Pocałunki w mroku: Akt X:
Mroczny chaos mnie dogania...
Araela obudziły pierwsze promienie
słońca wpadające do pokoju. Spróbował się obudzić lecz przypomniał sobie, że
był w uścisku Sadhela, tak jak zasnęli. Było mu tak dobrze, leżał otulony jego
silnymi ramionami, a ciało ogrzewało go, że nie czuł powiewów zimnego wiatru. Z
tej nocy żałował tylko jednego, kłótni. Obwiniał za nią siebie i swoje głupie
stwierdzenia. Zapłakał z bezsilności. Szloch ten obudził Sadhela, nie wiedział
czemu anioł płacze ale przytulił go mocno i pocałował w ramię. Arael odwrócił
się do niego.
- Czemu płaczesz?
- Z mojej głupoty. – anioł
odwrócił wzrok z twarzy Sadhela.
- Jeśli chodzi o tą kłótnię to nie
powinieneś się ani obwiniać ani nią przejmować. Wróć dzisiaj do nieba,
poczujesz się lepiej. – Sadhel się uśmiechnął, lecz tak naprawdę ból ściskał mu
serce, tak naprawdę z chęcią nie wypuszczałby go z uścisku i tylko cały czas
całował. Arael się zdziwił słowami wampira, lecz stwierdził, że ma rację,
powinien wrócić do nieba, choćby na jeden dzień, a w nocy wróci do ukochanego.
- Wrócę do ciebie tej nocy. –
Arael spojrzał mu w oczy. Sadhel nic nie odpowiedział. Wstał i rozpalił na nowo
w kominku gdyż było zimno. Anioł zmartwił się milczeniem wampira, położył się
na brzuchu i zakrył twarz w rękach. Nagle na czole poczuł delikatny dotyk
ciepłej ręki. Spojrzał w górę i ujrzał uśmiech na twarzy Sadhela, ten pocałował
go w czoło.
- Będę czekał po zachodzie słońca.
Arael się rozpromienił.
W niebie zaczynali się niepokoić
nieobecnością Araela lecz gdy tylko stanął w Bramie Niebieskiej wszyscy
odetchnęli z ulgą. Anioł musiał się długo tłumaczyć czemu nie wrócił wcześniej
a także dlaczego jeszcze nie odnalazł Sadhela. Sam się zdziwił gdy kłamstwa
przychodziły mu z łatwością, ale przecież nie mógł powiedzieć prawdy o tym co
się wydarzyło w nocy, ani o śmierci Girthiona. Gdy już pozwolili mu odejść
odetchnął z ulgą.
Położył się na swoim łóżku, wziął
w dłoń swój krzyżyk i zamknął oczy. W myślach przypominał sobie gorące
pocałunki jakimi obdarzał go Sadhel tej nocy. Mimo iż były to szczęśliwe
chwile, anioł zapłakał. Tak bardzo chciałby coś zrobić aby na zawsze być już z
wampirem lecz nie miał najmniejszego pojęcia co mógłby zrobić. Wtulił się w poduszkę
a gorzkie łzy zrosiły materiał. Anioł nagle przypomniał sobie o swoich
skrzydłach. Jakoś doleciał do nieba, ale tylko dlatego, że Sadhel przemył rany
wodą, ale to na długo nie pomoże, rany trzeba opatrzyć. Arael musiał zrobić to
sam, nikomu przecież nic nie może powiedzieć. Zdjął ubranie i rozłożył
skrzydła. Ból przeszedł mu po plecach. Kropelki krwi spadły na podłogę. Gdy
anioł zaczął delikatnie przemywać rany specjalną maścią czuł jak pieczenie
rozchodzi się po całym ciele.
- Nie bolało tak kiedy Sadhel
przemywał te rany.
Nagle otworzyły się drzwi i do
pokoju wbiegł Raum.
- Arael-sama! Słyszałem, że...! –
anioła zatkało. Nie spodziewał się takiego widoku. Ujrzał bowiem zakrwawione
skrzydła i ból na twarzy Araela.
- Co ci się stało?! Twoje rany! Zawołam
Sammaela! – Raum był roztrzęsiony.
- Nie! Proszę! Nikt nie może się o
tym dowiedzieć.
Raum przez chwilę stał nieruchomo
w drzwiach. Nie wiedział co ma zrobić. Spotkał się z wręcz błagalnym
spojrzeniem Araela, anioła, który cierpiał, anioła, którego Raum...
Anioł zamknął drzwi.
- Dobrze, nie powiem. – powiedział
to bardzo poważnie, lecz zaraz znów zachowywał się jak małe dziecko z bardzo
nad opiekuńczym usposobieniem. Podbiegł do Araela.
- Ale sam nie dasz rady tego
zrobić! Daj to! – wręcz wyrwał mu szmatkę z ręki i kazał się nie ruszać.
Raum milczał, a Arael tylko
próbował tłumić ból i przyglądał się aniołkowi. Ten niespodziewanie się
odezwał.
- Co się stało tam, na ziemi?
Możesz mi powiedzieć, nikomu nie powtórzę, obiecuję.
Arael zdziwił się tymi słowami.
Raum był teraz tak poważny, opiekuńczy, nie jak młodszy ale starszy brat. Nie
wiedział co ma zrobić. Po co ma mu mówić o swoich problemach, przecież i tak mu
nie pomoże. Ale może lżej się zrobi gdy się komuś zwierzy?
- Kto cię tak zranił? – aniołek
znów zadał pytanie.
Chwila ciszy. W końcu Arael się
zebrał na odpowiedź.
-
To był demon, Girthion.
- Ten demon?! Myślałem, że go
pokonasz! Już ja mu pokażę!
- On już nie żyje.
- A więc zabiłeś go! – Raum się
rozweselił, nie tak jak Arael.
- To nie byłem ja. To wampir
Sadhel go zabił aby mnie ratować.
Raum przestał przemywać rany. Anioł zachowywał się jak dziecko ale
rozumiał więcej rzeczy niż ktoś mógł się po nim spodziewać. Patrzył teraz bez
ruchu na Araela. Łzy mu zaczęły napływać do oczu, a mrok do serca.
- Czyli ty i Sadhel, ten wampir...
jesteście...
Araela jakoś nie zdziwiło to
pytanie lecz odpowiedział z bólem
- Tak. – powiedział to po cichu,
spojrzał się na Rauma. - Raum, czy to łzy?
Aniołek zaczął płakać. Myśli
kołowały mu się w głowie. Postanowił, że nigdy mu tego nie powie, przecież mu
nie wolno, ale teraz, uczucia wzięły górę nad rozumem. Rzucił się Araelowi w
ramiona.
- Przepraszam! Ja nie chciałem! Ja
naprawdę nie chciałem ci tego zrobić! – Arael nie wiedział o co mu chodzi.
- Czego nie chciałeś?
- Nie chciałem się w tobie...
zakochać. – Raum powiedział to bardzo cichym, zapłakanym głosem, lecz Arael go
usłyszał. Nie wiedział co ma o tym myśleć. Przecież Raum wyznał mu miłość!
***
Piekło. Nieprzerwane korytarze
dusznych oparów, komnaty najprzeróżniejszych diabłów i demonów oraz forteca
samego Lucyfera. Jednym słowem chaos nie do opisania, całkowite przeciwieństwo
nieba. Tu plotki rozchodzą się szybko i pochodzą z najrozmaitszych źródeł.
Wieść o śmierci Girthiona zawitała więc tu bardzo szybko, a pochodziła od
pewnego demona, który widział tą scenę śmierci.
- Sadhel powiadasz?
- Tak panie Belial. Sam widziałem.
- Podobno często podpadał tej ich
Radzie Najwyższych.
- Tak, to racja. Podobno nie
chciał wstąpić do żadnego klanu. No i nawet niedawno zabił anioła, wsadzili go
do Klatki Potępionych, uciekł i szuka go ten anioł, którego uratował zabijając
Girthiona. – demon powiedział to jednym tchem lecz najważniejsze Belial
wyłapał. Sadhel nie dość, że zabił demona to jeszcze zadaje się z aniołem.
Największą przyjemność sprawi diabłowi gdy usłyszy wyrok na Sadhelu. A będzie
na pewno brzmiał: śmierć. Dla długowiecznego wampira nie ma nic gorszego.
- Dziękuję za twe informacje. Tu
masz zapłatę.
- Jesteś bardzo hojny panie. –
demon odleciał.
Nie obchodziły go losy nikogo,
chciał tylko pieniędzy. Belial za to rozkoszował się każdą chwilą bólu innej
istoty, szczególnie wampira. Nienawidził ich.
Zaraz polecił swoim sługusom
zawiadomić Lucyfera i prosić go aby Sadhela osądził jego własny lud. Zapewnił
go, że sam dopilnuje aby wampir zginął, ale wpierw jego lud musi go
znienawidzić. Oczywiście kazał też odnaleźć Sadhela i przyprowadzić go zaraz.
***
Sadhel siedział przed kominkiem ukrywając
się przed promieniami słońca. Normalnie powinien spać w dzień lecz za dużo
myśli kłębiło mu się w głowie aby mógł zmrużyć choćby jedno oko. Zastanawiał
się co dalej zrobić aby on i Arael mogli żyć szczęśliwie. Wampir podszedł do
okna i wyjrzał przez nie. Czarne chmury zaczęły kłębić się na niebie i
zasłaniać słońce. Zapowiadało się na deszcz. Sadhel przypatrywał się gromadzie
kruków pojawiających się na niebie. Było to dość dziwne zjawisko, szczególnie
przed deszczem. Zielonooki wpatrywał się coraz bardziej w kruki. Na ich tle
wyraźnie zaczęły zarysowywać trzy postacie lecące na swoich czarnych
błoniastych skrzydłach.
- Demony?! Czyżby wiedzieli?! –
Sadhel jeszcze chwilkę wpatrywał się w przybyszów z piekła aby upewnić się czy
aby na pewno lecą w jego stronę po czym odsunął się od okna, założył płaszcz,
wziął do ręki szablę i usunął się w cień.
Wyraźnie słychać było krakanie
zbliżającej się czarnej chmary ptaków. Równie dobrze słychać było trzepot
olbrzymich skrzydeł, takich samych jakie jeszcze wczoraj Sadhel przebił
włócznią. Postacie wleciały przez okno, złożyły skrzydła a krakanie ucichło i
chmara kruków gdzieś się rozpłynęła.
W pokoju panowała grobowa cisza.
- Wyjdź! Wiemy, że tu jesteś! –
krzyknął pierwszy demon. Miał krótkie fioletowe włosy, które połyskiwały przy
każdym ruchu głową ich właściciela. Swoimi krwistoczerwonymi oczami próbował
wychwycić jakikolwiek ruch w pomieszczeniu. Lecz nikt się nie odezwał ani nie
poruszył.
- Wiemy, że tu jesteś, więc się do
cholery nie ukrywaj! – czerwonooki demon był bardzo niespokojny.
Stojący obok niego towarzysz
położył mu rękę na ramieniu w celu uspokojenia go.
- Spokojnie. Przecież i tak go
znajdziemy. – jego głos był bardzo miękki jak na kogoś z piekieł a i wyglądem przypominał
bardziej anioła. Miał długie złote włosy zaplecione w warkocz a oczy koloru
chabrów. Jedyne co szpeciło jego twarz to blizna mająca początek na lewej
skroni a kończąca się przy samych wargach koloru soczystej czerwieni
jednocześnie nie naruszając ich.
Trzeci demon nic nie mówił. Z
potwierdzeniem jego pochodzenia nikt nie miał by problemów gdyż na prawym
policzku miał wytatuowany pentagram z trzema szóstkami, a nad nim błyszczało
żółte oko wpatrujące się w ciemność. Włosy miał tak ścięte, że całkowicie
zakrywały lewą stronę twarzy a z prawej były krótko ścięte. Czarne pasma włosów
były przeplecione gdzieniegdzie cienkimi wściekle różowymi warkoczykami.
Mimo zróżnicowań w swoim wyglądzie
i stylu bycia Sadhel był pewien jednego – są urodzonymi mordercami i...
bliźniakami. Nie było ani jednej rzeczy w rysach ich twarzy, która by ich
odróżniała. A ich wściekłe oczy szukały wampira w ciemnościach. Sadhel jednak
ani nie drgnął. Czerwonooki zaczynał się niecierpliwić. Miał nadzieję, że
wampir podda się sam i wyjdzie z ukrycia ale on wolał się bawić w chowanego.
Fioletowo-włosy zaczął przechadzać się po pokoju.
- Wampirku, gdzie jesteś? No
wyjdź. – sarkazm w głosie Mahra irytował Sadhela.
- Nie zrobimy ci krzywdy,
naprawdę. – błyszczały mu kły gdy się uśmiechał mówiąc te słowa.
- No patrz, tym razem mówisz
prawdę. – złotowłosy uśmiechnął się do brata.
- Też się sobie dziwię. Ale my tu
gadu gadu Nainie a Sadhelcia trzeba do pana Beliala zaprowadzić.
- Co racja to racja. - złotowłosy powiedział cicho do brata, po
czym głośniej w ciemność – Zabiłeś Girthiona, jednego z naszych. Nie, żebyśmy
od razu po nim płakali, ale zasady jakieś są, a jedna z nich mówi, że musisz za
to zapłacić, więc wyjdź z cienia abyśmy nie musieli cię wyciągać siłą. – jego
oczy, przed chwilą chabrowe, teraz zaświeciły srebrzyście i spojrzały wprost na
twarz wampira. Sadhel zrozumiał, że usłyszeli jego oddech choć myślał, że to
będzie niemożliwe.
Zielonooki wyszedł z cienia. Za
oknem zaczęło grzmieć a chmury przybrały odcień czerni całkowicie zasłaniając
słońce. Raz na jakiś czas błyskało, Sadhel wtedy bardzo wyraźnie widział
sylwetki trzech demonów, a wszyscy trzej widzieli jego. Wiatr wpadł do pokoju
rozwiewając cztery czarne płaszcze. Sadhel podniósł szablę na wysokość oczu.
- Nie pozwolę się zabrać bez
walki. – oczy mu zaświeciły na wściekły żółty kolor.
Demony bez słowa wyciągnęły spod
płaszczy swoją broń. Sadhel stwierdził, że to będzie ciężki pojedynek. Każdy z
nich miał równie piękną co zabójczą katanę o podwójnym ostrzu.