Proszę bardzo, nowe opowiadanko, mam nadzieję, że się spodoba...a
jak nie to chociaż nie mówcie i mnie nie dołujcie^.^. Żartuję.
Komentarze na 241285@interia.pl
Ochrzaniać Bi-Ewi ^^
~Zabawa w stwórcę~
- Spotykasz się ze mną tu zawsze,
już od małego słyszałem we śnie twój głos....kim jesteś? Czym jesteś?
- Ja jestem niczym, to ty nadajesz
mi kształt, to ty jesteś moim panem.
- Czyli to, co teraz widzę jest
moim dziełem?
- Tak...
- Więc chcę widzieć morze, nocą.
Stało się, chłopak widział nocne
morze w swej jaźni....było piękne, szafirowe i spokojne, na nieboskłonie
migotało tysiące gwiazd, dużych i małych...jego gwiazd.
- To ja to uczyniłem?
- Tak, jesteś tu panem, decydujesz
o życiu i śmierci, robisz tu co chcesz, jesteś tu bóstwem.
- Ja? .....chciałbym zobaczyć
ciebie, pokaż mi się.
- Nie mogę, nie mam ciała, jestem
tylko głosem.
- A czy mogę ci dać ciało?
- Nie możesz mi go dać, możesz mi
go jedynie pożyczyć, stworzyć na krótki okres czasu.....na czas twojego snu.
- Dobrze.....czy mam wymyślić twój
wygląd?
- Jeżeli takie jest twoje
życzenie.
- Więc tak, .....jaki kolor włosów
chciałbyś mieć?
- To należy do ciebie, jaki mi
nadasz.
- No nie wiem....a może najpierw
mi powiesz...chciałbyś być kobietą czy mężczyzną?
- Wybór należy do ciebie, ja nie
mogę przedstawiać ci moich życzeń.
- Nie ułatwiasz mi
zadania.....zaraz pomyślmy.....mam! Będziesz mężczyzną.
Dwie osoby pojawiły się na
srebrzystym brzegu, chłopiec o popielatych włosach i błękitnych oczach oraz druga
postać, niewyraźna, zamazana, skrywająca się za gęstą mgłą życzeń i pragnień.
- Dobrze więc, jestem
mężczyzną.....
- A teraz włosy....czarne jak
smoła.
- Musisz je dokładniej określić,
sam kolor nie wystarczy, musi być też wzór.
- No dobra, dobra.....może.....już
wiem >chichot<....długie, do pasa...jak u... >chichot< ...kobiety.
- Dobrze więc, mam długie, czarne
jak smoła włosy, niczym u kobiety....dalej.
- Oczy....ja mam błękitne....a
tobie damy......może te ....no.....kolor morza nocą.....ciemny granat...a po
środku mają być pionowe, kocie źrenice...białe!
- Dobrze więc, mam granatowe oczy
z pionowymi, białymi źrenicami.....dalej.
- Teraz może strój.....czekaj,
oglądałem ostatnio film o Chinach, mieli tam takie fajne stroje....te, jak one?
- Kimona.
- No właśnie, to chciałem
powiedzieć.....będziesz ubrany w błękitne kimono....w białe, duże kwiaty wiśni.
- Dobrze więc, mam na sobie
błękitne kimono w duże, białe kwiaty wiśni....dalej.
- Co nam jeszcze zostało?
- Bardzo wiele, nie mogę jeszcze
stworzyć swojego zarysu....postaraj się mój stwórco.
- No dobrze....nadam ci
delikatność.....zwiewne ruchy.
- Dobrze więc, jestem delikatny i
zwiewny....dalej.
- Jesteś też bardzo
silny....i.......jak mój tata....opiekuńczy....wiesz, jego już tu nie ma....dwa
miesiące temu umarł....
- Wiem mój panie, jestem teraz
silny i opiekuńczy jak twój ojciec.....dalej.
- Czekaj.....może.....o właśnie,
masz być wysoki i smukły....jak elf.....o! I masz mieć elfie uszy i różane
usta.
- Dobrze więc, jestem wysoki i
smukły niczym elf i mam też elfie uszy....nie rozumiem jednak ostatniego
polecenia, sprecyzuj je proszę.
- Czy ty musisz być taki dokładny?
.....mam na myśli, że twoje usta mają być pełne i kuszące, wiecznie koloru róż.
- Jakich?
- Czerwonych...albo nie, takich
pomiędzy różowymi a czerwonymi...nie! Czekaj....lekko różowe.
- Dobrze więc, moje usta są pełne,
kuszące i koloru lekkiego różu....dalej.
- Jeszcze ci mało?
- Czym dokładniej mnie
sprecyzujesz, tym dokładniejszy będę.
- No dobra, masz mieć cerę jak
u......gejszy! Białą znaczy się.....albo nie, będziesz miał delikatną i jasną
cerę.... Będziesz zwinny i szybki....ale też i spokojny.
- Rozumiem....dalej...
- Będziesz miał głęboki i
delikatny głos....
- Dalej.
- I będziesz moim najlepszym
przyjacielem, przyjacielem, jakiego nigdy nie miałem....
- Rozumiem, nadaj mi imię.
- Może....Kori.
- Dobrze więc.....czy mam do
ciebie przyjść mój panie?
- Tak.
Miejsce, gdzie do tej pory
przebywał cień zapełniło światło. Kori klęczał przed swoim stwórcą, wiał delikatny
wietrzyk.
Chłopiec ukląkł przy swym dziele,
objął je szczupłymi ramionami.
- Teraz jesteś mój na zawsze.
- Nie, jak tylko się obudzisz moje
ciało się rozpłynie w wirze niesprecyzowanych wątków twojej wyobraźni.
- Nie! Nie dopuszczę do tego, będziesz
tu zawsze gdy tylko zamknę oczy.
- Nie masz tak silnej woli mój
stwórco.
- Chcesz się ze mną założyć?
- Nie mam o co panie.
- Masz, jeżeli jutro zapamiętam
twój wygląd.....staniesz się najprawdziwszym człowiekiem....co ty na to?
- Moja władza...
- Powiedziałeś, że wszystko tu
zależy ode mnie....mogę więc sobie zażyczyć, byś ty miał taką władzę....
- Dobrze.....
- Uczesz włosy w luźny kucyk.
>puścił go<
- Dobrze.
- I masz się m czasami stawiać,
nie bądź taki posłuszny i wierny we wszystkim, każę ci mieć swoją własną, wolną
wolę.
- Dobrze, od tej pory nie będę ci
we wszystkim ulegał panie.
- I nie nazywaj mnie panem....mam
na imię...
- ....nie! Nie wolno mi znać
twojego imienia!
- Dlaczego?
- Ja jestem tu tylko dla ciebie, w
twych snach twoje prawdziwe imię nie istnieje, jest to tylko zarys
rzeczywistości, stamtąd ono pochodzi....ja nie mam nic wspólnego z
rzeczywistością i twoje imię jest dla mnie tabu. Nie wypowiadaj go przy mnie,
to spowoduje moje unicestwienie.
- Nie wiedziałem....ale od tej
pory możesz mnie nazywać....
- Motylek?
- Co?
- Motylek.
- Nie, to do chłopca trochę nie
pasuje. >krzywi się<
- Motyl jest dziełem królewskim,
pięknym, dumnym.....wręcz przeciwnie, pasuje jak ulał.
- Ale to takie...babskie.....słabe
wręcz.
- Nie słabe, delikatne.....słaby
jest ktoś, kto nie zwraca uwagi na marzenia innych, ktoś kto nie ma wstępu do
świata swej wyobraźni, gdyż ten się przed nim zamknął.
- Dobrze, niech ci będzie Motylek.
Granatowe morze zmieniło się w
jasny pył, plaża zlała się z gwiazdami i niebem.....czas przebudzenia.
- Co się dzieje? >panika<
- Opuścisz teraz moje ramiona,
budzisz się mój Motylku.
- Nie zapomnij o naszym zakładzie.
- Nie zapomnę....do jutra więc.
Wszystko stało się białe, spokojną
ciszę i szum morza zastąpił brzęczący i denerwujący dźwięk budzika....
Zmierzwiona blond czupryna ukrywał się pod poduszką.....budzik nadal
dzwonił.
Chłopak wziął go w dłonie i rzucił
o ścianę.
Przeklęta bestia, nigdy nie daje
mi spać.
Zaspane oczy były teraz szeroko
otwarte, nie wolno mu było zapomnieć swojego snu, tego co w nim
stworzył.....chce wiedzieć co będzie dalej, jaka nić zdarzeń wplecie się
ukradkiem w gruby sznur jego życia.
Siódma piętnaście...najwyższy czas
do szkoły, poleniuchować to on będzie mógł w sobotę.......jeszcze tylko dzisiaj
i koniec męczarni....
Gwar, wszystko takie realne, aż do bólu.....kiedy nadejdzie noc? Kiedy
ześle ten błogosławiony sen? Kiedy będzie mógł się spotkać ze swoim
przyjacielem?
- Krystian!
Chłopiec usłyszał swoje
imię....tak, to było jego imię....o kurza twarz, wypowiadała je teraz
NAUCZYCIELKA OD FIZYKI!!!!!!
- Powiedz nam co to jest
prąd.....i wstań.
Chłopak niepewnie odsunął krzesło,
wstał....patrzył prosto w te realistyczne oczy kobiety, która widać była już
znużona życiem.....pytała go o coś, nie wiedział o co. Przecież nie uważał, no
tak. Jeszcze jedna jedynka i będzie kiblował.
Słyszy szept, cichutki i
miły....jego kolega z ławki, niedawno doszły Rosjanin...miał taki śmieszny
akcent, wszystkie polskie wyrazy próbował wymówić dokładnie, nie pominąwszy
żadnej literki....nie wychodziło mu to najlepiej, musiał się jeszcze wiele
nauczyć.....szeptał......tak....to właśnie nazywamy prądem. Krisi powtórzył
wszystko....
Nauczycielka spojrzała na
czarnowłosego chłopca, który siedział obok jej potencjalnej ofiary.
- Suflerem to ty nie będziesz
Sasza.....Siadaj, i wróć do rzeczywistości, bo na następnej lekcji cię spytam.
Usiadł, spojrzał w stronę
uśmiechającego się chłopca, uratował mu skórę....
- Dzięki.
- Nie za ma co.
- Chyba, nie ma za co.
- No przecież mówię...
>uśmiech<
- Masz rację, musiało mi się
przesłyszeć.
Sasza był naprawdę fajny, Krisi
zastanawiał się dlaczego nie ma przyjaciół....rok to szmat czasu.
Ale przecież znał odpowiedź, Sasza
nie rzucał się w oczy, wszyscy uważali go za zamkniętego w sobie bufoniastego
ruska, który myślał, że jak malować umie to już będzie tu szefem....o nie!
Prawda była inna, on wcale nie był
bufoniastym ruskim, wręcz fajnym kolegą, na którego zawsze można było
liczyć......
- Sasza?
- Szto? >nie odrywając wzroku
od zeszytu<
- Zapraszam cię dzisiaj do domu,
wpadniesz?
- Ja? >zdziwiony, aż długopis
mu spadł<
- Tak....przyjdziesz?
Obejrzelibyśmy jakiś film i może......odrobilibyśmy razem fizę?
- Chcesz kroki? To nie do mnie,
jestem słaby z fizy. >wrócił do brutalnej rzeczywistości<
- Masz na myśli korki?
- No przecież mówię, nie do mnie z
tym.
- Ale ja wcale nie chcę korków,
chcę żebyś do mnie wpadł na film lub coś takiego.
- Ale jesteś pewnien?
- Pewien? Tak....dlaczego miałbym
nie być co?
- Nie słyszałeś, mówią, że mam
chorobę wściekłych pierogów....czy jakoś tak.
- A nie przypadkiem krów? >z
trudem powstrzymując śmiech<
- Nie, chodzi o nasze pierogi.
- Wiesz co? Chyba zaryzykuję.
>zaśmiał się o ton zbyt głośno<
Nauczycielska długa linijka z
hukiem uderzyła o biurko, chłopcy usiedli prosto i nawet nie pisnęli.....do
czasu.
- To jak? Dzisiaj po lekcjach?
-
>westchnął<.....haraszo....ale jak się zarazisz pierogami to nie do mnie.
- Dobra.
Te długie lekcje, one zawsze się tak wloką.....ale zawsze wtedy, gdy nic
nie umiesz, bo gdy jesteś przygotowany, one jak złośliwe chochliki przemykają
ci przed nosem niezauważone.
Ta była długa....jedna z tych
chochlików, wstrętna i niebezpieczna, w każdej chwili mogła zaważyć o twoim
dalszym życiu.
O tym, czy zostaniesz jako silny i
sprytny, lub o tym czy odchodzisz jako słaby i przegrany.
Sasza i Krisi wyszli razem z szarej budowli- szkoły.
- Jaka ci się podoba w Polsce?
- Do dupy! Wolałbym siedzieć w domu
i smotriet po telewizoru, niż tu zakuwać i być wytykanym palcami....rasiści z
was.
- Dzięki, a u was czegoś takiego
nie ma?
- Rasizm? Jest....ale nigdy się z
nim nie spotkałem.
- To widocznie miałeś klapki na
oczach....a może ty masz wadę wzroku?
- To pewnie choroba wściekłych
pierogów....ech...
- Lepiej skończmy ten
temat.....porozmawiajmy o czymś innym.
- Chcesz gawarit? Haraszo....o
czym?
- Może o...>zamyślił
się<....o snach.
- Snach?.....hmmm....mój dziadek
opowiadał mi kiedyś legendę o takim....no jak on.....król?
Nie....czekaj.....chyba.....stażysta.....snów....chyba.
- Stażysta? A może coś innego?
- Strażik?
- Strażnik!
- DA! No, o tym strażniku snów.
- Opowiesz mi ją?
- A szto ja budu z tego mieć?
- Stawiam ci pizzę, jaką tylko
będziesz chciał.
- Haraszo, ale opowiem, jak już
zamówisz pizzę.....może i pochodzę z biednego kraju, ale głupi nie jestem.
- Przecież ja nic nie mówię.
- Ale myślisz prawda?
- Powinieneś się zająć
wróżbiarstwem Sasza.
- Co? >oburzenie< I wkładać
kiecki w kwiatki, turban......o nie! To dla ciut!
- Ciut? Może ciot?
- Ja nie obrażam twojej cioci.
>gniewnie<
- Ale... >zakłopotany<
Sasza wybuchnął śmiechem, zakrył
usta dłońmi.
- Ja tylko żartowałem Polaczku.
- Jesteś okropny.
- Wiem....to zaszczut.
- Chyba zaszczyt?
- No przecież mówię.
THE END
Autor: Bi- Ewi