O, dziecko smutne, o ty zagubiony

W żalu najczystszym za wrót niedomknięciem,

Którędy by duch przewiał natchnionym cyklonem

I wiarę święcił.

Ty gdzie odjeżdżasz, coś aniołów widział

W ludziach znużonych, co szli nad strumieniem,

I już odbicia ich ujrzałeś światłem,

Gdy były cieniem?

Gdzie chciałeś wyczuć pod dłonią kształt lawy,

Która by w gemmy zastygała zwycięstw?

Czy gdzie się bunt nie z ognia, a z małości stawał,

A z pieśni – wyciem?

Czy gdzie się wolność stawała skuwaniem

W imię powstałych, którzy kładli nowe

Kajdany, a znużeni nad wiarą czuwaniem,

Spadli jak głowy?

Czyś ty nie widział, że w słabości wokół

Nikt nie dopatrzył do końca przeznaczeń

I że za mały, by stanąć na cokół,

Wojownik płacze?

A wiesz, że mędrców i magów spełnienia

To niebo było czynione przez człeka,

By trwał dla celu, szedł jak idzie – cieniem,

Czekał jak czeka!

I wiesz, co miłość – jeśli tylko sobie?

Co znaczy przemoc, jeśli tylko zemstą

Za krzywdy, których nie wydrze i spowiedź

Aż staną klęską?

O, dziecko smutne, ty nie dopełnione

Człowiekiem – jakby nie spełnione życiem.

Cóż to rzeźbienie, jeśli tylko w marmur

Marmuru ryciem?

Cóż to pod snami jak pod palcem czułym

Znajdziesz, gdyś człowiek przez ciało i ruchy,

Kiedy cię smutkiem w kamieniu wykuły

Najczystsze duchy?

Nie płacz i pojmij prawo, które mija,

I pojmij sen, a tając pojmowanie, uczyń

Żywy grom w głazie jak ręka niczyja,

Co żyjąc – uczy.

Kamil Baczyński „W żalu najczystszym”

 

...a ten śliczny wierszyk mam od Miki^^  Prawda, że piękny? I wbrew pozorom, wcale Ange nie przychodzi Lucek do łba, gdy to czyta. A kto? No cóż... raz na jakiś czas powinniście pomyśleć sami (a odpowiedź i tak nadejdzie w niedalekiej przyszłości^^). Nio. Miłego czytania, filozofowania i te pe, i te de. Skargi, pochwały, tudzież krytyka i bluzgi do Daolotha proszę, bo mi skrzynka chwilowo padła <Dalciu, nie gniewaj się...^^” – pomyślała Ange ukrywając się za szafą>: daoloth_the_devil@go2.pl

 

Diabelskie piórka: Rozdział dwudziesty drugi: Kropla krwi na karabinie...

 

Boruta powoli rozwijał zasłonę nad areną. Patrzył zrezygnowany na małe pentagramiki i poczuł przemożną chęć ucieczki.

Miał dosyć tego Piekła.

Czuł się tu coraz mniej pewnie...

...tak jak dzisiejszego ranka.

[Flashback]

<pik, pik, pik...>

Mały zielony wężyk gonił za krótką wierzbową gałązką. Był coraz bliżej.

<pik, pik, pik>

Rozpoczęło się odliczanie.

Dziesięć...

Może w lewo?

<pik>

Dziewięć...

Nie!

Osiem...

Więc w prawo?

<pik>

Cholera, też nie!

Siedem...

<pikpikpik>

Wąż był coraz bliżej. Gałązka zaczęła kluczyć.

Sześć...

Ruszaj się, do diaska!

Pięć...

<pik! Pikpik!>

Ściana! Y^$$&$&^%!!!

Cztery...

<pikpikpik>

Trzy...

Przestań!!! TO NIE BYŁO FAIR!!!
Dwa...

<pikpiiiiiiiiiiiiii>

Jeden...

Cholera jasna, nieeeeeeeee...

<pik>

-Zero – koniec gry, przegrałeś.

-UWAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!

Rokita chwycił się za głowę i zaczął w dzikim szale skakać po pokoju. Jego wrzaski obległy cały dom. Na reakcję nie trzeba było czekać. W drzwiach stanął Serafiel.

-NA LITOŚĆ BOSKĄ, CO TU SIĘ DZIEJE, CO TY WYPRAWIASZ DO DIASKA?!!!

Głupie pytanie. Naprawdę, nie trzeba było go zadawać. Wystarczył rzut oka na pobliski kąt. Na biurku szklił się komputer, a w monitorze Daoloth. Jego złośliwy śmiech o dziwnie cyfrowym zabarwieniu wypełniał cały pokój. Borucie opadły ręce. Co za dziecinada...

-NIE NOOOOOOOOOOO!!!!! JAK?!! JAK MOGŁEM ZNOWU PRZEGRAĆ?!! CZEMU TY MUSISZ CIĄGLE WYGRYWAĆ?!!! SYSTEM MI CHRZANISZ!!!

-Hehehehe... ale było nie było – wygrałem.

-To nie było fair!!! Ty znasz każdy kod do tej gry a ja nie!!!

-No i co z tego? Liczy się, że wygrałem, no nie?

Rokita skapitulował. Usiadł na łóżku i we wściekłym zamyśleniu zaczął gryźć dolną wargę. Koniec. Boruta miał coraz gorszą minę na twarzy. Co tu się do diaska dzieje?!! Nic nie rozumiał.

-Mogę się zapytać...

-Zaraz, ab ovo Rokita – dawaj informację.

-Chrzań się.

-Ejej, wygrałem!

-No to co.

-No to to, że za wygraną miałem dostać informację!

-Nie chcę. Walka była nierówna.

-A czy ktoś mówił że ma być równa?

Zapanowała cisza. W pokoju zaczęły gromadzić się burzowe chmury. Jednooki wzrokiem przepalał ścianę. Boruta miał coraz mroczniejszą minę. A Daoloth zaczął zgrzytać zębami. Niewesoła sytuacja.

-To co? Powiesz mi wreszcie?

-A bo co?!!

-Spalić ci system???

-Nie dasz rady, więc rób co chcesz!

<pik!>

-Za pięć minut nastąpi całkowite skasowanie wszelkich danych z komputera...

Rokita zdębiał. Ale jak...

-PRZESTAŃ NATYCHMIAST!!!

-Co? Nie podoba się panu? To może wirusiki? I love you może być? Czy może jakiegoś konika trojańskiego, coooooo?

-To szantaż!!!

-Nie dajesz mi wyboru.

-...!!!

<pik!>
-Za chwilę pamięć główna...

-DAOLOTH!!!

-Słucham? O co chodzi? Masz jakiś problem?

-GYAAAAAAAAA!!!!!!!

-PRZESTAŃCIE OBYDWAJ!!!

Zapanowała cisza. Oba nieco zdezorientowane diabły spojrzały w stronę Boruty. Na jego twarzy odmalowywała się wściekłość, a usta w każdej chwili mogły zacząć krzyczeć. Krzyczący Serafin? Krzyczący Boruta??? Oj, tego nie chcieli.

-Boruta-chan... skarbie... spokojnie... bez nerw...

-MOGĘ WIEDZIEĆ CZEGO WY SIĘ WYDZIERACIE OD SZÓSTEJ NAD RANEM???
Szyby niepokojąco zadźwięczały. Pięknie. Teraz jeszcze tylko zaintonuj to swoje „Chwała na wysokościach” a nam szyby pójdą. ^&**%& nienawidzę tego chóru... jakby nie mieli co robić tylko śpiewać! Dobrze żeś się stamtąd urwał, ale nie wrzeszcz, proszę cię...

-Ale... to nic...

-JAKIE NIC?!! SPAĆ NIE MOGĘ!!!

<pęk>

Jedna rysa, druga...

-Słuchaj... ja...

-WIESZ CO?!!! POWIEDZ MU WRESZCIE TO CO MASZ POWIEDZIEĆ I KŁADŹ SIĘ BO CHYBA CHOROBA CI JESZCZE NIE PRZESZŁA!!!

...auć. Teraz to już naprawdę boli. Nie ma to jak wrzeszczący Serafin podczas bólu głowy. Jakby miał mało problemów. No doprawdy...

-Boruta-chan...

-Ekhm!

Zły błysk w niebieskim oku pozbawił Rokitę złudzeń. Spojrzał na ekran. Daoloth spokojnie popijał herbatę w spękanej szklance. Ciekawe, co on robi, że mu tak uszy nie puchną.

-No, słucham.

-Ekh... – Rokita powoli odjął sobie dłonie od uszu - ...już się zorientował. Według mich obliczeń, będzie tam we środę.

-Co? Już we środę? Oooo, jakże mi go żal... hehe.

Po pokoju rozległ się wariacki śmiech. Rokita też się uśmiechnął. Boruta natomiast zgubił się zupełnie.

-Hm? Kogo? O kim mówicie?

-...i jakby nie patrzeć będzie gdzieś koło dwunastej. Jak myślisz w ile się uwinie? Ja mu daję kwadrans.

-Za mało. Nie zapominaj, że w końcu nie naskoczy na byle kogo...

-...ale też sam nie jest byle kim. Kwadrans, może trochę więcej. Do dwudziestu minut.

-Zgoda, przyjmuję zakład. Do zobaczenia we środę!

Ekran zgasł. Rokita westchnął. Już we środę... zaczyna mi być go żal. Ale cóż, sam sobie zgotował taki los. Trzeba było zachować trochę ostrożności... a tak, masz, co chciałeś.

-Wiesz... nawet ci współczuję, Gabrielu.

Boruta drgnął.

 

<wzuuuuuuuuuum>

Czerwony pociąg przemknął szybko pośród szczerych pól nie zostawiając za sobą nic, poza oddalającym się stukotem kół. Podróż dłużyła się. Wszyscy w pociągu jeszcze spali, w końcu ledwie słońce zaczynało wstawać. Tak... wszyscy, poza jednym wyjątkiem. Niebieskoskóry jegomość z żółtym żonkilem na ramieniu nie spał. Jego puste oczy nieprzerwanie patrzyły się w dal nie odbierając żadnych bodźców wzrokowych. Głowę zaprzątała mu tylko jedna myśl. Myśl dręcząca go niemal od zarania dziejów. Kropla krwi na karabinie... Gabrielu... zabiję cię.

<Trzask!>

-Uaaaaaaaw... bileciki do kontroli!

Do przedziału wszedł konduktor. Jego duże oczy były podkrążone, a usta nie domykały się od ciągłego ziewania. W ręce trzymał dokument legitymujący.

Podróżni zaczęli wyjmować swoje bilety mamrocząc coś pod nosem, Belial nic.

-Dobrze... dobrze... zgadza się... a pan? Gdzie ma pan swój bilet?

-Nie mam biletu...

Żółtostalowe oczy spojrzały wprost w źrenice konduktora docierając wzrokiem aż do serca i automatycznie mrożąc wszelką pracującą krew w żyłach. Człowiek wzdrygnął się. Cholera, co to za oczy!... Zupełnie jak u trupa!...

-Więc won pan z tego pociągu na stację! Nie tolerujemy tu wagarowiczów!

Belial spojrzał przez okno.

-Na jaką stację? Nie widzę tu żadnej.

-No to się przypatrz dokładniej, ślepoto!

-Nie widzę, pokaż...

I to powiedziawszy Belial chwycił konduktora za głowę i wystawił przez okno wybijając tym samym dolną szybę. Człowiek wrzasnął.

-No i gdzie ta stacja?

-Gwahaaaaaaa!

Odpowiedź została zignorowana.

-Widzą państwo tu jakąś stację? Bo ja nie...

-<cisza>

-Tak myślałem.

I najnaturalniej na świecie otworzył okno (chyba wiecie jak to się robi? Obsuwa się górną szybę na dół. - dop. autorka). Krew zbryzgała ścianę wagonu. Nikt nie śmiał się odezwać. Belial też milczał. W skupieniu patrzył jak głowa mężczyzny zwisa bezładnie przy ramie okiennej, by za moment spaść i zniknąć w ciągu kilku chwil za zasięgiem wzroku. Głowa... następnym razem padnie twoja, Gabrielu.

 

 -Ugh...

<szast>

Rafał sennie otworzył oczy.  Nie bardzo wiedział, na jakim świecie się znajduje. Zresztą, to nie miało znaczenia.

Były tylko trzy. Na sto procent nie ruszyłem się z miejsca...

Zmienił zdanie, gdy ujrzał parę pomarańczowych oczu.

-Jak się spało? – zapytały cicho wąskie usta – Lepiej się czujesz?

-Tak... Tak jakby... Ale zaraz!...

-Ciii! – uciszył go smukły palec – Nie budź go.

Rafał mimowolnie spojrzał we wskazanym kierunku. Na kanapie przykryty jakimś kocem, spał Antychryst. Kurczowo trzymał w ręce resztkę płynu na bezsenność, zupełnie jakby od tego zależało jego życie. A w pewnym sensie tak było. Dlaczego?...

Lucyfer nie jest taki miły jak wszyscy mówią. Nie odkąd kiedy...

Azathoth pokręcił głową. Nie, nie pora o tym myśleć. To zabójstwo. Są ważniejsze rzeczy do roboty. Na przykład chory pacjent.

<pac>

-Pokaż nogę... – wyszeptał. Rafał spojrzał na niego pytająco – No pokaż... masz złamaną...

-Ach... faktycznie, zapomniałem... – odrzekł anioł rumieniąc się na buraczany kolor. Azathoth roześmiał się.

-Nietrudno o czymś zapomnieć, jeśli jest się pod znieczulicą. No, pokazuj...

Archanioł niepewnie odsunął białą kołdrę. Prawa noga była w gipsie aż po samo biodro...

Jak mogłem nie zauważyć!...

Azathoth nie powiedział nic. Tylko przyłożył rękę do gipsu.

<pach>

-Hmmm... hmm... tak... dobrze... no... oj! Niedobrze.

Westchnął.

Złamanie z przemieszczeniami trzeciego stopnia. I jeśli zaraz czegoś nie zrobi, będzie mogło się dodatkowo zwać „otwartym”. Kości Rafała miały to do siebie, że same usiłowały się wyleczyć, przesuwając się na dogodną pozycję. Taka sama rzecz miała się ze skrzydłami. Pół nocy spędził na ich usztywnianiu. W porządku, chcą się leczyć, niech będzie. Tylko niech nie robią przy tym jeszcze większych szkód. Zrezygnowany spojrzał na anioła. Patrzył na niego wielkimi złotymi oczami, jak pierwsza jutrzenka na ziemi, nieświadoma tego, co zobaczy. Dziwne.

-Rafał...

-Co?

-Ty jesteś „Bóg Uzdrawia” (tłumaczenie imienia – dop. autorka), prawda?

-Tak... – odparł anioł, rumieniąc się po czubki uszu – A czemu pytasz?...

-Bo... czy nie mógłbyś się sam uleczyć?... – zapytał z nadzieją w głosie.

-Hm? Ale jak? Ja nie umiem...

...

TRATATATATAAAAAAAAATAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA.

Już widział, jak Wielki Anioł Końca Świata Apollyon zagrał mu na nosie.

<plask>

Walnął się dłonią w czoło. Zabolało.

Ja się zabiję!...

BĄDŹ PRZEKLĘTY, TY OPIEKUNIE OD SIEDMIU BOLEŚCI!!!

 

[Gdzieś na Polach Elizejskich]

-A psik!

-Na zdrowie, Apollyonie... chcesz może chusteczkę?

-A nie, dzięki... – odparł drugi anioł – Nic mi więcej do szczęścia nie trzeba...

...oprócz siekiery, dodał w myślach. Zrezygnowanym wzrokiem spojrzał na swe notatki i zdębiał.

Podczas kichnięcia na dwieście pięćdziesiątą dziewiątą stronę trzystustronnicowego raportu spadł kleks.

Nnng!...

Nnng!!!

YAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAKKKKKKKKKK!!!!!!!!!!!!!!!!

...kompan ogłuchł.

 

<pattt>

Gabriel omalże się nie potknął. Hm?... Co to było?...

Dałby głowę, że to głos Apollyona...

At. Niemożliwe. Pewnie się przesłyszał. Miejmy nadzieję... Bo już wystarczy mu tych kłopotów jak na jeden dzień... Starczy?...

Ktoś chce nadwyżkę?!! Tanio sprzedam!!! Błagam!!!

<bach>

Ktoś go pchnął. Niemalże nie upadł. Znowu.

Znaczy się, po raz siódmy.

-Kusiciel!!! – wrzasnął, odwracając się do kolegów. Diabeł spojrzał na niego wilkiem.

-To nie ja!!! To ON!!!

-Nieprawda!!! To ON!!! – zrekompensował się Franek, wskazując zdrową ręką na Kusiciela. Gdyby mógł, zagipsowaną też by wskazał.

No nie.

Znowu?!!!

-Słuchajcie, wszystko mi jedno kto... – zaczął. Nie zdążył.

-Co, nie wierzysz mi?!!

-A kto tobie uwierzy?!! Wyglądasz jak bandyta!!!

-A ty jak sierota!!! Kto to widział tak afiszować się gipsem?!!

-A kto nie widział?!! TO TWOJA WINA!!!

-NO TO CO!!!

-ZARAZ CI PRZYWALĘ!!!

-A JA ODDAM!!!  

-KALEKI NIE WOLNO BIĆ!!!

-KTO TAK POWIEDZIAŁ?!!

-KODEKS OCHRONY PRAW OBYWATELSKICH  NA TEMAT OBRONY NIETYKALNOŚCI JEDNOSTKI LUDZKIEJ!!!

-ŁAMANIE PRAWA TO MOJA SPECJALNOŚĆ!!!

-W TEN SAM SPOSÓB ŁAMIESZ PRAWO BOSKIE!!!

-A CZEMU NIE?!!

-BO TO ŚWIĘTOŚĆ!!!

-JAKA ZNOWU ŚWIĘTOŚĆ?!!!

-BOSKA!!!

-TAAAK?!!

-TAAK!!!

-GDZIE??!!

-W BOGU!!!!!

-TO SŁUCHAJ UWAŻNIE: MAM W NOSIE BOGAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

...odbiło się echem, zafurgotało, zatrzepotało i...

...wszyscy wierni spojrzeli się za siebie. Gabrielowi zrobiło się słabo.

Dlaczego?!! Dlaczego ja?!!

Spojrzał na ambonę i nogi się pod nim ugięły. Mszę prowadził ksiądz Walecki.

Ha... haha...

Gdyby Gabi siedział teraz w ławce, z pewnością zacząłby tłuc głową o jej blat. Tylko, że... to był dopiero początek. Toteż zemdlenie zostawił sobie na później...

...ile trwa później?...

Nikt mu nie odpowiedział. Cisza. Cisza jak na pustyni.

Cisza przed burzą...

-...amen. – dokończył ksiądz.

 

<...tick... tick... tick... IOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!!!!!>

<plask>

Daoloth wylądował nosem w kubku. Małym niebieskim kubku w białe kwiatki. Poprawnie rzecz biorąc: w świeżo zaparzonej rumiankowej herbacie.

^%&*&*.

Mam tego dość.

-CO ZNOWU?!! – ryknął w kierunku komputera. Urządzenie zachwiało się i jakby przykurczyło, najprawdopodobniej ze strachu. A przecież nie było czego się obawiać. Daoloth był przecież mądrym, spokojnym, opanowanym...

<klik>

-O JEZUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! KONIEC ŚWIATAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!! MAMMMMMMMMMOOOOOO, ZARĄBIĘ, ZABIJĘ, UDUSZĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ŁĄCZ MNIE Z JEGO KRÓLEWSKĄ MOŚCIĄ I TO ZARAZ!!!

...opanowanym... ee, opanowanym... znaczy się, bardzo skutecznym hakerem. Ostatnio jakby stracił cierpliwość i nerwy, toteż przerywanie mu chwilki na drugie śniadanie równało się wejściem prosto do paszczy głodnego lwa. A zwłaszcza, gdy miał ją otwartą.

<biiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip>

Lucyfera nie było.

...

Jak to?!!

Daoloth rzucił się do swoich kamer i gorączkowym pośpiechu zaczął je przeszukiwać. Jedna, druga trzecia... nie ma... czwarta... piąta... z pokoju też wyszedł... szósta, siódma, ósma... w barze też go nie ma... dziewiąta... laptop działa, ale nikogo w zasięgu wzroku... dziesiąta... nawet u Antychrysta nie...

Ale...

Cholera.

Nienawidzę tego.

Zupełnie jakbym nie miał co robić tylko go szukać.

-Chyba już nic gorszego nie może mnie spotkać... – wymamrotał wkładając kapcie i jednocześnie wybiegając przez drzwi – Gdyby to było możliwe, w dżungli kwitły by jabłka...

Wybiegł, a w tym samym czasie pewien podróżnik imieniem Gonnestone odkrył nowy gatunek jabłek tropikalnych.

Frontowym wejściem do Piekła wchodził Barabasz...