Pocałunki w mroku: Akt XI: ...i miłości mi zabrania

 

Arael siedział jak sparaliżowany. Wpatrywał się w ścianę nie mogąc uwierzyć w słowa, które wypowiedział Raum. Podniósł do góry twarz anioła lecz tamten nie chciał spojrzeć mu w oczy. Raumowi po policzkach spływały krystalicznie przejrzyste łzy i skapywały z brody na ubranie.

 

- To, co mi powiedziałeś jest prawdą? – Arael otarł łzy z jego twarzy.

 

Raum otworzył oczy i spojrzał prosto na anioła. Powoli podniósł rękę i dotknął jego twarzy, takiej aksamitnej i ciepłej.

 

- Myślałem, że to zwykła braterska miłość... – zaczął mówić przez łzy załamującym się lekko głosem - ...ale teraz już wiem, że to coś więcej. – chciał się roześmiać ze swojej głupoty, chociaż leciutko, ale mógł tylko trochę unieść kąciki ust do małego uśmiechu. Z jednej strony cieszył się, że w końcu powiedział Araelowi co czuje, lecz z drugiej strony...

 

- Ja... – przerwał mu myśl Arael - ...też cię kocham, lecz jak brata. – spojrzał mu głęboko w oczy. – Przykro mi.

 

Twarz Rauma nawet nie drgnęła, a łzy bezwiednie wylewały się z oczu i spływały po twarzy. Jedyne co teraz odczuwał to głęboki ból w sercu.

W pokoju nastał cisza, którą po chwili sam przerwał

 

- Kochasz Sadhela, tak? – anioł spuścił głowę

 

- Tak, kocham go.

 

- A on ciebie?

 

- Tak, raczej tak.

 

- To dobrze. Cieszę się z twojego szczęścia. – Raum w końcu spojrzał na Araela i uśmiechnął się wymawiając te słowa, lecz łzy jeszcze nie wyschły.

Arael poczuł się źle, ale nic nie mógł zrobić by uszczęśliwić aniołka. Przytulił go tylko.

 

- Przepraszam, że nie mogę nic dla ciebie zrobić.

 

Raum wtulił się w niego.

 

- Wystarczy, że jesteś teraz przy mnie. – ale uśmiech zniknął z jego twarzy i zastąpiły go nowe gorzkie łzy. Ginęły gdzieś w srebrnych kosmykach włosów Araela, który miał ich nie widzieć.

 

 

 

Arael siedział sam gdy Raum już wyszedł. Opatrzył mu rany, lecz skrzydła nadal go bolały, postanowił więc ich nie chować.

Cały czas rozmyślał o Sadhelu. Tak bardzo chciał go teraz zobaczyć, przytulić, pocałować. Lecz musiał poczekać do nocy. Tylko do nocy, tylko? Teraz to wydawało mu się wiecznością. A on chciał zatopić się w jego ramionach, poczuć zapach jego włosów, przeniknąć słodyczą jego warg. Ale... musiał czekać. Czekać aż przyjdzie niemiłosierna noc a księżyc rozświetli mu drogę do ukochanego. Arael zatopił się w puchu swej pościeli i zasnął z obrazem Sadhela przed oczami, lecz uśmiech wcale nie zagościł na jego ustach.

 

***     

 

Przed oczami Sadhela błysnął piorun odbity w ostrzu katany. Zagrzmiało. Zaczął padać rzęsisty deszcz.

 

- Przecież powiedziałem, że nie chcemy cię skrzywdzić, a właściwie to nie możemy, ale to prawie to samo. – Mahr wzruszył ramionami – Więc się nie opieraj i poddaj się bez walki.

 

- Więcej cię o to nie poprosimy więc przemyśl to chwilę. – Nain spokojnym ruchem odgarnął włosy z twarzy.

 

- Po co czekać?! Od razu dajmy mu nauczkę! Pan Belial nie powiedział, że on musi być przytomny i w pełni sił. Może być przecież lekko... – Mahr zaśmiał się cicho pod nosem i dokończył - ...uszkodzony. – krwistooki spojrzał na brata ze zdziwieniem

- No co?! Hehehe – Nain tylko pokręcił głową i spojrzał jeszcze raz na Sadhela. Ten nie ruszył się z miejsca.

 

- Nie liczcie na to, że nie będę się bronić.

 

- Więc broń się. – Złotowłosemu zaiskrzyły oczy i szybko ruszył z miejsca w kierunku Sadhela.

 

Zielonookiemu przed oczami błysnęło ostrze miecza lecz zdążył odparować atak. Rozległ się brzęk stali zagłuszany lekko piorunami na dworze.

 

- No tak. Najpierw uspokaja a później sam naciera bez żadnego słowa. – Mahr kpiąco się uśmiechnął, a później zwrócił się w kierunku Sadhela – Wiesz oczywiście, że jako demony nie gramy zbyt czysto, więc... – z uśmiechem na ustach wyskoczył do góry aby zadać cios wampirowi.

 

Sadhel ledwo odparował cios Naina a teraz jeszcze to. Lecz habrooki odsunął się troszeczkę, jednak chwilowo zdezorientowany wampir usunął się z toru lotu Mahra. Demon skoczywszy z impetem na ziemię wbił ostrze swej katany w podłogę.

 

- Mahr! Mamy go tylko unieszkodliwić a nie zabić!

 

- Przepraszam, ale poniosło mnie. Wiesz jak kocham zabijać.

 

- Wiem, jak my wszyscy, ale dzisiaj musisz się powstrzymać i uważać na to co robisz.

 

- Dobrze, już nie będę. – i Mahr zrobił minę słodkiego dzieciaczka, który przed chwilą nabroił i teraz przeprasza.

 

Sadhel stał tylko trochę otępiały i zdziwiony, że demony się nim zbytnio nie interesują, a do tego ten trzeci. Wyciągnął swoją katanę i tylko tam stoi, nic nie mówi. Żadnego grymasu na twarzy, nic co by chociaż wskazywało na to, że żyje, jeśli można tak powiedzieć o demonie. Tylko jego wściekle żółte oko świeciło jasnym blaskiem wciąż wpatrując się w wampira. Sadhel bał się, że to właśnie on może być najgroźniejszym przeciwnikiem. Lecz nic więcej nie zdążył pomyśleć gdyż dwa pozostałe demony zaczęły się nim interesować na nowo. Czerwonooki przybliżył się do niego, zamachnął się i raz po raz zaczął lecieć grad ciosów spod jego ostrza. Sadhelowi strasznie trudno było się bronić przed tak silnym przeciwnikiem a do tego jeszcze do brata dołączył Nain. Teraz brzęk stali i okrzyki walki słychać było na całym piętrze. Tylko Vergen stał spokojnie i przypatrywał się całemu zajściu jakby ono go nie dotyczyło.

Sadhel unikał kolejnych ciosów ze strony braci lecz to nic nie dawało. Oni byli silniejsi i szybsi, nie miał z nimi najmniejszych szans. Ale przecież coś trzeba zrobić. Jeżeli to Belial ich po niego wysłał nie wiadomo co się z nim stanie. A jeśli to z rozkazu samego Lucyfera? Sadhel może pożegnać się z życiem i z Araelem. No właśnie! Jest przecież Arael. To dla niego toczy się ta bitwa. Dla jego miłości toczy się ten bój. Bo przecież cóż piękniejszego i ważniejszego może być dla Sadhela niż miłość Araela. Tak, to właśnie dlatego musi zwyciężyć!

Wampir zatrzymawszy tę jedną myśl w głowie próbował dodać sobie sił. Zebrał je w całym ciele i odepchnął napastnika. Mahr upadł na podłogę. Jego oczy zaświeciły wściekle. Podniósł się z ziemi i z jeszcze większą siłą naparował na Sadhela. Ten ledwo dysząc wstał podpierając się na szabli. Gdy zobaczył nacierającego nań demona podniósł broń do góry aby się obronić, Mahr wyminął ostrze i już miał przeciąć klatkę piersiową wampira gdy ten wbił mu sam koniec ostrza w gardło. Krew spłynęła po metalu. Demon osunął się na podłogę. Nain spojrzał na ciało brata. Stanął jak wryty. Mahr astmatycznie łapał powietrze, nie mógł oddychać, lecz wciąż jeszcze żył. Wypuścił miecz z ręki i złapał za rękaw płaszcza Sadhela, a drugą ręką trzymał się za ranę na szyi. Wampir poczuł zapach krwi, głód stawał się coraz silniejszy. Wpierw nie chciał spojrzeć w kierunku konającego demona lecz to coś co ciągnęło go do krwi było teraz silniejsze. Mimowolnie odwrócił głowę. Krew spływała po ręku Marha wprost na podłogę zabarwiając ją na karminowy odcień. Dotychczas czerwone, teraz prawie martwe oczy napastnika patrzyły na Sadhela z gniewem.

Vergen patrzył na całą scenę jakby obojętnie a jednak jego złote oko świeciło jaśniejszym blaskiem niż dotychczas. Lecz nadal się nie poruszył ani nie odezwał.

Oczy Naina wróciły do swojego poprzedniego koloru. Patrzył teraz na umierającego brata ze zdziwieniem i niedowierzaniem. W końcu się jednak ruszył z miejsca i podszedł do demona.

 

- Mahr... – jego imię wypowiedział prawie bezgłośnie

- Bracie... – Sadhel takiego widoku jeszcze nie widział. Demonowi po policzku spływała łza. Podobno demon może zapłakać tylko raz w życiu i uronić przy tym jedną jedyną łzę. Tą łzę właśnie ujrzał wampir. Była kryształowa, jakby przeźroczysta, była jedna ale ilości smutku jakie się w niej kłębiły nie można opisać.

Nain podszedł jeszcze bliżej i uklęknął nad bratem. Uniósł jego głowę do góry i spojrzał mu prosto w oczy. Te były już martwe.

 

- Ty... umarłeś... bracie? – gdy Nain mówił te słowa Vergen drgnął. Ścisnął katanę mocniej w dłoni.

Nain mówił dalej

 

- Pomszczę cię bracie jak tylko pan Belial pozwoli, a pozwoli na pewno. – łza spłynęła mu do ust. Oblizał ją. Pierwszy raz w życiu posmakował gorzkiego smutku rozstania. Teraz jego oczy zwróciły się w kierunku Sadhela. Ten siedział nieruchomo cały czas wpatrując się w krew, lecz poczuł na sobie wzrok demona. Spojrzał na niego mimowolnie.

 

- Teraz zrozumiesz co to znaczy zabić czyjegoś brata... demona. – wziął na ręce ciało Mahra

- Vergen. Widzę, że chciałbyś trochę powalczyć. Tylko pamiętaj, nie wolno ci go zabić, na razie. – po czym odwrócił się i wyleciał przez okno z Mahrem na rękach.

Sadhel odwrócił się teraz w kierunku pozostałego demona. Vergen stał nieruchomo. Wampir wstał odsuwając się od kałuży krwi aby go nie nęciła i odszedł parę kroków dalej. Deszcz na dworze nie przestawał padać. Nie było nic słychać prócz grzmienia i walących piorunów. W pokoju zapanowała ciemność, w której najwyraźniej malowało się wściekle żółte oko demona i błysk stali. Do pomieszczenia wpadł wiatr rozwiewając czarne płaszcze i równie czarne włosy. Przy kolejnym błysku za oknem dwie postacie ruszyły w swoim kierunku  a ich broń zetknęła się w morderczym uścisku. Na podłogę posypały się iskry. Walka była zaciekła, lecz nie długa. Sadhel był przemęczony poprzednią potyczką więc Vergen szybko go pokonał. Wampir wylądował na podłodze a jego broń upadła daleko od niego. Demon mierzył do niego mieczem i trzymał go tuż przy jego gardle. Sadhel w końcu usłyszał jego głos. Był lodowaty i nieprzyjemny niczym ostrze wbijane w serce.

 

- Powinienem zabić cię jak ty zabiłeś mojego brata.

 

- Nie mów, że demony są aż tak bardzo przywiązane do swoich rodzin.

 

- Nawet nie wiesz jak bardzo. – oko mu zaiskrzyło z wściekłości lecz kamiennej twarzy nie zmienił żaden grymas.

- Teraz pójdziesz ze mną i odpłacisz za wszystkie swoje grzechy.

 

- I kto tu mówi o grzechach. – ironia w głosie Sadhela zdenerwowała demona. Ukucnął nad nim, złapał go za włosy a zimnym ostrzem przejechał po policzku aż popłynęła krew.

 

- Wiesz jak kończyły takie zwierzęta jak ty, które ośmieliły się ze mnie zadrwić? Masz szczęście, że pan Belial rozkazał cię nie zabijać. Najpierw upokorzy cię przed wszystkimi wampirami i tą waszą Radą a później cię zabije niezależnie od werdyktu. A ja mu w tym pomogę. To będzie rozkosz dla mojego czarnego serca. – Vergen zlizał mu krew ściekającą po policzku i zatopił kły w czerwonych ustach Sadhela. Ten odepchnął go. Demon złapał go za płaszcz i podniósł do góry. Spoglądając mu głęboko w oczy powiedział

 

- Nie jesteś godzien mojego pocałunku ale powiedz tylko słowo a zerżnę cię z przyjemnością.

 

Vergen po raz pierwszy się uśmiechnął lecz był to uśmiech bardzo irytujący i złośliwy. Otworzył swoje czarne błoniaste skrzydła i wyleciał wraz z Sadhelem przez okno w sobie tylko znanym kierunku.

 

 

 

Lecieli dość długo, do opuszczonego dworku poza miastem gdzie nikt oprócz wampirów i demonów nie odważyłby się wejść. Pogoda nadal była typowo jesienna. Deszcz lał się strugami i chyba nie miał zamiaru przestać padać. Trawa uginała się pod ciężarem kropel a liście ulatywały z drzew gdy porywał je bezlitosny wiatr.

Gdy dolecieli na miejsce Vergen bezwładnie rzucił na mokrą ziemię Sadhela. Gdy ten podniósł wzrok ujrzał przed sobą pięciu wampirów ubranych w takie same ciemno purpurowe stroje. Mieli oni odprowadzić Sadhela do dworku gdzie wszyscy już czekali.

Duże zniszczone drzwi wejściowe otworzyły się łoskotem wprowadzając wampira do holu a następnie mijając długie schody z marmurowymi stopniami dalej w głąb gmachu. Weszli do ogromnej sali chyba niegdyś balowej gdzie siedziały wampiry z całego miasta. Na końcu sali, gdzie zaginała się w łuk a wieńczyły ją okna od samej podłogi zasłonięte bordowymi kotarami przy długim stoliku na podniesieniu siedziało sześciu najstarszych wampirów jakich ktokolwiek znał na tym kontynencie.

Pięciu wampirów w purpurowych strojach podprowadziło Sadhela do stolika lecz w miarę daleko od niego. Za nimi do sali wszedł Vergen lecz nie spostrzeżony przez żadnego wampira. Za nim z cienia wyszedł Belial. Demon uklęknął i ukłonił się nisko.

 

- Myślałem, że pan nie przyjdzie.

 

- Jakże? Nie mógłbym przegapić takiego widowiska, szczególnie, że ten kmiot zabił Mahra, twojego brata.

 

- Już pan wie. – oko zaświeciło mu wściekłym żółtym blaskiem.

 

Belial zwrócił się w jego kierunku, ujął go za podbródek i zbliżył swoją twarz do jego.

 

- Ten kto robi krzywdę twoim najbliższym robi krzywdę i tobie, a tego nie wybaczę. Gorzej by było gdyby to ciebie zabił. – złożył mu na ustach jadowity lecz jakiż słodki dla Vergena pocałunek. Demon wiedział, że Belial tylko się nim bawi, że ma dużo takich samych kochanków jak on, lecz gdy go całował on zapominał o tym wszystkim. Vergen czuł się kimś wyjątkowym, tak jak w tej chwili. Diabeł zaczął go całować namiętnie, wkładać mu język do ust i ranić kłami wbijając je w jego wargi. Przejechał ręką po jego kroczu aż demon jąknął z podniecenia. Vergen objął go za głowę i zatopił palce w długich włosach koloru rdzy. Tak, demon kochał Beliala, lecz niestety ten nigdy nie odwzajemni jego uczuć. To niemożliwe. Ten upadły anioł nigdy się nie zmieni i nadal pozostanie rozpustnikiem bez uczuć. Vergenowi na samą tą myśl, która w głowie kołowała się mu już z tysiąc razy popłynęła mu z oka łza. Demon się zląkł. Jego jedyna łza właśnie spłynęła i nigdy już więcej nie zapłacze. Czyżby aż tak go kochał? Nie, teraz nie chce o tym myśleć. Teraz chce się skupić na słodkich pocałunkach, gdyż już więcej przez nie nie zapłacze.

 

 

Sadhel stał na środku sali, w której zapanowała cisza gdyż członkowie rady mieli teraz przemówić.

 

- Wiesz czemu tu jesteś Sadhelu?

 

- Tak wiem. Zabiłem demona.

 

- Przecież wiesz jaki mamy układ z piekłem. Czemu się nie dostosowałeś do jego warunków.

 

- Ponieważ ten demon chciał mnie zabić.

 

- Nonsens, po cóż on miałby chcieć cię zabić?

 

- Bo to demon. 

 

Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Przecież rzadko kiedy jakiś wampir mówi tak wprost to co myśli o demonach czy diabłach.

 

- Co masz przez to na myśli Sadhelu?

 

- To proste. Demony to najbardziej plugawe i zakłamane istoty jakie chodzą po tym świecie. Nie mówiąc tu już oczywiście o samych diabłach.

 

Teraz oprócz poruszenia na sali zapanowała wrzawa i gorące dyskusje, oraz krzyki

 

- Zabić go! On psuje nasze dobre stosunki z piekłem!

 

- Ma być spokój! – wampiry z Rady Najwyższych najwidoczniej nie wiedziały jak uciszyć tłum oraz jak wyjaśnić sprawę obrażania demonów i diabłów z ust Sadhela. Wiedzieli, że na sali, aczkolwiek w cieniu stoi i diabeł i demon (zajęci czym innym, hehe^^- dop. autorka). Sadhel też o tym wiedział dlatego tak mówił, właściwie to tak naprawdę uważał i chciał powiedzieć Belialowi co o nim myśli skoro i tak mają go zabić.

 

- Podobno też zadajesz się z jakimś aniołem. – ciągnął dalej wampir z rady.

 

Sadhel zamyślił się chwilkę

 

- Jeśli chodzi wam o tego anioła, którego chciał zgwałcić ten demon to akurat napatoczył się przypadkiem. Wyszło z tego tak, że go niby uratowałem, a teraz on mnie nie obchodzi. – wampira ścisnęło trochę w gardle gdy mówił te słowa, o swoim ukochanym aniele.

 

- Mimo wszystko jesteś oskarżony o zabicie demona. O werdykcie zadecyduje lud wampirów. Powiedzcie, jaki jest wasz osąd.

 

Wszystkie wampiry zgodnie krzyknęły

 

- ŚMIERĆ!

 

Belial słysząc to słowo oderwał się od szyi Vergena.

 

- A więc jednak. Hehehe.- na jego twarzy zagościł bezczelny uśmiech. Przejechał delikatnie palcem po pentagramie na policzku demona – później dokończę to co zacząłem, teraz muszę zająć się naszym więźniem.

 

- Ale... – diabeł spojrzał na niego ze zdziwieniem i lekką pogardą

- On zabił mojego brata, ja chciałbym wykonać wyrok.

 

- Pomyślę o tym. Przyjdź później do mojej komnaty to sobie porozmawiamy. – znów się uśmiechnął i poszedł.

Vergen został sam w cieniu. Tak bardzo chciał teraz zapłakać, poczuć łzę na policzku, lecz już jedna spłynęła, nie żałuje jej, chciałby tylko mieć możliwość zapłakać jeszcze raz. Osunął się na podłodze i skulił kolana pod brodę. Nie wyglądał teraz na zawodowego mordercę, na demona, lecz na małe dziecko, które szuka miłości, miłości, której nigdy nie otrzyma od ukochanej osoby.

 

Belial wyszedł na środek, wszystkie oczy wampirów skierowały się w jego kierunku, patrzyły ze zdziwieniem. Diabeł powoli podszedł do Sadhela.

 

- Pozwolicie, że zabiorę teraz tego mordercę. Sam Lucyfer chce go ukarać. – Belial nie czekając na odpowiedź ze strony wampirów wziął Sadhela, rozłożył skrzydła i odleciał. Nikt się nie sprzeciwiał, wszyscy wiedzieli, że z diabłem nie wolno zaczynać.

 

Gmach opustoszał. Pozostała tylko jedna osoba. Vergen siedział sam w kącie i rozmyślał o swoim marnym losie.