We're one.
Było?
Nie było...
Łzą w oknie zaświeciło.
Jesteś?
Nie widzę...
Kropla krwi brudzi miedzę.
Dlaczego?
Dla przyjemności...
Bieleją na słońcu łamliwe kości.
Rozbiłeś?
Na tysiąc szczątek...
Stąd mam swój początek.
Kochasz?
Miłość - złudzenie...
Gryzę w boleści czarne kamienie.
Śmierć?
Boleść będąca...
Mnie omijająca.
(By Angevelinka)
Rozdział trzeci: Kim jesteś...
Hastur płakał. Przez calutką drogę. Szli zaułkami, ciemnymi kątami, byle jak
najdalej od słonecznego światła. Dzień był pochmurny, więc nie było zbytniego
problemu. Zhar raz po raz ścierał ucieleśnienie bólu i bezsilności z twarzy
nowego pobratymca. Zabawki. Widział jak się zachowywał gdy był wesoły. Nie
chciał, by płakał. Wtedy wyglądał jak zabiedzone bezdomne kocię na środku ulicy
w samym sercu burzy. Najgorsze było to, że nie mógł wyeliminować przyczyn.
Starł kolejną łzę. Hastur krzyknął. Słońce nagle wyszło zza chmury rzucając
złoty promyk wprost na jego bladą twarz. Paliiiiii!!! Uciekł do cienia. Patrzył
zaskoczony na nieboskłon. Ognista kula skrywana przez chmury. Tak ją lubił...A
teraz nie mógł już nawet uczuć tego ciepła. Przepadło bezpowrotnie. Osunął się
na chodnik z głośnym szlochem. Zaskoczeni przechodnie przyglądali się
pomarańczowowłosemu wampirowi. Widzieli człowieka. Bo Zhar potrafił wytworzyć
iluzję w którą wierzyli ludzie. Jakaś staruszka podeszła do Hastura.
-UAAAHIAAAAAA!!!
-...co ci jest, młodzieńcze?...
-Nie dotykaj go, nędzna babo!!! Odsuń się śmieciu!!!
Staruszka zaskoczona cofnęła się. Zhar patrzył na nią swym strasznym fioletowym
wzrokiem. Granatowowłosy wampir wziął Hastura na ręce nie spuszczając z niej
wzroku. Po chwili kobiecina padła na chodnik bez życia. Zhar postanowił
zaryzykować teleportacji. Znikł we wszechobecnym zamieszaniu. Hastur ciągle
szlochał. Doznał szoku. Zhar pojawił się w swojej komnacie.
-Zamknij się!!! Nie rób mi więcej takich scen!!! - Zhar szarpnął Hastura za
włosy. Tamten momentalnie zamilkł na taką reakcję. Spojrzał na niego z
nieukrywanym lękiem. Zhar uśmiechnął się jadowicie. Taki strach go podniecał.
Położył Hastura na łóżku. Tamten rozejrzał się po otoczeniu. Granatowe zasłony
zwisające zewsząd. Zasłonięte wielkie okna. Czarne meble z hebanu. Czarne
biurko oświetlone małą złotą lampką. Wijące się z sufitu powoje o krwistych
kwiatach i mocnym, odurzającym zapachu. Szklana szafka z alkoholem. Złote,
bogato rzeźbione drzwi. I drugie, niczym kraty więzienne. Prawdopodobnie do
łazienki. Ogólna duchota. Trochę z powodu kwiatów, trochę z braku powietrza.
Nagle poczuł, że zakładają mu kajdany. Po chwili był zakuty. Nie zdążył głośno
zaprotestować, gdy krótkowłosy zielonooki osobnik wyprowadził go z pokoju. Zhar
tylko rzekł:
-Do zobaczenia wieczorem, zabawko...
Hastur otępiały ruszył za czarnowłosym osobnikiem. Stuk, stuk, stuk, obcasy
sługi miarowo wybijały rytm na kamiennej podłodze.
-Co się ze mną stanie?...
Sługa nie odpowiedział.
-Czemu mnie wzięliście na członka waszej organizacji.
Żadnej odpowiedzi.
-Co on mi zrobi?...
Sługa stanął. Odwrócił się i wymierzył cios w szczękę Hastura. Mocny, jak
diabli. Hastur upadł.
-Zamknij się, ty...ty...- głos czarnowłosego był nabrzmiały od łez. Hastur
spojrzał na niego. Z oczu płynęły mu łzy. Kap, kap, kap...
-Czemu płaczesz?...
-Zamknij się! Słyszysz?! Rozkazuję ci się zamknąć!!!
Zamknijsięzamknijsięzamknijsieeeeeeeee!!!
Czarnowłosy opadł na kolana. Rozszlochał się na dobre. Hastur podszedł do
sługusa. Zielone oczy patrzyły na niego z nienawiścią.
-Jak mogłeś?! Jak mogłeś mi go zabrać?!
-Kogo?...
-Nie udawaj głupka! Zabrałeś mi go!!! Zabrałeś mi Zhara!!!
-Nigdy ci nikogo nie zabrałem!
-NIEPRAWDA!!!
Hastur spojrzał na niego zdumiony. On mu miał zabrać tego osobnika o zimnym
spojrzeniu?
-Ja go w ogóle nie znam! Dlaczego tak sądzisz?
-Bo ustanowił cię swoją zabawką!
-To, że będzie mnie torturował nijak ma się do tego co ty pleciesz!
Teraz z kolei tamten spojrzał na niego zdumiony.
-Jakie tortury? Co ty bredzisz?!
-No, przecież...
Hastur już nic nie rozumiał.
-Bycie zabawką oznacza oddawanie swego ciała swemu właścicielowi bez żadnych
sprzeciwów!
Nagle świat się zawalił.
-Co?...- zapytał Hastur słabo.
-To co słyszałeś! Masz dobre uszy, nie rżnij głupa!
-Nie...
-Tak! To nie fair! To ja powinienem być na twoim miejscu!
-To zmieńmy się, dobrze?...
Hod spojrzał na niego zdziwiony.
-To ty nie chcesz?
-NIEEEE!!! - krzyknął rozpaczliwie Hastur. To było straszne! Miał zostać
osobnikiem do gwałcenia na każde życzenie tego zimnookiego Zhara! Gdyby
wiedział wcześniej, to wyrywałby się bardziej, uciekłby na koniec świata! I co
najgorsze: nie mógł umrzeć! Jak on spojrzy w oczy Xothowi?! Czy w ogóle jeszcze
go zobaczy?...
Hod pociągnął go w kierunku jego pokoju. Miał w oczach łzy.
-To niesprawiedliwe...
Hastur nie odpowiedział. Powoli poszedł za Hodem.
-Xoth, co to ma znaczyć?! Czemu
nie pokonujesz swego przeciwnika? On jest początkujący, a ty w zaawansowanej
grupie, CO TY WYPRAWIASZ?! Nie zakładaj bloku, tylko zrób unik i walnij go
pięścią!!! Na litość boską, Xoth! Mogłeś tego uniknąć!
Xoth upadł. Był nie w formie. Zmęczenie dawało mu się we znaki. A mistrz był z
kolei nie w humorze. Jego szkarłatne oczy rzucały gniewne błyski, wyczulone na
najmniejsze potknięcie. Z nerwów zakręcał sobie na palcu pasmo smolistych
włosów zwisające nad uchem. Gniewnie chodził w różne strony. Długi do kolan
koński ogon powiewał przy każdym ruchu.
-Xoth!!! To podstawowa lekcja!!! CO TY WYRABIASZ?!!
-Podstawowa, dobre sobie - mruknął fioletowooki. Chodził wcześniej do innych
szkół i wiedział, że ta "podstawowa lekcja" była jedną z najtrudniejszych.
Ale nie tu. Mistrz był jakiś dziwny, umiał tyle różnych dziwnych ciosów,
których nikt nigdzie nie widział. A gdy walczył, zdawało się, że tańczy. Tyle
obrotów, płynnych póz, zwiewnych skoków...Chociaż podstawowa zasada brzmiała:
"jak najmniej zbędnych ruchów", to mistrz mógł sobie na nie pozwolić,
będąc tak szybkim. Chciał tego nauczyć Xotha, najlepszego ucznia tej szkoły.
Dlatego tak się wściekał.
-XOTH, KRETYNIE!!!
-Ależ proszę pana, Xoth walczy rewelacyjnie! I w dodatku jest taki męski!
Śliczny, nie, dziewczyny? <razem>TAAAK!!! Dalej Xoth, da-dalej! Dalej,
da-dalej OOO!!!
-Zamknąć się! Kto wam pozwolił tu przyjść?!
-E...my zawsze tu...
-Jak nie chodzicie na zajęcia, to won!!!
Dziewczyny w panice się ulotniły. Szkarłatnooki chwycił za złoty medalik z
wykrzywioną w rozpaczy maską teatralną. Uspokoił się. Mało brakowało, a by...
-Mistrzu!!! Mistrzu!!!
-Co się stało?
-Xoth upadł i nie wstaje!!! Chyba zbyt mocno oberwał!!!
-CO?!
Czarnowłosy podbiegł do leżącego Xotha. Kurczowo trzymał się za rękę i cicho
jęczał. Szkarłatnooki delikatnie go za nią chwycił. Xoth jęknął.
-Złamana.
-Skąd pan wie, przecież...
-Wiem! Usuńcie się.
Pomógł mu wstać, po czym obaj wyszli do pokoju obok. Ambulatorium.
-Ty, Józek, czemu go tak mocno walnąłeś?
-Bo go nie lubię!
Chłop urody dębowej i silnej, napakowanej postury wyszczerzył szczerbate zęby.
-On zawsze zbiera laury! Gdyby nie on, już dawno bym był na jego miejscu!
Pozostali odeszli do szatni. Głupi Józek myśli, że jest najlepszy. A lekcji
chyba już nie będzie.
-Tylko ani się waż uciekać!
Hastur nie odpowiedział. Osłupiały patrzył na wystrój wnętrza swej komnaty. Z
sufitu zwieszały się szkarłaty i fiolety. Dodatkowo wszędzie kwitły dzikie
róże. Jedno okno osłonięte od światła. Wielkie łoże z milionami złotych
poduszek i rubinową narzutą. Mahoniowe meble bogato rzeźbione w smukłe kobiety.
Barek z purpurowymi alkoholami i szafa z...Hastur złapał się za usta, by nie
zwymiotować. Trupy leżały koło ubrań, hektolitry krwi skradzione niedawno z
łęczyckiego szpitala. I różnego rodzaju noże, drobne dziecko będące już
częściowo zjedzone...Hastur zatrzasnął szafę. Podszedł do dziwnego czarnego
lustra. Nie odbijało niczego, oprócz jego sylwetki. Elfie uszy...długie
kły...blada cera...ostro zakończone paznokcie...
-Hihihi...
Hastur odwrócił się gwałtownie. Ujrzał drobnego wampira z wesołym uśmiechem na
twarzy. Jego wielkie bladoniebieskie, prawie białe, oczy nie posiadały źrenic.
Krótkie równo obcięte blond, prawie białe, włosy prawie sięgały ramion. Jedynie
długie pasmo zwisające znad ucha dorastało na wysokość serca. Było zaplecione w
warkocz. Na lewym policzku widniał tatuaż koloru morskiego w kształcie mnóstwa
cieniutkich łodyżek z drobnymi listeczkami. Zakańczały się tuż pod okiem
jasnoróżowymi, prawie białymi, kwiateczkami w równych odstępach. Patrzył
dobrodusznie, ale wzrok miał nieobecny. Był odziany w śnieżnobiały chiton
(starogrecka luźna szata wkładana bezpośrednio na ciało, zszyta po bokach z
dwóch prostokątnych kawałków tkaniny, spinana na ramionach - podaję definicję
słownikową bo brzmi najbardziej dosadnie:P).
-Jesteś moim nowym współlokatorem...Hihi...
-Kim jesteś?
-Hihi...
Hastur zauważył złoty pierścionek. Przedstawiał on pęknięte starożytne
zwierciadełko. Hastur nie wiedział co to oznacza. Zapytał się więc.
-Co oznacza ten obrazek?
-Wszyscy we Wszechświecie mają oznaczenia...
-Słucham?
-...każdego można poznać po czymś...
-???
-Wiesz, że jak zajdzie słońce zapada noc?
Hastur wybałuszył na niego oczy. Nie wiedział co o tym myśleć.
-Wtedy zapalają się miliony innych słońc...
-Przepraszam, ale ja pytam o coś innego...
-...i wychodzi piękny...
-CO?!
-Hihi...hihihi...
Blondyn wytworzył drobną mgłę i zaczął opowiadać:
-Był kiedyś dobry Bóg...nie, nie dobry...gdyby był dobry, nie stworzyłby
błyszczącego...hihi...piękny...dziesięć nas...nie, jeden i zero nas
jest...spójrz, jak błyszczy...piękny...- we mgle błysnął złocisty punkt. Hastur
przyjrzał mu się. Przecież to Księżyc!-...hihi...- kontynuował blondyn
-...jeden zero...nas jest jeden zero...ja jestem Sauron, a ty?...hihi...- wokół
Księżyca utworzyło się dziesięć grupek. Nad każdą pobłyskiwał złoty znak. Jeden
przedstawiał krzyż z czaszek, drugi pęknięte starożytne zwierciadełko...-...nie
patrz tak na to...wampiry nie są złe...- Hastur spojrzał na blondyna. Ten ponownie
zachichotał -...nie patrz na emblematy...słodkość wzroku...dobrze widzi się
tylko sercem...hihi...- Sauron położył się na łóżku bawiąc się mgiełką.
Powolutku powstawały na niej różne punkciki symbolizujące planety, ludzi,
wampiry...-...hihi...
-...a-a-aaaaaaaaA!!!
Xoth ledwo się opanował, by nie krzyknąć. Co by sobie pomyślał mistrz, gdyby on
teraz zaczął wrzeszczeć? Przy nastawianiu ręki na dodatek? Przecież to nic...
-Czemu nie unikałeś tych banalnych ciosów? Przecież to pestka dla kogoś takiego
jak ty.
Xoth przełknął ślinę patrząc na szkarłatne oczy. Zupełnie jak u jakiegoś
demona.
-Nno, bo, tego...
-Spałeś dziś w ogóle?
-Ta-ak. Spałem bardzo dobrze.
-Ale pewnie krótko. Co ja mówiłem? Wyspany człowiek to dobry karateka. Dziś ci
odpuszczę. Ale następnym razem...
-Ta ręka zrośnie mi się za dwa tygodnie dopiero!
Czarnowłosy uśmiechnął się.
-Zrośnie ci się w dwie minuty.
-Słucham?...
Mistrz przyłożył mu usta do złamanego miejsca. Wyszeptał kilka słów po łacinie
i cały pokój błysnął zielonym światłem. Po chwili Xoth mógł normalnie ruszać
ręką. Jakby nic się nie stało. Spojrzał na mistrza z oczami jak dwa talerze.
-Tsss...To tajemnica.
Mistrz szybciutko go pocałował i wyszedł z pokoju. Xoth ogłupiały patrzył na
swoje ręce.
-Chyba zwariowałem...