We're one


Kolory tęczy barw swych użyczają
Kwiatom
Czerwień krwi ukazująca swe istnienie
Batom
Kryształowy przeźrocz bytu spłynął
Łzami
Szary świat złożył głowę w trumnie zdobnej
kolorami
Krzyż mój spadł z ramion przygniótł
Motyla
Który ku zwodniczemu słońcu pełzał jak ta
Chwila
Umarł duch we mnie niczym blask
Zachodu
Noc witający uśmiechem za
Młodu
Patrzę, widzę, łzy płyną
Strugami
Tracąc swe znaczenie w tęczy malowanej
Kolorami...


(By Angevelinka - beznadziejny wiersz...ale tak to jest, jak się człowiek bierze za opisywanie czegoś, czego nie może opisać nawet po ludzku:P)


Rozdział piąty: Paweł i Gaweł byli wampirami...


-Dobry wieczór, mówi Xoth, czy był u państwa może Hastur?
-Przykro mi Xoth, niestety.
-Dziękuję, do widzenia.
Xoth odłożył słuchawkę i ukrył twarz w dłoniach. To był już ostatni telefon w książeczce znajomych...Gdzie on się szlaja, do diaska?! Oby tylko sobie gdzieś polazł i się zagapił...oby tylko...A jeśli nie?! A jeśli go ktoś porwał?! Albo zamordował w jakimś zaułku?! Xoth szalał z rozpaczy. Hastur nie wracał. Ojciec udał się w teren na poszukiwania, matka poszła do szkoły, a on miał wszystkich obdzwonić i czekać, jeśliby nagle wrócił. Xoth był coraz bardziej podenerwowany. Tym bardziej, że zaczął wierzyć w magię. No bo weź wyjaśnij to nagłe ozdrowienie! W drzwiach zgrzytnął zamek.
-Hastur?
-Nie, to tylko ja...
Matka weszła do pokoju. Była blada jak najbielsze prześcieradło. Usiadła na kanapie sztywno, jak podczas jakiejś oficjalnej wizyty.
-Mamo? Co się stało?
-Xoth, kochanie, usiądź...
Młodzieniec posłusznie wykonał polecenie.
-Xoth...Pamiętasz kolegów z klasy Hastura?...Adam Zawarecki i Jolanta Farysiak...
-Tak mamo...- Xoth uśmiechnął się -...jak mógłbym ich nie pamiętać?
-Posłuchaj Xoth...- kobieta nerwowo zacisnęła drżące dłonie-...oni nie żyją...tak jak większość nauczycieli tej szkoły, w tym dyrektor...
-CO!?
-Tak, Xoth...- kobieta nerwowo zaczęła szukać chusteczki do nosa -...nie żyją...zostali zamordowani...
Xoth patrzył na matkę nie rozumiejąc co ona mówi. Morderca?! Jak?! A Hastur?!!!
-Mamo!!! A co...
-Było przesłuchanie...sprzątaczka wszystko widziała...podobno jakiś chłopak ubrany na czarno ich wszystkich pozabijał...lekarze nie rozumieją...z personelu pozostały szczątki...a Jolce i Adamowi ktoś przeciął gardło w dwóch miejscach...nie ma w nich ani kropli krwi...klasa nic nie wiedziała...
-A Hastur?! Mamo, co z Hasturem?!!
-Xoth...ten człowiek...go uprowadził...została tylko koszula w strzępach...sprzątaczka mówiła, że Hastur rzucał się po podłodze i ta koszula po prostu pękła na nim...nie wiadomo dlaczego...
Xoth wstał i wybiegł na ulicę chwytając w locie kurtkę. W głowie mu huczało od informacji. Nie mógł uwierzyć znowu jakieś czary?! Bez namysłu pobiegł w stronę szkoły Hastura. Po drodze minął ojca, ale nie zwrócił nań uwagi. Tylko biegł, biegł, biegł...Stanął. Wszędzie pełno policji. Wszedł niepostrzeżenie do budynku i pobiegł do klasy Hastura. Stanął jak wyryty. Jakaś ręka, martwy historyk...miał dwie dziury na szyi. Wszędzie pełno krwi, jacyś naukowcy chodzą tu i tam, policja i śledczy kręcą się przy martwym Adamie, ktoś przesłuchuje jakąś kobietę zaciskującą miotłę w brudnych palcach. Po podłodze walają się strzępki materiału. Nagle...
-Co tu robisz gówniarzu?!! Kto ci pozwolił tu wejść?!! Won mi stąd, ale już!!!
Xoth wybiegł przed szkołę goniony przez jakiegoś policjanta.
-Kurde, kto tu pozwalał wejść temu bachorowi?! Kto za to odpowiada?!!
Xoth pobiegł dalej. Nie wiedział co robić. Panicznie powtarzał tylko jedno imię:
-Hastur!!!
Hastur!!! Hastur!!!
Stanął.
To nieprawda! On pewnie tylko się gdzieś zagapił, pewnie jest już w domu, to tylko jakieś brednie, nieporozumienie...
-Xoth, on został porwany. Przyjmij to do wiadomości.
Przed nim stał mistrz. Ubrany był w obcisłe błyszczące, czarne spodnie i równie obcisłą błyszczącą koszulę z długimi rękawami i dużym dekoltem. Na szyi pobłyskiwał medalik przedstawiający wykrzywioną w rozpaczy teatralną maską. Wysokie buty na obcasach wystukiwały monotonny rytm starej ballady.
-Został porwany. Tylko nie wiem przez który klan.
-Jaki klan? Mistrzu...kim ty jesteś?...
W szkarłatnych oczach pojawił się krótki błysk.
-Xoth...jeśli ci powiem, to będziesz musiał do nas przystąpić...
-Zgadzam się!!! Mogę wstąpić do każdej organizacji, bylebym odzyskał Hastura z powrotem!!!
-Przystąpienie do nas oznacza kompletne zerwanie z dotychczasowym życiem...
-Ja go pierwszy zobaczyłem!!!
Xoth zaskoczony uniósł głowę do góry. Nad nim wisiał złotowłosy osobnik o bezbarwnych źrenicach i czarnych tęczówkach. Na piersi miał wyszyty niewielki złoty kwadracik z fantazyjnym "G" w środku. Z ust kapała mu krew. W nosie i na języku widniał mały okrągły kolczyk.
-Ja go pierwszy zobaczyłem Volgusie!!! Nie zabierzesz mi tej zdobyczy!!!
Xoth zaskoczony spojrzał na mistrza. Volgus...Tak zwrócił się do niego ten osobnik! Czy tak miał na imię? Nikt nie wiedział przecież, jak mistrz się nazywa.
-Ach, Isabo...Xoth nie nadaje się do waszego klanu. Pasjonujący się śmiercią złodzieje...
-Powiedz to Cappadocianom!!! Oni też są tacy jak my!!!
-Nie są. Po pierwsze: Cappadocianie nie kradną, a po drugie: wy jesteście tylko gorszymi odszczepieńcami i wam należy się pogarda na talerzu! Giovannie nie mają za grosz smaku!!!
-Twój klan Nosferatu też jest gówno wart!!! Sami brzydale zapatrzeni w siłę mięśni jak w obrazek!!!
-I kto to mówi!!! Tchórze zdający się na trupy!!!
-Przynajmniej o siebie dbamy!!! Wy nie dość, że jesteście brzydsi od ropuch, to w ogóle o siebie nie dbacie!!!
-Chcesz nazwać dbaniem o siebie dziurawienie sobie ciała kolczykami i tatuowanie się gdzie popadnie?!!
Złotowłosy opadł na ziemię tuż przed nos Valgusa.
-Kretyn!!!
-Cymbał!!!
-Idiota!!!
-Palant!!!
-Debil!!!
-Dureń!!!
Po czym zwarli się w namiętnym pocałunku. Xoth oniemiały patrzył na zaszłą sytuację. Kompletnie zgłupiał.
-Ja chyba naprawdę postradałem zmysły...

-Spójrz, hermafrodyta budzi się po raz pierwszy w życiu...
Hastur niewidzącym wzrokiem spojrzał na ekran. Sauron go stworzył. Uwielbiał tworzyć wizje. Tym razem było to coś w rodzaju wielkiego ekranu z filmem. Był na nim przyspieszony obraz tworzenia się Świata i całego Układu Słonecznego. Właśnie tworzył się Uran. Hastur nie widział tego. Myślał o czym innym. Czuł wstręt do samego siebie. Spędził kilka kwadransów na nieustającym wymiotowaniu, kolejne kilka pod prysznicem usiłując zmyć z siebie każdy pocałunek Zhara. Bezskutecznie. Teraz siedział i zabijał się w myślach. Przecież on sam mu się poddał...Nienawidził siebie za to. Jak można stracić kontrolę nad sobą w takiej sytuacji?! Dotknął lekko śladu po ugryzieniu. Nic. Pogładził lekko. Nadal nic. Uszczypnął. Też nic. Już nic nie rozumiał. Sauron beztrosko się śmiał. Jakby jego koszmar z narkotykami i sprzedawaniem ciała wcale nie dotyczył.
-Patrz, oto Jutrzenka! Po raz pierwszy stawia swą stopę na Ziemi! Jaka piękna!
To słońce nie paliło. Było ładne i miłe. A widok był rzeczywiście niezwykły. Pierwszy świt na Ziemi. Mimo piachu i magmy słodkie blaski głaskały planetę niczym zabiedzonego włóczęgę po trudach. Tu kiedyś narodzi się on...
-Sauron...umiesz przewidywać przyszłość?
-Malkavianie mają wielką moc, potrafią bardzo wiele. Ale nie wolno nam czytać z blasku gwiazd...
Hastur ponownie pogrążył się w rozpaczy.