Chcę od razu przestrzec
wszystkich, że wszelkie formy żeńskie zostały zmienione tu na męskie - piosenka
była za ładna i za odpowiednia, by jej odpuścić^^...
Zamknięty w swym pokoju
Z oczyma wpatrującymi się w jeden mały punkt
Na śniadanie dostaję pocałunek Księżyca,
Gdzieś za ścianą budzi się mój nowy dzień!
Z marzeń buduję twoją nienawiść,
Na ścianach maluję twój dziki gniew!
Za drzwiami słyszę ich słowa i śmiech
A oni nigdy nie słyszą mnie!
Siedzę i czekam...
Wiara to siła...
Jest mój własny świat...
Żyję tylko ja...
Za oknami noc biała
Od mrozu rozpłaszczona na szybach białymi kwiatami
Przez szparę przeciska się światło Księżyca
Jak kochane tuli i całuje mnie!
W sukni zielonej błądzę w przestrzeniach
Skazany na ciemność - uciekam przez śmierć!
I zdzieram sukienkę, ubieram się w gniew,
By wytrwać w tym świecie, by nie poddać się!!!
Wszystko jest inne!...
Nie istnieje nadzieja!...
Jest mój własny świat!...
Umrę tylko ja!!!
Łzy "W moim świecie"
Miau^^ Fajnie na świat patrzy ten
Ctulhu nie?
Diabelskie piórka:
Rozdział
osiemnasty: Był sobie świr...
-Buahahahahahahahahahahahahahaha!!!
Wariacki śmiech rozbrzmiewał echem po lesie nie przerywany żadnymi innymi
dźwiękami. Była mroźna, martwa cisza... i śmiech. Ctulhu zataczał się po lesie
niemal wyjąc z radości. Był pijany śmiechem. Nie miał sił utrzymywać swej
zdematerializowanej postaci, więc znowu przybrał zwykły wygląd. Żywe blond
włosy z jaśniejszymi pasemkami opadły na białe jak u trupa ramiona. Wątłe ciało
oplotła fioletowa tunika plącząca się diabłu pod nogami. Na szyi pobłyskiwało
krwawe kółeczko. Rekinie zęby przybrały normalny ludzki wygląd, żółte do bólu
oczy zmazały się białkiem zostawiając węglową źrenicę na samym ich środku. Były
mocno podmalowane tuszem do rzęs i wściekle granatowymi cieniami do powiek.
Same rzęsy z nadmiaru chemii wywijały się nienaturalnie w różne strony. Diabeł
ledwo szedł rzucany falami śmiechu. Chwycił się drzewa chichocząc wariacko, po
czym bezsilnie osunął się po pniu na biały śnieg. Odkryte ramiona stopiły się
kolorytem z kryształowym puchem. Ctulhu chwycił się za gardło szczupłymi
palcami dusząc się ze śmiechu. Jednak po bladych policzkach spływały łzy.
Diabeł nie znał pobudek swego postępowania. Śmiał się spazmatycznie usiłując
zakryć chichotem ból nieustannie gryzący mu serce. Ale łzy spływały coraz
gęstszym strumieniem roztapiając zimny śnieg. W końcu diabeł ukrył twarz w
dłoniach płacząc i śmiejąc się na przemian:
-Ty głupku!...<hik!>...przestań!... Nic dziwnego, hahahahaha, że...
<chlip> aaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
Z wrzaskiem chwycił pobliski kamień i cisnął go w pobliskiego ptaka. Zwierzę
nie zdążyło uciec i dostało w główkę. Ctulhu ciężko dysząc podczołgał się do
ogłuszonej zdobyczy. Na twarzy pojawiło mu się przerażenie. Chwycił drżącymi
dłońmi ptaka.
-Żyjesz?... Przepraszam...ja...nie chciałem...
Drżące ze strachu dłonie głaskały ptaka. Ctulhu powolutku go obrócił go w
rękach oglądając jego skrzydła. Kolorowe, drobne piórka...
-...przepraszam... wstań...
Diabeł lekko pocałował ptaka. Polizał. Ugryzł. Zwierzę nagle pisnęło i
spojrzało na niego przerażonymi ślepkami. Ctulhu zbladł.
-Przestań...przestań...nie patrz tak na mnie...PRZESTAŃ, SŁYSZYSZ?!!
W niepohamowanym szale rzucił zwierzakiem o pobliskie drzewo. Krew zbryzgała mu
twarz. Z krzykiem pobiegł przed siebie.
-Przestań!!! Nie rób tego!!! Zostaw mnie!!!
Z wrzaskiem dopadł gołej sosny obejmując jej pień. Trząsł się zanosił się
płaczem i wrzaskami. Po chwili spojrzał w niewidoczny punkt z boku.
-Wiem...jak się ucieka, to cię to goni...gonisz mnie...zostaw mnie...
Nie mogąc nad sobą panować rył w pniu jakieś wzory. Patrzył niewidocznym
przerażonym wzrokiem w bok. Odganiał od siebie złe mary, bolące duchy. Nagle...
-Aj!
Ctulhu spojrzał na bladą dłoń. Tkwiła w niej drzazga, z ranki sączyła się krew.
Diabłu z przerażenia rozszerzyły się źrenice.
-Krew!...
Zaczął się cofać patrząc cały czas na zranioną dłoń. Zaplątał się w tunikę i
upadł. Uderzył się zranioną dłonią o jakiś kamień. Natychmiast zapomniał o
krwi. Szlochając skulił się tuląc do piersi obolałą rękę.
-Mamo!...Boli!...Ratunku!...Mamo!...Booliiiiiiiiii!!! ZOSTAW MNIE!!!
AAAAAAAAAAAAAAA!!!
-Matko przenajświętsza! Czy mogę ci jakoś pomóc?! Jezu, co ci jest?!!
Ctulhu zastygł słysząc jakiś obcy głos. Powoli podniósł węglowe oczy
spoglądając na przybysza. Anioł w czerni. Białe włosy plątały się w nieładzie,
oczy oplatała krwistoczerwona opaska kłócąc się z bladością skóry. Pośrodku
niej widniał granatowy, rzeźbiony w marmurze krzyż.
-Co ci jest?!!
Ctulhu nie odpowiedział. Powoli podniósł się z śniegu stając z aniołem twarzą w
twarz. Nowy przybysz nie zważając na nic podszedł do niego i położył dłoń w
okolicy serca. Zatrzepotały białe skrzydła.
-Nie rozumiem...
Uziel nic nie mógł wyczuć. W sercu mieszały się wszystkie uczucia niczym w
wielkim kotle nie pozwalając wyczuć nic szczególnego. I dodatkowo promieniowało
z niego coś takiego dziwnego...jakby...zagubienie?...
<kap>
Uziel poczuł na dłoni swędzącą kroplę. Piekła nieznośnie. Łza... Powolutku,
wspinając się na palce bosych stóp, złożył mu na czole delikatny pocałunek. Po
chwili Ctulhu sam sobie się dziwiąc zapadł w sen i opadł cicho na biały śnieg.
Anioł delikatnie powiódł opuszkami palców po skaleczonej dłoni. Wyczuł drzazgę
i zdziwił się lekko. Czy to było przyczyną tej rozpaczy?...Nie...przyczyna leży
gdzieś głębiej... Jednym wprawnym ruchem usunął drzazgę i zaleczył ranę cichym
pocałunkiem. Potem powiódł palcami w kierunku twarzy. Usta... nos... oczy...
skronie... Tu Uziel zatrzymał się. Skoncentrował się. Obraz... gdzie jest
obraz?... Zamiast wizji Uziel poczuł napływający do głowy ból. Coraz
zacieklejszy, zimniejszy, straszniejszy... Nagle na szyi zacisnęły mu się
szponiaste palce.
-Hihihi... wpadłeś na herbatę?<śmiech>
Uziel krzyknął.
<ziu>
*********
Antychryst wprawnym ruchem przejechał palcem po twarzy zostawiając na niej
smugę białego kremu. Wyćwiczył się. W końcu od śmierci matki praktykował to
prawie codziennie. I jak?...Diabeł niepewnie spojrzał w lustro. Maź nie ukryła
siniaka. Wielka fioletowa śliwa nadal złośliwie skrzyła się pod okiem boląc
uporczywie. Nic nie pomagało. Zupełnie, jakby to głupstwo naśmiewało się z
niego mówiąc: "Nie dam się!". Antychryst z jękiem zajrzał do
apteczki. Wszystkie proszki, granulki, tabletki, mazie i inne dziadostwa już
wypróbował. Bez widocznego efektu. Pozostał stary dobry bandaż. Antychryst z
cichym westchnieniem zaczął obandażowywać sobie głowę kładąc na oko
jednocześnie skromny wacik nasączony wywarem z rumianku. Podobno leczył. W
każdym razie Daoloth tak twierdził. Antychryst uśmiechnął się kpiąco. Oprócz
ojca on jeden wiedział co tu się dziś stało. I tylko jemu mógł się wyżalić.
Tylko po co, skoro ten diabeł i tak nic nie rozumiał. Uczucia. Tak, oczywiście.
Jadowitość i wredota, to wszystko, co cechowało tego węża. Gdyby był tu
braciszek, to by było inaczej... gdyby. Kusiciel aktualnie przebywał na ziemi i
nie mógł mu pomóc. Więc Antychryst mógł sobie "gdybać". A zresztą...
Może to i lepiej. Kusiciel mógłby podzielić poglądy ojca. Wtedy to do...
-Ała!...
Diabeł jęknął. Jakiekolwiek ruchy sprawiały, że system nerwowy szalał. Tak więc
przedostanie się sprzed lustra do łóżka było niemal cudem. A przecież to tylko
kilka kroków... Antychryst wstał. Skoro ma taką ogromną siłę i w ogóle jest
taki super hiper mocny, to nie powinno to stanowić dla niego wielkiego
problemu. Ostrożnie postawił pierwszy krok.
-Au!...
Antychryst zachwiał się niebezpiecznie chwytając się ramy lustra. O żesz!... To
jest niewykonalne!... Diabeł z nadzieją spojrzał na łóżko. Może zlituje się nad
nim i przybiegnie samo albo coś... Łóżko było bezlitosne. Antychryst bluznął.
Ostrożnie puścił ramę lustra i postawił drugą stopę. Zatoczył się
niebezpiecznie stawiając kilka bezładnych kroków. Na którymś z kolei noga mu
się wykręciła i nie zdążył złapać równowagi. Zacisnął oczy spodziewając się
bliższego zapoznania się z podłogą. Nagle ktoś go chwycił. Antychryst spojrzał
w górę i zdębiał. To był Lucyfer.
-Nie sądzisz, że trzeba było mnie zawołać? Pomógłbym ci...- wstrętny lodowaty
uśmiech nie schodził mu z twarzy. W jakim humorze wyszedł, w takim przyszedł.
Antychryst beznadziejnie zwiesił głowę.
-Przepraszam, ojcze...
-Doprawdy, nie wiem co się z tobą dzieje... co dzień to nowy wybryk... ale
przedwczoraj przeszedłeś samego siebie. Nie wiem już, co z tobą zrobić.
Antychryst milczał. Ojciec mówił o jego upodobaniach płciowych. Co on tu miał
do powiedzenia?... Że przerwał mu zabawę bo nie mógł patrzeć na to, jak bije
Rafała?... Przecież to niedorzeczne... Lucyfer ostrożnie położył go na łóżku.
Antychryst mimowolnie jęknął. Widząc wzrok Lucyfera aż się w sobie skulił.
Zacisnął oczy oczekując w napięciu ciosu. Zamiast tego poczuł na policzku
chłodną dłoń. Zaskoczony otworzył oczy. Lucyfer patrzył na niego z bezbrzeżnym
smutkiem w oczach.
-Czy wybaczysz mi kiedyś?...
Antychryst tylko lekko przyciągnął ojca. Długie czarne włosy opadły wokół niego
tworząc tak jakby zasłonę.
-Wybaczam...
Złączył ich długi namiętny pocałunek. Antychryst bardzo to lubił. Słodka
pieszczota ust... dlatego tym mocniej przyciągał Lucyfera do siebie.
Czarnowłosy diabeł spojrzał mu w oczy i odsunął się z lekkim uśmieszkiem.
-Ja też cię bardzo lubię, ale pamiętaj, tobie nie przystoi...
Przy tej wypowiedzi dał mu małego prztyczka w nos. Antychryst spojrzał
zrozpaczony.
-Mnie nic nie przystoi! Jak ja według ciebie mam żyć?!
-Jak zwykły człowiek!!! - Lucyfer uderzył go w twarz.
-Ale...
Czarnowłosy zatamował potok słów przytykając smukły palec do ust. Nachylił się
do jego ucha muskając jego płatek wargami. Szatański głos zabrzmiał
rubinookiemu w czaszce jak wyrok śmierci.
-O Rafale zapomnij...
***********
-Kusiciel, wróciłem!
Cisza. Nikt nie odpowiadał. Na dodatek nie paliło się żadne światło. Zupełnie
jakby diabeł wyszedł nie zamykając mieszkania. Gabriel ostrożnie zajrzał do
przedpokoju. A jeśli włamali się złodzieje?... Anioł przeżegnawszy się poszedł
w kierunku kuchni. Jeśli tak, to... to co wtedy?... Przecież tacy ludzie są
kompletnie głusi na Słowo Boże... Czyli przemoc? W ostateczności... Gabriel
ostrożnie zajrzał do kuchni. Nagle...
-HAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
<ŁUP!!!>
Gabriel oberwał bagietką. Od Kusiciela.
-O... Cześć Gabi...- zdezorientowany diabeł natychmiast schował bułkę za siebie
- Ale wpadłem...
-Aha... CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ?! OMAL NIE UMARŁEM ZE STRACHU!!!
-Bee...tego...
-I CO TO W OGÓLE JEST?! CZEMU WSZYSTKIE ŚWIATŁA SĄ POGASZONE?!! ROBISZ TU
JAKIEŚ EGZORCYZMY CZY CO?!!
-Niee, ale...
-Skoro nie...- anioł uspokoił się tak szybko jak się wkurzył -...to dobrze. Ale
po co to całe przedstawienie?
-To przez ciebie. Żeby mi ten obrzydliwiec więcej tu nie przychodził!
-Co? - zdezorientowany anioł spojrzał na diabła - Jaki obrzydliwiec?
-Jak to jaki, nie rżnij głupa! Walek, ten ^ ^%#%@#^%&*%@!#&!!!
-Przestań, wyrażaj się porządnie. A poza tym to czemu Walenty miałby być
wstrętny? Co on ci zrobił?
-CO?! CHCESZ WIEDZIEĆ CO?!! - diabeł omal nie zaczął sobie wyrywać włosów z
głowy. Czy z tego anioła tylko taki głupek, czy idealny aktor?!
-Oj, Kusiciel, Kusiciel...
-CO?!!
-Myślałem, że jesteś silnym diabłem i się obronisz przed jakimś tam
człowiekiem...
Kusiciel poczuł się dotknięty do żywego. Anioł zagrał na czułych strunach.
-Że niby ja nie potrafię?!!! CO TY MI TU BREDZISZ?!! OCZYWIŚCIE, ŻE POTRAFIĘ!!!
-To co on ci takiego zrobił?
Kusiciela zatkało. Archanioł tak obrócił sprawę, że nie mógł się skarżyć, bo
wyszedłby na słabeusza. A przecież nie był słaby!!!
-Nic! - żachnął się.
-Ech - anioł westchnął. Jęczy jakby mu koronę zwinęli, a potem mówi, że nic...
Gabriel nie mógł tego pojąć. Trudno. Nie wszystko można zrozumieć. Gabriel
wzruszył ramionami - Skoro nic, to nie jęcz, tylko idź spać... jest już późno.
-Wypchaj się!
-Nie mam czym.
Diabeł umilkł. Anioł wyszedł. Ale awantura wyglądała na zażegnaną. Cisza przed
burzą.
-OOOOOOOOOOO NIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! MÓJ WAZON!!! - wrzask Gabriela poniósł się
po całym domu. Kusiciel tylko złośliwie się uśmiechnął
-Dobrze ci tak!
Przeciągnął strunę.
***
-GABIIIIIIIIIII!!! NIE MOŻESZ!!!...
-Mogę!!! Jak chcesz niszczyć mi dom, to mam prawo cię z niego wyrzucić!!!
-Ale ty mnie wyrzucasz żebym tu SPAŁ!!! Jak ja według ciebie mam się nie
przeziębić?!!
<KOP!>
Anioł wykopał przez okno kołdrę i poduszkę.
-Teraz się nie przeziębisz!!!
-Ale co sąsiedzi...?
-Nic mnie to nie obchodzi!!!
-Jesteś bez serca!!!
-Przyganiał kocioł garnkowi!!!
-Ta zniewaga krwi wymaga!!!
-Za mało ci własnej?!!
-TAK!!!
-Mojej nie dostaniesz!!!
-Ale to nie fair..!
-Fair, fair, zasłużyłeś sobie!!!
-Ale mi będzie niewygodnie...
-DOBRZE CI TAK!!!
<Trzask!>
Anioł zatrzasnął okno. Diabeł ze złością kopnął drzwi. Skoro tak... ale to
jeszcze nie koniec! Ze mną nie wygrasz!!!!
Gabriel właśnie kładł się spać kłócąc się ze swoim sumieniem, gdy...
-GABRIELUUUUUUUUUUU!!! JAK MOGŁEŚ?!! WYRZUCASZ MNIE PO TYM, JAK TYLE LAT ZE
SOBĄ BYLIŚMY??? LUDZIEEEEEEEEEEE!!! ON MNIE WYRZUCIŁ!!! KOCHANKA SWOJEGO NA
BRUK WYRZUCIŁ!!!
Zdziwieni ludzie zaczęli otwierać okna i przysłuchiwać się skargom dziwnego
chłopaka.
-Co się dzieje?
-Co on mówi?
-Że niby kochanka?
-A myślałam, że to porządny chłopak... Pani kochana, widzi jak to jest -
porządni ludzie, myśli pani? A gdzie tam! Geje, rabusie, mordercy...
-GABRIELUUUUUU!!! SŁOŃCE TY MOJE, DLACZEEEEEEEEEGOOOOOOOOOO?!! PRZECIEŻ
POWIEDZIAŁEŚ, ŻE CHCESZ WZIĄĆ ZE MNĄ WZIĄĆ ŚLUB!!! CO JA TAKIEGO ZROBIŁEM??? JA
TYLKO CHCIAŁEM TROCHĘ SIĘ TROSZKĘ POPIEŚCIĆ, A TY...
Anioł otworzył z trzaskiem otworzył okiennice.
-CO TY WYGADUJESZ??? PRZESTAŃ NATYCHMIAST!!! REPUTACJĘ MI PSUJESZ!!!
-MISIUUUUUU, WYBACZ!!! JUŻ WIĘCEJ NIE BĘDĘ CIĘ NACHODZIŁ W NOCY!!! BĘDZIE TAK
JAK ZAWSZE, PRZY ŚWIECACH, NA DYWANIE....
-NA LITOŚĆ BOSKĄ!!! PRZESTAŃ!!! I WCHODŹ DO DOMU!!!
-Hehe...- Kusiciel wszedł do domu cały w skowronkach odprowadzany ciekawskimi
spojrzeniami sąsiadów. Niestety, radość była przedwczesna.
<ŁUP!!!>
Na "dzień dobry" oberwał pięścią.
-Ała!...
-CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ??? PRZEZ CIEBIE BĘDĘ MUSIAŁ SIĘ Z MIASTA WYPROWADZIĆ!!!
-Eee, nie przesadzaj. Pogadają, zapomną...
-ZEPSUŁEŚ MI REPUTACJĘ W CAŁYM MIEŚCIE!!! JAK JA SIĘ JUTRO W KOŚCIELE POKAŻĘ?!!
-Kościele?...
-JUTRO NIEDZIELA!!! I CO JA ZROBIĘ, JAK SIĘ LUDZIOM POKAŻĘ?!!
-Nie wiem, wymyśl coś.
W oku anioła pokazał się złowrogi błysk.
-Oooooo nieee, mój drogi - przesłodzony ton głosu nie wróżył nic dobrego -
poniesiesz konsekwencje swoich czynów.
-Nie rozumiem...- Kusiciel zaczął się cofać mając najgorsze przeczucia.
-To bardzo proste. Pójdziesz jutro ze mną do Kościoła.
-COOOOOOOOOOOO?!! Na głowę upadłeś?!!
-Bynajmniej. Chyba, że chcesz przez resztę swego pobytu na ziemi szwendać się
po parkach.
-To szantaż!!!
-Nauczyłem się co nieco od mistrza - to mówiąc wskazał Kusiciela - Idź spać, bo
nie wstaniesz. Idziemy na szóstą.
-Nie ma mowy!!!
-Więc idź się pakować.
-Ech...no dobra...
-Fajnie. A właśnie, "misiu", pozmywaj jutro naczynia, dobrze?
-DO JASNEJ CHOLERY!!!
-Dziękuję "słonko".
Kusiciel o mały włos, a rzuciłby się na anioła z pazurami. Bo jak ja ci!...
-Aha, jak będziesz grzeczny, to kupię jutro jakieś ciacho.
Kusiciel uspokoił się natychmiast. Ciacho!... Skoro tak... no, mógł się
przecież jeden dzień przemęczyć. Diabeł postanowił być grzeczny...
*Bóg, Jezus, Duch Święty - Trójca Święta, gdzie każdy jest Bogiem, a
jednocześnie odrębnością. Taka sama hierarchia tyczy się Trójcy Szatańskiej
(Diabelskiej).