Zamącił pogodę
Ogonem wiatry
zakotłował
Rozbujał fale
I mąci dalej
Jeziorom grzywy
domalował
Ref. Anioły,
żywioły, diabły i co tam jeszcze
Żagiel, co niebo
rysuje
Dookoła wiatr
woła chmury brzemienne deszczem
A ja uparcie
żegluję.
2. Aż anioł
zszedł nagle
Za skrzydła miał
żagle
Osiodłał łodzie
I wbrew pogodzie
Zaczął ujeżdżać
nimi diabła
Ref. Anioły,
żywioły, diabły i co tam jeszcze
Żagiel, co niebo
rysuje
Dookoła wiatr
woła chmury brzemienne deszczem
A ja uparcie
żegluję.
3. I tak się
mocują
Od dzisiaj
wojują
I tak już trwa
tysiące lat
Trochę diabelski
Trochę anielski
Taki zwyczajny,
żeglarski świat...
(autor i tytuł
nieznane)
Bluzgi i
pochwały pod angevelinka@wp.pl
Nareszcie to
skończyłam. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Pozdrowienia dla Lawrence i
wszystkich tych, którzy mimo upływu czasu czekali na dalsze części. Dziękuję,
że jesteście ze mną...
Diabelskie
piórka: Rozdział dwudziesty pierwszy: Po piąte: nie zabijaj siebie.
<trzszszsz>
-#Uu-uu... Panie, oto jestem, Panie, oto jesteśmy...#
<klang>
-%^%$&*U&*%(!!!! Że też Barabasza nigdy nie ma, gdy jest
potrzebny...
-#Hm-hm...# Może mu coś wypadło... #O je-ee#...
-NIE MIAŁO MU KIEDY WYPADAĆ, TYLKO DZISIAJ?!! PRZECIEŻ DOBRZE
WIEDZIAŁ, ŻE TRZEBA PRZYGOTOWAĆ SALĘ!!!
-#Bo ja cię „aj law ju”#... Może zapomniał...
-TO NIECH MU SIĘ PRZYPOMNI, JA NIE MAM CZASU BY STERCZEĆ TU CAŁY
DZIEŃ!!! MAM ROBOTĘ!!! A ZRESZTĄ, TY TEŻ DOBRY!!! RUSZ TYŁEK, BORUTA I CHODŹ MI
POMÓŻ!!!
-Nie ja tu jestem od urządzania sali, Korowios – odparł chłodno
pół-diabeł – Ja tu robię jedynie za podkład głosowy.
-Tak, najlżejsza robota, kurde... – wymruczał pod nosem
zielonowłosy. Boruta nie usłyszał. Siedział na gołej arenie i bawił się
mikrofonem, wyśpiewując co chwila jakieś mniej lub bardziej znane kawałki
muzyczne. Korowios z całego serca mu życzył, żeby jedna z wiszących pod sufitem
lamp zarwała się i upadła na niego. Zresztą, nie tylko jemu. Na zbiórkę mieli
się też stawić Barabasz, Behemoth, Pardus i Rokita. No i oczywiście Wystrzałowa
Piątka, jaką była przyboczna gwardia Lucyfera. Może i byli dziwni, ale gdy trzeba
było, do roboty umieli się przyłożyć. Kłopot polegał na tym, że stawiali się na
zbiórkę kiedy chcieli, a czasem nawet w ogóle nie przychodzili. Tym razem chyba
też tak będzie. A co do Rokity...
-ZDAJE SIĘ, ŻE MIAŁEŚ GO ZASTĄPIĆ, CO NIE?!! CZY MÓGŁBYŚ WIĘC Z
ŁASKI SWOJEJ POROZWIESZAĆ KURTYNY?!!
-Mógłbym – odparł Boruta – Ale co mi z tego przyjdzie?
-Wyrobimy się na czas, a co ty myślisz.
-To mnie akurat nie interesuje – odrzekł olewczo diabeł i wrócił
do śpiewu - #Otwórz me oczy, o Panie...#
-Kurrrr... no dobra, postawię ci darmową flaszkę w barku!
-Serio? – ożywił się diabeł – Postawisz?
-Tak, postawię – westchnął Korowios – W końcu, jeśli się nie
wyrobimy, Jego Wysokość pourywa nam łby. Więc chyba jedną wódkę mogę poświęcić.
-Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa – odparł wesoło Boruta,
odkładając mikrofon – Trzymam cię za słowo!
-Tak, tak... a teraz nie marudź, tylko zawieś te kurtyny. Tu masz
plan...
-O, to proste! Wystarczy że podlecę tu i tu...
-Tak. No, a teraz leć.
-Się robi!
<fuch>
Boruta rozłożył skrzydła i ochoczo zabrał się do pracy. Korowios
smętnym wzrokiem patrzył na uwijającego się jak w ukropie Satanusa. Zrezygnował
już z sukni, teraz nosił obcisłe legginsy i body. Słoneczne, posklejane włosy
nabrały brązowego połysku i zawinęły się w urocze loki na końcach. A
skrzydła... były szare.
-To przez wódkę – pomyślał Korowios i zabrał się do dalszej pracy.
Niebieskie oczy na moment błysnęły łzami... zielonowłosy tego nie widział.
<klang>
-Bożeee, mój Bożeeeeee, czemuś mnie opuścił, Boże miłosierny, ratuj
mnie, czymże zawiniłem, Boże...
Rafał powtarzał te sentencje już od ponad pół godziny, przerywając
tylko raz, by odmówić modlitwę za zmarłych. Antychryst zmęczonym wzrokiem
patrzył na otoczenie i nawet nie próbował ukryć łez...
-Azathoth... czy on... czy on...
-Wyzdrowieje, Mości Książę, proszę się nie martwić. Ale muszę
powiedzieć, że poturbowany jest, że łu-chu! Jeszcze w życiu nie widziałem tak
skomplikowanego złamania. Ten, kto mu je zrobił, musi mieć naprawdę albo
wprawę, albo nieludzkie szczęście w zadawaniu takich razów...
Antychryst nie odpowiedział, patrząc na trajkoczącego diabolika
sowy. Powoli przeleciał wzrokiem po szarych włosach zdobionych w
fluorescencyjne, pomarańczowe piórka, potem po wysmukłej twarzy i równie
oranżowych oczach, a potem po szczuplutkiej sylwetce, ubranej w szare,
piórkowane indiańskie stroje. Następnie ukrył twarz w dłoniach. Co miał mu
powiedzieć? Że ojciec trzyma w piwnicach anioły i że bawi się tak nimi od ponad
nie wiadomo jak długiego czasu? Przecież to istna głupota. Azathoth natychmiast
zacząłby urządzać protesty przeciwko takiemu traktowaniu i znowu skończyłoby
się na całym tabunie okaleczonych diabłów. Nie było w tym żadnego sensu. A
powstrzymywać go? Jeszcze gorzej. Azathoth miał za dobre serce do takich rzeczy.
Prośbą a groźbą i tak zrobiłby swoje. Po prostu najlepiej było nic nie mówić...
niech się sprawy same toczą, ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego!...
-Boże, Boże, BoUAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAACH!!!
<trzask!!!>
-Raphael!
-Spokojnie, Książę, nastawiłem mu tylko kość... przecież wiesz, że
nie zrobię mu krzywdy... No już, spokojnie – Azathoth namoczył w zimnej wodzie
ścierkę i ostrożnie położył ją na głowie gorączkującego anioła – Wszystko
będzie dobrze.
-Nieeeeeee, ja chcę do domuuuuuuuuuuuuuuu... – zajęczał anioł –
Gdzie jesteś Boże, że mi nie pomagasz...
-Pewnie w swej komnacie... – wyszeptał diabolik – Dobrze, poczekaj
tu z nim, a ja pójdę po jakieś bandaże...
-Dobrze.
<trzask>
Diabolik wyszedł. Antychryst został sam z majaczącym Archaniołem.
I wcale nie poczuł się lepiej. Widział, że nie będzie w stanie mu pomóc, jeśli
nagle coś się stanie. Dlatego z każdą chwilą się coraz bardziej niecierpliwił.
W końcu nie był w stanie wytrzymać ciążącego na nim stresu i zaczął chodzić w
kółko. Azathoth, gdzie jesteś!... Wracaj natychmiast!... Azathoth, no!...
Stanął, gdy w pewnym momencie ktoś chwycił go za rękę.
-Braciszku...
To był Rafał. Nie miał zbyt rozumnego spojrzenia, właściwie to w
ogóle nie można było powiedzieć, że znajduje się w tym świecie. Na mocno
różowych policzkach ukazały się łzy, z wyschniętych ust wydobywał się świst.
Antychryst chcąc nie chcąc, podszedł bliżej.
-Braciszku... braciszku... kocham cię... nie zostawiaj mnie... –
majaczył anioł – Nie idź na tą wstrętną ziemię... nie wolno ci... co ci z tego
przyjdzie... no sam powiedz... nic... sam wiesz, że nic... przestań... nie
idź...
Archanioł zaczął powtarzać słowa coraz szybciej, ze zdenerwowania
siadając na łóżku. Antychryst próbował go położyć, ale bezskutecznie. Raphael,
co się dzieje?... Co ty widzisz?... Dlaczego nie chcesz, żeby Michał szedł na
ziemię?... A może Gabriel?... Rafał, leż spokojnie!
-Nie!... Gabriel, wracaj!... Wracaj, słyszysz?! Jak tam pójdziesz,
to nigdy ci nie wybaczę! Nigdy, rozumiesz?! Nigdy!... Gabriel!!!
Błaganie przerodziło się w krzyk. Archanioł usiłował wstać i
pognać za widziadłami, lecz ni mógł, z jednej prostej przyczyny: Antychryst go
przytrzymywał. Lecz to nie było łatwe.
-Rafał... ty naprawdę jesteś chory?! Skąd ty bierzesz taką siłę?!!
Leż spokojnie! Leż mówię!!! Rafał!!!
-NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! Ach!!! – nagle Archanioł
osłabł i padł bez życia na łóżko. Trwało to sekundę, może dwie. Po chwili
jednak znowu podniósł oczy na diabła i spytał drżącym głosem: – Wróciłeś?...
Dlaczego chowasz ręce za sobą?... Są całe... czerwone... Gabrielu...
Urwał na moment, jakby w zastanowieniu. Po chwili jednak wyszeptał
drżącym, dziecinnym głosikiem:
-Zabiłeś ich, prawda?...
Dwie łzy stoczyły się na białą pościel wraz z aniołem, który po
tym zdaniu stracił przytomność. Antychryst patrzył tylko na rozgorączkowaną
twarz i strach powoli napełniał mu serce.
Raphaelu...
...coś ty widział?!
<plask>
-Gabiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!! Na dworze padaaaaaaaaaaa!!!
Weźmy nie idźmy!...
-Nie. Wybij to sobie z głowy. Idziemy do kościoła i koniec.
-Ale Gabiiiiiiiii!...
-Tak?
-NO GABIIII, NOOOOOOO!!!
-Nie.
<klik>
Gabriel dokładnie zamknął drzwi, sprawdzając, czy ma wszystko, co
mu było potrzebne. Biblia... jest. Klucze – są, parasol – jest, jeden, mały,
marudzący diabeł... Gabriel westchnął. Tak, niestety jest. Żeby to był koniec
dnia... A guzik. To był ledwie początek. Rany, to tak niewiele czasu zostało?!
Jezuuuuu, trzeba się pośpieszyć!...
-Kusiciel, nie marudź tylko chodź prędko! Przez ciebie się
spóźnimy!
-Dlaczego przeze mnie?! Co ja znowu zrobiłem?! – wykrzyknął urażony
diabeł. Gabi przewrócił oczami.
-Nic, zupełnie nic, tylko zbiłeś wazon, wylałeś mleko, podarłeś
moją koszulę, stałeś przed lustrem dłużej niż to ustawa przewiduje...
-Dobra, siedź cicho, zrozumiałem aluzję!!! – odwarknął diabeł – A poza
tym nie tylko ja tu mam jakąś obsesję, w końcu do mszy jest jeszcze pół
godziny, a ty lecisz jakbyśmy byli spóźnieni z co najmniej z dziesięć minut!
-No chyba nie myślisz, że idziemy teraz do kościoła!
-A co, nie idziemy?!
-Pewnie, że nie. Musimy jeszcze skoczyć po jednego kolegę,
umówiłem się nim, że pójdziemy razem...
-Super!!! Tylko dlaczego ja się o wszystkim dowiaduję ostatni?!!
-Zdaje się, że już ci o tym wspominałem, z pięćdziesiąt dwa razy,
jeśli dobrze liczę – odparł Gabi patrząc z ukosa na Kusiciela – To chyba o
czymś świadczy, nie sądzisz?
-Nie, nie sądzę! Ja w ogóle o niczym nic nie sądzę! Nigdy nie
pytasz mnie o zdanie!!!
-A co, nie umiesz sam go wyrazić? – zapytał urażony anioł –
Awanturujesz się jak nie wiadomo kto o nie wiadomo o co, a przecież sam wiesz,
że to nie moja wina!
-Właśnie że twoja!... A zresztą, nieważne. Daleko jeszcze?!
-Nie, to tu, za rogiem – odparł Gabi i skręcił w stronę niskiego,
jednorodzinnego domku. Kusiciel podążył za nim, powłócząc nogami. Ten Gabriel
to jest!... Zawsze robi mi na złość, a jakby tego było mało, zawsze umie
odparować moje zarzuty! To jakiś prawnik, czy co?! Mam już tego dosyć. Jest mi
zimno, jest mi źle i tak w ogóle to ja chcę do domu. Czy to coś nienormalnego, że
ja chcę do domu?! No chyba nie. Prawda?!
-Gabi, zimno mi!!!
-To załóż kaptur. Masz już całą mokrą głowę.
-Nie chcę.
-To nie. Ale ja cię nie będę leczył.
-Wcale cię o to nie proszę. I co z tym &$&^%, schodzi już?
-Schodzi. I wyrażaj się porządnie.
-Nie chce mi się.
-No to nie. Pójdziesz do spowiedzi.
-COOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!! Ale Gabi...
<trzask>
-Cześć chłopaki, już jestem! Przepraszam, że musieliście tyle
czeka...
Obu chłopakom głos ugrzązł w gardle. Znaczy się, obcemu bardziej.
Kusiciel zdołał wydusić z siebie jeszcze jedno zdanie:
-G... Gabi?!
-O co chodzi? Kusiciel?... Znasz już Franka?
Znał.
Świat zatrzymał się w miejscu.