~~Księżycowa Kraina~~

 

   Świeże powietrze, Firell przywiązany do ogonka smoka.....wspaniale. Midnight trzymał się kurczowo Blizarre- miał lęk wysokości.

Następnego wieczoru byli w Mairynyi, wylądowali na dużej polanie.

- No dobra Rubi, ja idę z nimi, a ty patroluj niebo....i trzymaj się, nie podchodź zbyt blisko tej napalonej smoczycy, bo znowu będę musiał cię kurować. >poklepał go po grzbiecie<

- CZY KTOŚ RACZY MNIE ODWIĄZAĆ??!?!?!?!?!?!!!!

Rubi porządnie zatrząsł ogonem, Firell sam spadł.

- Dzi...ęki.... >ledwo, twarz w glebie<

Blizarre przyglądał się malującemu się w oddali miastu.....było trochę inne niż Safiria, większość budowli była wysoka i kręta, całość otaczały mury zakończone ostrymi wieżami.

Wszystko było tajemnicze i czarne.....ewentualnie czerwone i szare.

- Zaskoczony?

Fayon poklepał go po ramieniu.

- Nie rób tego. >gniewnie< Idziemy.

Midnight i Matt ledwo się pozbierali, musieli ciągnąć za sobą prawie nieprzytomnego Firell, a on nie należał do najlżejszych.

   Świątynia księżyca o wiele bardziej różniła się od świątyni słonka. Była ciemna i ponura i znajdowała się w bardzo wysokiej wieży, która na samym czubie miała płaski plac, na którym stała budowla świątyni, schody były niebezpieczne i znajdowały się na zewnątrz budynku.

W jej wnętrzu czekał już kapłan, był całkowitym przeciwieństwem Midnighta, jak na złość nosił też odwrotne imię.

Odetchnęli z ulgą, gdy znaleźli się już na samej górze, strażnicy otworzyli przed nimi wielkie wrota........z budynku wyleciały czarne kruki.......

Odwaga Firella gdzieś uciekła, trzymał się zaciekawionego Midnighta za rękaw i za nic nie chciał puścić.

Ich oczom ukazał się wysoki człowiek, nie można powiedzieć, że był chucherkiem....nie był, mięśnie podkreślała obcisła góra czarnego stroju.

Spodnie miał luźne i do pasa przymocowany srebrnym pasem materiał. Ramiona pokrywały srebrne, dziko kształtne naramienniki.....

Nie wyglądał na takiego, co da sobie w kaszę dmuchać, raczej był człowiekiem szczerym i ostrym w obejściu, nie owijał w bawełnę.

W metalicznie błyszczące się, czarne włosy do półpleców wplecione miał srebrne łańcuszki zakończone małymi, ostrymi kryształkami, Już z dala można było zauważyć jego karminowe usta i błyszczące, również metaliczne oczy, w których błyszczały dwa złote słońca......miał smagłą i atłasową cerę....

- Co tak długo? >no, był szczery<

Midnight patrzył na niego maślanymi oczami, Firell serce się krajało gdy to zobaczył.

- Witaj panie, jestem kapłanem słońca i przybyłem cię odwiedzić......tzn. poznać...... >ukłonił się głęboko<

- Nie patrz tak na mnie, to mnie irytuje.

Zszedł z podestu, po kolei podał wszystkim dłoń i się „ładnie” przedstawił.

- Witam w moim mieście, nazywam się Day,a wasza godność? >efektownie zawiesił głos<

Fayon po kolei wszystkich przedstawił.

- To jest nasz kapłanek Midnight, to jest ich kłopot Matt, to czerwone, dzikie i przestraszone to Firell >tu oburzenie właściciela imienia< a to jego śliczny brat Blizarr......ja jestem Fayon, patroluję przestrzeń nad niebem panie.

I znowu głęboki ukłon.

- Ach tak, więc na czym polega ten wasz problem?

Blizarr zdjął Mattowi kaptur z głowy.

Day zareagował tak samo jak Midnight, postawił czarne uszy na sztorc i zamachał równie czarnym ogonem.....

- Jesteś człowiekiem tak? >położył dłonie na jego policzkach<

- Tak. >cichutko<

- Chcesz wrócić do swojego świata tak?

- Tak. >nieśmiało<

- Niemożliwe.....

Ogólne zdziwienie.

- Ale....dlaczego?

- Najpierw odpocznijcie, potem wszystko wam wyjaśnię....a raczej tobie....świadkowie nie są mile widziani.

Gestem dłoni zaprosił ich do innej części budowli, był tam syto zastawiony stół i kilka łóżek. Wszystko było czarne i srebrne....tylko posadzka była zrobiona z beżowych, marmurowych płyt, a na niej rozsypane były płatki czerwonych kwiatów.

Tu i ówdzie rosły granatowe kwiaty wijące się ku górze po ścianach.

- Odpocznijcie trochę, jutro porozmawiamy, oddaję wam ten i pokój obok do dyspozycji, na górze jest łazienka.

I wyszedł.

Midnight położył rękę na ramieniu Matta, popatrzył w jego smutne oczy......otarł pierwsze łzy i przytulił.

Blizarre przytulił ich obu, potem dołączył jeszcze Firell....a Fayon wściekły siedział przy stole i nic nie mówił....

- A co mi tam.... >też się przytulił<

   Tej nocy Blizarre kiepsko się czuł, głowa nadal nawalała, od czasu do czasu robiło mu się niedobrze. Ku ogólnemu załamaniu Fayona został w łóżku i próbował się zdrzemnąć....ale tamten spał tuż obok niego, postawił w gotowości brązowe uszka i zawzięcie pilnował, by nie wykręcili mu jakiegoś numeru.

Matt siedział na odkrytym tarasie i patrzył na zapalone światła w domach, wszystko tu było takie dzikie...nieokiełznane.....zupełnie jak jego pies, podświadomie się uśmiechnął.

- Matt?

Delikatny i radosny głosik był teraz spokojny i czuły.....

- Czy coś ci się stało złotko? >kapłan stanął obok<

- Nie, tak tylko myślę sobie......nie doceniamy tego co mamy, póki tego nie stracimy....... >pierwsze łzy<

- Nie smuć się, świat jest wielki i bezkresny, tak samo smutek....więc trzeba go opanować i nie dać mu się złapać. >rękawem otarł łezki<

- Łatwo ci mówić......jesteś kapłanem, twoje życie nie jest tak powikłane jak moje......

- Tak myślisz? Jestem „mały”, żyję już naprawdę długo i nawet zapomniałem o mojej rodzinie.....

- .........przepraszam.....

- Nie ma za co, przywykłem do samotności....ale teraz.....

- ........?

- Samotność zaczyna mi coraz bardziej doskwierać, to chyba dlatego, że się po raz pierwszy w życiu zakochałem......

- W kim? >nagłe ożywienie<

- W Dayu.....on jest taki silny i stanowczy.....przy nim czuję się jeszcze mniejszy niż jestem w rzeczywistości......znasz to uczucie?

- Miłości czy tego bycia małym?

- I jedno i drugie.

- To drugie.....tego pierwszego niestety nie.

- Przepraszam, mieliśmy mówić o twoim kłopocie a mówimy o moim....egoista ze mnie.

Matt się zaśmiał.

- Wcale nie, jesteś sympatyczny i miły, Day na pewno cię dostrzeże......

- >smutny uśmiech<........dostrzeże? Ja dla niego nie istnieję, jestem tylko małym i słabym robaczkiem, którego goni duży ptak.

- A tym ptakiem jest samotność?

- Tak, czuję, że w końcu postradam zmysły. >zakrył twarz dłońmi< Tyle strasznych rzeczy już widziałem.....czasami mam już tego dosyć.....chciałbym z tym skończyć....i taki był mój zamiar, moja podróż miała dobiec tu końca......ale on sprawił, że chcę jeszcze troszeczkę pożyć.

- I tak trzymaj.

Obaj w końcu zaczęli się śmiać.

- Z czego tak rechoczecie?

Firell z potarganymi włoskami i zaspanymi ślepkami- urocze.

- Z siebie Firell, z siebie.

- Mogę dołączyć do grona robaczków?

- Ależ proszę bardzo ogniku, jesteś mile widziany.

- A może nazwiemy to „klubem złamanych serc”?

- O nie, wypisuję się od razu. >poszedł spać<

- To było zabawne Matt, szkoda tylko, że życie nie ma takiego poczucia humoru jak ty.

Niebo było czarne, migoczące gwiazdy dodawały mu uroku.......

- MIDNIGHT!!!!!!

Kapłan drgnął, to Fayon go wołał.

Stał bezradny nad Blizarrem, panikował.

- ON NIE ODDYCHA!!!!!!!!! ZRÓB COŚ!!!!!!

Midnight się przestraszył, posłał ryczącego Firell po Daya a sam próbował podtrzymać Blizarr przy życiu....ale dlaczego on umierał? Co się stało?????

Matt uspokajał Fayona, wyglądał jak bezradne dziecko.

Mały, słaby kapłan sam zaczął jeszcze bardziej słabnąć, utrzymywanie kogoś przy życiu było niezwykle wyczerpujące i pracochłonne......

Szybkim i stanowczym krokiem wszedł kapłan księżyca. Odsunął Midnighta na bok i położył dłoń na czole Blizarr....pocałował go w usta.

- Wracaj, jeszcze nie czas.......

Blondyn łapczywie nabrał powietrza, otworzył szeroko oczy......nie rozumiał co się z nim działo.....a jeszcze bardziej dziwił go fakt, iż Firell i Fayon zaczęli go obściskiwać i obcałowywać.....

Day ruchem dłoni zaprosił za sobą Midnighta i Matta......poszli do innej komnaty, chyba sypialni kapłana. Usiedli dookoła okrągłego stolika z marmuru.

- Czy on .....?......

- Niedawno napadli nas zbóje, dostał porządnie w kark..... >Matt był przestraszony<

Midnightowi serce się krajało, łajał się w myślach, powinien się cieszyć, że kapłan uratował życie jego przyjacielowi a zamiast tego.....

Z zamyśleń wyrwał go głęboki głos i lekkie szturchnięcie.

- Mówię do ciebie >głęboki i delikatny głos<.....czy wiesz na czym polega istota naszego świata?

- ...........>zmarszczył brwi<

Matt siedział skulony i ani pisnął.

- Nie wiesz, to ja ci powiem......wszyscy jesteśmy martwi.

- ................ >zszokowanie<

- ................ >zaskoczenie<

- Wyjaśnić?

Skinęli głowami.

- Dobrze więc, jesteśmy teraz w niebie/ piekle......trzecia kraina jest Czyśćcem, który wymazuje pamięć przybyłym tu duszom ze świata chłopca i nadaje im nowe ciało....te kocie ciało. >uśmiechnął się<

- Czyli chłopiec.....to znaczy......

- .....że jestem martwy???? >szok<

- Tak, zginąłeś w wypadku samolotowym, twojego ciała nie odnaleziono....dlatego, że jest ono tutaj. >spokojnie<

- Ale moi rodzice.... >płaczliwie<

Midnight przytulił go i kołysał.

- Jakoś to przeżyją, ty za to masz tu zadanie do wykonania.

- .....? >szloch<

Matt wychylił głowę z objęć małego kapłana, naprawdę nie wiedział co się dzieje.

- Zostaniesz trzecim kapłanem, panem Czyśćca i wszelakich dusz......teraz rozumiesz jak bardzo waza religia się myli?

- ........>jego to nie bardzo obchodzi, płacze i ma powód<

- Ale musisz na siebie uważać, Cień też chce zostać panem, do tego będzie używał wszelkich dostępnych mu sposobów by cię zgładzić.....no i musisz iść do Czyśćca.

Midnight stłumił swoje łzy.

- Pójdę z nim. Nie mogę go tak przecież zostawić.

- Wiem, ja też pójdę, ten przebrzydły ważniaczek, dziki kocurek i ex- truposz też.

- .........

- Muszę przyznać, że jeden ze szpiegów Cienia już was śledzi......aha....byłbym zapomniał, nie wolno wam o tym nikomu mówić, nikt nie może się dowiedzieć, to zniszczyłoby ich dotychczasowe życie. >troska w głosie<

Chłopak jako tako doszedł do siebie i przytaknął, Midnight także.

- No, a teraz idźcie się wyspać......jutro jeszcze zostaniecie tu ze mną jako goście a pojutrze wyruszymy.

Zbierali się do wyjścia, Day zatrzymał kapłana.

- Odprowadź chłopca i przyjdź do mnie. Musimy porozmawiać.

Midnight czuł, że serce podchodzi mu do gardła.....wali jak oszalałe....ale nie z radości, raczej ze strachu.

   Powierzył uspanie Matta Firell i wrócił, nogi ciążyły mu niemiłosiernie, jakby były zrobione z ołowiu. Tuż przy drzwiach zatrzymał się by trochę odetchnąć....oparł się o drzwi.......które się otworzyły, wpadł prosto na Daya

- Wydajesz się być bardzo kochliwy Midnight. >ironicznie<

- Yyyy.....ja...no bo......

- Usiądź przy stole. >ciepło<

Tak też zrobił, miał taką skonsternowaną minkę i w ogóle rozkosznie wyglądał z tymi swoimi sterczącymi uszami i długimi rękawami szatki.

- Nie podoba mi się twój wzrok kapłanie....jest..........”maślany”, irytujący.

- ........................

- No nie, znowu to robisz, przestań.

- .......ale ja nic nie zrobiłem... >niewiniątko<

Day usiadł obok.

- Jesteś zmęczony.

- Tak, to prawda.

- Jak długo jesteś kapłanem?

- Już nie pamiętam.......od dawien dawna.

- Źle zrobiłeś, nie zapamiętałeś.

- Wiem. >spuścił głowę<

Day chwycił go za podbródek i popatrzył prosto w oczy.

- W twoim życiu brak jest sensu prawda?

- ......tak.

- Czy wiesz jak to jest, gdy wspinasz się na najwyższy szczyt i chcesz tam pozostać? Niestety po krótkim czasie spadasz w dół niczym kamień....?

- Nie.....nie wiem.

- A chciałbyś się dowiedzieć. >zbliżył się<

- ................................>chwila hipnotyzująca, niebezpieczne zbliżenie ust<...................nie.

Midnight wyszarpnął się i uciekł z pokoju, Day usiadł w miejscu swojego gościa, oparł się na łokciach i tak już pozostał.

   Następnego dnia padał deszcz, wszystko było takie wilgotne i zwiędłe.

Blizarr z samego rana poszedł do kapłana księżyca by podziękować.....ze swoim drugim ogonem- Fayonem oczywiście.

Day właśnie stał przy oknie i podziwiał spadające z nieba łzy.

- Chciałem...podziękować.

Fayon cały czas trzymał się za Blizarrem. Wolał nie zaczepiać dwa razy większego od siebie chłopa.

- No cóż, odpłacisz mi się jakoś....

- ....moje życie.....

- Daruj sobie, ty i twoje życie mnie nie obchodzicie, zrobiłem to, bo musiałem....a teraz spadaj...i ta twoja przylepa też....nie mam ochoty na gości......no JUŻ!

Wyprowadził ich stamtąd i zamknął drzwi przed nosem- zatkało.

- Fayon?

- Co?

- Przypomnij mi, żebym mu się jakoś odpłacił. >zły<

- Nie ma sprawy.

Poszli sobie.

   Matt został sam w sypialni.....drzemał, usłyszał szelest.....zerwał się, ktoś stał za zasłoną......>pisk<.....wyszedł z łóżka i poszedł na ogromny taras......leżał tam mały i ranny ptak, podszedł do niego....

- Biedactwo...... >szok<

Ktoś nad nim stał....odwrócił się.......zielone, nienawistne oczy.....nieznajomy uderzył go w kark.........nie mógł się ruszyć, zemdlał.

- Teraz będzie zabawniej. >śmiech<

Tiger przerzucił sobie chłopca przez ramię i zszedł w dół po pnączach i różnych wypustkach w gołej ścianie.

Midnight właśnie szedł po Matta, miał go przyprowadzić na śniadanie.....zdziwił się gdy go nie znalazł.......przeszukał cały zamek- nic, okolice- nic....w końcu odważył się pójść do Daya.

Po cichu uchylił drzwi......do jego komnaty......zobaczył tam wściekającego się i krzyczącego Firell, kapłan natomiast nic sobie z jego gróźb nie robił......rozmawiał ze swoim zwierzchnikiem- Moonlight.

Człowiek z niego był zwariowany i dobry...chociaż nie zawsze.

Miał burą sierść na ogonie i uszach, oczy koloru indygo i blond, krótkie włosy. Wysoki i nieźle zbudowany.

W pewnym momencie Day po prostu znokautował Firell i wrzucił go do swojego zwierciadła, Moonlight podziękował i rozłączył się......

Dziwny widok, Midnight został zauważony....głupio mu było podsłuchiwać.

- Wejdź. >głęboki głos, kapłanowi aż ciarki po plecach przeszły<

- Przepraszam, że......bo ja.....no........nigdzie nie mogę znaleźć Matta....

Znów podszedł do zwierciadła..........skrzywił się.

- Ja też nie, ....zaraz....jest trzy mile za zamkiem.....ze szpiegiem Cienia...... >odwrócił się do Midnighta, uśmiechnął przelotnie<

Więcej mówić nie trzeba było...

   Mieli tylko trzy konie- jednorożce, Blizarre jechał z Fayonem, Firell sam, a Day z Midnightem.

Blizarre, Fayon i Firell ruszyli, Midnight nie chciał wsiąść na konia, Day wyciągnął do niego rękę, niecierpliwił się.

- Dlaczego nie chcesz wsiąść??? >wkurzony<

- Nie mogę. >cichutko, zaczerwieniony<

- I czego spuszczasz głowę, co? Szatka ci się pobrudzi....jest luźna, podwiniesz ją!

- Nie mogę. >przestraszony<

- DLACZEGO?!

- Bo.....bo.....bo nie mam nic po spodem........... >czerwoniutki<

Day na chwilę się odwrócił....>podejrzany o krwotok**<.....>westchnął<....siłą wciągnął małego kapłana na konia. Szatka była zwiewna i luźna, podwinęła mu się bardzo wysoko odsłaniając zgrabne i delikatne jak on sam nogi.......zakryty był właściwie tylko kawałeczek ud.

Midnight pisnął próbując się zasłonić. Day ruszył z kopyta, jedną ręką obejmował małego w pasie, a drugą trzymał wodze, jechali za resztą.

- Nie tak szybko...>pisk<......szata mi się podwija.......

- Tym lepiej dla mnie. >stanowczo, kapłanek się zmieszał<

Wieczór był piękny, trochę tylko wiało. Niedługo potem Midnighta przysypiał, taka podróż męczyła go niemożebnie........obudził się, gdy poczuł dużą i silną rękę na kolanie.......

- Nie panikuj, nie mam co z nią zrobić........ >fakt, wodze trzymał w tej samej co kapłanka<

Midnight zmieszał się.......poczuł czyjś ogon pod materiałem szaty......akurat w kroczu......zaczerwienił się jeszcze bardziej.....

Day szepnął mu do ucha.

- Ja się tak łatwo nie poddaję. >namiętnie<

Już sam ton głosu zaczął podniecać Midnighta, a co dopiero ten ogon! Próbował dłońmi obciągnąć materie, ale na próżno. Ogon wibrował i kręcił się.

- Przestań. >pisk<

- Bo co? Nie podoba ci się.

No i mamy problem, Midnight nigdy nie kłamie.

- .....................nie........ >szept<

- Więc nie widzę problemu, będę kontynuował. 

Ku przerażeniu małego kapłana jego ręka wędrowała coraz wyżej.....była już w połowie uda i powoli zmierzała coraz wyżej i wyżej......nie próbował jej już odsuwać......to co teraz czuł było bardzo przyjemne i......o czym on myśli!

- Przestań....dlaczego to robisz? >pisk, zaraz się rozpłacze....<

- Bo chcę byś wspiął się na sam szczyt, chcę żebyś przyszedł i razem ze mną spadł w dół. >namiętny szept<

- .........>jęknął<............

- Tak.....przyjemnie ci prawda? >pocałował go w szyję......przestał gdy zobaczył, że Fayon patrzy w jego stronę<

Zabrał dłoń.

- Dokończymy to w karczmie.

I tak też było, przyszło im mieszkać w jednym pokoju, spać w jednym łóżku. Po kolacji poszli do siebie, Midnight czuł się zawstydzony i wykorzystany.

Miał zwyczaj medytowania przed snem.....usiadł twarzą do ściany, po turecku, złożył ręce w specyficzny sposób i próbował się skupić....nie szło to najlepiej, cały czas słyszał jak blaszane i srebrne części garderoby Daya z brzękiem spadają na podłogę..........

Usłyszał czyjeś kroki.....stał tuż za nim, objął go od tyłu......Midnight wyprostował nogi i próbował wstać- na nic. Mocno go trzymał.

Znów to samo, jego silne ręce na udzie, wędrujące w górę, ten przyjemny zapach, głos szepczący do ucha różne przyjemne rzeczy....liznął go za uchem, kapłanek jęknął.....ogonek mu zadrgał.....wił go straszliwie.

Day postawił go na nogi, schylił się i całował po szyi....zsunął mu górną część szaty.......całował po ramionach........Midnight zarzucił mu ręce na ramiona.....musiał stanąć na palcach.........

Day przyparł go do ściany......podniósł do góry......wsuwał język do ust....zbyt szybko....

Kapłan słońca oplótł go nogami w pasie, nie mógł się kontrolować....szata znów zjechała mu do pasa, tak jak wtedy na koniu....

Duże i ciepłe ręce gładziły go po plecach......wyprężył się, Day w niego wchodził......duży był, za duży......jęknął z bólu. Day zwolnił tempa, teraz dużo lepiej, coś go załaskotało......ogon Daya, który owijał i rozwijał się wokół.....no.

Dodatkowo poczuł jak Day złapał go za ogon i odciągnął go troszkę do tyłu.....wrażenia dochodziły do niego z trzech miejsc naraz, o mały włos nie zwariował z rozkoszy.

Czuł teraz ścianę za plecami, został do niej przyciśnięty........jęczał i prężył się.......usłyszał szept.

- A teraz wzleć na skrzydłach, które ci dałem.....

Po tych słowach poczuł rozlewające się po całym ciele falę rozkoszy, Day wybuchł w nim, całował po szyi, torsie, drażnił za uchem........szeptał do ucha słodkie rzeczy.....Midnight skrył głowę w jego ramionach.......co on zrobił? Co on najlepszego zrobił?

***********

CHLUST!!!!!

Matt otworzył oczy....był cały mokry i leżał na zimnym....prawdopodobnie na kamieniu.

- Gdzie.....

- Nigdzie.

Stał nad nim ten blondyn.....wyglądał naprawdę groźnie, oczy mu świeciły w ciemnościach. Brrr......

 

THE END

Autor: Bi-Ewi