Sadhel otworzył oczy. Poczuł, że
jego moc wróciła. To był długi lot, który go wyczerpał. Nie tak łatwo jest
uciec z Klatki Potępionych, a co dopiero pokonać odległość dzielącą ją od
ziemi. Klatka Potępionych jest swego rodzaju więzieniem w najodleglejszych
zakątkach nieba, a porządek w nim nadzorują czterej aniołowie kary: Kusziel-
surowość Boża, Makatiel- plaga Boża, Hutriel- rózga Boża i Roziel- gniew Boży.
Szoftiel- sędzia Boży wydaje wyrok, który często dla demonów i wampirów za
ciężkie grzechy jest raczej jednogłośny-winny. Sadhiel nie zdziwił się, że jego
wyrok brzmiał tak a nie inaczej, w końcu przecież zabił anioła. Fakt, to był
przypadek, ale wampir wiedział co by było gdyby tak się stało. Trudno, stało się,
a teraz jakoś uciekł. No więc była druga w nocy (Arael wtedy kończył rozmowę z
napotkanym wampirem -dop. autorka), do świtu jeszcze dwie godziny. Sadhel leżał
nieruchomo na starym łóżku w jakimś gotyckim budynku. Wszędzie stały stare
spróchniałe meble a znad okien zwisały kawałki poobrywanych zasłon. Światło
księżyca wdzierało się przez rozbite szyby do pokoju i rzucało blask na podłogę
tuż obok łóżka Sadhela. Za ścianami słychać było jakąś muzykę. Dwie sale dalej
odbywała się impreza. Pewnie kilka wampirów zabawia się z okazji pełni księżyca
– pomyślał sobie Sadhel. Usiadł na łóżku a głowę schylił w dół i oparł ją o
kolana. Czarne długie włosy zakrywały mu twarz a białe pasemka lśniły srebrem w
ciemnościach. Zielone oczy błędnie latały po pokoju gdy wampir myślał czy to
bezpieczna kryjówka. Nawet jeśli nie to i tak na razie musi wystarczyć.
- Ciekawe kogo wyślą do
poszukiwań? Raquela, Kerwiela (anioły zwierzchnictwa ochraniające religię),
Ireula (anioł strachu) czy Lieriela (anioł nocy)?. A może znaleźli sobie innych
sługusów. – to mówiąc wampir zaśmiał się lekko. – Tak czy siak trzeba będzie
uważać. Teraz przydałaby się jakaś świeża krew...do tych młotków za ścianą
przecież nie pójdę, wydaliby mnie jeszcze Radzie. Niedługo będzie świtać. – to
mówiąc zwlókł się z łóżka. Miał na sobie stare spodnie i brudną podartą
koszulę. W tym wypadku stwierdził, że ubranie też będzie musiał jakieś sobie
znaleźć. Podszedł do okna z lekka się zataczając. Potrzebował krwi, świeżej
krwi.
Gdy Sadhel wrócił do swojego nowego
mieszkania był ożywiony i trochę weselszy. Już nie miał na sobie starych łachów
lecz nowe czarne spodnie, białą koszulę z długimi mankietami, które wystawały z
rękawów również czarnego długiego płaszcza. Tak, to był prawdziwy Sadhel, teraz
czuł się znacznie lepiej. Nie było go zaledwie pół godziny a zdążył znaleźć
paru ludzi z takimi fajnymi ciuszkami i soczystą krwią. Trzy trupy wystarczyły
aby ból głowy odszedł. Znów poczuł się senny, nastawał ranek, pora było już
spać. Już miał iść do łóżka gdy nagle poczuł przechodzący mu po plecach
dreszcz.
- Anioł i demon? Tutaj? – odwrócił
się do ściany po jego lewej – Tam gdzie była ta nocna imprezka.
Wampir wyszedł na długi korytarz,
cichcem przeszedł koło jednego mieszkania i doszedł na sam koniec budynku. Jak
się okazało nie było to jedno mieszkanie, ale jakieś dwa lub trzy, tyle że nie
było praktycznie w nim ścian. Zajrzał ukradkiem przez miejsce gdzie powinny być
drzwi i ujrzał (wiadomą nam scenę^^ -dop. autorka) demona leżącego na aniele. W
pierwszej chwili myślał, że demon już zabił tego anioła, lecz tamten tylko go
polizał po ustach i uciekł. Anioł nie wstawał. Sadhelowi zrobiło się żal
srebrnowłosego, pamiętał jak sam zabił anioła. Gdy tamten tylko wstał wampir
otrząsnął się z zamyśleń i schował się jeszcze bardziej w cień. Anioł odleciał.
Czarnowłosy wracając do swego pokoju zastanawiał się o co im poszło, chociaż to
pytanie wydało mu się głupie, przecież to demon i anioł; bardziej
zastanawiające było to, dlaczego tamten demon nie zabił go, dla niego to powinna
być pestka. Wampir przypomniał sobie widok oczu anioła, były pełne lęku a
zarazem litości. Sadhel z tą myślą położył się do łóżka uprzednio zasłaniając
jako tako okno aby za dużo słońca nie wchodziło do pomieszczenia.
***
Arael wrócił do nieba gdzie
wszyscy go wyczekiwali. Jak tylko stanął w bramie stadko aniołów zaczęło go
wypytywać o uciekiniera. Arael tylko odpowiadał
- Nie, jeszcze go nie znalazłem. –
albo...
- Tak, mam poszlaki, ale muszę
zaczekać do nocy.
- Dajcie mu spokój! Drodzy moi! –
był to głos dobrze znany Araelowi.
- No chodź braciszku, prześpisz
się trochę. – tak, był to Raquel. Arael też należał do aniołów zwierzchnictwa,
tyle tylko, że był dużo młodszy od swoich braci i dopiero niedawno zaczął swoje
praktyki. Sadhel miał być jego pierwszą ważną misją.
- Jak dobrze, że cię widzę
Raquelu. Jestem strasznie zmęczony i chciałbym iść spać. UAA – anioł ziewną
zakrywając przy tym twarz.
- Dobrze już, możesz iść spać. –
Raquel się uśmiechnął na widok ziewającego „malucha” – wiadomo przecież, że w
pół nocy nie znajdzie się wampira.
Raquel odprowadził brata do jego
pokoju i już miał z niego wychodzić, gdy Arael złapał go za rękę.
- Zapomniałbym! – myśli krążyły mu
po głowie jak oszalałe – Demony wiedzą, albo przynajmniej jeden, o tym, że
Sadhel nam uciekł! Spotkał mnie dziś taki jeden...
- Ależ to straszne! Spotkałeś
jednego z nich?! Nic ci się nie stało?! – Raquel podbiegł do niego i zaczął
oglądać czy przypadkiem nie ma żadnych ran.
- Nie, nic mi się nie stało. Próbował
mnie nastraszyć i tyle. – nie chciał powiedzieć, że tamten go zabije następnym
razem inaczej nigdzie go nie puszczą, a to jego pierwsza poważna sprawa, nie
może jej przegapić.
- A ta rana na ustach? – zauważył
nagle drugi anioł.
Arael się zmieszał. Powiedzieć mu
o pocałunku? Nie, to jeszcze gorsze od wiadomości groźby śmierci.
- Tylko mnie musnął aby
nastraszyć, ale zdążyłem odskoczyć. A wiesz jacy oni są silni, więc samo
muśnięcie zrobiło mi ranę. – Arael niezręcznie się uśmiechną.
Raquel podejrzliwie się na niego
spojrzał. Po tym jak zbuntowane anioły zostały strącone do piekieł została
zachwiana równowaga w niebie i między innymi mogą kłamać. Fakt, z natury same z
siebie tego i tak nie robią, lecz niektórym się czasami to zdarza, ale tylko w skrajnych
przypadkach. Raquel wyczuł, że coś jest nie tak, ale nie wiedział w którym
momencie skłamał anioł.
- Idź z tymi ranami do Sammaela i
powiedz mu od razu o tym demonie. – anioł powiedział to z wielką troską w
głosie. Martwił się o swojego brata. Pomyślał nawet czy nie odsunąć go od tego
zadania. Ale czas aby Arael się usamodzielnił więc Raquel od razu odrzucił tą
myśl.
- No, idź już. Ja ci rozłożę
łóżko.
Arael zdjął płaszcz i wyszedł. Gdy
wrócił łóżko było już gotowe do spania, a na stole stała herbata. Anioł rzucił
się na pościel, zamknął oczy i zaczął rozmyślać. Wtedy w tym budynku był ktoś
jeszcze, poczuł to gdy stał przy oknie, tuż przed odlotem. To chyba był wampir,
ale nie jest tego pewien. Ale wampir o tej godzinie na nogach? Przecież już
świtało.
- Czyli musiał widzieć jak
rozmawiałem z Girthionem. – anioł powiedział to po cichu, nie otwierając oczu,
lecz na samo wspomnienie o tym zdarzeniu przeszły mu po plecach ciarki.
- A jeśli słyszał naszą rozmowę?
Co będzie jeśli on zna Sadhela i powie mu, że ja go szukam?! – Arael
powiedziawszy to zerwał się z łóżka – Nie dość, że mam na karku demona, jednego
wampira to jeszcze będę miał całe ich stado. – I znowu rzucił się z jękiem na
poduszkę. Postanowił w końcu zasnąć.
Arael otworzył oczy. Leżał na nim
ten paskudny demon Girthion.
- I co? Mówiłem, że cię dopadnę. –
na jego twarzy znów zagościł ten paskudny uśmiech. – Leż spokojnie, tylko cię
zabiję i już po sprawie.
Aniołowi serce biło coraz
szybciej, nie mógł nic powiedzieć, znowu demon przygniatał mu żebra. Girthion
nic nie mówiąc wyciągnął długi sztylet spod płaszcza. Przyłożył go do ust
Araela.
- Zimny co? Ty za chwilę będziesz
tak samo zimny jak ten nóż.
Przejechał sztyletem po wargach
anioła aż poleciała krew. Arael jęknął. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył
gdyż w tej samej chwili demon złożył mu pocałunek. Wbijając swoje kły jeszcze
głębiej w rany po nożu patrzył swojej ofierze głęboko w oczy. Arael był
przerażony. Nie mógł nic zrobić. Czuł, że zaraz będzie po nim, zaraz nastąpi ta
chwila, w której demon wbije mu sztylet prosto w serce. Girthion oblizał swoje
kły i uśmiechnął się.
- Teraz nastąpi coś o czym
marzyłem od rana. HAHAHAHAHAHA! – świdrujący śmiech przeszył uszy Araela,
zrobiło mu się ciemno przed oczyma. Demon zamachnął się aby wykonać cios. W
aniele coś pękło, mógł znowu mówić, ale zamiast tego krzyknął
- Nieeeeeeee! Na pooooomooooc!
NIEEEEEEE!
Z tym krzykiem na ustach Arael się
obudził z męczącego snu. Szybko oddychał, z czoła lał się pot, a kosmyki jego srebrnych
włosów przykleiły się gdzieniegdzie do twarzy.
- To był tylko sen, to był tylko
sen... – powtarzał jak w transie. Zakrył twarz rękoma.
- Przecież nie mógłby tu wejść, to
przecież niebo. – próbował się zaśmiać sam z siebie, lecz wydał tylko cichy
jęk. Popatrzył na zegarek, była trzynasta, spał aż osiem godzin. Nagle usłyszał
pukanie do drzwi, otworzyły się po cichu i zajrzał jakiś anioł. Był to Raum.
- Arael-smaaaaa! – wesoło
powiedział anioł – Widzę, że już się obudziłeś! Tak się cieszę, że nic ci nie
jest! Słyszałem o tym demonie!
Raum usiadł na łóżku obok Araela.
- Co ci się stało? Czemu jesteś
spocony? – Arael spojrzał na Rauma, on zachowywał się jak małe dziecko a był
niewiele młodszy od srebrnowłosego. Raum miał długie blond włosy teraz niedbale
spięte w kucyk, oczy miał duże i błękitne, teraz spoglądały z zaciekawieniem na
Araela.
- To nic takiego. – uśmiechnął się
– coś mi się śniło, to wszystko.
- Jakiś koszmar? To pewnie przez
tego demona! – aniołek się naburmuszył – Jak go spotkasz, powinieneś mu
pokazać, że jesteś silniejszy! – złapał go za ramiona – Bo ja w ciebie wierzę!
Na pewno go pokonasz następnym razem! – aniołek uśmiechnął się od ucha do ucha.
Taki właśnie uśmiech Arael lubił, wesoły, prosto z serca, z pełnią dobroci. Był
szczęśliwy, że w tym całym ciężkim dniu zobaczył jedną wesołą twarz, więc też
się uśmiechnął do Rauma.
Był środek dnia, Arael czuł się
wyspany i mógł wreszcie zaczerpnąć trochę wolności, tak samo jak Sadhel.