Bez komentarza.      

 

 

           ~Czerwone kwiaty~

 

  Ranwe nie mógł usunąć swojego miecza z ciała Natta...wydawałoby się, że utknął albo sam nie chciał stamtąd wyjść! W końcu z pomocą Aona mu się udało, wyrwał miecz z martwego prawie ciała. Zauważył na nim poodcinane, wijące się, cieniutkie macki, które umoczone były w czarnej cieczy...krwi zapewne.

- Po tych eskapadach muszą sobie zmienić miecz....a raczej tobie...... >podając ostrze Aonowi, który na jego widok się skrzywił z obrzydzenia<

Aon wytarł go o najbliższą zasłonę.

Ranwe natomiast zawinął ciało Natta w dywan i związał porządnym sznurem.

- Znosimy go na dół czy wyrzucamy przez okno?

- ............. >pokazał jeden palec<

- O rany, ale z ciebie pobożny koleś........

Wampir złapał za jeden koniec dywanu a jego przyjaciel za drugi, na dziedzińcu dosiedli koni ( zwinęli je ) i wraz z ciałem Natta ruszyli w stronę polany, na której stała nie poświęcona krypta...albo grobowiec, jak kto woli.

Chmury zasłoniły księżyc, zrobiło się strasznie ciemno, Ranwe jak to Ranwe, widział doskonale w ciemnościach ale Aonowi brak było takich umiejętności.....biedaczek co raz obrywał gałęziami a jego „przyjaciel” tylko się z tego śmiał.

- U.......>JEBUT gałązką w twarz<.....ważaj.....>chichot<

- ......( TO NIE BYŁO ŚMIESZNE!!! ).

- Owszem, było...... >ocierając łzy śmiechu<

- ( To zależy dla kogo ) .... >przez zęby<

- Ach, nie rozumiem dlaczego jesteś w takim złym humorze....świat właśnie uwolnił się od potwora przez duże „P”.....

- ......................

- No dobra, ja niby lepszy nie jestem ....ale przyznaj, że gorszego od niego nie było.

- ......................

- Cóż za pesymizm, nie powinieneś ufać jakimś tam „przeczuciom”, Natt już nigdy się nie obudzi.

- ..................... ( Gadasz sam ze sobą, przecież ja nic nie mówiłem... ).

- Jak to nie? >zatrzymał konia<

- .... ( tak to, nie odezwałem się ani słowem ).

- Jak nie ty to kto?

Obaj spojrzeli na zawinięte ciało Natta.

- Czym szybciej dojedziemy do tego grobowca tym lepiej.

Spojrzeli na siebie i w milczeniu ruszyli dalej.

   Jeżeli o potworach mowa, to fakt iż świat uwolnił się od jednego...a przynajmniej na razie, nie znaczy, że od wszystkich....jeden z nich był wściekły, gdy jego zmysły odkryły śmierć Natta, złość w nim się burzyła jak woda, przybierała na sile, szponiaste dłonie zakończone ostrymi pazurami rozerwały ciało jego byłego sługi, ogarnęła go furia. Czerwone jak krew oczy błyszczały nienawistnie zsyłając na świat przyrzeczenie cierpienia i zagłady.

- NIE MA UŚMIECHU ANIOŁA BEZ GNIEWU BOGA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Czerwony, poszarpany od stoczonych walk płaszcz kołysał się na wietrze. Ignus stał na wysokiej skale, za plecami miał księżyc, jego giętka sylwetka zdawała się być nierealną...szpony wróciły do dawnej postaci...czyli rąk. Wydłużone kły także się schowały, tylko czekały na następną okazję by móc się znowu pokazać i zaprezentować swoją ostrość. Ignus już nie jednego człowieka rozerwał na strzępy.

Jego dłonie się paliły....to było dla niego normalne, pan ognia nie mógł się przecież bać swojego żywiołu, mógł go za to wykorzystać do swych , nie zawsze dobrych, celów.

Zmierzwione, czarne, gdzieniegdzie czerwone włosy opadały na giętkie ramiona, w elfich uszach wisiały okrągłe, złote kolczyki, na szyi zaciśnięta była czarna obroża z ćwiekami. Kocie oczy zawsze wyglądały zawistnie i zawadiacko. Problemy wszelkiej maści były jego specjalnością, same zresztą chodziły za nim krok w krok.

Czarne wdzianko było troszkę przybrudzone krwią......

Położył ręce na biodrach, poza Nattem i Ranwe był jednym z „potworów”, czyli tych, których należy się jak najbardziej bać nawet, gdy się jest na drugim końcu świata.

- Wyczuwamy niebezpieczeństwo ale nie chcemy się poddać co?

Ignus ze zwinnością kota zeskakiwał ze stromych skał, kierował się na polanę, gdzie stał opuszczony grobowiec.

Ranwe i Aon zaciągnęli ciało Natta do najgłębszych tuneli w grobowcu, które były naprawdę GŁĘBOKO.

Nie odwijając z materii i sznurów złożyli je do onyksowej trumny, którą postawili w niewielkim pomieszczeniu i zawalili wejście....ulga.

- Ufff....teraz mogę spać spokojnie.

Aon zaczął nasłuchiwać.

- Co jest?

Zasugerował, by sobie już poszli.....tu jest zbyt niebezpiecznie.

- Pewien chiński mędrzec mawiał: „ Lękajcie się marzeń, bowiem marzenia się spełniają”....lepiej stąd chodźmy, to miejsce przyprawia mnie o mdłości.

Po wyjściu na powierzchnię czekał na nich rozwścieczony Ignus, aż ziemia pod jego nogami zaczęła się palić.

- Jak śmieliście???!!!!

- No nie....oto i ten, który czesze się grabiami. >nutka drwiny<

- ŻE JAK?????!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! >płomienie buchały na prawo i lewo<

- A no tak, wyglądasz jak dziewka po nieprzespanej nocy.

Ignus rzucił się na Ranwe z ostrymi kłami i szponami......nie zauważył, że ten ma w ręku ostry nóż i w swej lekkomyślności się nadział. Upadł na ziemię z przekleństwami miast modlitw, w ostatnich chwilach klął swoją nieostrożność i Ranwe. Zapadł w głęboki sen.

Wampir zaciągnął do tuneli i tam zasypał.

No i skończyła się błyskotliwa kariera Ignusa....w bardzo szybki i głupi sposób, ale czy w życiu tak właśnie nie jest? To czego nie chcemy przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie....

Wicher szedł przez las z chłopczykiem na rękach.....kierował się w stronę zamku.

Słońce wciąż jeszcze skrywało się za horyzontem, niedługo wstanie i swymi jasnymi włosami pokryje całą okolicę.

Wrota były otwarte, straży ani widu ani słychu, więc wszedł bez żadnych przeszkód.

Zmęczonymi oczyma spojrzał na drzewo...tylko ono mu zostało. Posadził chłopczyka na drewnianej ławie obok wrót, sam zaś podszedł do drzewa.

Zatrzymał się i padł na kolana.

- Chcesz mieć ciało?

Korzenie wysuwały się spod ziemi i ocierały o drobną posturę chłopaka.

- ......chcemy.......

W dłoniach Wicherka zmaterializowała się niewielka, świecąca kula, wyrosły z niej małe, prawie niewidoczne skrzydełka......

Kuleczka pofrunęła w stronę drzewa, wniknęła w nie.

Korzenie, gałęzie i pień zaczęły się skręcać, kwiaty zamieniały się z powrotem w pąki.....malał i malały aż w końcu znikły. To samo działo się z liśćmi.

Po jakimś czasie miast drzewa stał młodzieniec średniego wzrostu, ubrany na karminowo, zielonooki, o beżowych, krótkich włosach.

Obraz zaczął się Wichrowi rozmazywać, poczuł się senny i słaby........upadł na ziemię, zobaczył jeszcze tylko jak „drzewo” się do niego zbliża.....obraz znikł całkowicie.

Stojący w bramie Ranwe, wziął śpiącego chłopczyka na ręce i wraz z Aonem opuścił to parszywe miejsce.

Kierował się na zachód.

Od tej pory okoliczne wsie i miasta żyły w strachu przed czerwonym demonem, który, jak błędnie przypuszczano, zrównał z ziemią gospodę i wymordował wszystkich tam obecnych sam jeden.

Co prawda takie rzeczy powtarzały się nierzadko a z bogatych i biednych rodzin znikali często mali chłopcy.....nigdy nie wracali do domu a słuch o nich zaginął.

 

THE END

Autor: Bi-Ewi