecy uderzając jednocześnie głową o kant jakiejś przeklętej szafki.
- Niech to wszyscy aniołowie! Precz do nieba z tym dziadostwem! Idź do cheruba!!! - już chciał kopnąć biedny mebel, gdy usłyszał rozpaczliwy krzyk Gabriela:

-Nie, Walenty, NIE WCHODŹ TAM!!!

Walenty? Człowiek?! Ratunku!!!

-Ależ Gabi-kun, w ogóle nie rozumiem czemu się tak...

Wszedł i stanął oko w oko z księciem piekieł. Kusiciel opatulił się kocem od stóp do głów, ale nie był w stanie ukryć np:..... szpiczastych uszu.
Teraz w myślach rozpaczliwe nawoływał diabła czasu, by tamten go zatrzymał. Niestety, Gamaliel miał chyba przerwę śniadaniową (nie wiem dlaczego diabeł ma imię anioła, proszę się mnie nie czepiać dop. autorka).

Teraz zastygł w niemym oczekiwaniu na dalszy ciąg wydarzeń. Och, gdyby tak mógł zapaść się pod ziemię!

Człowiek przypatrywał się przerażonemu diabłu z nieukrywanym zaskoczeniem. Prędzej by się tu spodziewał tygrysa bengalskiego . Widział go wczoraj na ulicy. Był cały zakrwawiony, gdy go nieśli do karetki zostawiał za sobą krwawoczerwoną smugę. A dziś był cały i zdrowy! A już w ogóle Walkowi nie mogło pomieścić się w głowie to, że on jest tutaj, gdy powinien leżeć w szpitalu.

Kusiciel z niepokojem obserwował wysokiego chłopaka. Jego piwne oczy patrzyły spod krótkich rudych włosów na niego jak na kosmitę. Sprawne ciało stało niezdecydowanie na schodach, prawa ręka spoczywała na poręczy. Z puchowej kurtki kapał topniejący śnieg.

-Gabi-kun, co robi u ciebie ten człowiek?...

-Eee, ja...on...wiesz, bo...-zamilkł. Posłał błagające spojrzenie Kusicielowi.

Gdy diabeł, je ujrzał - zemdlał. To było ponad jego siły.

Walenty rzucił się do cucenia chłopaka. Nie mógł oderwać oczu od szpiczastego ucha tego osobnika w dodatku wisiał tu fioletowy kryształ. Nigdzie nie widział podobnego. Myślał, że zaraz zwariuje. Przyszedł tylko po zeszyt. Zamiast go odebrać i wyjść, siedzi tu i stara się dobudzić kogoś, kto obecnie powinien leżeć na intensywnej terapii, czy jak to się tam nazywa.

Gabriel dostawał niemal apopleksji. Nie umiał kłamać. Jeśli Walek zapyta kim jest Kusiciel, będzie musiał mu powiedzieć prawdę, a to byłoby najgorsze co mógłby zrobić. Chciał wyprosić Walentyna, ale nie mógł, bo wtedy tamten mógłby rozpowiedzieć wszystko w szkole. Nie mógł nic zrobić.

-Gabi-kun...

O nie. Boże, ratuj!

-Nie mogę go dobudzić, przynieś sole trzeźwiące...

Sole trzeźwiące? Czy on ma w domu jakieś sole?. Z tymi rozmyślaniami zbiegł do łazienki.

Kusiciel lekko się poruszył. Co się dzieje? Czemu nie dadzą mu spokojnie spać?! To na pewno ten wstrętny Daoloth. Ojciec zawsze powierzał mu pobudkę swego nieznośnego dzieciaka. Daoloth był zbyt punktualny i obowiązkowy, by pozwolić mu dłużej spać. W ciemno wymierzył cios w szczękę. Trafił. Dziwne...Daoloth nigdy nie pozwolił się poddać ciosom.
Coś tu nie gra...- otworzył powoli szmaragdowe oczy. Rzeczywiście, trafił. Jakiegoś...człowieka?...Co człowiek robi w jego pokoju? W mgnieniu oka przypomniał sobie co się stało. Z wrzaskiem od niego odskoczył.

-Ratunku, Gabrielu, on nadal tu jest!!! Co ja mam zrobić, no co?! Wracaj skąd przyszedłeś!!! Gabriel NA POMOC!!!

Walek nie był pewien, czy dobrze słyszy. Po tym co zobaczył i czego doświadczył to on powinien się tak wydzierać. Roztarł bolący policzek i przyjrzał się temu niecodziennemu zjawisku. Osobnik miotał się po pokoju, a jego złote ozdoby błyszczały w słońcu. Wielkie zielone oczy patrzyły na niego z niemą rozpaczą. Czarne włosy były splątane w nieładzie, a ciemna suknia pognieciona. Prawdopodobnie w niej spał.

-Gabrielu, gdzie jesteś?!
-Nie patrz na mnie!!! Zakazuję ci!!! Nie zbliżaj się!!! AAAAAAa...

Walenty cicho go przytulił. Miał taką potrzebę i tyle. Poza tym trzeba było jakoś uciszyć tego kosmitę, czy kim on tam jest. Inaczej cała dzielnica się tu zwali. Opiekuńcze ramiona zawarły się nad diabłem. Kusiciela zamurowało. O co tu chodzi? Ale...może... ci ludzie...nie są tacy źli? Ufnie wtulił się w szerokie ramiona. Był taki zagubiony...A ten osobnik oferował mu przynajmniej chwilową ulgę w cierpieniu.

Tak zastał ich Gabriel. Musiał na chwilę udać się do apteki, gdyż w domu nie było krztyny jakiejkolwiek soli. Nawet tej kuchennej.
Co tu zaszło?... Wszystko jedno, na razie musi coś zrobić z kolegą, bo będzie jeszcze gorzej.

-Ekhm...

Walenty gwałtownie odskoczył. Zarumienił się.

-E...no... to ja już pójdę...cześć Wam! - po czym zbiegł na dół i wyskoczył niemalże razem z drzwiami, tylko w ostatniej chwili się zreflektował i pociągnął je zamiast pchnąć. Inaczej musiałby płacić za naprawę zamków. Niespokojne myśli tłukły mu się po głowie.
Czemu tak się zachował? Ten dziwny osobnik pociągał go. Swoją postawą niemal błagał by go przytulić. Potem tak szybko mu się poddał. Upoił zapachem róż i niezwykłą tajemniczością. Walek walnął się w czoło
- Co ty wyprawiasz, facet?! Myślisz o nim jak o dziewczynie! Co z tobą, Walek?! Nawet jeśli już myślisz w tych kategoriach to nie zapominaj, że masz dziewczynę! Ty kretynie, ty palancie! O co ci chodzi?! Uspokój się, chłopie!!!
O...ty debilu. Nie wziąłeś zeszytu.
************************

Daoloth roześmiał się w głos. Jego przerażający śmiech dobiegł do komnaty Lucyfera. Długowłosy diabeł oderwał się na chwilę od swego zajęcia. Przeczesał palcami opadającą czarną grzywkę, która niesfornie opadała na czoło. Założył pysznie zdobiony diamentami i bursztynami diadem i podszedł do laptopa.

-Z czego tak wyje mój wierny skryba?

Daoloth obrócił się na krześle kilka razy z wężem na ramionach. Nie przestawał się histerycznie śmiać.

-HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Lucyfer nieco zdziwiony poprawił opadający na ramię czarny płaszcz. Daoloth zazwyczaj szybko doprowadzał się do porządku. To zaczynało być przerażające.

-Mmmościii Llucy...Lucy...NYAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!!!

Lucyfer potarł zmęczone fioletowe oczy. Chyba teraz nic nie wyciągnie od tego złośliwego szaleńca. A może szalonego złośliwca...?
Zrezygnowany zamknął laptopa. W głębi pomieszczenia ozwał się głuchy szloch. Lucyfer oblizał wargi i uśmiechnął się najbardziej złośliwym ze swych uśmiechów - iście szatańskim.

-Spokojnie Rafał-chan, już wracam...

W powietrzu śmignął zakrwawiony bicz. Rozdzierający krzyk zatrząsł posadami piekła.
*****************************

Kusiciel z obrzydzeniem patrzył na jabłka. W końcu to one zapędziły diabły do podziemi.
Nie żeby narzekał -poprostu ich nie lubił. Tak jak często człowiek nie lubi pająków, myszy, dżdżownic itd. ot..., nic wielkiego.

Gabriel jakby nigdy nic spożywał jogurt własnej roboty. Kusiciel zieleniał na twarzy.

-Jak się masz zamiar nazywać? -pytanie wyrwało diabła od gorączkowego przypominania sobie gdzie jest łazienka.

-Co?

-Wymyśliłeś już sobie imię? - Gabriel przerwał konsumowanie ?śniadania.

-Nie rozumiem ?

-Przecież nie możesz mówić ludziom, że nazywasz się Kusiciel.

-Dlaczego? Ty przecież mówisz, że nazywasz się Gabriel.

-To zwykłe ludzkie imię.

-Jak to?

-Jest cała rzesza Gabrieli, lecz Kusiciel jest tylko jeden. Ty.

-To tylko podkreśla moją niezwykłość.

-A jak jakiś duchowny się zorientuje kim jesteś?

-To wtedy...wtedy ojciec mnie zabije.

-Sam widzisz.

-Ale ja nie chcę mieć innego imienia!

-Wybór należy do ciebie.

Gabriel ponownie zaczął spożywać śniadanie. Kusiciel pogrążył się w ponurych rozmyślaniach. Te polskie imiona są takie głupie. Na przykład Bogdan. Czyli dany Bogu. Albo Krystian. Nie, zdecydowanie nie chciał żadnych chrzcin.

-Naprawdę muszę?...

Gabriel oblizał łyżeczkę.

-Nikt cię nie zmusza.

-Wcale mi nie pomagasz!

-Nie mam zamiaru decydować za ciebie.

-Też mi anioł. Miałeś być dobry, uczynny, mądry...

-Czy wyrzuciłem cię na dwór? Pozwoliłem ci zamieszkać w moim domu, mimo że stoimy zupełnie po przeciwnych stronach tego samego kija.

-To o niczym nie świadczy.

-Uziel na moim miejscu by cię zabił.

-TO MOGĘ SIĘ NAZYWAĆ KUSICIEL, CZY NIE?!

Gabriel mył naczynia. Był spokojny. Naprawdę. Albo przynajmniej starał się być. Nawet właściwie był. Nagle na szklance utworzyła się rysa. Niestety, jeszcze nie był.

-Lepiej żebyś się tak nie nazywał. Ale...

-Ale co?

-Można by przyjąć, że to twoje przezwisko. Nawet pasuje.

Kusiciel uradowany przyklasnął w dłonie.

-Super to wymyśliłeś! Czyli nie jesteś taki głupi jak myślałem!

-Jabłuszko na zgodę?

Wystarczył rzut oka na owoc, by śliczny odcień zieleni powrócił z powrotem na swoje miejsce. Kusiciel wybiegł z kuchni potrącając krzesła. Już doskonale pamiętał gdzie jest łazienka.
- I kto powiedział, że anioły nie mogą być złośliwe?;)