Ho ho^^ A oto kolejna część perypetii mojego kochanego chłopca do sprzątania, mam nadzieję, że nie wszystkim Rouge wydaje się wredny, co?? Bo obecnie to jedno z moich ukochanych kids’ów . Tak czy siak życzę miłej zabawy^^

                                                                                                         Jeza^^ Red

-Nie musiałeś tak mocno...

-Cicho siedź! Nie odzywaj się do mnie!

-Jak każesz, kochany.

     „Odhaczyłem” jego ręce ze swoich bioder i przesunąłem je wyżej. W ogóle najlepiej bym go posadził przed sobą, ale... on od trzystu lat nie jeździł konno!

-Nie mów do mnie „kochany”!

-Teraz to ty do mnie mówisz, mój słodki.

-A tym bardziej „mój słodki”!!!

-Dobrze, kochany.

     Uchhhh...

     Zabrałem go ze sobą, bo co miałem zrobić? Miał rację, ja go obudziłem i nie mogę go zostawić na pastwę losu. Nawet jeśli jeszcze godzinę temu już prawie mnie na tej podłodze rozebrał i... nawet nie chcę o tym myśleć. Dziękuję Bogu i Neremu za te wrodzone i nabyte zwinność i szybkość. Jeden kopniak we wrażliwe miejsce (chyba wiemy gdzie, ne? –dop. autorka^^) i po problemie...

     Znaczy, główny problem na jakiś czas zażegnany.

     Ale teraz muszę taszczyć ze sobą to niewyżyte coś i znosić ciągle te ręce na biodrach, klejenie się do mnie i te wszystkie „kochania” i „słodycze”.

     Przynajmniej udało mi się go nakłonić do założenia spodni... chociaż i te spodnie to sprawa dyskusyjna. Z białego jedwabiu, cienkie i obrębione koronką, a na dodatek powycinane na udach w jakieś wzorki. Więcej to odsłania niż kryje.

     Ciekawy jestem w czym chodził jego ojciec i co myślał o „preferencjach” swego syna. Ale przecież on sam...

-Przecież ty też kochasz mężczyznę.

-...tak. Ale to zupełnie co innego.

-Taak? A co jest takiego innego, mój słodki, w miłości twojej, a mojej?

-Ja nie rzucam się na Laure.

-To źle, z tego się rodzi frustracja, a potem...

-Ja nie mam po prostu takiej potrzeby!

-Acha, nie krzycz, kochany.

     Uchhhhhhhhh...

     A najgorszym okazało się, że ten regał był tylko złudzeniem!

-Mogłeś mi wcześniej powiedzieć!

-Nie pytałeś, słodki.

-Przestań mówić... ręce!

-Co ręce?

-Zabieraj je stamtąd!

-Dobrze, kochany.

     Iyyyyeeeeeeeek!!

-Ale w drugą stronę!!!

-Nie mówiłeś, kochany, że w górę.

-Czemu o drzwiach mi nie powiedziałeś?! Że to tylko złuda!

-Ponieważ to była złuda tylko dla mnie.

-Co?

-Tak, kochany. Cała ta wieża zbudowana jest tak, byś doszedł do mnie. Nie masz szans nie trafić albo zawrócić. Gdybyś na schodach chociaż się odwrócił, zobaczyłbyś za sobą ścianę. Gładką i twardą, nie do przebycia. Każde okno, nawet to z parteru, byłoby zawieszone nad przepaścią, tysiąc metrów w dół...

-I skacząc z okna na parterze, roztrzaskałbym się?

-Tak, mój słodki^^. Ale dobrze, że nie skoczyłeś. Ja potrafię odwołać te złudzenia, ale tylko ja. Dla ciebie to twarda rzeczywistość.

-Słuchaj, weź te ręce!

-Gdzie, mój piękny?

-Nie mam pojęcia! Pstrykaj palcami, włóż je do kieszeni, zrób z nimi cokolwiek, tylko je zabierz ze mnie! I nie mów do mnie” mój piękny”! No, w końcu...

     Odetchnąłem z ulgą i rozejrzałem się uważnie. Moja kasztanka parskała sobie cichutko, najwyraźniej niezadowolona z obecności drugiego pasażera i jego bagażu –choć był nie duży. Jakbym ja był z niego zadowolony.

     Nie to żebym żałował, że go obudziłem. Cieszę się z tego, bo nadal mi go żal...

-Dokąd jedziemy, słodyczy moja?

     ...choć z każdą chwilą coraz mniej.

-Do zamku Laure, tam mieszkam –burknąłem, dając mu do zrozumienia, że ma być cicho. A poza tym... –Słuchaj, Rouge, co ja ci mówiłem?! Przestań mnie tak nazywać!

-Mówiłeś tylko o „kochanie”, „mój słodki” i „mój piękny”.

     Uchhhh...

     Rozejrzałem się jeszcze raz. Jedyną dobrą rzeczą, jaka wyniknęła dla mnie z wizyty w wieży, była możliwość skorzystania z przepięknej panoramy okolicy, jaka rozpościerała się z najwyższego okna. Odnalazłem drogę na główny trakt i teraz nią podążamy. Niestety, jest już późny wieczór, a klaczka nie może biec szybciej, nie z takim obciążeniem, przez te chaszcze. A po trakcie nie uśmiecha mi się podróżować nocą...

     Więc trzeba będzie rozbić obóz. Najlepiej koło strumienia, i nie rozpalać dużego ogniska...

     IYYYYYYYEEEEEEEEEEEKKKKKKK...!!!!

-CO TY WYPRAWIASZ?! GDZIE TE RĘCE?!?!?

-Do kieszeni, mój słodki.

-Ale nie do moich!!!

-Swoich nie mam, kochany.

-Zabieraj je!! Już!!!

-Nie krzycz, wystarczy mi powiedzieć, mój piękny.

     AAAARRRRRGGHHHHH... >chlip<

     Ja chcę do Laure!!!

 

    

     Ach, gdzież on może się podziewać?!

     Już noc, a jego nie ma.

     Powinien zacząć się martwić?

     Chyba za dużo sobie pozwolił, za bardzo zdenerwował swoje słoneczko. I teraz słoneczka nie ma. Ależ on jest idiotą, nigdy nie może się opanować? Trochę tym razem przesadził...

     Chodzi po komnatach jak nakręcony i każdą napotkaną osobę zabija wzrokiem. Dopiero jego żona...

-Znajdzie się –nawlekała nitkę na igłę. –On ma tak czasem, musi być sam. Pewnie pojechał do pałacu –obejrzała wzór wyszywanki na tamborku i pewnie wbiła igłę. –Może naprawdę się obraził? Nie łam się, mężu. Mój brat nigdy nie obraża się na długo, najpewniej jutro mu przejdzie i wróci. Poza tym, gdyby coś się stało naprawdę, to też nie ma się co martwić, on ma umiejętność wyplątywania się z każdych kłopotów... dlatego nigdy się o niego nie martwię, gdy znika. Gdy inni biadolą, on działa, to jego wyjątkowa cecha (jednak kocha brata –dop. autorka^^). Nie martw się. On zawsze sobie poradzi...        

 

 

-Mówię nie! Zostaw mnie! Zostaw...

     Nie zostawił. I już po chwili leżałem w strumieniu i bulgotałem wesoło.

-Musisz się umyć –tłumaczył mi Rouge, odciągając mnie od brzegu. –Brudny do domu nie wrócisz, kochany.

     Ja tam chyba w ogóle nie wrócę, on mnie wykończy. Już mam całe ubranie mokre – a on wesoły, bo tylko w tej swojej „koszulce” biega.

-Puść mnie –jęknąłem zrezygnowany. –Zimno mi. Musze się ogrzać przy ognisku...

     I zrozumiałem jaką gafę popełniłem, w chwili, gdy zostałem posadzony w wodzie, sięgającej mi brody, plecami do niego. Gdy te najzgrabniejsze na świecie nogi oplotły mi się na biodrach, kruche ręce, zdolne zmiażdżyć koński grzbiet, zacisnęły mi się na piersi i rękach, a te blade usta muskały mi ucho w szepcie.

     Iyyyyyyeeeeeeeeeekkk!

-Nie musisz odchodzić, mój słodki. Ja cię ogrzeję... bardzo skutecznie cię rozgrzeję.

-Rouge >chlip<.

-Tak?

-Przestań, zostaw to ucho >chlip<.

-Dobrze, kochanie.

-I szyję też! >chlip<

-Ojej, miłości moja, co ci?

-Chcę wyjść na trawę, usiąść przy ogniu i zasnąć. Miej litość, ja >chlip< jestem już zmęczony. A jak będziemy tak hałasować to >chlip< dodatkowo ściągniemy sobie >chlip< na kark jakiś >chlip< rzezimieszków. A wtedy wesoło >chlip< nie będzie...

-Ojej, moja słodyczy, nie płacz. Trzeba było powiedzieć, że chcesz spać.

     Zostałem puszczony, podniesiony i łaskawie pozwolono mi dojść do brzegu i doczołgać się do ogniska. Ubranie miałem całe mokre, dzięki Rouge.

     Uchhhh...  gdybym tylko nie był tak zmęczony, to bym się na niego wydarł. Ale teraz tylko w ciszy zacząłem ściągać koszulę. Wyżąłem ją z wody i rozwiesiłem na pierwszej lepszej gałęzi. A spodnie...

     O nie! On siedzi przy ogniu – zdążył już założyć spodnie i zdjąć koszulę – i gapi się na mnie z tym błyskiem w oczach. Założę się, że o to właśnie mu chodziło. Podły, niewyżyty zboczeniec bez serca!

     Choćbym miał zapalenia płuc dostać, to zostaję w tych spodniach.

-Nie zmienisz ich? –pyta słodko, gdy siadam obok. –Są mokre, rozchorujesz się, miłości moja.

-Nie! –warknąłem. –Nie mam ich na co zmienić!

     Wcale się nie obraził na ten ton... Uśmiechnął się! Od ucha do ucha! I sięgnął po torbę ze swoimi rzeczami.

-To ja pożyczę ci swoich.                  

 

-O nie! Ja tego nie założę!

-Więc się rozchorujesz i umrzesz, miłości moja. Wybieraj.

     Cholera! Równie dobrze mógłbym zostać nagi – tak samo byłoby mi ciepło i niewiele mniej byłoby przykryte.

-I jak? –zapytałem odruchowo.

     Rouge uśmiechnął się słodko i zaklaskał.

-Ślicznie! –zawołał. –Ślicznie wyglądasz!

     Jasne. Tak jak ty!

     Aż mną wstrząsnęło na tę myśl. Miałem na sobie taki obrus jak on, tyle, że bardziej koronkowy, i spodnie podobne do tych jakie on nosi, z tym, że moje do kolan składają się z koronki, a na bokach ud mają takież szerokie wstawki.

     Uchhhhhh...

     Ale lepsze to niż nic, a na pewno niż mokre ciuchy i zapalenie płuc. Przemęczę się tę jedną noc.

     Wyciągnąłem z torby przy siodle płaszcz i rozłożyłem sobie na trawce. Rozkopałem ognisko i przysypałem tlące się kawałki kilkoma garściami piasku. Wróciłem na płaszcz...

-O nie! Nie masz swojego?!

     Rouge przeciągnął się rozkosznie na moim płaszczu i zrobił do mnie słodkie oczy.

-Nie mam swojego, kochany. Wziąłem tylko te ubrania co teraz je masz na sobie.

     No tak, zapomniałem. Ale wyszedłem na chama, ma prawo zająć sobie kawałek płaszcza.

-Ale masz mnie nawet nie dotykać! –nakazałem, kładąc się do niego plecami na samym końcu płaszcza. -Nie zbliżaj się nawet.

-Tak, kochany.

-AAAAARRRGHHHH!!! Co ja mówię?! Zabieraj łapy!

-Ale tak jest cieplej –odparł spokojnie, zaciskając ręce wokół mojej talii i przyciągając mnie jeszcze bliżej. –Dużo cieplej, mój piękny.

     Przez kilka minut bezskutecznie starałem się rozgiąć te ręce, ale w końcu uznałem, że to niewykonalne. Były jak z kamienia, jak kajdany... Czy na niego nic nie skutkuje?! Czemu to na mnie wypadło?!

     Jak mi się chce spać!

-Dobranoc, słodki –mruknął mi do ucha... i polizał je!

-Przestań! Nie rób tak!

-Jak, kochany? Tak?

     I cmoknął mnie w kark.

-Nie, nie tak, chodzi o tamto!

-Więc to robić mogę?

-Tak, ale... NIE!!!

-Więc zdecyduj, mój słodki, co mi wolno.

-Nic ci nie wolno! I nie jestem słodki!!!

     Cudem udało ni się odwrócić do niego przodem. Chwyciłem go za brodę i schyliłem mu głowę, by patrzył mi w oczy. W mroku widziałem je tylko jako dwa blade błyski, ale to wystarczało.

-Słuchaj mnie! Idź spać i nie rób absolutnie nic! Nic! Nie dotykaj mnie, nie całuj, nie liż. Nic!!!

     W odpowiedzi... zostałem liźnięty w czubek nosa.

-Nieprawda, jesteś słodki. Jak miód.

     Skąd ja wiedziałem...? Unghhhhh... dlaczego moje słowa wcale do niego nie docierają? Jakby był za szkłem... chciałbym żeby tak było.

     No dobrze, skoro sprawa wygląda tak... Tak, że nie mogę spokojnie zasnąć, przy tym chorym... nim. Bezpieczny raczej nie będę.

-Wiesz, to ja mam pomysł. Zatrzymaj sobie płaszcz, a ja zasnę na trawce. Ja lubię spać na trawce... sam. A ty się okręcisz płaszczem i będzie ci ciepło –kusiłem. –Cały płaszcz dla ciebie...

     Zareagował natychmiast... przyciągając mnie do siebie z siłą, która omal nie połamała mi żeber... Boże, gdzie Ty jesteś, jak Jesteś potrzebny?!

-Przecież zmieścimy się obaj, zobacz –Klap! Płaszcz został położony na nas. –Widzisz? Teraz obu nam będzie cieplej i nie musisz spać na trawie.

     Nie powiem, inteligentnie zagrałem. Teraz byliśmy do bólu blisko – naprawdę bolały mnie te żebra >chlip<. Byłem zmuszony oprzeć głowę na jego ramieniu i siedzieć cicho...

-Rouge, łapska! –wykrztusiłem resztką oddechu.

-Tak, kochany.

     Przesunął dłonie wyżej, spowrotem na moje plecy.

     Uchhhhh... gdyby mnie teraz Laure zobaczył, spaliłbym się ze wstydu >chlip<...

  

 

     Książę obudził się nagle. Otworzył oczy...

     ... i z jękiem opadł na poduszki.

     Nie, nie, nie! Dlaczego w takiej chwili?!

     Śnił mu się właśnie Leylie, calutki ubrany w białe koronki, cieniutkie i przejrzyste. Wyglądał cudownie. Już miał sprawdzić, gdzie się to wszystko wiąże, gdy... no właśnie. Obudził się.

     Niech by to szlag! Musiał teraz się budzić?! Jest środek nocy! Mógłby przynajmniej pospać jeszcze z dziesięć minut i chociaż rozpocząć najciekawsze.    

     Grrrrrr....

     Sięgnął nagle poza łóżko i podkręcił lampę, by zrobiło się jaśniej. Wstał z łóżka... ależ ta podłoga zimna! Podszedł cicho do ciężkiego, ozdobnego biurka i zapalił tam lampę.

     Usiadł na krześle i wyjął z szuflady kartę czystego pergaminu, na której dużymi, zaspanymi literami zapisał:

     „Zapamiętać, na najbliższe święto, koronkowa pidżama dla Leylie!!!”

     Profilaktycznie, żeby nie zapomnieć.

     Co uczyniwszy, zostawił kartkę w pierwszej szufladzie od prawej, zgasił światło i poszedł spać dalej, z nadzieją, że przyśni mu się ciąg dalszy tego niezwykle ciekawego snu.

 

-Ach, słodyczy moja, obudziłeś się już!

     O nie, nie, to nie sen... To koszmar. Koszmar!

     Ta jasna twarz wisi nade mną jak kara boska, ten słodki uśmiech i cudne oczęta na tle dachu namiotu...

     Zaraz zacznę wrzeszczeć, jeśli on nie zniknie...

     Jakiego namiotu?

     Usiadłem i rozejrzałem się.

     Coś jest stanowczo nie tak. Szybko zarejestrowałem zmiany jakie powstały od wczorajszego wieczoru. Mamy namiot, siedzimy na puchatym futrze, wokoło piętrzą się atłasowe poduszki, a ja mam na sobie wciąż ubranie od Rouge. To ostatnie nieco mnie uspokoiło – gdybym go na sobie nie miał, zacząłbym panikować.

-Strasznie długo spałeś, mój słodki –Białe ramiona oplotły mnie jak dwa węże, zostałem niemal przez nie pożarty. –Już południe.

     Wiedziałem, że pewnie uzyskam błahą odpowiedź, ale zapytałem.

-Rouge, co to za miejsce? Co się stało?

     Ramiona cofnęły się na momencik, po to tylko by mógł usiąść przede mną, prawie na moich kolanach.

-No wiesz –uśmiechał się niezmiennie. –Jak zasnąłeś, to zostaliśmy porwani przez handlarzy ludźmi.

     Dobra, to jest wystarczający powód – zaczynam panikować.