We're one
Kryształowy potok łez...
Boże, Boże, co mi jest?!
Czemuś, czemuś mi pozwolił
Abym taką krzywdę siał?!
Czemuś, czemuś mnie nie zabił
Bym ja z życia też coś miał?!
Boże, Boże miłosierny,
Płacze, płacze twój niewierny,
Zróbżesz coś bo już nie mogę
Iść przez tą ciernistą drogę
Zabij, błagam zabij mnie
Bym mógł lec na trumny dnie
I nie robić tego już
Tego...Wiązka róż
Spada na mogiłę mą
Opłakują krzywdę tą
A ja nie śpię, słucham ich
W serce wbija kołek mnich
Blask krwi i ostatnie tchnienie...
Po cóż ci me narodzenie?!
Obroniłem życie swe...
Życie?... Wiatr przegania nowe dnie
Noc całunem mnie przykrywa
Daje oddech nieuczciwa
Bo za chwilę Słońca blask
Spowoduje znów mój wrzask
Lecz nie umrę tak, o nie
I nie legnę gdzieś na dnie
Trumny z drzewa sosnowego
Pośród kwiecia przebiałego
Tylko skryję się jak szczur
Tam gdzie jest kamienny mur
I przeżyję, taki los...
Zboże chyli mi swój kłos
Słodko pachnie fiołków woń
Lecz cień pada na mą skroń
Chcę ja umrzeć, lecz chcę żyć
Co mam robić by się skryć
Przed tym życiem pełnym śmierci
Przed tą śmiercią pełną strachu
Nie chcę, nie chcę ja do piachu!
Nie chcę, nie chcę trumny tej
Nie chcę, nie chcę lec wśród kniej
Nie chcę, nie chcę także żyć
Nie chcę do Księżyca wyć
Nie chcę miłej mi miłości
Nie chcę mych zamkowych włości
Zabij...
Nie zabijaj mnie!
Bo nie będzie świata, nie...
I nie będzie także mnie...
Boże, Boże ty już wiesz
Czemu sączę potok łez...
(by Angevelinka)
Rozdział pierwszy: Klan Cappadociann.
-Kocham cię, braciszku...
-Też cię kocham, Wiewiórku...
Chłopak roześmiał się i delikatnie pocałował brata. Położył się na jego piersi
i zasnął. Starszy mężczyzna rozejrzał się wokół siebie. Ciemny pokój, za ścianą
grał telewizor. Telewizor rodziców. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby
dowiedzieli się o zażyłości między ich ukochanymi bliźniakami. Gdyby teraz
weszli, rozpętałoby się tu piekło. Spojrzał z czułością na młodszego mężczyznę.
Młodszego o całe dziesięć minut. Delikatnie pogładził proste,
ciemnopomarańczowe włosy. Opadały krótką kaskadą na nagie piękne ramiona.
Powinien się wyspać, gdyż jutro ma ważny egzamin. Umarłby chyba z rozpaczy,
gdyby mu nie poszedł. Bo Hastur przekładał naukę ponad wszystko. No i bardzo
dobrze, bo wtedy mógł coś mu wytłumaczyć, jak ten czegoś nie rozumiał. Wtedy on
miał więcej czasu na swe ukochane sztuki walki. Xoth przeczesał palcami krótkie
włosy. Chyba go wykorzystywał. Ale Hastur nigdy nie protestował. Złożył na
czole brata czuły pocałunek. Hastur mruknął i spojrzał spod przymkniętych oczu
na Xotha.
-O co chodzi braciszku?
-Chyba musisz udać się na swoje posłanie. Co pomyśleliby rodzice, gdyby nas tak
razem zobaczyli?
-Ale tu jest tak przyjemnie...
-Wiem, że wolałbyś, abyśmy spali razem ale...Hastur!
-Cio? - Hastur miał minkę najniewinniejszego anioła pod Słońcem. Ale jego ręce
bezczelnie krążyły w okolicach brzucha starszego brata. Xoth chwycił rękę
złotookiego młodzieńca i siłą zmusił, aby pozostała na jego piersi. Chociaż już
wibrował na granicy wytrzymałości, ucałował Hastura namiętnie i wyciągnął go z
łóżka. Poprowadził go do jego posłania wciąż całując. Położył, nakrył kołdrą i
chciał wracać, ale Hastur nie chciał go uwolnić z miłosnego uścisku.
-Xoth, nie idź, zostań...-wyszeptał.
-Mówisz, jakbym uciekał na koniec świata. Moje łóżko jest dwa kroki stąd. -
mruknął uwalniając się od brata-przylepy.
-Ale Xoth...- złotooki mężczyzna uporczywie trzymał nadgarstek fioletowookego
chłopaka.
-Obiecuję ci, że ten weekend spędzimy razem. Ale puść mnie, muszę iść spać. Jak
mój mistrz zauważy, że znowu jestem niewyspany, to dostanę najgorsze ćwiczenia,
by mnie obudzić. Ty też musisz spać, masz jutro egzamin.
Hastur nachmurzył się. Faktycznie. Miał egzamin.
-Ale CAŁY weekend spędzisz ze mną?
-Tak, calutki. Będę przy tobie tak długo, że będziesz miał mnie dosyć.
-Nigdy dość twojego ciała - mruknął Hastur i spojrzał przeciągle po nagiej,
umięśnionej sylwetce brata -Ciebie też nigdy dość.
-Mogę to samo powiedzieć o tobie...Ale puść mnie już, bo chcę iść spać.
Złotooki niechętnie puścił mocną dłoń brata. Lekko obrażony spoglądał, jak Xoth
kładzie się spać.
-Miłych snów, braciszku.
-Dobrej nocy Wiewiórku.
Zasnęli. Czarny cień ruszył sprzed okna przed siebie.
-Panie, widziałem idealnych ludzi.
-Taak? - zainteresował się smukły osobnik. Był ubrany cały na czarno, tylko na
szyi pobłyskiwał złoty krzyż z czaszek - symbol klanu Cappadocian. Jego
granatowoczarne włosy spływały długą kaskadą aż do pasa. Odsłonięte czoło
zdobiły złote perełki. Na lewym policzku miał tatuaż w kształcie powoju bez
kwiatów. Jego mocno fioletowe głębokie oczy patrzyły z nieukrywanym
zadowoleniem. Młody posłaniec rozmarzył się. Gdyby tak choć chciał zwrócić na
niego uwagę! Krótka czarna grzywka przesłoniła ciemnozielone oczy. Niestety,
pan Zhar nawet nie patrzył na niego jak na równego. On, Hod, był dla niego
tylko marnym sługą, wampirem, który musiał się jeszcze wiele nauczyć.
-Taak? A kto to taki? - Zhar rzucił słodko-jadowity uśmiech. Błysnęły długie
kły. Cudownie! Uwielbiał werbować nowych członków do klanu. Klanu, w którym
wszyscy obsesyjnie interesowali się śmiercią. Zhar chyba najbardziej. Uwielbiał
patrzeć jak ludzie umierają po jego śmiertelnym pocałunku, zdani na jego łaskę.
Umrą albo dołączą do jego klanu, jako kolejne wampiry. Zazwyczaj Zhar nie
stawiał takiego ultimatum. Wybierał nielicznych. Bawił się umarłymi, śmiejąc do
rozpuku. Śmieszne, martwe lalki! Mógł sprawować nad nimi kontrolę, gdy tylko
chciał lub potrzebował. Taką moc mieli wszyscy członkowie klanu Cappadocian.
Spojrzał fioletowymi oczami na swego nowego sługę. Hod...Nic nie potrafił. Nie
chciał się uczyć, nie lubił zabijać, jadł tyle, by nie umrzeć z głodu. Ale miał
w sobie dziką bestię. Zhar wiedział o tym. Dlatego pozwolił mu przeżyć.
-Dwoje bliźniaków, Xoth i Hastur, mieszkają na...
-To nieważne. Jakie mają umiejętności?
-Sztuki walki i nauka...
-Sztuki walki? Prędzej by się nadawał do klanu Nosferatu, tamci brzydale lubią
takie rzeczy -rzucił ze wstrętem.
-Ale mi chodzi o tego drugiego...
-Naukowiec? A on nie nadawałby się bardziej do klanu Malkavian?
-Nie, panie. On nie jest szalony.
-A Toreador?
-Panie, gdyby go tam zwerbowali, to zmarnowałby się.
-Fakt- klan Toreador składał się z miłośników wszelkiego rodzaju sztuki. Poza
tym tamte wampiry kochały dobre życie, były na równi z ludźmi. Hańba i wstyd.
-Ale czy przynajmniej interesuje się śmiercią?
-Nie wiem panie.
-Pokaż mi jego zdjęcie.
Hod wyjął pomiętą fotografię dwóch braci. Rzucił. Zdjęcie przeleciało ze
świstem w ręce Zhara. Fioletowooki osobnik uśmiechnął się.
-To ten długowłosy, tak?
-Tak, panie.
-Doskonale. Nadaje się świetnie na moją nową zabawkę.
Hod zadrżał. Zhar zwerbuje go i będzie go uczył, przytulał i całował...I on sam
się do tego przyczynił. Gorzkie łzy napłynęły mu do oczu.
-Dziękuję, Hod. Dobrze się spisałeś.
-To ja dziękuję za powierzenie mi tej misji.
Hod wyszedł. Zamknął wielkie bogato rzeźbione złote drzwi. Pięknie! Rzucił się
biegiem przed siebie. Dlaczego jest zmuszony tak cierpieć?! Dlaczego to on nie
może być na miejscu tego całego Hastura?! Przecież tylko dla Zhara wybrał to
okropne życie wampira! Potknął się i upadł na kamienną podłogę.
-Dlaczego, dlaczego on, a nie ja?...
Na posadzkę spadły gorące krople łez. Hod przytulił się do ściany i gorzko
zapłakał.