Jak motyl drżący nad lampy płomieniem
Duch mój uderza w skrzydła i ulata,
Gdzie wiekuistość bezsennym spojrzeniem
W ciemnościach czuwa nad nędzami świata...
I przez rozbitych słońc lotną mgławicę,
Co się wskroś nieba rzuca mleczną drogą,
Chciałby przeniknąć bytu tajemnicę,
Jak ci, co wierzyć chcą, ale - nie mogą!
O Panie! przebacz mi! Tyś Bóg, Tyś wielki!
Z błysków masz szatę, a z gromów koronę,
A stopy Twoje na słońcu są wsparte!
Łzy ludzkie cóż są? - Ach! Rosy kropelki,
A przecież wszystkie masz je policzone...
Co?...policzone? - co? - i nie otarte?
Maria Konopnicka, "Jak motyl drżący"
Ten wiersz nijak ma się do wszystkiego, ale daje pewien pogląd od strony diabłów na panowanie Boga. W moim mniemaniu, of korz;)Oto kolejna część tej wariackiej historyjki. Pytaneczka? angevelinka@wp.pl

 

Diabelskie piórka: Rozdział jedenasty: Jakie ciężkie jest brzemię miłości...

 

Behemoth wpadł do piekła jak tornado. Biegł przez całą drogę co tchu w płucach. Teraz pędził w stronę piekielnego baru ( diabły mają w piekle coś w rodzaju eleganckiego baru, w końcu muszą się gdzieś napić, ne?;)). Ach jak cudownie! Ma dwa bilety na koncert Ich troje! Musi się natychmiast pochwalić Pardusowi! Jeszcze go zaprosi! Nikt nie może pozostać obojętny wobec takich zabiegów. Pardus musi, po prostu musi zwrócić wreszcie na niego uwagę! Ścisnął w dłoni dwa papierki. Wbiegł do baru. Leciała jakaś smętna muzyka, Korowios, zielonowłosy diabeł ze spokojem mieszał drinki. W kącie sali siedział Daoloth stukający zawzięcie w klawiaturę swego laptopa. Na jednym ze stolików dyskutowali prawie nagi Barabasz i ubrany jak kobieta Wolland. Gamaliel spokojnie czytał jutrzejszą gazetę dwoma zielonymi oczami. Oko na czole drzemało przykryte przez rude włosy, oko na karku przyglądało się dyspucie dwóch diabłów. Dwoje oczu, każde na zewnętrznej stronie dłoni, wpatrywały się to w niego, to w Mefistofelesa. Tamten z kolei prawił komplementy swojemu odbiciu, które z kolei opowiadało mu słodkie, gorące kawałki. Behemoth rozejrzał się po lokalu. Jest! Wszędzie poznałby tą rozchełstaną koszulę. No i oczywiście te słonecznikowe włosy do ramion w cętki (Pardus jest Diabolikiem pochodzącym od leoparda łac. leo pardus, stąd jego imię - dop. autorka). Ale...o nieeee! Znowu migdalił się z jakąś biuściastą dziwką! Czy on nie może w końcu zobaczyć jak go to rani? Behemoth zazdrośnie rzucił się Pardusowi na szyję.
-Paaaaarduuuuus-saaaaan!!!
Kobieta odskoczyła. Pardus wyjął wizytówkę i jej podał.
-Masz złotko, jutro o osiemnastej? Bi-chan, puść mnie, bo się duszę!
Diablica wzięła wizytówkę. Behemoth pokazał jej język. Dziewczyna zachichotała, po czym odeszła. Behemoth prychnął. Pardus jest jego i tylko jego, a wszyscy inni niech trzymają się z daleka!
-Cześć Bi-chan, co słychać? Ale puść mnie, bo ja naprawdę...
Behemoth puścił. Odwrócił się plecami. Stał naburmuszony.
-Ojej, Bi-chan, o co ci znowu chodzi?
-...
Pardus westchnął. O co znowu temu dzieciakowi chodzi? Pogrzebał w kieszeni.
-Kociątko, a może chcesz czekoladę?
-Nie mów mi per kociątko! Nie lubię tego! Czekoladę?...
Odwrócił się nieznacznie. Czekolada, to było coś, co uwielbiał najbardziej zaraz po Pardusie i śpiewaniu. Mógłby nic innego nie jeść.
-Dam ci, jak przestaniesz się na mnie boczyć.
Pardus podszedł do odwróconego diabła. Przytulił się do jego pleców i pomachał mu tabliczką przed nosem.
Behemoth przełknął ślinę. Mleczna! I jeszcze Pardus się tak przytula...Ojej, no chyba można mu wybaczyć ten jeden drobny skok w bok, prawda? Po chwili Behemoth siedział na kolanach Pardusa wcinając czekoladę w najlepsze.
-MMM, PYCHHHA!!!
-Nie wątpię. -wiedział jak udobruchać to dziecko. Zbyt wiele miał takich sytuacji, by się tego nie nauczyć. Jego złote oczy spoczęły na umorusanej buźce Behemotha.
-Ale się ubrudziłeś kociątko. Ale powiedz mi, czemu się na mnie obraziłeś?
-Nie mów na mnie kociątko!- czerwono włosy starł czekoladę z twarzy- A obraziłem się, bo...- Behemoth urwał. Jak ma mu wytłumaczyć to, że on nie lubi jak Pardus się klei do jakiejś dziwki? - ...bo...
-...bo jest zazdrosny.
Pardus spojrzał ze zdziwieniem na Korowiosa. Barman spokojnie polerował szklanki.
-Nie widzisz jak bardzo się do ciebie klei? Zazdrosny jest.
-NIEPRAWDA!!!
Behemoth spłonął rumieńcem koloru jego włosów. Jak on może wygadywać takie bzdury?!
-Wcale nie jestem zazdrosny!!!
-To, że tak gorąco temu przeczysz, jeszcze bardziej potwierdza moje stwierdzenie.
Behemoth umilkł. Może i racja...
-Jesteś o mnie zazdrosny, hm? -Pardus wyszeptał mu w ucho. Słodkie dziecko! Myśli, że go kocha...
-Nie, nie jestem! Nie. No...może troszeczkę...- Behemoth był bardzo nieszczęśliwy. Pardus teraz go wyśmieje i zostawi. Pardus roześmiał się.
-No co ty, kociątko? Nie baw się w takie eksperymenty, jesteś jeszcze za młody, by kochać.
Behemoth spojrzał na niego gwałtownie. Skąd on może wiedzieć co on czuje?! Zeskoczył mu z kolan. Z hukiem położył bilet na ladzie. Pozostali goście baru zaskoczeni obrócili się w jego stronę.
-Jak zechcesz, to możesz jutro przyjść. Mój debiut - miał chłód na twarzy, ale w oczach szkliły się łzy. Po czym odwrócił się i wybiegł. Pardus patrzył oniemiały.
-Pardus, Behemoth nie jest już dzieckiem...
Pardus spojrzał na Gamaliela. Mądry diabeł czasu. Rzadko się odzywał, a jeśli już, to z sensem.
-Tak...Chyba źle zrobiłem nie traktując słów Korowiosa na poważnie...
Korowios prychnął.
-To idź go teraz przeproś.
Pardus spojrzał na bilet. Bez słowa chwycił zmięty papierek i wyszedł z lokalu.

 

***************

-To wszystko moja wina...
Rafał pochlipywał w kącie. Znowu był w tej obskurnej piwnicy. Naprzeciwko anioła widniała brudnoczerwona plama. To tam Rafał leżał, gdy był chory.
-Ciekawe co mu zrobili...
Bawił się klapkiem. Było mu zimno, bo cela nie była ogrzewana, ale nie zwracał na to uwagi. Smutno patrzył na przechodzącego żuczka. Dla tamtego nie było zbyt wiele problemów. Rafał ukrył twarz w ramionach. Po chwili z hukiem otworzyły się drzwi. Stał w nich Lucyfer. Rafał krzyknął.
-Zamknij się!!!
Archanioł natychmiast się uspokoił. Bał się wykonać jakikolwiek ruch. Patrzył tylko przerażony na władcę piekieł. Był w białej niedopiętej koszuli. Czarne spodnie, czarne kozaki. Luźno upięte długie czarne włosy. I bat w prawej ręce. Anioł pragnął by go tu nie było.
-Rafał-chan...Jak teraz jest w niebie?
-CO?!
Rafał spojrzał na niego jak na wariata.
-Jak to "jak jest teraz"?!
-Czyli nic się nie zmieniło?
Lucyfer zwęził fioletowe oczy. Koszmar słodkich snów.
-Bóg nadal nie wychodzi ze swej komnaty?
-No, niee...
Lucyfer zacisnął rękę na bacie.
-Ach tak...
Rafał poczuł, że mu serce podeszło do gardła.
-Zostajesz aniołem, czy wstępujesz do nas?
-Nigdy do was nie przystąpię!!!
-Nie przyjmuję takiej odpowiedzi!!!
<TRZASK!>
Świeże krople krwi zaplamiły kamienną posadzkę piwnicy.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
-Siedź cicho...Jesteś albo z nami, albo przeciwko nam! Kim jesteś?
-Jestem Archanioł Raphael, drugi anioł na liście trębaczy Końca Świata!!!
<TRZASK!>
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
-Chyba się przesłyszałem!!!
-Nic z tych rzeczy!!! Jestem wychowankiem Apollyona, pierwszego Anioła Końca Świata!!!
<TRZASK! TRZASK! TRZASK!>
-AAAAAAAAAAAAAAAKH!!! EKHUEKHUEKHU!!!
-Tato!!!
Lucyfer obejrzał się. W drzwiach stał Antychryst. Był bledszy niż śnieg, a w białej twarzy złowieszczo lśniły rubinowe oczy. W lewym ukazały się trzy szóstki.
-OJCZE!!! ZOSTAW GO!!!
-Nie wtrącaj się. To nie twoja sprawa.
-Tym bardziej moja, im bardziej jestem twoim synem!!!
Antychryst zbiegł ze schodków. W powietrzu leciały za nim poły jego różowozłotej szaty. Podbiegł do Rafała.
Oczy Lucyfera na krótki moment przybrały barwę światła słonecznego, białka zapłonęły czerwienią.
-Nie dotykaj mojej zdobyczy...- rzekł głucho. Krótki błysk, Antychryst wylądował na przeciwległej ścianie.
-Straż!!! Zamknąć go w pokoju i nie wypuszczać!!!- oczy Lucyfera wróciły do normy. Straż naprędce wyprowadziła omdlałego Antychrysta.
-Na czym to skończyliśmy?...
Rafałem targnął szloch.

 

***************

-AU! Gabriel, to boli!!!
-Jak się będziesz szarpał, to zaboli jeszcze bardziej.
Kusiciel obrażony zamilkł. Chyba nigdy mu się nie odgryzie. Ale na razie dał temu spokój. Istniały ważniejsze sprawy, niż kłótnia z Gabrielem. Po pierwsze: Walenty. Pocałował go. I to nie raz. Kusiciel nie umiał sobie z nim poradzić. Co mógł zrobić? Chyba powie mu spadaj przy następnej okazji...
-AUA, GABRIEL!!!
-Mówiłem byś się nie wiercił.
-Przecież się nie wierciłem!
-No, a kto wytrącił mi buteleczkę?
Kusiciel spojrzał na rozlany płyn. Musiał to zrobić niechcący. Ułożył się wygodniej na kanapie. Gabriel smutno na niego spojrzał. Kusiciel...Nie dlatego, że doskonale zwodzi. On tylko nieświadomie wplątywał ludzi w swe sprawy. Kuszącym wyglądem, zachowaniem, zasadami...Biedny Walek...Gabriel musi mu ukazać piękno kobiet. Na przykład jego dziewczyny Cesi. Tak się ucieszył tym pomysłem, że za mocno ścisnął Kusiciel bandaż.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! Gabriel, na lustro Mefistofelesa!!!
-O, przepraszam...
-Uważaj trochę!
-Dobrze, przepraszam, zamyśliłem się.
-A o czym ty tak myślisz?
-Jak przekonać Walentego do Celiny.
Kusiciel spłonął rumieńcem. A...ależ!...Czyżby widział?! Kurczę! Ciekawe co by powiedział, gdyby się dowiedział o jego ekscesach z...Rokitą. Kusicielem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. Powiedział mu tyle nieprzyjemnych rzeczy i odrzucił. Diabeł momentalnie posmutniał. Nawet nie zwrócił uwagi na cieniutką igłę strzykawki wbijającej się w jego nagie ramię. Gabriel wyciągnął strzykawkę. O nic nie pytał. Wiedział, że cokolwiek by to było, diabeł nie pozwoli sobie pomóc. Spojrzał zrezygnowany na zegarek.
-Kusiciel, jutro nie pójdziesz do szkoły. Takie prędkie ozdrowienie byłoby zbyt nie na miejscu.
-Tak...
-Kładź się spać. W razie czego jestem w pokoju obok.
-Tak...
Gabriel westchnął. Zgasił światło. Zostawił tylko małą nocną lampkę.
-Dobranoc.
-Dobranoc...
Anioł wyszedł zamykając cicho drzwi. Kusiciel otępiale patrzył w jeden punkt.

 

*************

-Chyba nie każesz mi spać na podłodze?
-A czemu nie? WCALE NIE KAZAŁEM CI U MNIE NOCOWAĆ!!!
-Ja umrę z zimna!
-Oby jak najszybciej! Przestałbyś mnie w końcu zadręczać!
-Ja wiem, że boisz się tej miłości, ale nie musisz tego tak ujmować...
Do jasnej cholery! To istny debil! Daoloth już chyba wiedział, jakim cudem wyprosił sobie u Lucyfera pozwolenie nocowania w piekle. Tamten zrobił to dla (nie)świętego spokoju.
-To daj mi przynajmniej poduszkę!
-Odwal się...-zawarczał Daoloth. Po czym zgasił światło.
-Skoro tak-pomyślał Barabasz- to zobaczymy jak sobie z tym poradzisz! Poczekał aż Daoloth zaśnie. Bez okularów i w rozpuszczonych włosach wyglądał słodko...Aż żal go budzić.
-#BYŁO CIEPŁE LATO...#
-AAAAAAAAAA!!!- Daoloth zerwał się z posłania. Co się dzieje?!
-#...CHOĆ CZASEM PADAŁO...#
-Barabasz!? - Daoloth zdumiony spojrzał na diabła. Tamten bez najmniejszych oporów wyśpiewywał swoją ukochaną piosenkę. Fałszując, oczywiście.
-#...DUŻO WINA SIĘ PIŁO...#
-Zamknij dziób!!! Czego wyjesz?!
-Nie mam poduszki, jest mi zimno i chcę z tobą spać.
-Spadaj na drzewo!!! - Daoloth nakrył się kołdrą. Co on sobie do cholery wyobraża!?
-#...I MAŁO SIĘ SPAŁO...#
Tak zaczęła się całonocna wojna zaczęta dokładnie o godzinie 21.16.
Godzina 22.04
-#...AGNIESZKA JUŻ DA...#<ŁUP!>
Barabasz oberwał poduszką.
-ZAMKNIESZ SIĘ WRESZCIE?!!!
-Oooo, poduszka! Dzięki.
Od 22.05 cisza do 22.18.
-#...AGNIESZKA JUŻ DAWNO TUTAJ NIE MIESZKA!...#
-AAAAAAAAAAAAAARGHHHHHHH!!!
Daoloth wsadził głowę pod poduszkę. Tą, która mu jeszcze została.
Godzina 23.49
-#...NIE WYTRZYMAŁ DO WAKACJI...#
-Barabasz!
Barabasz spojrzał. Daoloth był wściekły, ale miał oczy pełne łez. Niebieskooki natychmiast zaprzestał wycia. Przestraszył się. Może przesadził?... Podbiegł zdenerwowany do hakera.
-Czemu mi to robisz?...
-Ale ja...To tylko takie żarty...ja...już nie będę, nie płacz...- przytulił mocno Daolotha.
-Hehe...Dałeś się wyrolować...
Barabasz poczuł lekkie ukłucie. Środki nasenne! Natychmiast się wyrwał. Daoloth bluznął. Zdążył ledwie wcisnąć kroplę specyfiku. Po tym Barabasz będzie tylko lekko otępiały... Faktycznie. Barabasz tępo gapił się w sufit. Daoloth postanowił to wykorzystać. Po chwili spał kamiennym snem.
Godzina 00.03
Barabasz potrząsnął głową. Przez jakiś czas widział na suficie różowe motylki. Daoloth posuwał się do różnych metod. Nie szkodzi. Jeszcze nie wygrał.
-#...I MU MATKA OTWORZYŁA...#
-UAAAAA!!! KURDE FAJANS, BARABASZ!!!
-#...I TAK MU POWIEDZIAŁA:...#
Daoloth wcisnął zatyczki do uszu. Nie bardzo pomogło. Może się zmęczy i przestanie...
Godzina 00.32
-#...A GDY PRZESZŁO MU ZUPEŁNIE...#
-Zamknij sieeeee!!! Albo przynajmniej zmień repertuar!!!
-Nie dziś!#...POJECHAŁ NA WAKACJE...#
<BUCH!>
-Masz kołdrę i daj mi spać!!!
-Ach, dzięki, dzięki wielkie.
Daoloth nakrył się cienkim prześcieradłem. Będzie mu zimno, ale przynajmniej pośpi.
Od 00.33 do 00.46 cisza.
-#...ON BYŁ JESZCZE MŁODY...#
-IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!!!!!
-#...I ONA BYŁA MŁODA...#
-Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! W końcu masz poduszkę i kołdrę i nie jest ci zimno...
-Jest mi zimno. Poza tym chcę spać z tobą.
-Wal się!!!
-#...ZAKOCHANI ŚWIETLE KSIĘŻYCA ODDANI...#
-Błagaaaaaaammmmmm! Cicho bądź!!!
-#...CHODZILI RÓŻNYMI LEŚNYMI ŚCIEŻKAMI...#
-^%*&%%*$&(()_%!!!
-#...I PRZYSIĘGLI SE NA ZAWSZE...#
Godzina 01.52
-Barabasz!!! Zamknij się!!! Ja muszę spać!!! Ja muszę być wyspany!!! Ja muszę jutro coś słyszeć!!! Ja muszę jutro kontaktować z otoczeniem!!! Ja muszę...
-<zachryple> Wiem, że musisz. Siedź cicho, bo nie słyszę własnego głosu.
-Ja cię proszę...
-Ekha-a-kha-hem. Słuchaj, zobaczymy czego się nauczyłeś <wdech>
-NIEEEEE!!! Wszystko, tylko nie to!!! Ja zwariuję!!!
-Wszyyyyystko?
-Tak...NIE!!! Możesz ze mną spać.
-To może ja jeszcze pośpiewam i wymuszę coś więcej...
-MOŚCI LUCYFERZEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
-Żartowałem, nie drzyj się.
Daoloth z rezygnacją usnął się na jedną połowę łóżka. Jego opuchnięte uszy wariowały, ale w wyniku ciszy uspokajały się. Barabasz przyniósł poduszkę i kołdrę.
-Ale będzie fajnie!
-Jak dla kogo! Poza tym pozwoliłem ci spać, nie pieprzyć się!!!
-Wiem, uspokój się.
Barabasz spokojnie wsunął się pod kołdrę. Daoloth odsunął się jak najdalej.
Godzina 02.04
Barabasz zasnął w milczeniu. Wreszcie- pomyślał Daoloth. Jednym mocnym ruchem wypchnął Barabasza z łóżka.
-<ŁUP!> Do jasnej, ciasnej...Daoloth, co to ma znaczyć?!
-Nie myśl sobie, że pozwolę ci ze sobą spać!
-Chcesz zacząć wszystko od nowa? Nie ma sprawy!
-Tylko spróbuj!
-#...AGNIESZKA JUŻ DAWNO TUTAJ NIE MIESZKA O NIE, NIE!...#
-NIIIIIIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!
-Tak. To pozwalasz mi spać ze sobą?
-Takiego wała!!!
-Sam chciałeś. #...ROZCZAROWAŁ SIĘ, BO TAKIE SĄ ZAWODY MIŁOSNE...#
Godzina 03.00
-#...KOCHALI SIĘ NAMIĘTNIE W MĘSKIEJ UBIKACJI...#
-Dobra, już dobra, tylko już nie śpiewaj!...
Barabasz zadowolony wszedł do łóżka. Mocno przytulił się do wężowego ciała. Daoloth się wzdrygnął.
-Aaa, zimny jesteś! Nie klej się jak rzep do psiego ogona!
-To tylko i wyłącznie twoja wina. Za bardzo cię lubię, żeby się przestać kleić.
-Przestań! Puszczaj!
-A co mi wtedy dasz?
-Dam ci w zęby!
-No to nie puszczę-po czym przycisnął się jeszcze bliżej Daolotha. Tamten zaczął się wyrywać.
-Odbajeruj się!!!
-Nie chcę. Jesteś taki cieplutki, a ja taki zmarznięty...
-Aaaaa! Żebra mi połamiesz!!!
-Przepraszam.
Barabasz lekko rozluźnił uchwyt. Daoloth natychmiast odwrócił się do niego tyłem.
-Przynajmniej nie muszę patrzeć ci w twarz! Ten oddech jest tak gorący, Barabasz, włosy mi spalisz!
Barabasz poczuł się dotknięty do żywego.
-Masz coś do mojego wyglądu!?
-Nie. Tylko za bardzo się do mnie kleisz!
-Ale jednak nie chcesz na mnie patrzeć!
-Barabasz, weź przestań szafować bajkami, ja...
-Wiedziałem! Wszyscy się mną brzydzicie! Jakiś marny Czart z pokiereszowaną twarzą wszedł sobie w wyższe sfery i...
Nie dokończył. Dostał mocnego kissa w policzek.
-Ja się nie brzydzę. Idź już spać.
Na twarzy Barabasza pojawił się rozanielony uśmiech.
-Kochasz mnie wiedziałem...Czyli mogę sobie pozwolić na coś więcej?
-ŁAPY PREEEEEEEECZ!!!
Daoloth wyskoczył z łóżka. Ten kretyn naprawdę nic nie rozumiał!!! Ale niech się trzyma z dala, bo...Chwycił w ręce opasły tom encyklopedii PWN.
-Nie kocham cię, ty ciole!!! Ile razy mam powtarzać?!!
-Dopóki nie usłyszę to bez "nie".
Daoloth puścił tom na podłogę. Rozległ się głuchy huk. Czyli on ma zamiar go prześladować do końca wszystkiego i niczego?!! Tego było już za wiele. Daoloth skoczył do schowka po siekierę.
-Wynoś się z mojego życia, bo poćwiartuję...
-A niby czym, kwiatuszku?
Daoloth faktycznie nie mógł znaleźć siekiery.
-Oddawaj!!!
-Nie mogę. Oddałem na cele charytatywne.
-CO?!?! KOMU?!!!
-Ctulhu i jego bandzie.
Daolothowi zakręciło się w głowie. Pewnie ze zmęczenia. To nic, w końcu prześladuje go tylko taki debil...Będzie to robił już zawsze...To niedługo...He...Hehehe...O, motylki! HEHEHEHEHEHE!!!
Daoloth zemdlał.
-Ojejku, chyba troszkę przesadziłem...