-To takie ładne prawda? ...hi hi hi... zobacz na to!
Siedział na brzegu
jeziora i patrzył na chłopca siedzącego do pasa w wodzie i zaśmiewającego się z
jej błyszczących kropel podrzucanych w powietrze.
Odkąd się obudził,
chichotał ze wszystkiego. Z jego włosów, z odbłysków w kryształach, z wody...
Wszystko go śmieszyło, cały czas mówił... i to było najstraszniejsze. Bo nie
patrzył na niego ze zrozumieniem i nie patrzył mu w oczy, za każdą cenę unikał
kontaktu wzrokowego.
Gdzie się podział
chłopiec? Gdzie odszedł? Zrobił już chyba wszystko co mu przychodziło do głowy,
by go przywołać, łącznie ze skaleczeniem go... ale on chyba nie poczuł bólu.
To on go wygonił? To
jego wina, że chłopiec uciekł? Bo to straszne co się z nim teraz dzieje.
-Hej, ja już nie chcę! –krzyczał do niego mały człowiek. –Ja już
nie chcę, słyszysz? Chcę tam gdzie ty siedzisz! Pomóż mi!
Wszedł do wody i podniósł
lekkie ciało. Zbyt lekkie i bezwładne, nie mające siły nawet na wstanie.
Przeniósł go na jego stałe miejsce i
okrył szkarłatną płachtą.
-Jaka śliczna... hi hi hi... –przyłożył ja do twarzy i głaskał nią
policzek. –Jak piękna... milutka... hi hi hi...
Nagle chwycił go za
rękaw i przyciągnął do siebie.
-Ponoś mnie –poprosił patrząc ponad jego ramieniem. –Ponoś mnie
trochę tutaj... hi hi... chcę zobaczyć wszystko...
Bez słowa podniósł go
i niósł tam, gdzie chłopiec chciał. Tracił nadzieję.
-Patrz, na tamte kryształy... są piękne...
-Chłopiec.
-...mhhh hi hi hi... co?
-Jesteś tam jeszcze? Już nie wrócisz?
-...ha ha ha... nnnnnn... nie wiem.. hi hi... patrz tam!
W bezsilnej złości
chwycił go za brodę i przytrzymał bladą twarz naprzeciw swojej.
Człowiek przestał się śmiać, i starał się odkręcić głowę i nie
musieć patrzeć w oczy istoty.
-Dlaczego nie spojrzysz mi w oczy?
-nnnnnn....nie... nie chcę... Nie! ...puść...
-Spójrz mi w oczy –zażądał spokojnie.
A chłopiec coraz
bardziej się denerwował i starał uwolnić.
-Puść!....nnnnn...puść...!
Słabe pięści uderzyły
go w ramiona... i opadły bez sił. Był zbyt słaby nawet na to. Ale uciekał
wzrokiem na wszystkie strony, żeby tylko...
-Spójrz mi w oczy!! –wrzasnęła istota w bada twarz. –Patrz w nie!
Patrz!!!
Skamląc ze strachu,
istota powoli zogniskowała spojrzenie na orzechowo-złocistych oczach swojego
lustrzanego odbicia. I natychmiast zaczęła drżeć. Przerażenie rozlewało się na
wymizerniałej twarzy.
-...puść chłopca... –wyszeptał ledwosłyszalnie.
A istota pokręciła
głową, zaciskając zęby na wargach.
-Nie... nie jesteś chłopiec... nie jesteś chłopcem... Jego już nie
ma...
-...puść... boli...
-Nie...
Nie, to go nie boli.
On się po prostu boi. Boi spojrzenia. Jak pająki, które czują je jak cios. Jak
szczury, które uciekają gdy się na nie patrzy. Jak zwierzę, które boi się
wzroku istoty myślącej. Zwierzę bez duszy. Tylko cień...
To tak nagle stało się
całkiem jasne.
Że chłopca już tu nie ma.
Że pozostał tylko jego cień, ciało i jego życie... mały człowiek go zostawił.
Odszedł od niego.
Ta myśl poraziła
istotę do tego stopnia, że nawet nie zauważyła jak wychudły cień człowieka
wyswobodził się z uścisku jego dłoni i odczołgał się kawałek, mały kawałek,
tyle ile mógł... niewiele...
I ciepło, i wzrok
pełen myśli... już nie ma. Odeszły...nie ma...
Nie, nie, nie!!!
A to co tu jest, nawet
w małej części nie jest tym co istota pokochała. To nie jest niczym, puste i
głupie...
Usiadł na kamieniach i zaczął się trząść. Jak wtedy, tylko
mocniej, coś płynęło mu po twarzy i dotykało słonym smakiem ust. Coś co dał mu
mały człowiek, jego chłopiec, coś bardzo cennego... Zapłakał nad jego kochaną
duszą.
-Przestań uciekać.
Nie nakazał. Nawet nie
podniósł głosu, a człowiek... to co z niego zostało, z jękiem przerażenia
odwrócił głowę i zakrył ją dłońmi. Chwilę temu doczołgało się to do tego
miejsca i opadło na kamień, więcej sił nie miało...
Podszedł do tego i
przyklęknął obok. Skuliło się jeszcze bardziej i zajęczało jeszcze żałośniej.
-...odejdź, odejdź, odejdź... –mamrotało nieprzytomnie.
–...odejdź...
Wyciągnął dłoń i
dotknął palcami kasztanowych włosów, teraz jakby wyblakłych i nieprawdziwych.
Niczym nie różniły się od skały wokoło. Tak jak jego skóra, zimna i twarda.
Całe piękno odeszło, wszystko co kochał... bo to wszystko było chłopcem, jego
małym człowiekiem, kryło się w jego
oczach i cieple... a teraz tego nie ma...
Odeszło wszystko.
Ale pogładził je po
ramieniu i wtulił policzek w te włosy.
Nie mógł tak go
zostawić, bo nadal było częścią tego co kochał. Nawet jeśli chłopca już nie ma,
to zostało po nim to coś, co nawet nie wie jak jest przerażające, jak strasznie
okaleczone... Nie mógł zostawić go tu...
Mój kochany chłopiec.
-...odejdź, odejdź, odejdź...
Odejdzie, ale jeszcze
nie teraz.
Podniósł to
rozdygotane ciało i zerwał z niego szkarłat, który starał się do niego
przemówić. Nie słuchał go. Już nigdy nie chciał słyszeć od niego ani słowa,
nawet go nie czuć, nie oglądać... nienawidził go! Szkarłatny Mrok zabrał mu
ukochane, zabrał jedyne co miał... nienawidził –już to umiał.
Wsunął twarz pod brodę
istoty i dotknął wargami bladej skóry. Wyczuł pierwszą ranę.
Mój kochany, mały...
mój.
Ostatnie co go z nim
powiąże.
Zacisnął zęby na ranie
i starał się nie słyszeć cichego pisku.
Jedyne co może mu dać.
Po wszystkim co od niego wziął, co mu zabrał, co od niego dostał... Tylko tyle
może mu dać...
Ta krew nie smakowała
mu tak jak poprzednio, po prostu była... musiała być...
Ciało powoli wiotczało
w jego ramionach...
Ostatnie co może mu
dać...
Wynurzył się i głośno
chwycił oddech. Wyszedł z błękitnej wody na brzeg i otrząsnął z niej włosy.
Wytarł oczy i spojrzał za siebie.
Tam nikt go nie
znajdzie. Tam nic mu się nie stanie. Nie pod strażą Mroku jakiemu kazał go
pilnować. Żadne oczy go nie ujrzą, żadne dłonie nie dotkną... nikt nie
skrzywdzi... już nikt...
Kiedyś tam może wróci,
by spojrzeć na swojego Stwórcę, żeby polizać białe policzki i pogładzić miękkie
włosy. Może...
Wytarł oczy jeszcze
raz, założył niezgrabnie plecak- tak jak to chłopiec zawsze robił i odwrócił
się.
Piękne miejsce na
narodziny, piękne na koniec.
Teraz musiał coś
zrobić. Nie dokładnie wiedział co... musiał się dalej uczyć, ale... coś
jeszcze... myśli układały się w pewien obraz, nawoływały gdzieś...
Musi iść do świata
chłopca. Musi zobaczyć jego światło i poczuć jego zapach. Musi...
Przeszedł kilka metrów
korytarzem i spojrzał górę. Otwór w
litej skale odsłaniał kawałek nocnego nieba. Małe światełka wołały go na
powierzchnię... przedtem bał się tam iść, ale teraz...
Nowa istota spojrzała
jeszcze tylko raz na zakręt korytarza, gdzie widać było jeszcze błękitne
światło komnaty, w której narodziła się naprawdę...
...teraz nie ma
wyboru.