Pocałunki w mroku: Akt XII:
Miłość bez oręża
Sadhel wiedział, że Belial
prowadzi go do wnętrza Piekieł lecz przez deszcz nie mógł się zorientować
którędy lecą. Diabeł cały czas patrzył przed siebie, ani razu nawet nie
zerkając na wampira. Lecieli dość długo gdy w końcu Sadhel ujrzał przed nimi
ogromne czarne wrota – główne wejście do Hadesu. Drzwi otworzyły się z łoskotem
wydobywając na powietrze duszne opary. Wlecieli w ciemność, bezgraniczną,
straszną. Sadhelem wstrząsnęły dreszcze. Ujrzał pierwsze pochodnie, małe, ledwo
oświetlające płaskie ściany. Gdy poruszali się coraz bardziej w głąb korytarza
pochodni było coraz więcej aż wylecieli do ogromnej czerwono-czarnej sali gdzie
pochodni było w bród. Nie dość, że okalały całe ściany to jeszcze unosiły się pod
sufitem ukazując malowidło samego Lucyfera. Sala była ogromna, odchodziło od
niej ponad pięćdziesiąt głównych korytarzy. Tu Belial się zatrzymał, rzucił
Sadhela na ziemię i zawołał straż.
- Zabierzcie go do lochu. Później
zabiorę cię przed oblicze Lucyfera, ale najpierw muszę odpocząć. – puścił oczko
do wampira po czym skierował się do jednego z korytarzy.
Dwaj strażnicy zakuli Sadhela w
kajdany i poprowadzili do innego korytarza. Od tego korytarza również
odchodziło parę pomniejszych prowadzących do różnych części lochu. Skręcili w
jeden zaułek a oczom wampira ukazał się rząd małych celi. Do jednej z nich
strażnicy wrzucili czarnowłosego i odeszli. Sadhel rozejrzał się dookoła, po
innych celach, lecz był sam. Usiadł na zimnej, mokrej ziemi i zaczął rozmyślać
o ucieczce oraz o tym, że przecież ma się dzisiejszej nocy spotkać z
Araelem.
***
Vergen jeszcze dziś musiał wrócić
do Piekła aby pochować brata. Wiedział, że spotka tam Beliala. Kochał go, tylko
tak mógł zdefiniować to co do niego czuje, lecz nie chciał go zobaczyć aby
cierpieć ponownie. Smętnie leciał w kierunku jednego z wielu pomniejszych wejść
do Piekieł. Padał deszcz, który ściekał mu po twarzy. Vergen pomyślał, że gdyby
mógł płakać tyle właśnie łez spływałoby mu po twarzy.
Wszedł przez bramę, przywitał
znajomego strażnika poczym udał się w kierunku swojej komnaty (tak nazywają się
pokoje w piekle- dop. autorka) , daleko w głąb Piekła. Po drodze napotkał pare
demonów, które współczuły mu śmierć brata. Vergen nic im nie odpowiadał, nie chciał
wdawać się w tak bolesną rozmowę. Zanim jednak poszedł do swojej komnaty
zajrzał jeszcze do Naina.
Zapukał i otworzył drzwi
- Bracie, jesteś tu? – wszedłszy
do pokoju zastał Naina siedzącego po ciemku z głową pochyloną w dół.
- Nain... – Vergen usiadł obok
niego na łóżku i objął – Słyszałeś? Pokonałem tego wampira i teraz stanie przed
obliczem Lucyfera.
Złotowłosy podniósł teraz bardzo
ciężką dla niego głowę i spojrzał bladymi oczyma prosto w oczy brata.
- To dobrze. – powiedział to
bardzo spokojnym i cichym głosem – Pomściłeś śmierć Mahra, ale on już nie
odżyje. Za godzinę Lucyfer spali jego ciało. Powinieneś się z nim pożegnać.
- Wiem, że umarł na wieki ale
przecież pozostanie w naszych sercach. – Vergen chciał chociaż troszkę
rozweselić brata wiedząc, że to i tak nie pomoże. Uśmiechnął się lekko do
niego.
- Jak to możliwe, że on zginął? Z
rąk takiego gnojka, parszywego wampira?! – gdyby Nain mógł płakać właśnie by to
robił, tak samo jak jego brat. Złotowłosy oparł głowę o ramię Vergena a ręką
pogładził go po policzku.
- Ale nie martw się. Teraz zapłaci
za swoje grzechy poprzez śmierć tak jak my to musimy robić żyjąc.
Vergen patrzył na niego chwilkę
poczym ich usta zbliżyły się do siebie i zatopiły w delikatnym pocałunku.
- Nie wiem co bym zrobił gdybyś ty
też zginął. – powiedział Vergen odsuwając się od warg brata i całując go w
czoło.
Siedzieli tak jeszcze chwilkę
poczym brunet wyszedł i udał się już nie do swojej komnaty jak planował lecz do
Beliala jak ten mu wcześniej nakazał.
Droga mu się strasznie dłużyła
jednak nie rozmyślał o niczym, po prostu szedł przed siebie spoglądając na
ziemię. Drogę znał na pamięć, w końcu był tam już chyba ze sto albo nawet
więcej razy. Nie wiedząc nawet kiedy znalazł się przed drzwiami diabła.
Zapukał. Nie dostawszy żadnej odpowiedzi lekko nacisnął klamkę by sprawdzić czy
drzwi nie są zamknięte. Otworzył je i wszedł do środka. Nikogo nie było, lecz
usłyszał szum wody dochodzący z łazienki. Wszedł tam i zobaczył kąpiącego się
pod prysznicem Beliala (ale luksusy, ne?^^- dop. autorka). Przez szybę widział
jak strugi wody spływają po tym pięknym ciele. Vergen nic się nie odezwał tylko
patrzył na diabła. Rudowłosy zakręcił wodę i wyszedł z kabiny.
- O, widzę, że już wróciłeś. –
uśmiechnął się jadowicie. Nie odziewając się w nic wyszedł do pokoju, Vergen
podążył za nim.
- Za godzinę ma spłonąć Mahr. –
powiedział demon smutnym głosem – A kiedy zginie ten wampir?
- Hmmm, czyli mamy tylko godzinę.
– diabeł się lekko uśmiechnął jakby nie słyszał pytania.
- Kiedy on zginie? – niepewnie
powtórzył czarnowłosy.
- Wkrótce, nie martw się. – Belial
usiadł na czarnej kanapie i wziął do ręki kieliszek z burbonem – Usiądź. Może
się napijesz?
Vergen pokiwał głową, nie miał
ochoty pić alkoholu, wtedy nie wiedziałby co Belial z nim robi a chciał czuć
jego bliskość i pamiętać każdy szczegół z ich dzisiejszego spotkania.
- Tylko godzina... – powtórzył
sobie cicho rudowłosy. Odstawił kieliszek i odwróciwszy się w kierunku Vergena
zaczął zdejmować z niego płaszcz. Koszulę wręcz zerwał z niego aby szybciej
dorwać się do spodni.
Wkrótce obaj leżeli już nadzy i
spleceni w gorącym uścisku. Ręce Beliala błądziły w okolicach podbrzusza a usta
składały pocałunki na szyi demona. Vergen zawsze mu pozwalał sobą manipulować
toteż i dzisiaj nie sprzeciwiał się jego woli. Czarnowłosy tylko przytulał go
mocniej do siebie i cicho pojękiwał z rozkoszy. Diabeł całując demona schodził
coraz niżej. Klatka piersiowa, splot słoneczny, pępek, podbrzusze i niżej...
Jęki wydobywały się z ust Vergena, jedną ręką ściskał koniec kanapy a drugą
przytrzymywał włosy Beliala. Gdy diabeł skończył odwrócił czarnowłosego na
brzuch i wziął go od tyłu. Pot spływał coraz szybciej Vergenowi po twarzy i
ledwo łapał oddech, lecz czuł się szczęśliwy gdyż jego ukochany był teraz z nim.
Wiedział, że on nie odwzajemnia tych uczuć ale to nie było ważne, teraz ważna
była dla niego rozkosz i ciepło bliskiej mu osoby. Teraz czuł się wolny od
wszelkich trosk.
Tymczasem Sadhel siedząc w celi
rozmyślał o ucieczce. Uciekł w końcu z Klatki Potępionych więc stąd nie będzie
tak trudno. Przyjrzał się uważnie zamkowi i kratom.
- Zamek jak dla dzieci. –
powiedział po cichu.
Poszukał w swoich kajdankach
jakiegoś drutu, wyprostował go i poszperał w zamku aż drzwi się otworzyły.
Kraty strasznie skrzypiały więc drzwi otwierał powoli. Udał się w stronę
korytarza, z którego tu weszli, rozejrzał się i ze zdziwieniem zauważył, że
wokoło nie ma żadnych strażników. Szybko acz ostrożnie udał się w stronę, z
której przyszli i miał nadzieję, że pamięta dalszą drogę. Na końcu korytarza
zauważył dwóch strażników. Sadhel już miał się nimi zająć gdy nagle zakręciło
mu się w głowie i oparł się o ścianę. Patrzył nadal w stronę wyjścia lecz
wszystko powoli stawało się zamglone, obraz mu latał przed oczyma. Usiadł niechętnie
na ziemi, wiedział, że jak tu dłużej zostanie to go zauważą, ale co się stało,
przecież jeszcze przed chwilą był w pełni sił. Nagle z głębi korytarza usłyszał
przerażający krzyki poczuł zapach krwi. No tak, to głód. Od paru dni nie miał
świeżej krwi w ustach. Sadhel zadrżał na samą myśl o tym czerwonym płynie, w
ciemności zalśniły jego kły.
- Muszę... stąd uciekać... – wstał
i chciał pójść w stronę wyjścia lecz nogi same zanosiły w kierunku zapachu krwi
czyli w zupełnie odwrotną stronę. Wampir oparł się o ścianę
- Nie, nie mogę. Muszę uciekać.
Jeśli tam pójdę to mogę zginąć, tam może być więcej demonów. – spojrzał się
jeszcze raz w kierunku dwóch strażników – Tak...
Świeża krew płynąca w
nienaruszonych jeszcze żyłach pulsowała na szyjach nieświadomych demonów.
Wampir ledwie dysząc zaszedł strażników od tyłu. Jednego ścisnął z całej siły
za gardło aby nie mógł uciec ani krzyczeć a drugiemu wbił się prosto w tętnicę.
Po chwili gdy nowe krwinki płynęły w jego żyłach zabrał się za wypijanie krwi
drugiemu strażnikowi. Po paru minutach obaj byli martwi a Sadhel był już w
pełni sił. Mimo tego wcale nie czuł się lepiej, nienawidził zabijać ale tylko
tak mógł przeżyć, to był jego los.
Wampir pobiegł szybko w następny
korytarz, większy i dłuższy. Był zdziwiony, że po drodze nie spotkał żadnego
demona czy diabła gdy nagle w jego stronę zaczęły iść dwa demony rozmawiające
ze sobą. Sadhel szybko się cofnął i skręcił w mniejszy korytarz. Czarnowłosy
usłyszał ich rozmowę, coś o tym, że za pół godziny Lucyfer spali zwłoki jednego
demona.
- A więc dlatego nikogo tu nie ma,
wszyscy się szykują do pogrzebu – pomyślał wampir – ale żeby nawet strażników?
Gdy demony przeszły nie
zauważywszy go pobiegł dalej i w końcu dotarł do sali gdzie zostawił go Belial,
lecz nie wyszedł na środek gdyż była tam spora gromadka diabłów.
- No świetnie. Wszyscy się tutaj
zebrali. I jak ja teraz... – urwał myśl gdyż w głowie pojawił mu się pomysł
ucieczki, dość ryzykowny gdyż nie był pewien czy diabły go nie wyczują, ale
zawsze warto spróbować. Prawie przyklejając się do ściany uleciał ponad sufit
zasłaniając się świecami, które wszędzie się unosiły. Dotarł do sufitu nie
zauważony lecz czuł, że zaraz go wyczują. Na szczęście do sali wszedł jakiś
inny diabeł, który nakazał wszystkim udać się do sali grobowca. Wszystkie
diabły zgodnie ruszyły w korytarz. Sadhel odetchnął z ulgą i poszybował w głąb
korytarza prowadzącego do wyjścia z Piekieł.
- No, jeszcze tylko główna brama i
będę wolny – Sadhel uśmiechnął się pod nosem.
Sadhel szybko zbliżał się do
wyjścia lecz był bardzo ostrożny aby nie natknąć się na jakiegoś demona czy
diabła. Przy samych wrotach spostrzegł paru strażników.
- Kurcze, mam tylko jedno
wyjście-zabić ich. – pomyślał sobie. Ale strażników było czterech, demony, a on
sam jeden.
- Mógłbym najpierw zabić jednego i
wypić mu krew, wtedy stałbym się silniejszy. – powiedział do siebie po cichu
lecz nagle pomyślał o Araelu. Dla niego mógłby już nigdy nie pić krwi ale on
musiał, był wampirem, poza tym aby spotkać się z ukochanym musi ich zabić, nie
ma innego wyjścia.
Sadhel zaczaił się za skałą tak
aby go nie wyczuli i czekał spokojnie na demona aż się oddali. Nie musiał długo
czekać. Jeden ze strażników zaczął iść w jego kierunku, wampir złapał go za
szyję i wyssał krew. Poczuł jak jego krew krąży mu w żyłach, poczuł dopływ
energii. Dawno już tyle nie pił jednego dnia, ale czuł się dobrze jak dawniej.
Zaszedł od tyłu następnego
strażnika i też go zabił, niestety to już zauważyli pozostali.
- Wampir uciekł! Szybko, zawiadom
resztę straży! Ja go zatrzymam! – komenderował jeden, a drugi udał się w głąb
korytarza, lecz Sadhel złapał go za nogę. W jego kierunku rzucił się drugi
strażnik. Niestety obydwaj nie mieli szans, wampir był teraz wyjątkowo silny.
Zabił ich obu i wypił im krew, na wszelki wypadek jak to sam do siebie
powiedział. Był na tyle silny aby w pojedynkę otworzyć wrota. Wyleciał na
chłodny dwór. Deszcz ciągle padał, było ciemno i ponuro, zbliżała się noc.
Sadhel rozejrzał się po okolicy lecz nie wiedział gdzie się znajduje. Stwierdził,
że w końcu doleci do znajomej mu okolicy i ruszył przed siebie.
***
Arael zbudził się z głębokiego
snu. Nic mu się nie śniło, zmartwiło go to, zawsze coś mu się śniło, lecz nie
dzisiaj. Przeczuwał najgorsze.
- Mam nadzieję, że Sadhelowi nic
się nie stało.
Spojrzał na zegarek, była
dwudziesta druga. Podszedł do specjalnego lustra, które pokazywało ziemię. Było
jak okno przez które patrzyło się na świat z góry. Anioł zauważył, że pada
deszcz, jest ciemno i ponuro. Nawet gdyby słońce chciało to i tak by nie dało
rady przedrzeć się przez kłębowisko chmur. Araela ucieszyła ta myśl, pierwszy
raz cieszył się z brzydkiej pogody, tylko dlatego, że mógł wcześniej spotkać
się z Sadhelem.
- Jak jest ciemno to Sadhel już
teraz może się swobodnie poruszać po dworze. Może już na mnie czeka? – anioł
się trochę rozweselił. Postanowił wcześniej złożyć wizytę ukochanemu, lecz
najpierw musi się przygotować.
Skrzydła go wreszcie przestały
boleć więc mógł je złożyć. Wszedł pod prysznic. Krople wody miękko spływał po
jego ciele dając ukojenie. Po takim miłym przebudzeniu Araela znów naszły
pesymistyczne myśli.
- Sadhel ma rację. Musimy uciec
aby uwolnić się od prześladowań. Czemu właśnie mnie musiała spotkać zakazana
miłość?! – anioł otrząsnął się z tej myśli – Nie, cieszę się. – uśmiechnął się
pod nosem – Cieszę się z każdej minuty spędzonej z ukochaną osobą, nawet jeśli
jest zakazane aby ją kochać. – Arael podniósł głowę do góry aby krople wody
spływały mu po twarzy. Przeczesał rękoma po włosach. „Jeszcze godzinka lub dwie
i znów cię ujrzę moja miłości”. Anioł jeszcze chwilę stał po przysznicem.
***
Belial leżał na kanapie obok
ciężko dyszącego Vergena. Zapalił papierosa. Demon powoli otworzył oczy. Całe
ciało go bolało lecz czuł się szczęśliwy, obok niego leżał jego ukochany.
Brunet wtulił się w ramiona diabła lecz ten nawet nie drgnął. Nie lubił tych
wszystkich przytulanek tuż po, tylko spokojnie palił swojego papierosa.
- Dobrze ci było? – zapytał
niepewnie Vergen.
- Jak zwykle. – rzucił tylko
niedbale. Demona to zabolało. Poczuł smutek w całym ciele. Chciał zapłakać lecz
zaciskając oczy nie czuł nic co mogłoby dać upust jego uczuciom.
Belial przeczesał ręką jego czarne
włosy.
- Jesteś dzisiaj jakiś inny.
Dziwnie się zachowujesz. Czy to przez śmierć brata? – Vergen nie wiedział co
odpowiedzieć. Prawdę? Nie, diabeł go wyśmieje, nie chciał tego. Najlepsze jest
kłamstwo
- Tak. – powiedział cicho.
- To może cię troszkę pocieszyć? –
na twarzy Beliala zagościł jadowity uśmieszek. Położył się na demonie i zaczął
go ostro całować. Vergen się nie opierał, tylko w ten sposób czuł się
szczęśliwy.
Diabłowi już nie chciało się
prowadzić gry wstępnej. Od razu zarzucił nogi demona na swój pas i wszedł w
niego bardzo mocno aż Vergen krzyknął.
Belial właśnie zdążył dojść do
szczytu gdy kochankowie usłyszeli obwieszczenie, że wampir Sadhel właśnie
uciekł z więzienia.
- ŻE CO?!!!?? – Belial
najwyraźniej był wściekły – Co za palanty go pilnowały?! Przecież ten cholerny
wampir uciekł z Klatki Potępionych! Myśleli, że co, będzie spokojnie sobie
siedział w klatce i czekał na wyrok?! – Diabeł był wściekły jak to diabeł tylko
potrafi. Zaczął się szybko ubierać i nakazał Vergenowi szybko zwołać żołnierzy
bo inaczej to Belial zapłaci za ucieczkę Sadhela. Diabeł szybko wybiegł z
komnaty nie zważając na leniwie ubierającego się demona. Jak tylko rudowłosy
zamknął za sobą drzwi brunet opadł na kanapę. Był zmęczony, tym co zrobił z nim
Belial i całym smutkiem, które kłębiło się w głębi jego ciała. Chciał jakoś
odpocząć lecz nie wiedział jak.
- Mógłbym się zabić. – powiedział
do siebie szeptem. Jego oczy stały się zamglone, jego serce przesiąknęło tą
myślą, krążyła w jego głowie jak pszczoły wokół miodu.
Vergen wstał powoli i wyjął ze
swojego płaszcza lśniącą katanę.
- Mogę zakończyć swoje udręki tu i
teraz. To takie proste. – zaś miał się lekko pod nosem – Tylko, że on się nigdy
nie dowie dlaczego się zabiłem. – demon ścisnął mocno oczy i spuścił głowę.
Usiadł na krwistej kanapie i
ustawił ostrze wprost na swój brzuch. „Raz się żyje” pomyślał, uśmiechnął się i
zadał cios. Krew poplamiła jego nagi tors i czarne spodnie. Spływała po ciele
jak zwykła woda. Zniknęła wśród koloru kanapy. Zagubiła się w zamglonych oczach
demona. Wreszcie przyszedł koniec jego udręki. Tak prosty sposób, czemu
wcześniej na niego nie wpadł. Vergen spojrzał na swoje ręce, potem podążył za
ostrzem aż do plamy krwi tam gdzie ostrze kończyło się zatapiając się w jego
ciele. Podobno przed śmiercią przed oczyma przebiega całe życie, lecz w
przypadku demona te myśli skupiały się jedynie na chwilach spędzonych z
Belialem, takich błogich i rozkosznych.
Vergen z trudem wyjął ostrze ze
swego ciała. Cieszył się, że umrze w komnacie jego ukochanego choć on tego i
tak pewnie nie doceni. Powie, że zaplamił mu dywan. Demon uśmiechnął się z tej
myśli. Odchylił głowę do tyłu i położył na oparciu. Teraz tylko czekał aż
przyjdzie śmierć. Specjalnie zadał sobie cios w brzuch aby mógł dłużej umierać
bo będzie mógł jeszcze powspominać chwile spędzone z Belialem. Jego myśli
przerwał huk drzwi i krzyk właściciela komnaty.
- Co tu jeszcze robisz?!!
Miałeś.....! – Belial urwał. Zobaczył coś czego się bynajmniej nie spodziewał.
Rudowłosy podbiegł do demona
- Co się stało?! Kto ci to
zrobił?! Jak.......?! – nie dokończył gdyż Vergen położył mu palec na ustach.
Belial nic z tego nie rozumiał. W jednej chwili posuwał demona na tej kanapie a teraz ten demon leży tu
cały zakrwawiony i umierający!
- Zabiłem się. Nie widzisz? –
brunet ledwo mówił, ale był szczęśliwy, że w chwili śmierci jego ukochany
będzie z nim.
- Widzę, że umierasz! Ale
dlaczego?! – Belial nie krył poirytowania. Nic z tego nie rozumiał. – Dlaczego
się do cholery zabiłeś?!
- Bo.... – demon się lekko zawahał
lecz już nie miał nic do stracenia - ....bo cię kocham.
Belial otworzył szeroko oczy.
Jeszcze nikt nigdy mu tego nie powiedział. Nigdy nie znalazł się w takiej
sytuacji, że ktoś się zabił bo go kocha.
- Kochasz mnie i dlatego się
zabijasz! To ja już nic nie rozumiem! – diabeł zachowywał się tak jakby go to
dziwiło i jednocześnie nie obchodziło lecz jedną ręką uciskał ranę na brzuchu
demona.
- Wiem, że nie rozumiesz. Ja
kocham ciebie lecz ty mnie nie i dlatego tak mi ciężko z tym żyć, z tym całym
bólem w sercu. Dlatego stwierdziłem, że gdy się zabiję ulżę sobie a ciebie już
nigdy nie będę zadręczał. – Vergen mówił już bardzo cicho i z pewnym wysiłkiem
lecz cieszył się, że może mu to wszystko teraz wyznać bez obaw.
Belial nie wiedział co ma
powiedzieć. Gdyby demon mu to wcześniej powiedział to on pewnie by go wyśmiał i
stwierdził, że miłość nikomu nie jest potrzebna. Ale w takim przypadku gdy
kochanek, który nigdy nie był zbyt ważny umiera w twoich ramionach i wyznaje ci
miłość? W diable nagle odezwała się część, której normalnie nigdy by nikomu nie
pokazał, ale Vergrn zabierze ją już tylko do grobu.
- Tak mi przykro, że tak wyszło. –
brunet spojrzał mu ze zdziwieniem w oczy – Nigdy nie chciałem aby to się tak
skończyło a teraz umierasz z mojego powodu. – Belial usiadł koło niego nadal
starając się zatrzymać krwotok choć wiedział, że to i tak już nie pomoże. Objął
Vergena i przytulił do siebie mocno. Chociaż tyle mógł dla niego teraz zrobić.
Spojrzał demonowi w oczy lecz te były już zamglone. Jeszcze chwila a ostatni
ogień życia w nim.... Belial ucałował bruneta w usta po raz
ostatni......zgaśnie.
Diabeł jeszcze długo leżał z
Vergenem w objęciach. Przez te minuty uciekinier nie był ważny, teraz ważny był
ktoś kto kochał potępionego anioła.