Bi-Ewi: No więc tak: Za górami, za lasami żyła sobie piękna księżniczka ze swoimi rycerzami....

Świecznik: Nie ta bajka, coś ci się pokręciło.

Bi-Ewi: ŁUPS...hehe... Sory, zaraz to naprawimy...ekhem...a więc....

 

                                                     ~~Piękny i Bestia~~

 

                                 „Nie drażnij ogrodnika”

 

      Pewien bogaty kupiec miał sześcioro dzieci, trzech synów i trzy córki.

Wszystkie były urodziwe i mądre...tylko jeden jakoś tak odstawał. Całą rodzinka miała blond włosy, tylko on jeden miedziane, wszyscy mieli zielone oczy- on jeden błękitne. I tak też było we wszystkim co zrobił, zawsze coś było źle, zawsze to on coś przeskrobał...nawet jak siedział cicho w kącie.

I tak płynęło mu życie przez te nieszczęsne piętnaście lat.

Pewnego słonecznego ranka jego ojciec miał wyruszyć w daleką podróż, zabrał ze sobą potrzebny bagaż i żegnał się z dziećmi...ze wszystkimi, tylko o swoim najmłodszym synu zapomniał, nie pożegnał się z Kalelem....chociaż to było zrobione z premedytacją.

Synom nie obiecywał prezentów, dwóm z trzech córek miał przywieźć kosztowności i suknie, a trzeciej jakieś niespotykane kwiaty czy coś w tym stylu, zachciało jej się jakiejś rzadkiej odmiany róży.

    Ojczulek jechał sobie beztrosko przez las dopóty nie zabłądził. Jak na złość zrobiło się też ciemno i zimno. Czyli pogoda na wycieczki nie była odpowiednia, ale kto by się tam przejmował?

Jak na dopłatę złego trafiło mu się też stado wilków, otoczyły go i porządnie przestraszyły, gnał na koniu prosto przed siebie.....aż w końcu jego oczom ukazało się straszliwe zamczysko. Stare jak świat, mroczne i potężne, wilki nie śmiały za nim biec, zatrzymały się tuż pod bramą, którą kupiec przekroczył- zamknęła się za nim z niemożebnym hukiem pozostawiając w jego pamięci ślad tegoż okropnego dźwięku, który przyprawiał go niemal o zawał serca.

To co ujrzały oczy jego przerastało całe piękno razem wzięte, które jak dotąd było mu dane ujrzeć- martwy ogród, na środku stałą kamienna fontanna bez wody, wszystko takie straszne, ale na wysokich, martwych drzewach kwitły kryształowe kwiaty....przepiękne zdobiły wszystkie te kilometry, błyszczały i mieniły się kolorami tęczy, nie odbierały jednak całego mistycyzmu tego miejsca, wręcz przeciwnie, dodawały mu go.

Kupiec zszedł z konia i podszedł do jednego z krzewów, zerwał największy z kwiatów..........

Nim zdążył się nacieszyć widokiem, ktoś o bardzo silnych dłoniach złapał go od tyłu za szyję i rzucił pod przeciwległe drzewo- kwiat rozsypał się na tysiące małych, unoszących się w powietrzu i zaraz gasnących iskierek.

Kupiec pozbierał się szybko, spojrzał tam, gdzie jeszcze przed chwilą stał- przestraszył się biedaczek, to na pewno nie był człowiek, to nie było też żadne zwierzę...a może bardziej człowiek niż zwierzę? Boże....co to? Kto to? Z czym to się je? Czy to gryzie?

Stało przed nim...coś, co miało ok. 190 wzrostu, można by rzec że człowiek, miał na sobie skórzane spodnie spod których wystawały wilcze łapy i wilczy ogon. Osobnik poruszał się jak człowiek...czasem przechodził jednak na tryb czworonoga (w tej chwili kucał ). Zamiast rąk miał szpony zakończone ostrymi, czerwonymi pazurami, klatka piersiowa ( ludzka ) była bardzo dobrze rozbudowana, nie żeby był kulturystą, ale niezły widoczek. Twarz była ładna, bardzo ładna, emanowała z niej pewna dzikość. Spod burzy rzęs wyłaniały się całe czarne oczy z tlącymi się ognikami miast źrenic, włosy miał czerwone, przydługie i zmierzwione, rosły też wzdłuż kręgosłupa zupełnie jak grzywa .....gdzieś tak do pasa. Po bokach ciała miał wytatuowane ciernie, które znajdowały się też na jego nadgarstkach.

Nie wyglądał na zadowolonego, czerwone usta były lekko uchylone i pokazywały śnieżnobiałe kły.....tu się robi nieciekawie.

- Jak śmiesz rwać MOJE kwiaty, z MOJEGO ogrodu, bez MOJEGO pozwolenia? >wysyczał...wywrzeszczał<

Kupiec trząsł się ze strachu... ja, moje, z moim, troszkę to egocentrycznie zabrzmiało.

- Wybacz mi o panie, nie wiedziałem, że to twój ogród....podziwiałem go tylko i.....wybacz mi, mam sześcioro dzieci....>łapki jak do paciorka<

- Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? >był wściekły, wstał i skrzyżował ręce na torsie<

- Daruj mi życie panie....zrobię wszystko..... >panika<

- >sweatdrop<.......tak jak w tej bajce? >wrednie<

- Bajce? >o co chodzi?<

- Matka ci w życiu bajek nie czytała? Dobra tam, co dasz mi w zamian za utrzymanie cię przy życiu? >zblazowany<

- No cóż panie...... >już ma zamiar się podnieść<

- NIE WYKRĘCAJ SIĘ I NIE PODNOŚ Z ZIEMI!!!!!! >ryknął< Nie spoufalaj się kupczyku.

Kupiec z powrotem padł plackiem na podłożu.

- Czego tylko pragniesz panie. >nerwowo<

- Słucham. >przebiegle, odgarnął pojedyncze pasma włosów opadające mu na oczy<

- Jestem bogatym kupcem.. ( i po co ja to powiedziałem, jeszcze zechce złota... ) .....ale już nie, splajtowałem....

- ..... ( debil, w dodatku skończony ).

- Naprawdę nie wiem co mógłbym ci ofiarować.

- Chwila, chwila.....mówiłeś, że masz sześcioro dzieci? >wygiął brew do góry<

- Tak.

- ....sześć to tak jakoś ni do tańca ni do różańca....sprawa przedstawia się tak: >podniósł go do góry za gardło< ugoszczę cię i dam prezenty, potem mój stangret odwiezie cię do domu.... ty wyznaczysz jedno dzieciątko w ciągu trzech dni i mi je tu przyślesz...jasne? Jasne. Ja dzieciakiem się pobawię ze trzy dni i pewnie zarżnę...jasne? Jasne. Ale przynajmniej będę miał zajęcie na tych parę dni, mówili, że będzie padał deszcz, więc nie będzie mi się chciało wychodzić na dwór itd. >puścił go gwałtownie, kupiec znów padł plackiem na podłożu<

Chciał się rwać do ucieczki, ale stado wilków szybko mu to wyperswadowało.

To coś wskazywało palcem na wrota zamku...

- Tam jest wejście...a tam gdzie wilki- wyjście...ale ty nie chcesz wyjść bez mojej zgody prawda? >niewinnie< Bo jeśli tak, to będę zmuszony cię rozerwać na drobniutkie atomy. Co ty na to? >sweet<

Przestraszony ojciec pięciorga już dzieci zaprzeczył szybkimi, nerwowymi ruchami głowy....

- Zapraszam do mego skromniutkiego zameczku..... >za fraki go i do środka<

Facet zaczynał się już przyzwyczajać do widoku podłogi z bliska.....

Wewnątrz zamek był przeogromny, w jednej z sal stał ogromny stół, mnóstwo krzeseł i wszędzie unosiły się dające światło świece....było tu tak magicznie, przez wielkie okna można było podziwiać zapadający już zmierzch.

Po stole same, bez niczyjej pomocy skakały sobie radośnie talerze, widelce, świeczniki i inne takie co skakać nie powinny. To dawało trochę do myślenia, pozwalało człowiekowi zastanowić się choć raz nad swoją normalnością psychiczną.

Doszedł do siebie po bardzo niedelikatnym szturchnięciu pana Bestii.

Znów wylądował twarzą w posadce...a może już tak zostać? I tak prędzej czy później, choć pewnie prędzej, tu wyląduje.

- Czego tak wybałuszasz te gały? Chyba nie  myślisz, że dałbym sobie radę z tym wszystkim sam.......osioł. >pod nosem<

- Panie....czy możesz podać mi swoje imię?

- Po cholerę? >odsunął krzesło od stołu, na którym kazał usiąść kupcowi< A jak ciebie zwą? >i nie przyjmuję odmowy!<

- .....yyy...Klaus.....

- Nie rżnij głupa, jeszcze jedno kłamstwo i wylatujesz w czarnym, skórzanym worku....zrozumiano? >ściągnął gniewnie krzaczaste brwi<

Kupiec nerwowo zaprzeczył kręcąc głową.

- Hemig.

- Idiotyczne imię..... >pod nosem<

Pan Bestia podszedł do niego, chwycił za płaszcz i posadził na krześle.....sam usiadł niedaleko.

- Życzę smacznego.....a teraz powiedz... >wygodnie rozsiadł się w krześle<.....jak taki idiota jak ty mógł spłodzić aż sześcioro dzieci? >toć to niepojęte<

- Pięcioro, szóste nie jest moje. >wziął się za jedzonko<

- Kobieta wreszcie wytrzeźwiała i zrozumiałą gdzie tkwi błąd co? >ironicznie<

- Można tak powiedzieć. >naburmuszony<

- Nie pusz się tak, bo pękniesz....a teraz wiesz co ci powiem?

- ?????????

- Zmieniłem zdanie, na chatę wracasz od zaraz, dzieciak ma zapukać do mych drzwi jutro z rana....inaczej gorzko tego pożałujesz, a władza moja sięga bardzo daleko kotuś. >czy te oczy kłamią??? Nie<

- .....>głośno przełknął ślinę< Ale...ja nie zdążę obrócić do domu i z powrotem... >ręce mu się trzęsły<

- A to już twój problem, nie mój. >rozczesując pazurami kosmyki włosów<

- Ale...ale...

- Wcale, już ci mówiłem, że cię podwiozą! Twój konik mi się spodobał >zaklaskał w dłonie jak dziecko cieszące się z nowej zabawki<, zostanie tu na „obiadek”...to tak na wypadek, gdyby ci się odechciało żyć po drodze. >podparł się łokciem o stół i pochylił nad nim<

- Żyć? >zrozpaczony<

- Yes, a teraz jedz, bo nie mogę na ciebie patrzeć, dostaję niestrawności. >skrzywił się, zapukał w stół, podbiegła do niego filiżanka, którą chwilkę potem napełnił imbryczek jakimś bursztynowym napojem- herbatą<

Bestia upił trochę, spojrzał na dygoczącego wciąż kupca, który z ledwością przełykał poszczególne kęsy.

- Szybciej panie. Cierpliwość nie należy do moich najmocniejszych stron! >unosząc brew do góry<

- Nie mogę szybciej. >ale przyspieszył, wiosłował łyżkami, widelcami, siekał nożami, popijał itd., itp.<

W pewnym momencie Hemig się zakrztusił, bestia tak „delikatnie” poklepał go po plecach, że biedaczysko wylądował twarzą  w zupie.

- I widzisz, po co się tak spieszyłeś? >popijając herbatę, zatrzepotał rzęsami<

- .....gh....... >zrezygnowany, najpierw każe mu się spieszyć, a potem go leje i pyta: po co się spieszył!!!!<

Po szkole przetrwania, jaką był zwykły posiłek w otoczeniu skaczących sztućców ( w sumie istniało też pewne ryzyko, że nóż pokroi nie tą kiełbasę co trzeba... ) i fruwających świeczek, które co i rusz coś niechcący podpalały, przyszła pora na kąpiel!!!!!

- Kąpiel?

- Tak, cały się upaćkałeś tym żarciem. >beztrosko pstryknął palcami, w dłoniach pojawiło mu się wiadro lodowatej wody, które ot tak sobie wylał na głowę Hemiga, biedaczysko całe ociekało wodą<

- To by było na tyle, jeśli chodzi o kąpiel. >znów pstryknął palcami<

Z jednego z korytarzy wyszedł jakiś młodzian z ręcznikiem w dłoniach i...wahadłem W klatce piersiowej!!!!

Podał ręcznik z uśmiechem Hemigowi, a Bestię walnął po głowie z łokcia.

- ZA CO?!???????!!!!!!! >złapał się gwałtownie za łepetynę<

- Zachowuj się przy gościu. >przez zęby, te słowa były przeznaczone tylko i wyłącznie dla uszu Bestii<

Potem sobie poszedł, puścił jeszcze tylko przelotny uśmiech rozpuszczający serce w stronę Hemiga. Chwilkę potem wszedł drugi facet, który byczo patrzył na biednego kupca...jakby miał ochotę go zabić za ten uśmiech, który blondynek mu podarował.

BOŻE JEDYNY!!!!!!! To nie jest bezpieczne miejsce, trzeba się stąd jak najszybciej zabrać!!!!!

- Jestem....gotowy do drogi. >zmęczony, rozdygotany<

- Niewątpliwie, nocleg w zamku mógłby się dla ciebie okazać niezdrowy. >uśmieszek<

- Zauważyłem... >nerwowo<

W tym samym momencie ostrze przecięło arbuza leżącego tuż obok. Jego kawałeczki rozprysły się po stole, część z nich wylądowała na Hemigu...kupiec obrócił się w prawo- czarne jak smoła włosy do ramion...alabastrowa cera, purpurowe oczka i...i płonąca rękojeść miecza.

- Pokroić arbuzika? >wysyczał przez zaciśnięte ze złości zęby, patrzył na Hemiga tak, jakby miał go zaraz zabić...wzrokiem rzecz jasna, choć miecz, który się już zresztą topił, też mógł mu jeszcze robić krzywdę<

Bestia wstał, spojrzał uspokajająco na wysokiego, odzianego w czarne szaty chłopaka.... poklepał go po ramieniu i...zapłonęły mu łapy!

- AAAAAAAAA!!!!!!!!!!!

Szybko je ugasił kolejnym wiaderkiem wody, które pojawiło się na stole.

- Cholera, zapomniałem, że ciebie nie można dotykać... chlip... >płaczliwie, lizał rany na łapkach<

Czarnowłosy nadal nienawistnie patrzył na kulącego się w sobie Hemiga, który trząsł się już na sam widok tatuaży na odsłoniętych ramionach chłopaka. I kto to widział, żeby rękawy zaczynały się od łokci i sięgały ziemi?????

- Proszę się częstować arbuzem, tylko trzeba uważać na pestki. >tu złapał się za szyję i pokazowo zakrztusił< Można się nimi udławić. >syczał ze złości<

Jeszcze jeden świst miecza i nóżki krzesła były całkowicie połamane, a ostrze nie nadawało się już do użytku. Hemig leżał na ziemi rozkraczony, Bestia lizał się po łapkach, a czarnowłosy chłopak wbił resztki stopionego ostrza blisko krocza kupca, jeszcze raz pogroził mu wzrokiem i wyszedł.

To było o wiele zbyt wiele jak dla prostego człowieka, który jak do tej pory widział tylko krówki, świnki i normalnych ludzi, którzy nie topią żelaza pod wpływem dotyku lub coś w tym stylu. A już w szczególności nie takich, co mają wahadła w klatkach piersiowych i wilczych łap!

Bestia zagwizdał na miotłę i jeszcze parę innych narzędzi, które od razu wzięły się za sprzątanie bałaganu. Hemig siedział lekko zszokowany na chłodnej podłodze, patrzył na resztki stopionego metalu wbite tuż obok jego męskości, gdy czyjaś potężna łapa podniosła go za fraki i zmusiła do stania na baczność.

- >westchnął< To był pan Świecznik. >uśmiech< Módl się o to, byś go już nigdy więcej nie spotkał, to by cię zabiło...uwierz mi.

- ...aha.... >brrrrr<

Potem złapał go za fraki i pociągnął w stronę dziedzińca, gdzie czekał już powóz obładowany prezentami. Cztery czarne konie wierzgały niespokojnie...nie było nawet woźnicy!

Kupiec został niedelikatnie wrzucony do powozu, drzwiczki się zatrzasnęły...

- Pamiętaj, jutro rano dzieciak ma pukać do moich drzwi, bo jak nie.. >efektownie zawiesił głos i przeciągnął palcem wzdłuż szyi<

Hemig pokiwał głową przestraszony, usadowił się wygodnie.

- Gdy zajedziesz do domu, spakuj dzieciaka i wsadź go na powrót do powozu, konie trafią same. >poważny, śmiertelnie poważny<

- Ddddobrze.

- Pa pa. >pomachał mu<

Konie ruszyły z kopyta, gnały jak szalone...minęły bramę, stado wilków, które nadal siedziały tam, gdzie je pozostawił...o dziwo ruszyły za nimi. Pewnie ochrona i zabezpieczenie przed  próbą nie wysyłania dziecka.

Hemig rozluźnił się z czasem, wewnątrz było miękko i ciepło, tylko miał wrażenie biedaczek, że konie jak na złość wybierają jak najgorszą drogę, wjeżdżają na każdy kamień, na każdy korzeń i wgłębienie...tak tu trzęsło, że już bardziej się nie da, a takich wrażeń nie znajdzie się nawet w mikserze!!!!!

   Tymczasem blondynek szedł korytarzem, czekało go wysprzątanie komnaty dla dziecka i dopilnowanie, by jadło, które mu zaserwują nadawało się do jedzenia. Poza tym musi jeszcze poprać rzeczy Bestii, tego lenia...no i jeszcze wysprzątać jego komnatę, naoliwić bramę, bo strasznie krzyczy.

Ta, mnóstwo obowiązków spadało na jego wątłe barki. Niewątpliwie wszystkiemu nie podoła.

- Budziczku~~~~~~

Zza zakrętu wyszedł chłopak z czarnymi włosami, oczy miał teraz potulne, a ton głosu łagodny.

- Tak? >odkręcił się, uśmiechnął do czarnowłosego< O co chodzi?

- O ten tramwaj, co nie chodzi. >naburmuszył się<

- Naprawię, jak skończę z komnatą naszego pana. >spokojnie jak zwykle<

- „Naprawię, jak skończę z komnatą naszego pana”. >przedrzeźniając go< Czy ty musisz być dla niego taki miły?! >zły<

- >zaskoczony< Ale...co ci jest? Czyżbyś był zazdrosny Świeczniczku? >lekko się uśmiechając<

- Tak, jestem cholernie zazdrosny, wczoraj wieczorem przytulałeś do siebie Bestię! Po co? Dlaczego? Nawet nie przestałeś, gdy ten zasnął, a ja byłem w pobliżu!!!!!!! >wściekły<

- Poprosił mnie o to, czuł się samotny Świeczniku... >zaskoczony tymi wyrzutami<

- Mnie nigdy nie przytulasz! >gwałtownie<

- Bardzo bym chciał, ale wiesz, że nie mogę. >smutny uśmiech<

- Naprawdę byś chciał? >uspokoił się, słodko<

Budzik podszedł odrobinę bliżej, na odległość dwóch kroków, czuły uśmiech nakrył mu usta.

- Tak. >przytknął do warg dwa palce, pocałował je i dmuchnął. Kilka czerwonych iskierek uleciało w powietrze, zatoczyło kółko nad nimi i zleciało na Świecznika, ten złapał je w dłoń i przytknął do swoich ust<

- Dziękuję. >szept<

Budzik odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę komnat Bestii, musi tam zrobić generalne porządki, to jest na pierwszym miejscu, bo takiego bałaganu w całym państwie nie sposób znaleźć. Część jego rupieci tworzyła zagrożenie dla stabilnej konstrukcji zamku!

Świecznik patrzył w ślad za nim, dopóki nie znikł w plątaninie korytarzy, szaty Budzika tak przyjemnie szemrały.

W końcu i on musiał iść do pracy, trzeba było wszystkich pilnować, by czegoś nie schrzanili! A to bardzo często się zdarzało ostatnimi czasy.

     Hemig wpadł zdyszany do domu, wszystkie....prawie wszystkie jego dziatki zleciały się w tempie błyskawicznym, ten ostatni odmieniec miał wyczyścić konia. Skrzynie obładowane złotem i innymi kosztownościami w oka mgnieniu leżały na stole, a córy przebierały w nich i chichotały z podekscytowania.

- Ojcze co się stało? >jeden z synów zainteresował się stanem psychicznym ojca...choć jeden<

- Oj moje dzieci, spotkała mnie straszliwa kara. >załamując dłonie<

- Jaka kara ojcze? Przecież masz tyle złota, do końca życia nie będziemy musieli się martwić o naszą przyszłość, raczej nagroda! >podrzucając do góry garść monet, które z brzdękiem opadły na podłogę i powpadały w szpary w podłodze<

- Tak, ale muszę za nie zapłacić straszliwą cenę, jedno z was moje dzieci, od jutra zamieszkać będzie musiało z potworem! >padł wyczerpany na fotel<

- Potworem? Dlaczego? >jakoś tak mało entuzjastycznie, przecież to tragedia a nie przedstawienie szkolne!!!!!<

- Zerwałem z jego ogrodu kryształowy kwiat i muszę za to zapłacić. >masując skronie, te bachory zaczynały doprowadzać go do szału<

- Ojcze, weźmy pochodnie i kusze, zapolujmy na tego potwora! >ty synuś to normalnie geniusz jesteś~~~<

- NIE! Widziałem jego moc, jest czarnoksiężnikiem, wilki się go słuchają i potrafi rozkazywać martwym rzeczom.

- Och mój Boże. >jedna z córeczek zemdlała...i bardzo dobrze, o jednego imbecyla mniej<

- Tak mi przykro moje dzieci...... >zaraz się rozpłacze ojczulo<

- Więc które z nas pojedzie? >najstarszy z synów ma już łzy w oczach, to jemu zazwyczaj dawali brudną robotę<

Niektórzy ludzie mają pecha już od urodzenia, Kalel właśnie do takich należał, niczego się nie spodziewając wszedł do pokoju i oznajmił, że koń został już wyczyszczony i nakarmiony.....troszkę zdziwił się, gdy wszyscy zaczęli się na niego tak gapić i uśmiechać pod wąsem...nawet dziewczyny, choć te wąsów nie miały. No dobra, jedna z siostrzyczek miała wąsy, ale to nie powód żeby... porównywać ją do mężczyzny?

- Cóż takiego znowu uczyniłem? >przestraszony lekko, zaraz się jeszcze bardziej przestraszy<

Najstarszy z braci uśmiechnął się od ucha do ucha, niektórzy patrzyli na siebie i porozumiewawczo kiwali głowami.

- Przesądzone.... >siostrzyczka poklepała odmieńca po plecach<

A Kalel biedny stał i nie wiedział nadal o co chodzi? Znów go zamkną w izolatce czy co?

- Ale co? >dziecinnie<

Biedactwo gotowe było do drogi pół godziny później, ryczał i krzyczał ale to nic nie pomogło. Na jego padło i to on ma się poświęcić....choć wcale tego nie chciał, on nazwałby to po prostu ofiarą. Chcą go rzucić na pastwę okrutnemu losowi......nie chcą, już to zrobili~~~~~~~~~~

- No to trzymaj się synku...i nie zapomnij myć zębów rano i wieczorem. >i uważaj na zboczeńców<

Sekundę potem konie gnały jak oszalałe, Kalelowi łzy płynęły po policzkach pozostawiając po sobie zimne ślady, które chłostał wiatr dostający się do powozu przez otwarte okno, przez które obserwował tańczące z radości sylwetki swojej „rodziny”. Tylko najstarszy z braci nie tańczył...może dlatego, że kilka dni wcześniej złamał sobie nogę? A może było mu żal Kalela? W końcu on jako jedyny odzywał się w miarę po ludzku do dzieciaka.

Dlaczego to jemu coś takiego się przytrafia? Dlaczego on zawsze ma cierpieć za innych? Chociaż może to i lepiej, może jak ten potwór zrobi sobie z niego potrawkę to pójdzie do nieba...... a niech tylko spróbują posłać go do piekła! Za te cierpienia? O nie, już on będzie wiedział do kogo pisać skargi!!!! Ale jak ma pisać, skoro nie będzie miał rąk? No bo w końcu dusza to taki obłoczek z wyróżnioną twarzą i to wszystko...a przynajmniej tak mu opowiadali.

Ale to są tylko głupie słowa, tak naprawdę czuł się zagubiony i oszukany. Rodzice powinni kochać swoje dzieci a nie wysyłać je na pożarcie potworom? To mają być rodzice? O NIE! Za coś takiego powinno się karać. Może w przyszłości jakiś inteligentny polityk napisze kilka praw dotyczących biednych, nieszczęśliwych dzieciątek, które co i rusz wykorzystywane są przez jakiegoś okropnego zboczeńca, albo co gorsza- przez własną tzw. rodzinę!

Nawet nie zauważył jak zaczęło wschodzić słońce...zachciało mu się jeść i pić, ale konie nie chciały się zatrzymywać. Gnały i gnały, ostre gałęzie drzew zakradały się do okien i raniły delikatną twarz chłopca, która leżała oparta na łokciu przy oknie, zostawiając na niej krwawe ślady. Ale co tam, wisiało mu to wszystko, twarzyczka nie będzie mu już niedługo potrzebna.

Nie wiedział jak długo jechał, w każdym razie bardzo długo. Jego zmęczonym, błękitnym oczom ukazał się ten sam przytłaczający zamek, do którego zawitał jego ojciec, konie zwolniły. Czarne jak smoła wrota otworzyły się,  Kalel zauważył kilka wilków śmigających w te i z powrotem nieopodal wysokiego muru z kamienia, który otaczał ten majestatyczny zamek. Bał się pomyśleć co będzie, gdy z wyjdzie z powozu.

Aż podskoczył ze strachu, gdy metalowe wrota zamknęły się za nim z hukiem, teraz nie ma już odwrotu, był tu zamknięty jak ptaszek w klatce, a zagubiony jak owieczka w lesie.... ze strachu robił się poetycki.

Dziedziniec był przeogromny, to właśnie tu był ogród,  to właśnie na nim rosły martwe drzewa z kwiatami, podziwiał je z bezpiecznej odległości, chciał je dotknąć, ale zaraz przypominały mu się opowieści ojca i wolał zostawić kwiaty w spokoju.

Usłyszał za sobą szelest, stukot końskich kopyt jakby w ogóle do niego nie docierał. Spojrzał na fontannę.

- Dotknij ich jeśli chcesz, nikt tu ci krzywdy nie zrobi. >bardzo miły i spokojny ton głosu<

Przy jednym z amorków porośniętym martwymi pędami pomniejszych drzew siedział bardzo dziwny osobnik, niby zwykły facet, ale nie do końca. Konie skręciły w jego stronę.

Był to blondyn, miał delikatne rysy twarzy, uśmiechnięty, spod rozpiętej, luźnej, beżowej szaty wystawały wytatuowane na całym ciele rzymskie cyfry a na środku klatki piersiowej znajdowało się coś w rodzaju wnęki, którą zamykała szyba, wewnątrz znajdowało się i poruszało wahadło, najprawdziwsze na świecie wahadło!!!!!

Mężczyzna wstał i podszedł do koni, które właśnie się zatrzymały. Miał włosy do pasa związane rzemieniem, pojedyncze pasma okalały twarz i oliwkowe oczy.

Mężczyzna wyciągnął do niego dłoń, Kalel przez chwilkę nic nie robił, ale ufny wygląd osobnika sprawił, że podał mu w końcu dłoń.

- Witaj w nowym domu paniczu. >a konie sio!<

- Moje bagaże! >koniki sobie pogalopowały<

- Nie martw się, one wiedzą gdzie jest stajnia......jak minęła podróż?

Zaraz, zaraz, on tu jako ofiara przyjechał, a tu siedzi jakiś blondas, dodajmy że na pół zegarek, i rozmawia z nim o podróży.

- Gdzie ja jestem, kim ty jesteś, czego ode mnie chcesz????????!!!!! >krok w tył<

- Spokojnie, ja jestem pan Budzik...nazywaj mnie tak, jesteś u naszego pana Bestii w zameczku, ponieważ twój tatuś narozrabiał i pana Bestię wkurzył kotku, jeszcze jakieś pytanka czy mogę cię już zaprowadzić do środka? Skostniałeś mój drogi.

Kalel nerwowo podrapał się po głowie, w sumie czemu nie, jest przecież zziębnięty i głodny....i zaczyna padać!

- A.....>dał się prowadzić<..... czy panu nie jest tak zimno panie Budzik?

- Och dziękuję za troskę, nie jest mi zimno, już od kilkuset lat nie czułem zimna, tak jak wszyscy, na których ta klątwa odbiła swe piętno.

- Klątwa? >szeroko otworzył oczęta<

- No nie martw się tak, najpierw coś zjesz i się przebierzesz, wykąpiesz....oczywiście kolejność nieobowiązkowa........no i potem porozmawiamy i przedstawimy cię panu Bestii...o ile nie będzie w złym humorku oczywiście, bo to mogłoby skończyć się katastrofą na miarę Czarnobyla....oj! Nie ta epoka. >zachichotał zasłaniając długim, zdobionym delikatnymi haftami rękawem delikatne usta<

W drzwiach powitał ich inny pan, ten był jakiś taki normalniejszy, nie zdradzał żadnych ukrytych aspiracji ewolucyjnych, chociaż pozory zwykle mylą.

- Co tak długo? Muszę jeszcze kazać okna pozamykać i przypilnować, żeby Imbyczkowa coś na kolację przygotowała, a Filiżance coś wykombinować z wdzianka.

Kalel wyciągnął do niego dłoń, by się przywitać, ale pan Budzik cofnął go na bezpieczną odległość, tzn. dwa kroki.

- Kalel, to jest pan Świecznik, nie radzę ci go dotykać...parzy. >i znów się ciepło uśmiechnął<

- Parzy?

- Zademonstruj kochanie.

Pan Świecznik wyciągnął dłonie w stronę pana Budzika, zapłonęły najprawdziwszym ogniem...szczęście, że cofnął je w odpowiednim momencie, inaczej Kalel musiałby zapuszczać sobie brwi.

- Parzy. >powtórzył otępiale<

- Parzy. >ach, on jest wprost słodkiiiiiii!<

- Będziemy tu tak stać do usranej śmierci, czy wreszcie raczymy wejść? Zimno się robi, a ja nie lubię jak jest zimno! >naburmuszył się, odgarnął czarne, zmierzwione włosy do ramion za ucho<

Pan Budzik szepnął Kalelowi do ucha.

- Nie martw się, on nie jest cały czas taki markotny, po prostu cierpi z powodu.... >podskoczył gdy usłyszał za sobą wrzask<

- IDZIECIE CZY NIE? Bo drzwi zamknę.... >zmrużył purpurowe oczy<

Budzik pociągnął za sobą Kalela do środka.

Potem Świecznik obrócił się na pięcie i pomaszerował z założonymi na piersi dłońmi do kuchni.

Hm....może to i dziwne, Kalel jest tu od kilku chwil, a zdążył nawet polubić to miejsce i ludzi....no może nie całkiem ludzi, ale zdążył ich bardzo polubić, szczególnie pana Budzika, który prowadził go właśnie w stronę łazienki.

No cóż, w jego stronach nazwano by to łaźnią. Wielkie oczko wbudowane w podłogę, po którym pływały lilie wodne, duże, pęknięte lustro na ścianie i mnóstwo przeróżnych, zwiewnych materii zwisających z sufitu, które zahaczały o wszystko, leżały na podłodze- wszędzie.

- Tam leży mydełko kotku, a tam ręczniczek, ja zaraz wrócę...tylko pójdę do panienki Filiżaneczki i przyniosę ci ciuszki dobrze? Dobrze, rozbieraj się, chyba nie masz zamiaru się moczyć w ubraniach.

Pan Budzik wyszedł i zostawił go samego, ależ tu pusto i cicho się zrobiło.

Kalel uśmiechnął się nieśmiało...rety, w kominku palił się spory kawałek drewna, było ciepło, były tu ogromne okna i drzwi które wychodziły na przeogromny ( jak wszystko w tym zamku ) balkon.

Rad nie rad musiał się rozebrać, odzienie złożył ładnie i wszedł do wody. Ależ była zimna! No cóż, nie można mieć wszystkiego prawda?

Dał jednego, porządnego nura..... AAAAAAAAAA!!!!!!!!!! Zimne!!!!!

W miarę jak przebywał w wodzie, zdawała mu się robić coraz cieplejsza.

Odszukał wzrokiem białe mydło, wyszorował się od stóp do głów... świeży i pachnący, otulony ręcznikiem rozglądał się dookoła.

Oglądał materie zwisające z sufitu, witraże w górnych częściach okien, misternie ułożone w skomplikowane wzory podłogi. Wszystko tu było takie niezwykłe, a przynajmniej jak na jego chłopski rozum. Może nie wszystko będzie takie złe, jak mu się wydawało i może pożyje troszkę dłużej niż do posiłku Bestii.

Wielkie, drewniane drzwi się otworzyły, Kalel nie odwracał się, siedział sztywno na podłodze przed kominkiem i rozkoszował się ciepłem dywanika, za który posłużyła wilcza skóra...to był jeden z nieposłusznych sług Bestii.

Chłopak drgnął, gdy jego ramiona otuliła ciepła szata. Osobnik, który za nim kucnął zaczął wycierać mu opadające na kark i oczy włosy....

Było mu teraz tak dobrze.

Jednocześnie Bestia zaczął wyrabiać sobie zdanie o dzieciaku. Co prawda wolałby, żeby to była dziewczyna, mógłby sobie przed nią poczarować i w ogóle, ale chłopak był przesłodki i...gdyby się tak postarać, można by go uważać za dziewuchę.

Tja, ale żeby nie usłyszeć „dziękuję”, ani czegoś w tym stylu? To już przesada, Bestia nie ma zamiaru mu tych kudeł wiecznie suszyć.

- Dziękuję...

No proszę doczekał się.

- ...panie Budziku. >zadowolony<

- >sweatdrop, podrapał się palcem po głowie, nie tego się spodziewał<

- Czy pan Bestia zje mnie dzisiaj na śniadanie?

- ???????????!!!!!!!!!!!! Że co? Że niby ja? >wskazując na siebie palcem<

Kalel odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nieznajomego z wybałuszonymi oczkami. W ułamek sekundy później wylądował pod przeciwległą ścianą kłaniając się w pas, składając mu hołd i inne takie.

- Wybacz panie, nie wiedziałem, że to ty wielka Bestio. >panika, strach, przerażenie<

- Dobra, pójdę na dietę skoro jestem aż taki wielki, tylko wstań, bo się przeziębisz. >uniósł dłonie w niemym proteście<

- Nie nie nie nie nie nie nie o to mi chodziło, jesteś szczupły panie, tylko...duży. >panika<

- Aha, ale ja już nie rosnę, a nóg nie mam sobie zamiaru ucinać, tylko dlatego, że przeszkadza ci mój wzrost. >lekko zirytowany<

- To nie tak panie! >rozpacz, teraz to już na pewno go rozgniewał!<

Zamiast tego, Bestia wył ze śmiechu, pokładał się na podłodze, a jego płuca ledwo wytrzymywały ten nagły brak powietrza, który całkiem długo trwał.

Atak śmiechu nie ustawał przez dłuższą chwilę. Kalel był troszkę zmieszany, nie bardzo wiedział cóż Bestię tak rozśmieszyło i czy przypadkiem to nie on... głupoty, to na pewno on i teraz zostanie zjedzony!

Do pomieszczenia wszedł bardzo zdziwiony pan Budzik z świeżutkimi szatami w dłoniach. Ocenił sytuację... w miarę.

- Ekhem, panie... dlaczego tak się śmiejesz, czy to ma coś wspólnego z twoim zdrowiem?

- BUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAAAAAA!!!!! N...n...NIE!!!!!! MWAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAAAA!!!!!!!!!!!

- Aha. >spojrzał na zbierającego się do płaczu Kalela< Przyniosłem ci szatki kotku, załóż je, nie ma sensu, żebyś przenosił się na tamten świat z powodu przeziębienia wiesz? O! Widzę, że pan Bestia okrył cię byś nie zmarzł, to bardzo miło z pana strony...nieprawdaż? >spojrzał na chłopaka<

- T...tak... chlip.

- Buhu...ni...nie....HAHAHAAAAA.....nie ma....HAHHAHAAHAAA!!!! Sprawy.....h...hhh....hahahhaahaHAHAHAHAHAHAHAHAHAAAAAAA!!!!!!

Budzik wytoczył z łazienki turlającego się Bestię, w końcu do ubierania się nie trzeba widowni, jest wręcz niemile widziana.

Blondyn pomógł się ubrać chłopakowi, czyściutkiego i pachnącego zaprowadził do kuchni, gdzie pani Imbryczkowa i Miotełka się krzątały. Ta pierwsza gotowała, a ta druga sprzątała.

Imbryczkowa była rumianą panią w dojrzałym wieku, bardzo miła na twarzy, miała spięte brązowe włosy pod koronkowym czepkiem, fartuch założony na błękitną suknię i wszystko byłoby w porządku, gdyby co i rusz nie zmieniała się w imbryczek... nalewała herbaty do poszczególnych, skaczących z radości filiżanek będących pod „panowaniem” pani Filiżanki.

No a pani miotełka była jeszcze młodą, brązowowłosą dziewczyną w żółtej sukience i złotych trzewikach. Zmywała naczynia, a jej włosy suszyły je i układały. Były cholernie długie i tak jak ona, miały hopla na punkcie czystości.

Obie pokłoniły się nisko przy Kalelu i zaraz poprosiły do stołu.

Na śniadanie była owsianka i podpiekany, świeży chleb prosto z piekarnika, posmarowany truskawkowym dżemem i świeżo ubitym masłem.

Podczas gdy chłopak jadł, Budzik krzątał się po kuchni razem z Miotełką i mówił co gdzie ma leżeć i jak ma wyglądać. Układał też jadłospis dla mieszkańców zamku i tysiące różnych planów zajęć. Kalel obserwował jego zwinne ruchy ukradkiem, pomiędzy jedną kromką chleba, a drugą.

Dostał też świeże mleko prosto od krowy i deser w postaci soczystych, świeżych jabłek. W takiej atmosferze aż nie chciało się wierzyć, że na dworze siąpił deszcz, było pochmurnie i płaczliwie...no i jeszcze sam fakt, że własna rodzina Kalela wysłała go na „pewną” śmierć.

To wszystko jakoś tłumiło negatywne uczucia wiercące dziurę w umyśle chłopaka. Tylko spotkanie z panem Bestią nie wypadło jak należy...ale wydawał się być sympatycznym „czymś”. Nawet bardzo.

- Kalel skarbie, jak skończysz, pani Miotełka zaprowadzi cię do pokoju, musisz się przespać, bo masz strasznie podkrążone oczy kochanie. Potem do ciebie przyjdę i porozmawiamy na temat....

- Ruszaj się Budziku, masz jeszcze parę zajęć, które należałoby wypełnić! >pani Imbyczkowa pogoniła go szmatą<

- Tak, tak, już idę. No to do zobaczenia Kalel. >wymaszerował z kuchni zostawiając Kalela samego z mieszanymi uczuciami...które równie szybko znikły jak się pojawiły, Miotełka była strasznie wygadaną osóbką, która zamęczała go tysiącem pytań<

Kilka godzin później leżał już w wygodnym, miękkim łóżeczku z puchową kołdrą nasuniętą na nos, Miotełka ucałowała go w czoło na dobranoc i wyszła pozostawiając Morfeuszowi pod opieką. Słodkich snów......

                                                                                                          *          *           *

- BESTIA!

- CZEGO ŚWIECA?!

- ŁAPY PRECZ OD BUDZIKA!

- BO CO?!

- BO CI JE POOBRYWAM!!!!!!

- BAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAAAAA!!!!!! Przecież on mnie wcale a wcale nie interesuje, nie rozumiem o co ci chodzi... >ocierając łzy śmiechu<

- Nie? >zaskoczony<

- Oczywiście, że nie. Ja wolę seksowne blondynki z włosami do tyłka i pełnymi kobiecymi atutami, a nie chłopaków... bez tego ostatniego.

Wrócił do swojego poprzedniego zajęcia- nudzenia się jak mops na siedząco.

Świecznik przysiadł się do niego, obaj gapili się w okno, na spływające po szybie krople deszczu.

- Wiesz, ja mam tego dość.

- Czego?

- Tych moich dłoni, nie mogę nic dotknąć bez podpalenia tego lub stopienia...tak jak ten miecz.

- Przynajmniej wyglądasz normalnie, ja już nigdy nie założę butów. >ze skargą w głosie< Spójrz na moje giry!!!!! >pomachał nimi przed twarzą czarnowłosego, tamten odepchnął je wściekły<

- Gdzie mi tymi łapami machasz?!

- Sam widzisz.

- >westchnął< Spójrz na to z innej strony, jesteśmy najbardziej nienormalną drużyną jaką kiedykolwiek widział świat.

- Drużyną?

- Pierścienia BUAHAHAHAHAHHAHAHAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

- >sweatdrop, zsunął się z fotela, ten humor był zabójczy<

Kiedy Bestia się tak turlał po podłodze w swej „agonii”, Świecznik odpuścił sobie przyglądanie mu się i poszedł do ogródka z nadzieją, że tym razem niczego nie sfajczy...mógłby sam sobie krzywdę zrobić, a tego by nie chciał.

Jeżeli będzie się tak zadawał z tym nienormalnym facetem, to sam też zdziwaczeje...ups, poprawka, już za późno, sam stał się jeszcze dziwniejszy. Udzieliło mu się jakieś 300 lat temu, kiedy przyszedł na służbę do zamku. Taaa, to były stare dobre czasy, gdy razem z normalnym jeszcze Bestią i Budzikiem podrywali panienki we dworze. Któryś nawet zmajstrował dzieciaka, ale żaden nie chciał się do tego przyznać. Wtedy to nie była ich wina, tylko jednego ze sług, takiego neandertalczyka, którego masa mięśniowa kilkukrotnie przekraczała możliwości intelektualne.

Co? Ich wina, że baba leciała na małpy? Oczywiście, że nie...a sprawa się rypła, gdy dzieciak urodził się z niebieskimi włosami, wtedy nie mogli obarczyć winą żadnego z zadowolonych ze swojej niewinności chłopaków.

                                                                                                        *           *           *

      Dni mijały, tygodnie też. Kalel wciąż nie mógł się przyzwyczaić do nowego domu, do nowych ludzi... to pojęcie było tu raczej niestosowne, lepiej rzec mieszkańców zamku.

Zima w tym roku przyszła wyjątkowo wcześnie, obsypała swym białym puchem całą okolicę, jednak kwiaty na martwych drzewach nadal kwitły, wieczne jak kamienie. Może dlatego, że same też były już martwe?

Chłopak nie mógł przyzwyczaić się do obecności Bestii i Świecznika, jego zdaniem były to dwie, najbardziej niemiłe mu postacie w całej bajce. Nawet mimo faktu, iż Bestia wcale nie chciał go pożreć, wypatroszyć, ugotować żywcem lub cokolwiek innego z tej chorej, dziecięcej jeszcze wyobraźni.

Najgorszy był jednak fakt, a przynajmniej zdaniem Świecznika, że Kalel zaczął się STRASZNIE lepić do Budzika...z wzajemnością zresztą, ale ten drugi to ma tak zawsze...to tego pierwszego trzeba wytępić. Zupełnie jak zarazę lub karaluchy, które w zeszłym roku urządzały sobie popołudniowe siesty w kuchni zamkowej. Pani Imbyczkowa bardzo szybko się ich pozbyła, ale przy tym potruła połowę służby...ach jak miło.

Pewnego śnieżnego dnia, gdy Kalel próbował swych sił w malarstwie, Świecznik postanowił działać, tak dalej nie mogło być, jeszcze troszkę i pożegna się z widokiem swojego ukochanego na rzecz zrozpaczonego Bestii!!!!!!! A tego by nie chciał zarówno on, jak i reszta świty...a przynajmniej połowa, druga połowa może do tego czasu nie dotrwać. Wiadomo jak Bestia zareaguje na wieść, że Kalel piszczy za Budzikiem, a ten wpuszcza go pod swoją pierzynę? To zrujnowałoby cały porządek w zamku.

Tak więc Świecznik udał się do małego, *&^%$^)$@$% gnojka, który mu miłość kradnie.

Jednym kopniakiem otworzył ciężkie, drewniane wrota. Dzieciak wylał na siebie farbę ze strachu...wypadek?

- To jakaś nowa moda? Myślałem, że tylko kobiety się malują...no i nie te farby chyba. >pieszczotliwie<

- Zaręczam, że to nie jest nowa moda. >wycierając twarz ściereczką< Przestraszyłeś mnie po prostu.

- Ach doprawdy? >specjalnie dotknął obrazu by zapłonął...tak też się stało<

- Co robisz? >zdziwiony, zawiedziony, zły<

- UUUUps. Nie chciałem, wybacz. >wrednie< A propos, Bestia cię woła. >niewinnie<

- Bestia mnie woła? Po co? >zdziwiony czyścił uszy, do których troszkę farby się wlało<

- A skąd mnie to? Nie pytałem. >obojętnie wzruszył ramionami<

- No cóż, a gdzie mogę go znaleźć?

- Rąbie drewno za dziedzińcem...>podły uśmiech< Tylko uważaj na wilki skarbie. >przedrzeźniając Budzika, który zapewne by tak powiedział<

- Wilki? >wielkie oczka<

- Yes, wilki. No idź już wreszcie ( jak moje kochanie tu przyjdzie, ty będziesz szukał Bestii...i dobrze zresztą ; ) ).

- Ale dziedziniec jest strasznie duży.....i nie wiem gdzie szukać i...

- Nie rżnij dzieciaka, idź już wreszcie, bo cierpliwość mi się kończy. Jak chcesz, to zaraz na rozpęd mogę cię przytulić. >wyciągając doń ramiona, Kalel uskoczył przed nimi i błyskawicznie przeniósł za plecy Świecznika....poprawił włosy, zaśmiał się nerwowo, w biegu założył coś w stylu kożucha i pobiegł na dziedziniec...i jeszcze dalej< 

- No...>przeciągnął się< Konkurencja na jakiś czas nie będzie mi zawracać głowy....no to teraz przyjemności.....BUDZIK!!!!!!! ( chociaż będę się rozkoszował widokiem...ach ).

Świecznik czuł się troszkę wrednie ale co tam, Bestia rzeczywiście rąbie drewno, a jak mały będzie miał troszkę szczęścia, to znajdzie go zanim wilki jego znajdą i urządzą sobie podwieczorek z nim w roli dania głównego...hehehe.

    Kalel brnął w zaspach, wiatru nie było, ale śnieg znacznie ograniczał pole widzenia, trzeba było iść niemal na oślep, białe płatki były dosłownie wszędzie. W dodatku nie zabrał rękawiczek, dłonie mu skostniały!

Ciszę przerywały co jakiś czas głuche, dobiegające z oddali pęknięcia i dźwięk towarzyszący walącym się drzewom.

Szedł tam, gdzie uszy go poniosły.

Idąc przez zarośla został podrapany i przy okazji poobijany. Nie zauważył kilku korzeni, a efekt można przewidzieć. Odsłonił troszkę gałęzie, by lepiej widzieć.......tak, Bestia w szarej, futrzanej kamizeli sięgającej ziemi wyrywał drzewa razem z korzeniami i gołymi dłońmi łamał je na drobne kawałeczki. Był już zmęczony a obok leżała spora kupka  kształtnie urąbanego drewna...jednak teraz zdawał się wyżywać na drzewach, wyładowywał swój gniew...

Kalel przez moment przypatrywał się mu w milczeniu, od ich pierwszego spotkania urosły mu trochę włosy, wydoroślał, albo mu się to po prostu wydawało. A może to zima tak na niego działała? W każdym razie rzadziej się śmiał i nie nękał służby tak często, jak to się na początku zdarzało.

Usłyszał za sobą warczenie...obejrzał się powoli.....wilk....trzy wilki....trzy głodne wilki!!!!!!!!!!!! TRZY GŁODNE, ZZIĘBNIĘTE I WŚCIEKŁE WILKIIII!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Wybiegł z krzaków aż się za nim kurzyło, nie zdążył wyhamować i wpadł prosto na plecy Bestii... wyrżnął orła i wylądował twarzą w śniegu, a dłońmi w drzazgach. Poczuł na sobie czyjś wzrok...potem usłyszał cichy śmiech. Podniósł oczy....

Bestia kiwał głową i podśmiewał się z niego. Zaraz potem chwycił go za ramię i postawił na równe nogi.

- Ym wilki biegłem nie zauważyłem wpadłem i upadłem Świecznik obraz ogień i uciekłem ale wziąłem kurtkę nie wiedziałem gdzie... >jednym tchem<

- Akurat dużo z tego rozumiem łamago. >otrzepując go ze śniegu<

- Nie jestem łamagą. >naburmuszył się i zaczerwienił jak pomidor rasowy<

- Nie? To dlaczego masz pełno drzazg w dłoniach i śnieg za kołnierzem?

Spojrzał na swoje dłonie...rzeczywiście, drzazga na drzazdze! Teraz to dopiero zaczęło go boleć... może gdyby nie patrzył, nie bolałoby, może umysł zapomniał by o tym, może byłby zbyt zajęty rozumowaniem nad innymi rzeczami i ból by umknął?

Ale nie, zauważył, piekło i było w dodatku zimno!

- Ajjjjj.....chlip....

- Łojejku, tylko się nie rozpłacz...siadaj, zaraz ci te drzazgi wydłubię dziecinko. >popchnął go na dość gruby kawał drzewa, sam ukucnął naprzeciw, wziął jego dłoń i zaczął wydłubywać pazurami kawałeczki drewna, które głęboko pod skórą urzędowały<

Bolało bardziej niż przedtem a Bestia widać nic sobie z tego nie robił.

Kalel odgarniał mu od czasu do czasu śnieg z ramion i włosów....sobie też, jeszcze troszkę i będą wyglądać jak bałwany! Wtedy to się będą z nich śmiać.

- Ała... chcesz mi dłoń na wylot przewiercić?

- Cicho siedź pudelku.

- Pudelku? Co to takiego?

- To taki głupio ostrzyżony piesek z kokardkami na szyi i na uszach, zwykle zabawka starszych pań.

- Czyli mnie obraziłeś?

- YES!

- Jesteś niedobry. >nadąsał się zupełnie jak pięciolatka, gdy nie chcą jej kupić lizaka<

- Jak zwykle. >poważnie<

Gdy skończył z tymi 56 drzazgami ( Kalel liczył ), zaczął rozcierać mu skostniałe dłonie. Chuchał na nie czasem, robiły się ciepłe....jego łapy przyjemnie ocierały się o skórę, były porośnięte krótką, szarą sierścią...

Nagle poczuł się tak, jakby coś za oczami zaczęło go łaskotać, odbierało możliwość mocniejszego ruchu.....poleciał na Bestię. Wyglądał tak, jakby zasnął.

- Eeee....dzieciak? >szturchnął go delikatnie<

Nie podziałało, spojrzał na jego buźkę....no tak, zasypiać w takich momentach? Może ma jakąś chorobę, która powoduje, że ludzie zapadają w sen w różnych miejscach, o różnych, najmniej spodziewanych porach.

Pewnie tak, inaczej nie padłby tu nieprzytomny. No cóż, przecież go tu tak nie zostawi....chociaż z drugiej strony to bardzo kusząca myśl. Sprawdziłby wytrzymałość jego organizmu. W sumie miał go zabić kilka miesięcy temu... ale nie, tak nie można, zrobi to innym razem, jak coś naprawdę przeskrobie.

Zarzucił go sobie na barana i ruszył w stronę zamku.....a wilkom kazał w zębach nosić drewno w te i z powrotem do szopy...ależ była z niego okrutna bestyja.

     Kalel obudził się w swoim łóżku, leżał bokiem, twarz miał skierowaną w stronę okna, czuł ciepło oddechu na karku i ciężar obejmującego go ramienia.... a raczej łapy.

Tuż za jego plecami spał Bestia, byli przykryci kocykiem, a na stoliku nocnym stał imbryczek z ciepłą herbatą. Chłopak wyślizgnął się ostrożnie z żelaznego uścisku pana domu....

Usiadł na łóżku i popatrzył na wielkie, zamarznięte okno. CHOLERAAAA!!!!!! Zasnął tam?! Co mu się do jasnej anieli stało?????? Rety! Ale Bestia będzie miał ubaw jak wstanie!!!!!!!!!!! Cały zamek będzie się z niego śmiał!!!!!

Szarpnął się energicznie za włosy, ta myśl była nie do wytrzymania!!!

- Wyluzuj dzieciak, przecież nie napiszę o tym książki. >zaspany<

- Co? Ty nie śpisz?? Skąd wiesz o czym myślałem? >panika<

- Nie wiem, twoje miny i ruchy mi to mówią, a ja jestem bardzo dobrym obserwatorem.

- Ojejku. >jęk<

Bestia podniósł się, przetarł zmęczone oczy, ziewnął i przeciągnął się.

- Ach, czuję się zresetowany.

- Jaki?

- Wypoczęty, nowonarodzony. >uśmiechając się leniwie<

- Aha, a ja się czuję głupio.

- Dlaczego?

- Przecież z tobą spałem, to...to... >na twarzy malowało mu się obrzydzenie...jeszcze pomyślą, że razem „spali”!<

Bestia spoważniał, poczuł się okropnie. Zinterpretował te słowa zupełnie inaczej.

- Nie musisz już nic mówić. >powaga< Doskonale rozumiem o co ci chodzi.

Wstał i wyszedł bez słowa. Niby nic takiego nie zostało powiedziane, ale niektóre, tak niepozorne słowa potrafią bardzo głęboko zranić człowieka, głębiej niż nóż wbity w plecy z ogromną siłą. Takie słowa przewiercają serce na wylot.

Kalel zrozumiał swój błąd....ale coś powstrzymywało go od pobiegnięciem za Bestią i wytłumaczeniem wszystkiego... spojrzał na swoje zabandażowane dłonie....powoli zaczął rozumieć jak się czuje ten nieszczęsny, jego zdaniem, człowiek, jak bardzo musi cierpieć. A teraz jeszcze i on wbił kolejną szpilkę w czerwoną, zakrwawioną już poduszeczkę w kształcie serca....

      Budzik przycinał krzewy, żeby na wiosnę rosły już ładnie i nie zahaczały o drzewa. Owinął się szalikiem szczelniej niż zwykle. Dłonie mu przymarzały do narzędzi ogrodowych, ale wiedział, że ma pracę, którą skończyć musi. A tak niestety wypadło, że Budzik był osobą słowną i cholernie dokładną jeśli chodzi o pracę.

Nagle zrobiło się tak jakby cieplej dookoła....blondynek odwrócił się- kilka kroków dalej stał Świecznik, miał zamknięte oczy i promieniowało od niego ciepło, które topiło śnieg.

- Co ty tu robisz? >odchylił trochę szalik, rzucił narzędzie na śnieg, i podszedł bliżej<

- Pomyślałem, że będzie ci zimno, chciałem cię troszkę ogrzać. >łagodnie<

- To bardzo miłe z twojej strony. >uśmiechnął się rozbrajająco<

- Wiem. >cóż za skromność< A działa?

- Tak, wreszcie mogę poruszać palcami. >rozcierając dłonie<

- To dobrze.....>skrzywił się< Wiesz, ja tak bardzo chcę cię dotknąć. >popatrzył na niego zmęczonymi życiem oczami<

- >odwzajemnił wzrok< Ja też bym chciał cię dotknąć....

- >zaśmiał się smutno< Lecz gdybyśmy się przytulili choć na chwilkę, wylądowałbyś w łóżku z przewlekłymi poparzeniami skóry.

- Tak, to prawda.....mimo to, bardzo cię kocham i cieszę się, że możesz być tu przy mnie.

Em, tego już za wiele, Świecznikowi łzy zakręciły się w oczach, zaciskał zęby z całej siły i próbował powstrzymać się od płaczu...niestety nie zdołał, klęczał na ziemi zapłakany, a Budzik ukucnął tuż obok i próbował go jakoś pocieszyć.

- Nie płacz, bo i ja zacznę zaraz wyć...a wiesz jaki ja jestem wtedy?

- Nic na to nie poradzę, to silniejsze ode mnie!!! >ukrywając twarz w dłoniach<

Przez chwilę panowała cisza.

- Odsłoń twarz. >czule<

- Co? >wyjrzał spod palców, w końcu zsunął z twarzy dłonie< O co ci chodzi?

Budzik wyciągnął ostrożnie dłoń w jego stronę, zatrzymał się tuż przy policzku. Potem pochylił się nad nim i szybko pocałował w usta... przytknął dłonie do piekących warg, sparzył się, jeszcze chwilkę i musiałby zapuszczać brwi, ale tego wydarzenia już nikt mu nie odbierze.

Świecznik zaśmiał się rozbawiony.

- Nie będziesz mógł ich teraz używać. Po co ci o było? Zobaczysz jak to przyjemnie mieć poparzone usta. >wycierając twarz<

Budzik odsłonił usta, były tylko trochę bardziej różowe niż zwykle, ale za kilka dni wszystko wróci do normy.

- Następnym razem ty całujesz. >płaczliwie, ależ to bolało<

- Wtedy też oberwiesz. >patrząc na niego rozbawiony<

- ....................wiesz co teraz bym zrobił? >szept<

- Co? >również zniżył głos<

- Objąłbym cię mocno i wyszeptał do ucha tysiąc razy....

- Kocham cię. >był szybszy<

- Tak, kocham cię. >westchnął< Gdyby ktoś się wreszcie zakochał w Bestii, bylibyśmy wolni...

- Ale ten facet ma tak trudny charakter, że tu nawet najcierpliwsza i najbardziej ślepa ze wszystkich kobiet nie pomoże. Z nim po prostu nie da się żyć na dłuższą metę. >ze skargą w głosie<

- >przez chwilkę wyglądał na skupionego< To jest myśl.

- Co? >zdziwiony<

- Posłuchaj, gdyby tak wspomóc amorka? I gdyby to Kalel zakochał się w Bestii? W sumie prędzej czy później, raczej później i przy ogromnej dawce szczęścia zakochałby się w nim, ale my możemy mu w tym pomóc.

- Masz coś z głową? Czy mi się wydaje? Przecież Kalel to chłopak, płeć męska i w ogóle. >puknął się w głowę<

- A ty i ja, to niby co jest? Słuchaj, trzeba teraz robić tak, żeby jak najwięcej czasu ze sobą spędzali. Rozumiesz? >dziki zapał<

- Chlip....ty to wszystko robisz dla mnie? >gwiazdeczki w oczach<

- No...tak pół na pół, robię to także dla siebie. >pokazał różki<

- Ej! >gdzie się podział ten słodki Budzik<

- Żartowałem. >happy< To jak, jesteś ze mną? Czy przeciwko mnie?

- No dobra. >westchnął< Jak ślepy los chce, żeby go poprowadzić, to mogę trzymać go za rękę.

- I to w tobie podziwiam.

- Naprawdę? >duma<

- .......>bez komentarza< Chodźmy, zacznijmy od romantycznej kolacji dla dwojga. >podnosząc się<

- Ty tu jesteś szefem. >wywracając oczami<

         Romantyczna kolacja? Po tym wszystkim ani jedno, ani drugie nie dało się nawet namówić na wyjście z pokoju, a co dopiero mówić o kolacji. Budzik tkwił pod drzwiami Bestii i ze wszystkich sił próbował go stamtąd wyciągnąć. Nic nie skutkowało, nawet groźba otrucia.

Świecznik też nie miał szczęścia, Kalel zaryglował się w komnacie i żadna siła nie raczyła go wywlec na zewnątrz....ta sytuacja była załamująca.

Kilka godzin później.

- Okej, plan B.

- Co? >drapiąc się po głowie< Jaki plan B? To my mieliśmy jakiś taki plan?

- Posłuchaj Świeczniku, poczekamy do jutra, cokolwiek by nie zrobili, muszą przebywać w jednym pomieszczeniu, przechodzić tymi samymi korytarzami itd., itp.

- To nie będzie łatwe.

- Dlaczego tak sądzisz? Masz lepszy pomysł? Na razie nie mam nic takiego, żeby ich na siebie napuścić.

- Zachowujesz się jak na wojnie. >zachichotał<

- Bo to jest wojna, wojna uczuć mój drogi. >powaga<

- ~~~~~~~~~~~~~~ >sweatdrop<

       Następnego dnia tak się złożyło, że w tym samym czasie Bestia szedł do biblioteki, a Kalel stamtąd wychodził. Świecznik i Budzik stali nieopodal, poczekali aż będą bardzo blisko....blondyn dał znak czarnowłosemu, żeby klepnął Kalela po tyłku. Tak też zrobił, spodnie na pupie zapłonęły!!!!

Chłopak wskoczył na ręce Bestii, spojrzał za siebie, w dół....

- JEZU CHRYSTE PŁONĘ!!!!!!!!!!!

Skonsternowany Bestia nie bardzo wiedział co robić, jakiś taki mały wskakuje mu na ręce i krzyczy, że „płonie”.....wybałuszył na niego oczy, Budzik pękał ze śmiechu osuwając się pod ścianą.

- P- płoniesz? >oczy na wierzch<

- UDERZ MNIE!!!! CAŁA DUPA MI SIĘ PALI!!!!!!!!!!!!!! >klepiąc się po tyłku<

- A...aaa.....aha.... >tuż obok pojawiło mu się wiaderko z lodowatą wodą, w które posadził Kalela...chłopak westchnął, wyraźna ulga malowała mu się na twarzy<

- Uuuuuuuuufffffff...... >przymykając oczy<

- W pierwszej chwili myślałem, że o coś innego ci chodzi. >rozbawiony< A TERAZ!!!!! KTÓREGO TO BYŁ POMYSŁ????????!!!!!!! >ryknął<

Świecznik przysunął się odrobinę do Budzika, oboje stali pod ścianą... wyglądali jakby mieli ich zaraz rozstrzelać~~~~~~~~

Tak też w rzeczy samej było, Bestia miał ich ochotę rozstrzelać za te głupie żarciki!!!! Żeby tak potraktować dzieciaka? Ogniem??? No w sumie może i mieliby rację, ale w innych okolicznościach.

Te były nieodpowiednie.

Kalel piszczał i jęczał z bólu, jego zadek długo jeszcze pozostanie w wiaderku z wodą...oj dłuuugo.

- Moja pupa~~~~~~~~

- >skrzywił się ze śmiechu i złości jednocześnie, w wyniku czego uzyskał bardzo fajną mieszankę nie do opisania< Powiem pani Imbyczkowej, żeby zrobiła ci kompres z....z... z czegoś tam.

Budzik drgnął, w duszy zacierał łapki.

- Chwila, moment. Jak śmiesz obarczać dodatkową pracą naszą ukochaną staruszkę? Jaki z ciebie władca??? >wyrzucił z siebie, przy okazji dał znak mrugając okiem, żeby Świecznik przyłączył się do tej dyskusji<

- Tak, właśnie. Że nas wykorzystujesz, to mogę zrozumieć, ale biedną, schorowaną staruszkę...to już lekka przesada. >stanowczo< Wypada się postawić.

- Co wam do tych zakutych pał wlazło uchem? Może rzeczywiście macie zbyt dużo pracy? >wywracając oczyma<

- >Budzik postawił krok do przodu< Sam zrób mu okład, chyba potrafisz nie? Pani Imbryczkowa ma ostatnio taki nawał pracy, że ledwo się wyrabia...no i te jej bóle pleców...OKAŻ TROCHĘ LITOŚCI BESTIO JEDNA!!!!!!

- >sweatdrop< Z wami jest naprawdę coś nie w porządku...może wyślę was na urlop????

- Urlop? >Czyżby Świecznik dał się tak łatwo przeciągnąć na stronę bezwzględnego i okrutnego władcy?<

- Ta, dostaniecie bilet w jedna stronę jeśli natychmiast nie przestaniecie błaznować!!! >pomógł Kalelowi wstać, odwracając się dorzucił< Przynieś mi ten nawar do jego pokoju, sam się wszystkim zajmę, bo ta służba tylko narzeka i narzeka. >napuszony<

Gdy tylko Bestia znikł w plątaninie korytarzy wraz z chłopakiem, Budzik przestał na chwilkę myśleć i zaślepiony tym małym zwycięstwem przybił Świecznikowi „piątkę”...gorzko tego pożałował.

- KYYYYYYYYYAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! >skacząc jak oszalały i machając poparzoną dłonią<

- No i widzisz, po co ci to było? >spokojny do bólu<

Budzik chwycił pierwszą lepszą belkę stojącą pod ścianą, zamachnął się i przywalił Świecznikowi z całej siły!!!!

- ZA CO~~~~~~ >zgiął się wpół i trzymał za bolący brzuch...po belce nie zostało nic prócz popiołu<

- Widzisz, i po co ci to było? >odgarniając włosy...uraził się w łapkę<

Chwilkę potem napar z ziół i jakieś cienkie ręczniczki były dostarczone do pokoju Kalela. Biedaczek cierpiał niemożebnie. Chodzić nie mógł, bo bolało, stać cały czas nie może, siedzieć tym bardziej!!!

Budzik i Świecznik usadowili się wygodnie pod drzwiami dzieciaka i namiętnie nasłuchiwali.

Bestia skupił się bardziej na zatrzymaniu strumienia śmiechu, który cisnął mu się do ust na widok „dziecięcej”, różowej pupy Kalela...oj, to było wrażenie nie do zniesienia, śmiech na sali i w ogóle można się było położyć na podłodze i śmiać do usranej śmierci.

- Ostrożniej co? Twoje pazury wbijają mi się w skórę~~~ >jęk, zaciskał dłonie na poduszkach, na których leżał do góry tyłkiem<

- Nic na to nie poradzę. >przez zęby, rechot o mały włos nie wydostał się na zewnątrz<

- Staraj się bardziej~~~~~~

- Już bardziej nie mogę.

- Możesz. >zacisnął zęby, gdy kolejny, nasączony naparem ręczniczek przylgnął do jego obolałego tyłka< Tylko ci się nie chce.

Bestia podwinął koszulę trochę wyżej.

- Ej, co to za pręgi?

- No cóż, w domu wypasałem krowy i...

- No nie mów mi, że krowa wzięła bat i zaczęła cię nim okładać, bo to niedorzeczne. >podśmiewając się<

- Nie, to ojciec, gdy się dowiedział że....że....

- Że co?

- Em....że zgubiłem krowę. >ledwo słyszalnie<

- Zgubiłeś krowę? >brwi do góry, wyraz największego na świecie zdziwienia< To niemożliwe, tego nie da się zrobić.

- Da, ja to zrobiłem i mi się oberwało. Ślady mam do dziś. >posępnie<

- No proszę, dokonałeś rzeczy niemożliwej. Okej, gotowe. >położył ostatni ręczniczek i naciągnął mu na plecy koszulę<

- Uff....myślałem, że już nigdy nie skończysz. >wyraźna ulga<

- Ale będziesz musiał tak trochę posiedzieć aż skóra wchłonie napar.... >zmarszczył brwi...nasłuchiwał przez chwilkę<

- Co się stało? >szept<

- >położył palec na ustach, podszedł do drzwi, otworzył je i........nic, nikogo tam nie było więc zamknął je z powrotem< Myślałem, że ktoś pod nimi siedział.

Owszem, siedział, ale wyjątkowo szybko zdążyli schować się w sąsiednim pokoju. Nie ma głupich, słuch też mieli dobry, a na lanie żaden nie miał ochoty.

- To ja już pójdę, powiem Imbryczkowej, żeby ci pomogła to zdjąć i aby przyszykowała kąpiel. Dobranoc. >wyszedł zamykając za sobą drzwi<

- Dobranoc. >szept, potem z rezygnacją zwiesił głowę z tej sterty poduszek<

     Następnego dnia Budzik i Świecznik doszli do wniosku, że niewiele im to wszystko dało...jedynie trochę zbyt dużo adrenaliny i wkurzonego Bestię. Trzeba przejść do konkretów. Co prawda Świecznik uważał ten nowy plan za kretyński, ale nie odważył się tego wypowiedzieć na głos. Gorzej będzie, jeśli komuś stanie się krzywda, ale Budzik był tak napalony, że nic do niego nie dochodziło. NIC!

Z samego rana, jeszcze nawet zanim zapiał kogut i obwieścił, że już pora wstawać, Budzik wdrapał się na dach. Wziął ze sobą piłę i młotek, stanął tuż nad pokojem Kalela. Zrobił w dachu małą dziurkę, a dookoła niej większą...wypiłował ją i leciutko umocował tak, by spory kawałek dachu nie spadł od razu i żeby wszystko się od razu nie wydało.

Robił to tak cichutko, że nawet śpiący tuż pod spodem Kalel nic nie usłyszał...a jego łóżko znajdowało się idealnie pod. Oczywiście blondyn doskonale o tym wiedział, taki był przecież zamiar.

Kto by pomyślał? Taki spokojny z wyglądu, a wewnątrz kryje się przebiegła bestia. Wilk w owczej skórze.

Skończył bardzo szybko, zszedł do zamku. Naprzeciw wyszedł mu Świecznik, który zresztą nie zmrużył oka od kilku ładnych stuleci i spać dalej nie mógł.

- I co?

- I nic. >otrzepując się< Zadanie wykonane bezbłędnie....trzeba tylko poczekać aż potencjalna ofiara nr 1 wstanie i dopilnować, by potencjalna ofiara nr 2 nie wstawała. >szatański uśmiech<

- Rozumiem, że ofiarą nr 1 jest Bestia, a nr 2- Kelel.

- Tak mój drogi, oto cały czar tego misternie uplecionego planu, nad którym siedziałem godzinami. >szalony uśmiech, nie szatański, ten był już niezdrowy<

- Oszczędź, siedziałeś nad nim niecałe pięć minut, a w dodatku to ja wpadłem na ten pomysł skarbie....rety, ty się robisz jakiś obłąkany. >uśmiechnął się przelotnie, Budzik spojrzał na niego jak na wariata, ale nic nie powiedział. Minę poprawił i poszedł do zamku...teraz trzeba było nasłać na Kalela Imbryczkową, która w tym wszystkim nieświadomie po uszy siedziała.

- Pani Imbryczkowa, trzeba dopilnować, żeby Kalel dzisiaj nigdzie nie wychodził...a tym bardziej z łóżka, martwię się o jego zdrowie...ale to tak w sekrecie. Mogłaby pani przyrządzić wspaniałe śniadanko i zatrzymać go w łóżku na jakieś dwie godziny? >złożył rączki jak do pacierza<

- Na dwie godziny? To przez ten czas ma wyzdrowieć? Dziwna to ci choroba. >ot kobieta twardo stąpająca po ziemi, od razu zauważyła co się święci i nie chciała przy tym być. Jednak uległa pod naporem słodkich oczu< Dobrze. Ale nie chcę wiedzieć po co, bo ja widzę, że coś tu się święci.

- Dzięki ci wielkie. >cmoknął ją w policzek i pobiegł na drugi koniec zamku- do pokoju potencjalnej ofiary nr 2<

Jednym, wielkim kopniakiem otworzył drzwi, Bestia już stał przy oknie niezadowolony.

- Witaj pa........... >wesoły<

- Co ty do cholery robiłeś na dachu? Nad pokojem Kalela? >warknął<

- >minka zrzedła, zagiął go, czyżby cały plan spalił na panewce?< Eeee..... sprawdzałem jego stan i znalazłem dziurę. Proszę, oto deseczka i młotek i gwoździe i guma do żucia, trzeba to naprawić. >słodkie oczęta<

- Chwila moment, od kiedy to ja naprawiam dach? >wcisnął mu już w łapy narzędzia<

- Od dziś. >popchnął go w stronę drzwi<

- Czy ty przypadkiem nie kręcisz? Bo mam takie nieodparte wrażenie, że coś przede mną ukrywasz! >odwrócił się w jego stronę, ale Budzik pchał dalej<

- Jakże bym śmiał mieć sekrety przed waszą najjaśniejszą mością??? >znów te oczy< A teraz idziemy, chyba nie chcemy, żeby mały Kalel się przeziębił z powodu cieknącego po ścianach deszczu?

- ROBISZ MNIE W BALONA, JA TO WIEM!!!!!!

Bestia na próżno strzępił sobie nerwy i język, zanim się obejrzał siedział już na dachu jak ostatni debil i szedł ostrożnie w stronę miejsca, w którym była ta „dziura”.

Jednocześnie Kalelowi zaserwowano śniadanko i pani Imbryczkowa zakazał mu wychodzenia z łóżka. Zgodził się z miłą chęcią, bo pupa jeszcze trochę go bolała. Leżał cały czas na brzuchu, wbity twarzą w jedwabne, białe poduszki.

Tak więc najedzony, opatulony w kołderkę i położony na poduszkach z jedwabiu pastuszek ( ^^ ) wylegiwał się dowoli. Sufit nad nim skrzypnął, uniósł głowę do góry... skrzypnął znowu.......

ŁUP, TRACH, BĘC, BOOOOOM!!!!!!!!!!!!!!

Przez spory otwór w suficie, prosto na łóżko Kalela, obok jego samego wpadł Bestia z młotkiem w dłoni. Krew leciała mu z nosa, był zły...chociaż kto by nie był, gdyby wpadł przez otwór w suficie prosto w bety swojego zamkowego gościa?

- Załadował mnie w konia jak Grecy Trojan! >syknął próbując się podnieść<

- Jak miło że wpadłeś. >śmiech<

- Zajebiście, ty się lepiej ciesz, że żadna z tych belek nie spadła na ciebie. >nadal zły jak stado byków<

- Toć się cieszę...co ty właściwie robiłeś tam na dachu?

- Budzik mi powiedział, że jest tu jakaś popsuta belka.

- Ta, akurat. >nie wierzy<

- No na serio. >bije się w pierś< Kazał mi ją naprawić...a ja głupi posłuchałem. >strumyczek łez urażonej dumy popłynął po policzkach<

- E tam, teraz będziesz się mógł wylegiwać razem ze mną. >roześmiany od ucha do ucha<

- Nie bardzo, a łóżko będzie trzeba...>spojrzał w górę< .....ty musisz zmienić pokój. >rezygnacja<

Oto myśl! Budzik ze Świecznikiem stali tuż pod drzwiami i nasłuchiwali, jak zwykle zresztą. Blondyn spojrzał porozumiewawczo na zrozpaczonego Świecznika. On chyba nie ma zamiaru sobie zaszkodzić? Choć bardziej to się już chyba nie da, Bestia jak go dorwie, to sprawi mu takie lanie, że się nie pozbiera!!!! To ma już zapewnione, teraz to go może jedynie zamordować!

Tego samego dnia Bestia przeszedł wzdłuż i w szerz całe zamczysko. Jak świat długi i szeroki nie było w nim ani jednego, nadającego się do użytku łóżka. Wszystkie były połamane, albo nafaszerowane kolcami!!!! Tego już za wiele!!!!!!!!!!! Niestety jedynym łóżkiem, które wciąż nadawało się do użycia było łoże Bestii, którego wcale nie miał ochoty dzielić ze smarkaczem....no ale co on może zrobić? Dzieciak jest chory- ma obolały tyłek, w dodatku nie może spać pod gołym niebem, a zanim dach zostanie naprawiony- minie kilka tygodni, zabierze go do siebie!!!! Nie można też dopuścić, by spał ze Świecznikiem- nie dożyje rana, a poza tym on nie sypia. Tym bardziej z Budzikiem- jeden buziak w obecności wyżej wspomnianego pana może się skończyć reakcją łańcuchową, która zacznie się pod niebiosami, a skończy pod przykryciem gleby. Reszta służby ma małe, ciasne i jednoosobowe łóżka....albo trumny, to zależy kto.

- To gdzie będę spał? >jęk<

- Nie wiem, może na dworze....

- Żartujesz mam nadzieję. >gwałtowne ożywienie<

- Oczywiście, że tak...miałbym cię zostawić pod gołym niebem? Na pastwę wilkom?.......no dobra, kusi jak diabli, ale się opanuję i pozwolę ci spać ze mną. >obojętnie<

- Dzięki, będziemy mogli się razem wylegiwać. >leniwie< To twoje łóżko jest bardzo wygodne.

- Razem? Nie bardzo.

- Dlaczego?

- Nie będziesz się przecież wylegiwał z kimś, kogo się brzydzisz.

- >zabolało, zupełnie jak kołek prosto w serce< Ja się ciebie brzydzę? Kto tak powiedział??????? >wygiął się za bardzo, skóra na tyłku nieprzyjemnie zapiekła<...tsssssss......

- Ty sam, pamiętasz wtedy, jeszcze przed twoim poparzeniem....

- Co? Nie miałem na myśli tego, że się ciebie brzydzę. Obawiałem się reakcji innych...bo niby co? Ja z tobą SPAŁEM, nie spałem. Rozumiesz?

- Nie bardzo. >rozbawiony tymi wywodami< Widzę, że się gubisz w słowach.

- Ja się gubię?

- Tak, może niektóre są dla ciebie zbyt trudne co? Musisz je zastępować jakimiś łatwiejszymi.

- Ach tak panie mądralo? No więc wyjaśnij mi co to znaczy.....”ironia”!

- Ironia? No cóż, masz dookoła dziesięć tysięcy łyżek, a potrzebny ci ten jeden, cholerny nóż. Albo facet zbiera przez całe życie pieniądze na łódź, wypływa w morze na rejs, łódź idzie na dno razem z nim. Oto przykład, masz tam coś jeszcze? Czy możemy wrócić do tematu, bo całkowicie zboczyliśmy z leśnej dróżki.

- >westchnął< Mam na myśli to, że się ciebie wcale nie brzydzę....wręcz przeciwnie. A bałem się wtedy, że pomyślą iż się.... >tu wykonał taki dziwny ruch dłońmi, jakby chciał coś ponaglić, czekał na podpowiedź<

- Kochaliśmy?

- Dokładnie. >wypuścił powietrze z płuc, ulżyło mu<

- I o to tyle krzyku? >podrapał się po głowie, Kalel przytaknął< No cóż, w takim wypadku muszę cię przeprosić. >westchnął<

- To raczej ja muszę przeprosić, to przeze mnie to wszystko....i czy nie zauważyłeś przypadkiem, że przynosimy sobie pecha? Za każdym razem kiedy jeden jest blisko drugiego, coś się dzieje.

- Taaaa, to robota Budzika i Świecznika.

- Dlaczego tak myślisz?

- Tuż przed moim wpadnięciem do twojego pokoju Budzik urzędował na dachu....piłował. >śmiesznie manewrował brwiami<

- O rany....a to wtedy w korytarzu, to poparzenie, przez które ja tak cierpię, to też ich robota?

- Pewnie tak. Widziałeś do jakich argumentów się uciekał? Robił wszystko, żebym to ja zrobił ci okłady....rozumiesz teraz o co im chodzi?

- ........>duże oczy<......o kurcze. >delikatny szkarłat oblał mu policzki<

- >zaśmiał się< Ja uważam, że to zabawne..... takimi rzeczami nie da się kierować. Same przychodzą i same odchodzą.

- Masz rację.

- No to ja już pójdę, może coś upoluję. >wstał< Czuj się jak u siebie w domu.

- Jestem u siebie w domu.

- >spojrzał na niego, uśmiechnął się przelotnie i wyszedł<

To niedorzeczne, nie da się kierować losem, nie można mówić amorowi, w którą stronę ma celować. Zresztą on i tak nie usłucha.....tak jak serce, nie sługa- nie słucha. Choćby niewiadomo jak bardzo się chciało pokierować uczuciami- nie da się, jedyne co można zrobić, to stworzyć odpowiednią atmosferę do ich kształtowania się..... to właśnie próbują zrobić, ale to i tak wydaje się być głupie.

    Budzik leżał jak nieprzytomny na podłodze.

- Oni się pokłócili, przechodziłem tamtędy, a oni się kłócili....OSIĄGNĘLIŚMY EFEKT ODWROTNY DO JASNEJ CHOLERYYY!!!!!!!!

- To było do przewidzenia, może dasz sobie z tym już spokój i będziemy dalej rozkoszować się widokiem? >posępnie<

- Chyba żartujesz, nie dam za wygraną!! Chcę z tobą spędzić dziką noc i nic mnie przed tym nie powstrzyma....chyba że jest to ogień. Ale mniejsza z tym, będę walczył o swoje!!!!!

- Ja się wycofuję. To na nic. Spójrzmy prawdzie w oczy- zawiedliśmy, a oni coraz bardziej się od siebie oddalają. Będą się teraz pewnie unikać!!!!

- Nie, nie, nie, nie, nie, nie! Tak nie będzie. Mam kolejny plan mój najdroższy.

- Kolejny? >jęk<

- Tak, ten już nie zawiedzie. >dziki entuzjazm<

- Zaczynam się bać. Co ty kombinujesz? Źle ci z oczu patrzy. >panika<

- Wszystko będzie dobrze....nie karm tylko wilków przez kilka kolejnych dni....i spakuj Kalela, pojedzie na małą wycieczką. >zacierając łapy<

- Ty chyba żartujesz?!

- Nie, ale nie martw się, wszystko będzie dobrze....

- Właśnie tego się obawiam szaleńcze.

    Kilka dni później Budzik namówił Kalela na małą przejażdżkę nowym koniem. Bardzo mu na tym zależało i choć czuć było podstęp na milę, to jednak chłopak się zgodził. Nie miał siły mu odmawiać, przecież tak mu na tym zależało....

„Szaleniec” zapakował mu trochę jedzenia, postarał się o ciepłe odzienie, wpakował go na konia i wyprowadził przez bramę, podczas gdy Świecznik zmęczony już tym wszystkim stał w oknie i pluł sobie w twarz za te wszystkie kretynizmy, jakich ostatnio się dopuścił. W dodatku teraz dzieciakowi może stać się krzywda, a on nic z tym nie robi! Z drugiej strony jednak chęć odzyskania dawnego ciała, sposobu bycia...chociażby samej możliwości snu była bardzo kusząca.... nie wspominając już o chęci dotykania różnych przedmiotów i, co najważniejsze, osób.

- Tylko pamiętaj Kalel, uważaj na tego konia, to istny szatan. >głaszcząc czarną klacz po „pyszczku”<

- Nie martw się, umiem jeździć konno. >uśmiechnął się gładząc Księżniczkę po bujnej, czarnej jak smoła grzywie<

- Wiem, jednak uważaj, nigdy nic nie wiadomo. >odsunął się, chłopak spiął konia do galopu, truchtem jechał w stronę lasu<

- Tylko nie jedź zbyt daleko!!!!!! >wołał dopóty, dopóki postać Kalela rysowała się na horyzoncie<

Zadowolony z siebie wrócił do zamku, układał w myślach swój plan zajęć na kilka następnych dni. Ostatnio zaniedbał parę ważnych rzeczy i teraz musi je nadrobić.

Drogę zastąpił mu Świecznik.

- Ja tak nie mogę. >jęk<

- Nie martw się, już niedługo... >łagodnie<

- NIE TO MAM NA MYŚLI!!!! >zły<  Słuchaj, to całe ingerowanie w uczucia Bestii i Kalela to głupia, dziecinna i nieodpowiedzialna zabawa! A jeżeli chłopakowi coś się stanie? Jak myślisz co Bestia nam zrobi? >panika< Na pewno nie będzie zważał na moje płonące dłonie, ani na fakt, że jesteś jednym z jego najlepszych przyjaciół....to nawet nie o to chodzi! On....on......ja nie wiem co on zrobi...ale mam dziwne przeczucie, że...... to go zrani.... >spokojniej<

- Zrani? A ja to nie cierpię?! >powoli podnosił głos< Za każdym razem, gdy chcę dotknąć kogoś, kogo kocham zostaję poparzony!!!! Za każdym razem, gdy chcę porozmawiać z normalnym człowiekiem ten ucieka w popłochu.....gdy chcę nienawidzić Bestii....nie mogę, bo on zrobił dla nas tak wiele....ale nie sądzisz, że już mu spłaciliśmy dług wdzięczności? Czy ja nie mam prawa do szczęścia?! No powiedz!!!

- To nie o to chodzi, w te sprawy nie należy się mieszać...my to zrobiliśmy, niepotrzebnie się na to wszystko zgodziłem...teraz tego żałuję.....Budzik, tak nie wolno.

- Budzik. >zły< Budzik, Budzik, Budzik!!!!! Ja nie jestem jakąś tam rzeczą, ja mam imię!!!!!!!!!!!!!! >pobiegł w głąb korytarza, zatkał dłońmi uszy...nie chciał już więcej słyszeć o tym przedmiocie!!!<

- ........... >odrzucił głowę w tył, nabrał powietrza głęboko do płuc....jakie to wszystko trudne<

Blondyn zamknął się w swojej komnacie, spędził tam cały dzień. Miał dużo czasu na przemyślenia i jak najbardziej płacz. To ostatnie było odruchem, na który nie miał wpływu, łzy same cisnęły się do oczu., spływały ciężkimi potokami na bladą ze zmęczenia skórę.

W końcu, stając sam przed sobą przyznał się do tych wszystkich błędów, które popełnił, a których popełniać nie powinien. Świecznik miał rację....to było nieodpowiedzialne, ludzkimi uczuciami nie wolno się bawić....tylko jak to teraz naprawić? Jak sprawić, żeby wszystko wróciło do normy?

Wziął głęboki wdech, zebrał się w sobie....przede wszystkim trzeba sprowadzić tu Kalela i wszystko mu wyjaśnić. Sprawę z Bestią odłoży się na koniec, tak będzie najbezpieczniej.

Wychodząc z komnaty natknął się na Świecznika.

 - Haj. >uśmiechnięty<

- Przepraszam, poniosło mnie....byłem egoistą.

- Hm...ja też. Ale trudno, co się stało, to się nie odstanie. Mam złą wiadomość kochanie. >łagodnie<

- Co się stało?

- Koń Kalela właśnie wrócił. Był pogryziony. >skrzywił się<

- >przytknął dłoń do ust, źrenice maksymalnie się zwęziły< O nie. Co ja zrobiłem.... >przerażony<

Budzik przestraszył się, gdy czyjaś potężna dłoń...łapa poklepała go po ramieniu.

- Gdzie jest chłopak, cały dzień go dzisiaj nie widziałem. >ponuro<

- Panie. >upadł na kolana< Muszę ci się do czegoś przyznać.

- O co mu chodzi? >patrząc na Świecznika, ale ten tylko odwrócił wzrok< Co wy zrobiliście? Bo coś na pewno zrobiliście....

- Panie. >szloch< Ja chciałem sprawić, by Kalel się w tobie zakochał...i....

- >pełna powaga<...i co?

- I....i to ja to wszystko robiłem. To przeze mnie poparzył sobie tyłek, to ja piłowałem dziurę w dachu i to ja popsułem wszystkie łóżka w zamku.

- >zachichotał< Ty zawsze byłeś pomysłowy. Nie gniewam się, ale gdzie jest chłopak?

- Panie, właśnie to próbujemy ci powiedzieć. >skrzyżował ręce na torsie, zwiesił głowę<

- >w oczach zbierał mu się gniew i niepokój, odsunął od siebie Budzika< Gdzie on jest?! >warknął<

- Panie. >szloch< Wysłałem go na przejażdżkę konno, kazałem Świecznikowi nie karmić wilków i...i koń wrócił pogryziony... >szlochając<

Świecznik próbował wziąć winę na siebie, ale Bestia nie chciał już tego słuchać. Złapał Budzika za kołnierz pomiętej koszuli i uniósł do góry.

- Jeżeli coś mu się stanie, zabiję jedno i drugie. >puścił go gwałtownie, blondyn z hukiem uderzył o podłogę<

- Bestia! >zły, nawet nie może pomóc Budzikowi wstać<

- Gdzie go wysłaliście wy zakały chodzące!!!? >wściekły<

Budzik nie mógł mówić, spazmował, ledwo oddychał z tego wszystkiego, a Świecznik mógł tylko na to patrzeć. Patrzył Bestii w te wściekłe i zawiedzione jednocześnie oczy. Bynajmniej nie był zawiedziony z powodu zniknięcia Kalela, raczej zawiódł się na dwóch, kochanych mu osobach. Westchnął.

- Umywam dłonie od waszego poczucia winy.

Wyskoczył przez najbliższe okno prowadzące na dziedziniec, pognał prosto do lasu zostawiając Rozdygotanego Budzika i wkurzonego na samego siebie Świecznika.

- To wszystko moja wina... >płacząc walił pięściami o kamienną podłogę<

- Nie.

- I JA SIĘ Z WAMI KOMPETENT....TO ZNACZY KOMPLETNIE ZGADZAM!!!!!!!!!!!!!

Obaj zatkali sobie uszy, zwrócili twarze w stronę rozwrzeszczanej staruszki w czarnej sukience ( zupełne bezguście zresztą ) i kapeluszu a la czarownica z Anglii. Żeby nie było nudno, miała też miotłę i czarnego kota pałętającego się pod nogami. Taka pomarszczona, młoda duchem starsza pani, która jeszcze nie „wyrosła” z zabaw.

- Coś ty za jedna? >sfajczył mały dywanik z rozmachu<

- JA? JA JESTEM JÓZIA- DOBRA WRÓŻKA! >w dodatku głuchawa, to pewnie przez tego walkmana, którego trzymała w kieszeni, Budzik podszedł do niej i wyjął z uszu słuchawki....<

.................BUM!! AJ LOW JU, AJ LOW JUUUUUUUUuuuuuUUUUUUUUUUUuuuuuuUUUUUUUUUU...........JEEEEEEEEEE...........

Jezu Chryste, tak to jest, gdy głuchawa starsza pani słucha love- metalu! Nic dobrego z tego nie wynika.

Od tego nagłośnienia falowały szkarłatne zasłony przy oknach i trzęsły się stare obrazy. W końcu staruszka zlitowała się nad biednymi, zbłąkanymi i teraz jeszcze wymęczonymi duszyczkami modlącymi się o przyspieszony koniec świata lub coś w tym stylu- wyłączyła pudełeczko, zrobiło się nad wyraz cicho.....albo po prostu wszyscy ogłuchli.

- Jejuuu~~~~~ Nie tak wyobrażałem sobie dobre wróżki. >próbuje odzyskać słuch!<

- Ta? A ja nie tak wyobrażałam sobie zastawę stołową i zegarek. >przedrzeźniając go<

- O rzesz ty stara... >już na nią z pięściami...<

Ale Budzik ich na szczęście rozdzielił, to znaczy odsunął babkę na bok.

- Spokój. >zwrot w stronę babuni< Po co tu przyszłaś?

- A no bo widzisz synecku, ja dałam Bestiowi na przechowanie taki mój prezent ślubowy, no i chce go odzyskać. >po „wiejsku”<

- BUAHAHAHAHAHHAAAAA!!! TY I BESTIA???!!!!!

- >puknęła się pokazowo w czółko< Dupa z trupa cwelu, to moja pamiątka ze ślubu z takim jednym czarodziejem, co dawno wyciągnął nogi...>westchnęła< Ładnie się teraz prezentuje nad kominkiem. No a do konkretów, mata tu nieciekawe minki. Kto umierł? >wzięła się pod boki, istna kurpianka ....w żałobie<

Budzik usiadł zrezygnowany na podłodze, całą gatkę zostawił Świecznikowi.

- Zrobiliśmy coś głupiego i przez to życie takiego chłopaka jest w niebezpieczeństwie...a właściwie to nie wiem czy jeszcze żyje...może już nie.... >ponuro<

- O zes ty. Jok tok możno?

- Wiesz co babo, mam wrażenie, że im dalej idziesz w rozmowach, tym bardziej w niezrozumiałym dla mnie języku mówisz. Używaj poprawnej polszczyzny do cholery jasnej. Moja nauczycielka od polskiego już dawno by cię nauczyła rozumu! >wku******< No i teraz mój kochanek jest smutny. >łagodnie, spojrzał na kulącego się w sobie Budzika, który z zasłoniętą twarzą siedział na podłodze<

- Kochanek? Przecie wy nawet jeszcze razem się nie całowaliśta.

Świecznik przysunął się do niej bardzo blisko, już było czuć ten niebezpieczny żar.

- Tyyyy! A skąd niby o tym wiesz babo wiejska????!!!!! >na nią! Na nią!<

- Jo wiem syćko.

- CISZA!!!!!! >furia< Józ....wróżko, czy jak ci tam. Pomóż nam to wszystko unormować proszę. >błagalne spojrzenie<

      Bestia biegł przez las, nie zwracał uwagi na ostre, zamarznięte krzaki i raniące skórę sople lodu. Jego teraźniejsza postać miała jednak jedną, dużą zaletę- biec szybciej niż wiatr, to stawało się możliwe.

Biegł węsząc w powietrzu za zapachem chłopca...oto kolejna zaleta nienaturalnego wyglądu.

Drogę, jaką Kalel pokonał w ciągu całego dnia, Bestia przebył w ciągu niespełna kilku godzin....zmęczony, zziębnięty, zamartwiony....

Zauważył na śniegu małą, złowieszczą plamkę krwi, a tuż obok ślady wilczych łap, nie mógł uwierzyć własnym oczom, to po prostu nie chciało do niego dojść. Nie dopuszczał do siebie złych myśli...a przynajmniej próbował.

Im dalej, tym więcej krwi na śniegu znajdował. Kilka metrów dalej, od sporej kałuży krwi i strzępka kożucha chłopaka zawitał do swojego ulubionego miejsca z czasów dzieciństwa. Na otoczonej dookoła krzakami polance rosło olbrzymie, stare drzewo...martwe już od dawna, ale niemniej urodziwe. Po drzewem leżał Kalel- wykrwawiał się na śmierć. Pierwszą rzeczą, którą zrobił, to zdjął futrzaną kamizelkę i okrył nią chłopca. Gdy uwolnił się ze szpon szoku zaczął tamować krwotoki...ale to nic nie pomagało, Kalel leżał bez ruchu, podrapany, posiniaczony i pogryziony przez wilki. Dość gruba już pokrywa śniegu otulała jego szczupłe ciało, szkarłat bezustannie się sączył....człowiek był niemal tak samo blady jak ten śnieg.

Bestia delikatnie uniósł mu głowę, otarł stróżkę krwi mającą swój zaczątek gdzieś w ustach. W tym momencie nie wiedział co robić, to był najgorszy dzień w jego życiu! Jeszcze nigdy, przenigdy nie czuł się taki bezradny, taki wściekły na samego siebie. Okazał się bardzo lekkomyślny, choć to nawet nie była jego wina. Obwiniał się za wszystko. 

- Kalel otwórz oczy...>szturchnął go leciutko, gorycz ściskała gardło<

Chłopak nie reagował, najgorsza myśl przeszła Bestii przez głowę, a może jest martwy? Może dusza już dawno uleciała z tego słabego ciała? Może wilki zagryzły go na śmierć???

Nie, to nieprawda, tak stać się nie mogło... Kalel jest cwany i na pewno by im nie pozwolił...ale dlaczego jest tu teraz sam? Gdzie wilki? Może usatysfakcjonowały się jego zabiciem, potem czekały aż się wykrwawi? Ale nie, taki mały chłopak nie dałby sobie rady ze stadem wygłodniałych wilków...a może jednak....

Cały ten harmider w jego umyśle wiercił dziurę w sumieniu. To co kiedyś było oczywiste, teraz stawało się barierą nie do pokonania i na odwrót. Wszystko się pomieszało!

Szturchnął go po raz drugi, próbował odgonić złe, pesymistyczne myśli, które zakradały się jak bezduszne lwy rozszarpujące swoją ofiarę.

Blade powieki chłopca uchyliły się. Oddech stał się teraz bardziej wyrazisty, jednak jego ruchy i te świsty w płucach dawały bardzo wiele do myślenia. Bestia nigdy w życiu nie zdąży go stąd zabrać na czas, Kalel umarłby po drodze do zamku. To pewne, tak samo jak to, że Ziemia jest płaska*.

Zmarłemu nie mówi się jednak o godzinie zgonu, wręcz przeciwnie, podtrzymuje się go na duchu i daje nadzieję, której ma już tylko śladowe ilości.

- Otworzyłeś oczy? To dobrze, zobaczysz, zaraz zabiorę cię do domu...wyzdrowiejesz i wszystko będzie jak dawniej. >głos mu się załamywał, kłamał jak z nut<

- Ja...ja nie chciałem... >szepnął, pojedyncza łza popłynęła mu po policzku<

- O czym ty mówisz? Nie powinienem zostawiać cię samego... to wszystko moja wina. >zły<

- ...ja....ja.... >cichutko<

- Nie mów nic, oszczędzaj siły. >panika<

Kelel dał mu do zrozumienia, żeby się schylił.... Bestia nadstawił spiczaste ucho. Cichy, przeznaczony tylko i wyłącznie dla uszu pana zamku szept unosił się w rzece ciszy. Ogniste oczy przez chwilę skupiły swe działanie na pustce przestrzennej.

.........................................................................................................................................................................Czar prysł.

Bez żadnych świecących iskier, bez żadnych efektów świetlnych, Bestia nie był już bestią, lecz normalnym człowiekiem. Zupełnie jak kilkaset lat temu. Żadnego ogona, żadnych łap i ognia w oczach.

Wyprostował się, zajrzał z czułością w zachodzące mgłą oczy chłopca, pochylił się i delikatnie musnął zimne usta Kalela. Przytulił go do siebie żywego, lecz gdy po raz drugi chciał spojrzeć mu w oczy....chłopiec był już martwy, umarł uroniwszy tyle łez, ile tylko zdołał, szepcząc słowa, które od dawna chciał wyszeptać.

Jakież to był nieznośne uczucie, jakie piekące...raniło od wewnątrz, ściskało gardło i odbierało rozum.

Bestia nawet nie zareagował, gdy jakaś kobieta na miotle, na której siedział też Budzik, a Świecznik doń przyczepiony był, wylądowała niedaleko.

- Witaj synećku, dawno się nie widzielim. >otrzepując się z kurzu<

Głębokie oczy Budzika martwo patrzyły na zimne ciało chłopca. To on go wysłał na śmierć. To wszystko jego wina, jego cholerna wina.

Świecznik położył mu dłoń na ramieniu....nie reagował. Jak stał, tak i stoi nadal wpatrując się w martwe ciało dziecka, które sam zabił.

Niebo się rozstąpiło.

Wszyscy zwrócili twarze w górę, na jasną drogę wiodącą znad chmur na ziemię. Ktoś po niej zlatywał na białych skrzydłach.

Tuż obok stanął anioł odziany w białe, lśniące szaty....stał tuż nad Bestią i Kalelem.

- Przyszedłem po duszę chłopca.

- Nie. >tuląc do siebie ciało<

- ................... >Budzik wciąż stał jak zahipnotyzowany, Świecznik machał mu łapką przed oczyma, obcałowywał, ale ten ani drgnął~~~~~~<

Wróżka postawił krok do przodu.

- Moment gołąbeczku. >tu anioł zrobił zrezygnowaną minę< Ty do tej bajki nie należysz, zabieraj te swoje skrzydełka i spadaj.

Anioł chuchnął na swoje paznokcie, a następnie wytarł je o szatę...błyszczały jak złoto.

- Ty też, tak się składa, że czytałem scenariusz i nie było tam żadnej wzmianki o „Józce- czarownicy”, była natomiast o siłach nadprzyrodzonych, a anioły są stworzeniami nadprzyrodzonymi więc....

- Wsadź se tą swojom elokwencję w zadek lalusiu. Skoro jesteś taki ważny....

Świecznik wiedział do czego dążyła czarownica.

- ....to udowodnij nam, że jesteś taki „nadprzyrodzony”.

- >skrzyżował ręce na torsie< Nie muszę wam niczego udowadniać.

Bestia nie słuchał tych chorych wywodów, nie miał nawet ochoty rozmawiać z klęczącym tuż obok, pogrążonym w takiej samej rozpaczy Budzikiem. Obaj byli zamknięci w swoim własnym świecie.

- Ach ne? To w takim razie jesteś tchórz. >rzucił mu prosto w twarz<

Czarownica przybliżyła się do Świecznika i powiedziała mu na ucho tak, by anioł specjalnie to usłyszał...

- Może jest pedzio?

- Toć możliwe, popatrz na te złote kudły...a jak zaczesane....no i te perfumy....

- Grrrrrrr. >złość w nim wrze<

- J- a     j- e- s- t- e- m     i- s- t- o- t- ą     n- a- d- p- r- z- y- r- o- d- z- o- n- ą!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! A NIE GEJEM!!!!!!!!!!! 

- Jak już wspominaliśmy- udowodnij.

- Jak?!!!!!!

- Hm......>przez dłuższą chwilę udawał zadumę<

- Co jest? Nie możesz niczego wymyślić?! >zły<

- Poczkoj synećku i daj mu myśleć. To musi być coś eksztra- szyn.

- GGGGGRRRRRRRRRRRRRRR!!!!!!!!!

- Mam! Skoro jesteś taki nadprzyrodzony, czy jak ty to tam nazywasz... >tu: odpowiednia mina< ....to udowodnij mi to poprzez przywrócenie tego chłopaka do życia. >pewny siebie<

- Ach tak? To patrz i płacz.

W wirze złotych piór i iskierek pojawiła się czerwona, błyszcząca kuleczka, która zatoczywszy nad martwym ciałem okrąg- wniknęła w nie.

Bestia uniósł Kelelowi głowę, chłopak zamrugał powiekami.

Anioł spojrzał na swoje ręce, potem na rechoczącego Świecznika i cool- babunię. Wykiwali go, najprościej na świecie go wykiwali. Wyjęli z ukrycia jego wszystkie wady......ZROBILI GO W KONIA!!!!!!!!!!

Kalel nie wiedział co się dzieje, wszyscy go ściskali i obcałowywali. Budzik przepraszał, Świecznik aż się poryczał, a Bestia trzymał go mocno w objęciach....no i nie byli już „nienormalni”...co tu się dzieje?

Pierzasty przyjaciel zaczął wrzeszczeć na Bestę i spółkę, że go musi zabrać i że tak nie można. Dostał w pysk i odleciał...

- Nom, to już lecem chopaki na opaki, chodź Salem, musimy jeszcze podrzucić Śnieżce dżem jabłkowy. >rozmyła się w powietrzu<

- Czy ktoś wyjaśni mi o co tu chodzi? >Bestyja puścił go na chwilę<

- Byłeś martwy, ale teraz żyjesz. >i znów go przytulił, dusząc go lekko tym samym<

- Wybacz mi Kalel, to przeze mnie umarłeś..... już nie będę....wybaczysz mi? >płaczliwie<

- Wybaczę. >ledwo, co za uścisk<

Świecznik dał Budzikowi głębokiego kissa i zaproponował powrót do zamku. Nie tylko jego ciało zaczęło odczuwać to całe zimowe zimno^^.

Bestia wziął Kalela na barana, ale gdy mieli już iść- pojawiła się czarownica ( znowu )...wróżka znaczy się.

- A moja zapłata?

- Zapłata? >Świecznik szperał po kieszeniach w nadziei, że znajdzie tam jakieś grosze<

- Te te, ja mom lepszy pomysł. Skoro wam pomogłam, to niech ta Świeczka zapłaci wasz dług. >puściła mu oczko<

- Ja????? >czerwony<

Budzik spojrzał na niego zdumiony, Bestia na Budzika, a Kalel....no cóż, był zajęty obściskiwaniem Bestii. Skoro przypomniał sobie co się chwilę temu stało i co powiedział, to przeszkód nie ma.

- Dobra, co mam robić? >zły<

- Pokaż mi co masz w spodniach. >chichot<

- TY STARA, ZBOCZONA BABO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Bestia: >sweatdrop<

Kalel: >sweatdrop<

Budzik: >zazdrość, błyskawice<

Świecznik: Mowy nie ma, zobaczysz, zgłoszę to komisji opieki nad zwierzętami!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Czarownica: Dobra, opuście kurtynę, chcę się z tym chłoptasiem zabawić w chowanego.

Kot: Ale najpierw mnie nakarm....kupiłaś Whiskas?

Czarownica: Kupiłom.

Budzik: WON TY STARA WIEDŹMO, DOSTANIESZ KASĘ, ALE MOJEGO ŚWIECZNIKA NIGDYYYYY!!!!!! >babunia dostała po twarzy, dopiero jak jej nos przestawił, to zrozumiała, że przegięła. Nie lepiej było potraktować to jako akcję charytatywną??? Znikła razem z kotem<

Kalel: Mam ochotę na coś ciepłego. >porozumiewawczo szturchając Bestię<

Bestia: Ja też....może sprawdzimy nasze umiejętności? Te wieki w celibacie bardzo odcisnęły się na mojej psychice. >lubieżny uśmiech<

Budzik: >chwytając za kołnierz Świecznika i ciągnąc go w stronę zamku< Zostańcie sobie tutaj i wypróbowujcie. Ja muszę się z nim rozprawić. >zły<

Świecznik: O tak kochanie, >wył z zachwytu< rób mi tak jeszcze!!!!! >odezwały się masochistyczne upodobania, będzie miał okazję nasycić swoje instynkty już niedługo<

Bestia: Wiesz K., to nie taki zły pomysł. >stawiając go na ziemi<

Kalel: Tu i teraz?

Bestia: Taaaak.

Kelel: Ołkej....ale ja jestem seme.

Bestia: A zapomnij ty o tym. >powalając go na kawałek wolnej od śniegu ziemi....spędzili tam całą noc okryci futrzaną kamizelą<

 

 

 

KONIEC

Autor: Bi-Ewi

 

* wtedy tak myśleli^^.