4JA JESTEM WOLNOŚCIĄ… NIE WIDZISZ!?

 

-Nie ruszaj się!

     Książę stwierdził, że rada była dobra, ale późna. Siadając szarpnął głową i w odpowiedzi otrzymał bolesne pociągnięcie za włosy.

-Mówiłem? –Kot siedział za nim i zajmował się rozplataniem jego warkoczyków, które, nie ruszane od dawna, kompletnie się skołtuniły. –Ty mnie nigdy nie słuchasz. Teraz nie ruszaj się, muszę skończyć.

     Książe usiadł plecami do niego i objął kolana ramionami, przyciągnął je pod brodę. Było mu zimno. Noce na morzu są chłodne, a słońce jeszcze nie wzeszło. Nawet jeśli spędza się je na ciepłym brzuchu węża morskiego, to plecy i ramiona i tak są wystawione na zimno. Zwłaszcza, że nie miał koszuli –po prostu ją wyrzucił, była podarta i ubrudzona krwią, poza tym za dnia jest bardzo gorąco. Tak samo postąpił z butami, bo do chodzenia po śliskich łyskach kompletnie się nie nadawały.

     Przyzwyczaił się do tego, nie przeszkadzało mu to już wcale. Każdą noc spędzał między barierami skrzydeł węża morskiego, w poczuciu bezpieczeństwa, nie martwiąc się niczym prócz szybkiego zaśnięcia. A jeszcze inną sprawą było to, że ktoś nie pozwalał mu jak dotąd zmarznąć. Od pierwszej nocy Kot spał przytulony do niego, z policzkiem wtulonym w jego ramię lub nosem pod jego brodą. Na początku pasiasty towarzysz tłumaczył to tym, że musi pilnować, by Książę nie zsunął się w czasie snu do wody, potem tym, że cieplej razem. W obydwa usprawiedliwienia młody książę wierzył częściowo –całkowicie do niego nie przemawiały jako jedyne powody. Ale –z pewnymi oporami –zaczął się na to godzić. Ponieważ nie znał jak dotąd czegoś, co mogło stać się tak ciepłe, jak ciało śpiącego Kota.

     Tym razem jednak zmarzł. I siedząc tak, stwierdził –ku swemu własnemu zdziwieniu –że ma chyba do niego o to pretensje.

-Witam, smyki –odezwał się głęboki, łagodny głos nad nimi. –Co robisz, smyku?

     Odpowiedzieli na powitanie, a koci kompan wyjaśnił co właśnie robi.

-Ma ładne włosy, ale strasznie potargane jak na księcia –zakończył zmartwiony. –Nie wiem, czy uda mi się je rozplątać.

-Więc je obetniemy –zdecydował nagle Książę.

     Kot aż podskoczył w miejscu, a Merlin zmrużył zielono-złote oczy w zdziwieniu.

-Nie mówisz... poważnie –wyjąkał pręgowany towarzysz. –Prawda?

-Oczywiście, że tak -Książę wstał i zwrócił się do węża morskiego. –Czy twoje szpony przetną włosy?

-Nie!

     To był Kot. Nie dał olbrzymowi odpowiedzieć, z krzykiem chwycił ręce młodego księcia i unieruchomił je ze jego plecami.

-Co ty... robisz?! –wrzasnął człowiek zdezorientowany.

-Nie rób głupot! –mówił Kot roztrzęsionym głosem. –Nie przesadzaj, dobrze? Ja wiem, że chcesz mnie zdenerwować, ale masz natychmiast przestać!

-To ty przestań! –Książę uwolnił się z niemałym trudem. –Zachowujesz się jak dziwak. Mi te włosy przeszkadzają, nawet nie wiem kiedy takie urosły... Nie podobają mi się! Przestań, puszczaj! Merlin... pomóż mi, proszę.

     Drugą rzeczą jaka wychodziła wężowi morskiemu bardzo dobrze –zaraz po ochronie swoich „smyków” przed wodą, słońcem i głodem –było chronienie ich przed sobą nawzajem. Był bezstronny, sprawiedliwy i nieugięty. Dlatego wystarczyła chwila by Kot znalazł się w powietrzu, uniesiony w jego szponiastej łapie.

-Książę przestań! –rozpłakał się unieruchomiony. –Merlin, proszę nie pozwól mu na to...

-To jego wybór –odezwał się jak zawsze spokojnie olbrzym. –Nie możesz mu zabronić. 

-Ale Merlin...

     Książę starał się nie słyszeć kociego płaczu, zgarnął włosy w kitę i podstawił pod wyciągnięty pazur węża morskiego. Nie okazało się to najłatwiejszą rzeczą, ale w końcu krucze kosmyki zaczęły ustępować, bo pazury Merlina były naprawdę bardzo ostre.

     Minęło jeszcze kilka minut i czarne kosmyki rozsypały się nierównymi strzępkami wokół twarzy Księcia. Teraz sięgały ledwie ramion. Reszta kity zwisała w dłoni młodego człowieka.

     Książę zakręcił nią nad głową i cisnął do wody.

     Kot, widząc to, rozryczał się na dobre –jakby rozdarto mu serce.

     Merlin postawił go na brzuchu, ale on nie chciał stać –upadł na kolana i zanosił się płaczem.

     Młody człowiek przyglądał mu się przez chwilę, nie potrafił znieść tego płaczu –bo był całkowicie szczery i prawdziwy - nie chciał żeby Kot płakał. Podszedł i ostrożnie przyklęknął obok niego, wyciągnął rękę by go objąć... I został odepchnięty i podrapany.

-Nie dotykaj mnie! –krzyczał Kot, uciekając od niego. –Nie zbliżaj się do mnie! Jesteś okropny, najobrzydliwszy z ludzi!

-Poczekaj...

-Smyku, przestań...

-Nie waż się do mnie zbliżać! –ściszył głos, siadając na samym końcu wężowego ogona, zanurzając nogi w wodzie. –Nie jesteś moim przyjacielem, jesteś... nie chcę cię oglądać!

     Książę siedział oszołomiony i kompletnie zdezorientowany. Dla niego ten wybuch emocji był czymś bardziej niespodziewanym i dziwnym niż cokolwiek, co dotąd go spotkało. Przynajmniej przez pierwsze chwile.

-Merlin... –wyjąkał. –Merlin co...

-Cicho, smyku.

     Błoniasta łapa zgarnęła młodego księcia i postawiła na łbie bestii, między rogami, na twardym czole ze stalowych płytek.

-Lepiej będzie jak tu trochę posiedzisz –poradził cicho wąż. –Dopóki on się nie uspokoi.

-Ale co się stało? –dopytywał roztrzęsiony Książę. –Dla czego on... Merlin, co mu jest?

     Olbrzym zamilkł na chwilę, człowiek wyczuł jego zaskoczenie. 

-Obciąłeś włosy –odpowiedział w końcu, bardzo cicho. –Włosy to...

-To wolność!

     Kot nie odwracając się do nich, krzyczał ze swojego miejsca. W jego głosie dało się wychwycić nutki bólu.

-Tylko niewolnicy mają krótkie włosy! Nawet parszywi Służący noszą je długie. Żadna wolna istota nie pozwoli sobie ich obciąć, a co dopiero samemu się ich pozbyć. Ty jesteś głupi! Bezmyślny! Bez nich wyglądasz szkaradnie!

     Książę przez moment milczał, zbierał słowa, by w końcu wyrazić to wszystko co...

-Sam jesteś głupi! –wrzasnął. –Nazywasz mnie bezmyślnym? A sam myślisz?! Nie widzę tego! Zachowujesz się jak dziecko, jakbyś był czasem niespełna rozumu!

     Kot odwrócił się gwałtownie i stanął na koniuszku ogona olbrzyma. Jasna twarz poznaczona paskami, teraz płonęła, purpura prążków prawie się nie odcinała.

-Ja niespełna rozumu?! A kto nawet nie wie dokąd idzie? Beze mnie zginąłbyś w ciągu dnia, byłbyś czyjąś przekąską! Nie potrafisz nic zrobić gdy coś ci zagraża, czekasz jak cielę na topór! Boisz się wszystkiego, a nawet nie wiesz co ci może zagrażać. Nie znasz własnego świata!

-To nie jest mój świat!!!

     Łzy spłynęły po policzkach pokrytych gniewnym rumieńcem. Łzy złości i bólu –bo wszystko, poza tym jednym, było prawdą, Kot miał rację.

-Nie chcę go znać! –krzyczał przez łzy. –Nie chcę go rozumieć! Nie chcę w nim zostać! Nie obchodzi mnie, czy stąd odejdę na własnych nogach, czy przez śmierć. Ty żyjesz w słodkiej bajce, o nic nie musisz się martwić, a ja... ja byłem przybity do tronu! Każdego dnia marzyłem o śmierci! A ty mówisz, że włosy to oznaka wolności. Kpisz! Ja szukam wolności, cały czas, a ty się bawisz!

     Kot mrużył swoje błękitne oczy, nie odrywając ich od łez Księcia. Zaciskał dłonie w pięści, tak mocno, że spod pazurów zaczęła sączyć się krew. Coś w nim wrzało.

-Smyki –wtrącił wąż morski zwany Merlin. –Przestańcie natychmiast...

     Przerwał mu podniesiony głos Kota.

-Ja się nie bawię, ja jestem wolnością!

 

                    NAJBARDZIEJ RANISZ SAMEGO SIEBIE

 

     Tej nocy spali daleko od siebie -tak jak spędzili cały dzień. Nie odzywając się do siebie więcej, mimo usilnych próśb Merlina.

     Książę nawet nie chciał myśleć nad ostatnimi słowami Kota, w ogóle nie chciał o nim myśleć. Dlatego pogrążył się w rozpamiętywaniu dotychczas przeżytych zdarzeń –wszystkich bolesnych koszmarów. Nie było to mądre, ale nie miał już siły na próby przypomnienia sobie własnej przeszłości.

     Kot siedział na swoim miejscu i nie robił nic. Czasem coś do siebie mruczał, czasem kiwał się na boki. Poza tym nic, nawet w południe i największy skwar nie zdecydował się na kocią drzemkę.

     Obaj obudzili się zmarznięci i mokrzy. Niebo nie było niebieskie –miało kolor ołowiu, zdawało się, że za chwilę runie do wody. Gęsta mgła przesłaniała horyzont i osiadała zimnymi kroplami na ciałach i włosach.

     Choć obydwaj drżeli z zimna, nie przysunęli się do siebie. Nawet wtedy, gdy powiał chłodny wiatr.

-Jesteście uparci jak osły, smyki –usłyszeli nad sobą, grzmiący i srogi głos. –No już, kocięta, nie złośćcie mnie!

     Dwie ogromne łapy zgarnęły ich, jak kurczaki, i przycisnęły do siebie. I tak przytrzymały, niemal pozbawiając ich oddechu.

-Merlin...! –zaprotestował słabo Kot. –Puść... Zabierz łokieć z moich żeber! –zwrócił się do Księcia. –To boli...

-To ty... nie wbijaj mi swoich w plecy –odciął człowiek, usiłując się poruszyć.

     Palce węża morskiego zacisnęły się jeszcze –minimalnie, ale i tak usłyszał pisk towarzyszy.                     

-Nie kłóćcie się, smyki –nakazał groźnie Merlin. –Zostaniecie tak, dopóki nie odstawię was na ląd. I nie będzie żadnych sprzeczek, bo wylądujecie w wodzie.

-Na ląd?

-Przecież nadchodzi sztorm –wyjaśnił ojcowskim tonem. –Musicie znaleźć sobie jakąś kryjówkę na stałym lądzie.

     I nic już nie powiedział. Odwrócił głowę, wystawił nozdrza na wiatr i milczał.

 

                    SZTORM… TO STARSZE NIŻ ŚWIAT

 

     To był pierwszy sztorm jaki Książe przeżył –i wystarczył mu do stwierdzenia, że nienawidzi sztormów.

     Merlin postawił ich na plaży jakiejś wyspy i nakazał się ukryć. Sam popłynął na pełne morze –zabawić się, jak to wyraził. Kot bez słowa skierował się w sobie znaną stronę, nawet się nie oglądając na młodego człowieka. Książę podążył za nim, również bez słowa. Plaża wyspy była szara i kamienista, a w miarę zagłębiania się coraz dalej, przechodziła w skaliste, twarde podłoże, porośnięte dziwnymi drzewami. Te drzewa nie posiadały w ogóle gałęzi, pnie -niemal jednej szerokości na całej długości –były dziwnie karbowane, jak drabinki, a na szczycie miały tylko kępy zielonych liści, przypominających paprocie.

     Między tymi drzewami migała jasna, pasiasta sylwetka Kota i młody człowiek musiał uważać, żeby go nie zgubić w poruszających się cieniach.

-Skąd wiesz dokąd iść? –zapytał w pewnej chwili Książę.

-Bo to moja wyspa –odpowiedział, nie odwracając się, towarzysz.

     Teraz siedzieli naprzeciw siebie w grocie, jaką znalazł Kot. Na zewnątrz sztorm targał koronami tych dziwacznych drzew i unosił kamienie w powietrze. Bawił się falami, rzucając je w głąb plaży, w niebo. Deszcz siekł nieprzerwanie już od kilku godzin, spływał po kamieniach na ramiona i głowy milczących towarzyszy. Nie sposób było uciec przed wszechobecną wodą.

     Książe trząsł się z zimna i starał nie myśleć o tym, co dzieje się na zewnątrz. Już wiedział, że nie znosił burz. Ile to może jeszcze trwać? Chciał przytulić się do ciepłego brzucha węża morskiego i wyciągnąć na jego łuskach, poddając się słońcu. Nawet...  nawet nie miałby nic przeciwko przytuleniu się do Kota, jego cieplutkich ramion i do, denerwującego niekiedy, mruczenia.

     Ale Kot siedział sztywno po drugiej stronie niewielkiej groty i nie patrzył nawet na młodego księcia, wbijał wzrok we własne splecione palce. Nie odzywał się.

     Dla Księcia to był dopiero okropne –ta bezsłowna cisza, uwydatniająca jeszcze wycie wiatru wokoło. Przegarnął dłonią nierówne, mokre kosmyki włosów. Czy to naprawdę tym zasłużył sobie na nienawiść przyjaciela? Przyjaciela?

     Zaskoczyła go ta myśl. Już stał się jego przyjacielem –dziwnym, zwariowanym i niezrozumiałym –ale przyjacielem, jedynym jakiego ma. I tak szybko ma go stracić?

      Na kolanach zbliżył się do niego, usiadł obok i, starając się przekrzyczeć sztorm, zapytał.

-A Merlin? Czy nic mu się nie stanie?

     Błękitne oczy uniosły się na niego, sięgnęły prosto w jego oczy. Kot nie krzyczał, po prostu powiedział.

-Jemu? On jest stary jak całe to morze, jak wszystkie morza. On ten cały sztorm mógłby uciszyć kilkoma słowami. Jemu miałoby się coś stać?

-Więc czemu... –wyjąkał Książę. –Czemu tego nie zrobi? Czemu, skoro ma taką władzę, nie uciszy sztormu?

     Wzrok Kota nagle stwardniał. Na chwilkę towarzysz odsłonił ostre kły i prychnął kpiąco, lub wściekle. W tej chwili nie miał w sobie nic z dawnego Kota.

-Ponieważ on nie pragnie władzy –rzucił ostro. –On pragnie tylko wolności, a władza wiąże ręce i serce, jest jej przeciwieństwem. Wolność to dzikość, mądrość jego przeżytych wieków i moja beztroska, to właśnie jest wolność. Cały świat należy do nas, bo jesteśmy wolni, nic nas nigdzie nie zatrzymuje. To jest wolność książę. Masz ja przed sobą.

     Człowiek zmrużył oczy i pochylił głowę. Jego wolność jest zupełnie inna, nie ma na sobie purpurowych pasów, nie posiada dzikiego spojrzenia, nie należy do niej cały świat –tylko ten jeden skrawek, zawierający jego dawne życie.

-A gdybym powiedział, że uciekam –wyszeptał z bólem młody książę. –Przed wszystkim. Że chcę być wolny od tych wszystkich okropieństw i koszmarów. Czy potrafiłbyś mi pomóc?

     Kot nie miał prawa go słyszeć, mówił tak cicho, a panował taki hałas. Może nie słyszał.

     Nie spojrzał na towarzysza. Ten oparł się o mokry kamień zmarzniętymi plecami i już nic nie mówił. Kątem oka spostrzegł tylko, że ramiona pokryte purpurowymi pręgami leciutko drżą... szybko zasnął.

     Potem już tylko raz wrócił do świadomości, by –nie otwierając oczu –stwierdzić, że jest cieplej, choć sztorm dopiero się rozkręca. To przez te ciepłe ramiona, które go tulą do jeszcze cieplejszego ciała. I głuchy monotonny pomruk.

     Szybko spowrotem zasnął, bojąc się, by nie obudzić się do końca z tego snu.

 

      PO SZTORMIE TAŃCZĄ SYRENY, ALE… JAK JA MAM  UCHWYCIĆ  MELODIĘ?

 

-Wstawaj, dziwny książę! Obudź się! Chodź tu szybko!

     Tak znów obudził go głos Kota. Radosny, głośny i beztroski. Dochodzący z zewnątrz.

     Sztorm musiał dawno już ucichnąć. Idąc za głosem kompana, Książę cieszył się słońcem, padającym przez wyrwy jakie wiatr uczynił w zielonym „paprociowym suficie”. Teraz tylko lekki wietrzyk poruszał długimi liśćmi i rozwiewał delikatnie włosy. Szum morza i okrzyki mew tworzyły tę muzykę, do której już zdążył się przyzwyczaić.

     Szara plaża wyglądała jak pobojowisko –jak daleko sięgnąć wzrokiem, tam ścielą się połamane lub powyrywane pnie, wodorosty całymi stosami wyrzucone na ląd, martwe ptaki, które nie miały szczęścia i takież ryby. A przez to wszystko biegł w stronę Księcia Kot –roześmiany i potargany jak jeszcze chyba nigdy.

     Pręgowane ramiona oplotły mu szyję, ciepły oddech musnął kark i ramię. Towarzysz uwiesił mu się na szyi i, niemal przewracając, pociągnął za sobą.

-Chodź, zobaczysz to!

     Człowiek posłusznie szedł, oszołomiony tą nagłą zmianą zachowania.

     To było niesamowite –to co mu Kot pokazał. Zaprowadził go na występ skalny i wskazał w stronę otwartego morza. A tam... Na tle błękitnego nieba w wodzie bawiły się... syreny.

     Książę patrzył i nie mógł uwierzyć. Błękitne ciała przeskakiwały nad falami, skrząc się w słońcu, rozbryzgując strumienie kropel na wszystkie strony. Ludzkie głowy, ramiona, pierś –ale od bioder ciała przechodziły w długie ogony pokryte łuską, zakończone płetwami, przypominającymi wachlarze z błękitnej, przejrzystej tkaniny. Długie, zielono-niebieskie włosy znaczyły za nimi ślad, niczym sznury wodorostów.

     Gładka powierzchnia wody niosła ich głosy –jak śpiew, okrzyki mew.

-Pięknie tańczą, prawda? –zapytał Kot, ciągle przyciskając Księcia do boku. –Tak cieszą się, że sztorm ucichł. Wiesz, też się cieszę, że już po wszystkim... Chodź!

     I pociągnął go spowrotem na szary piasek, nie puszczając, zaczął tańczyć.

     Nie przypominało to pełnego czaru morskiego baletu syren, ale Kot obdarzony był własnym wdziękiem i tą kocią gracją każdego ruchu –więc nie zostawał za nimi daleko w tyle. Za to Książę nie umiał tańczyć w najmniejszym stopniu, a jeszcze szarpany przez przyjaciela na wszystkie strony... po chwili był tak wymęczony, że ledwo stał na nogach.

-Tańcz! –wołał towarzysz, śmiejąc się głośno. –Jesteś sztywny jak kłoda, tańcz ze mną!

     I jeszcze szybciej przeciągał go z miejsca w miejsce, w tym samym czasie wykonując niesamowite figury akrobatyczne –Księciu wystarczyło je widzieć i już bolały go kości.

     Kot dysponował niespożytymi pokładami energii i sił... a to musiało w końcu udzielić się jego kompanowi. A może po prostu tak się już skołował? Grunt, że przestał poddawać się szarpaninie i powoli doganiał pręgowanego towarzysza.

-Dobrze! Tak dobrze! –śmiał się Kot. –Wspaniale!

     Stopy grzęzły im w szarym, ostrym piasku, oddechy zarywały się, ale nie przestawali, nie zwolnili nawet. Ten taniec przypominał raczej jakiś dziwny pościg –przewracanie siebie nawzajem, ciągnięcie za włosy, popychanie i dziki śmiech. Salta i fikołki na mokrym, kamienistym podłożu wychodziły wręcz wybornie obydwu - obaj nie zmęczeni.

     Ślady wydeptane w szarym piachu wyznaczały drogę jaką „przetańczyli” według własnej melodii. Kawał plaży... do chwili, w której w końcu przewrócili się... i nie wstali.

     Pasiaste ramiona rozciągnięte na boki, bezwładne, odcinały się od bezbarwnego podłoża. Fioletowe włosy lśniły jak  dziwne wodorosty, wijąc się wokół twarzy i ramion. Kot zamknął błękitne oczy i mruczał nisko.

     Książe przyłapał się na tym, że przygląda mu się. Teraz, jak jeszcze nigdy, dawał znać po sobie swoją dzikość –nic go nie obchodziło poza własną radością i beztroską.    

     Jak to musi być wspaniale, myśleć tylko o sobie. Dbać tylko o to, by przeżywając „teraz” jak najwięcej wyciągnąć z tego przyjemności i szczęścia. Nie myśleć o „jutrze” inaczej niż jako o kolejnej szansie na owo szczęście. Takie życie musi być wspaniałe. Musi być...

-Więc dlaczego nie podzielisz go ze mną? 

     Młody człowiek drgnął. To powiedział jego pasiasty kompan, a przecież wcale nie poruszał ustami... nie otwierał oczu. Skąd w ogóle wiedział?

-Dlaczego?

-Ponieważ nie mogę –odpowiedział cicho Książę.

     Błękitne oczy otworzyły się powoli, ciekawe spojrzenie spoczęło na nim. Tym razem blade usta poruszyły się. Tak blade jak usta białego Jednorożca...

     Nie myśleć o tym. Kot jest zupełnie inny!

-Dlaczego nie możesz? –pyta spokojnie, niby nie zauważając tego, że towarzysz gwałtownie uciekł wzrokiem w bok. –Co cię powstrzymuje?

     Dobre pytanie. Niby nic, ale...

-Muszę wrócić do domu –głos jak oddech. –Muszę wrócić do swojego domu.

-A gdzie jest twój dom? Dlaczego nie może być tu? Mój dom jest wszędzie, gdzie ja chcę żeby był. To nie trudne, możesz to zrobić.

-Dale ciebie nie jest „trudne”... Dla ciebie nie jest „trudne” patrzenie na to wszystko? Na zjadane dzieci i rozszarpywanych przez wilki wcześniejszych oprawców? –potworne wspomnienia, jak pamięć o koszmarnych snach. –Ty potrafisz bronić się przed metalowymi ptakami? Oczywiście, potrafisz... dla ciebie nic nie jest problemem, prawda? Ty nie oglądasz się za siebie. Twoje „teraz” jest chwilą. Ta chwila po sekundzie jest już przeszłością, nieważnym momentem.

     A błękitne oczy patrzą na niego, przyglądają mu się z realnym zdziwieniem... ale i ze zrozumieniem. Niezwykłe, tyle w nich widać naraz. I łagodność. I smutek. I szczęście. I beztroska. I... pewien rodzaj czułości.   

-Nie rozumiesz mnie, prawda? –gorzki uśmiech wstąpił na twarz Księcia. –Wiem, że nie. Ja sam nie rozumiem siebie... powoli... –drżąca dłoń osłoniła wilgotne oczy. –Powoli chyba... wariuję... Tak jak on mi mówił... tracę zmysły... bo to boli...

-Źle mówisz –miękkie ramiona, delikatne i ciepłe. –Rozumiem, ja rozumiem wszystko... wszystko. Myślisz, że ja nie czuję twojego bólu? Ale nie wariujesz, dziwny książę. Jesteś ze mną, a ja nie pozwolę ci oszaleć, nie dam mu dostępu do ciebie. Nie pozwolę...

-Ale nie uwolnisz mnie...

     Ciepły oddech na karku.

-Chciałbym... chcę być twoją wolnością. Tylko musisz mi pozwolić... musisz mi pozwolić... Zostać przy mnie...

      Zostać? Na zawsze w drodze, wolnym...

-Nie –usiadł i wyswobodził się z uścisku pasiastych ramion. –To nie jest mój świat. Nie mógłbym zostać tu, gdzie w każdej chwili mógłbym spotkać...

-Więc uciekasz przed nim, przed białym panem?

      Książę zagryzł wargi i nic już nie powiedział.

      Kot patrzył na jego plecy, siedząc na szarym piasku. Bardzo powoli po jego policzku spłynęła łza.

 

                      WIEM, ŻE NIE UWIERZYSZ…

 

-Merlin wróci za jakiś czas –powiedział Kot, dorzucając do ogniska kolejną gałąź. –Pewnie popłynął za sztormem, jemu tylko zabawa w głowie. Wróci jak sobie o nas przypomni.

     Książę zdjął z patyka, pełniącego rolę rusztu, tylko trochę przypaloną rybę. Wcześniej jego pasiasty kompan wyłowił ją –razem z kilkoma innymi –z oczka, które morze pozostawiło daleko na plaży.

     Smak i zapach dymu wydały się młodemu człowiekowi w pierwszej chwili obce. Tak dawno nie widział ognia, że niemal bał się do niego zbliżyć, a jednocześnie chciał być jak najbliżej jego ciepła. Pieczone mięso, choć nieco nadpalone, smakowało lepiej niż to co pamiętał jeszcze z pałacu, zanim przestał jeść. Jednak nawet ono nie było w stanie przewyższyć jabłka smakującego białym Jednorożcem...

     Ale nie chwila by o tym myśleć. Teraz Kot robi salta i fikołki wokół ogniska, i przywołuje go do siebie. Chwila, Książę musi zjeść. Poza tym jeszcze go kości bolą po ostatnich harcach.

-Leniwiec z ciebie! –parska pasiasty towarzysz, wskakując mu na kolana, bez cienia delikatności.  –Tylko byś spał i jadł. Pokaż trochę...

     Jeszcze bezczelniej wyjął człowiekowi z dłoni kawałek ryby i zjadł.

-„Pokaż” nie znaczy „daj” –fuknął rozzłoszczony kompan, usiłując zrzucić go z kolan. –Przestań się łasić! Mam tego dość!

-Dlaczego? –zapytał Kot najbardziej niewinnym głosem na jaki było go stać, jeszcze mocniej przywierając do książęcych ramion. –Lubię cię, więc chcę ci to pokazać.

-Pokazuj w inny sposób…

     Książę zacisnął palce na ramionach towarzysza, odsunął go trochę...

-Przestań...!

-Przecież sam chciałeś –mruknął przymilnie Kot i wrócił do lizania młodego człowieka po policzkach... po całej twarzy.

     Książę stracił już ostatnie resztki cierpliwości i bezceremonialnie zepchnął go na piasek. Usiadł z drugiej strony ogniska i wrócił do jedzenia ryby.

-Jesteś strasznie humorzasty –usłyszał w pewnej chwili. –Raz mnie przytulasz, a potem odpychasz. Jesteś dziwadło, tyle mogę ci powiedzieć. Straszne dziwadło.

-Wcale nie –mruknął człowiek. –To ty jesteś dziwakiem. Jesteś nieobliczalny i szalony, dziwny.

     Odpowiedział mu tłumiony śmiech. Nie widział go przez strzelający w górę ogień, ale potrafił sobie wyobrazić ten uśmiech. Taki, że pasy na policzkach niemal się zbiegały.

-Czy tak nie powinno być? –rzucił pytanie. –Jestem wolnością, właśnie taki jak widzisz... A jeśli miałbym określić ciebie, byłbyś dla mnie uosobieniem Melancholii. Choć ona już jest, musisz z nią porozmawiać kiedyś, będziecie mieli masę wspólnych tematów...

     I znów ten śmiech. Jak atłasowa wstążka, gładki i szeleszczący...

-A czego uosobieniem jest Nożownik?

     ...zamilkł jak ucięty nożem. Przez chwilę wydawało się Księciu, że cała plaża zamilkła. Nawet fale przestały szumieć, a liście szeleścić. Dreszcz strachu przebiegł młodemu człowiekowi po plecach. Nie wiedział czemu właściwie o to zapytał... widok krwi płynącej po twarzy Lisa, z jego oczu, był jeszcze nadto żywy w jego pamięci. Wspomnienie lodowatej twarzy za białą maską, i czarnych otworów zamiast oczu.

-Chcesz wiedzieć? –głos Kota był inny. Pełen powagi i napięcia. –Nożownik to wróg białego pana. Nic więcej nikt ci nie powie.

-Nie wiesz?

     Błękitne oczy błysnęły przez płomienie. Pasiasta twarz przez chwilę wydała się twarzą demona, patrzącego na księcia prosto z piekielnych otchłani.

-Oczywiście, że wiem więcej niż inni –warknięcie. –Wiem, że nie chcę go nigdy spotkać. Bo on jest Śmiercią. Więcej, on jest Sprawiedliwą Śmiercią. Biały Jednorożec również ma śmierć na swoje usługi, ale Śmierć Nożownika jest zasłużona i sprawiedliwa, choć każdy dostaje szansę by jej uniknąć...  

-Ence-pence... –wyszeptał młody książę. –On pyta...

-Zadaje proste pytanie. Zgadniesz, żyjesz. Nie zgadniesz... trudno. Nie uciekniesz przed wyborem, który raz ci da, szansy są równe. Sprawiedliwość. Biały pan jej nie lubi, ale nic nie może zrobić Nożownikowi... podobno...

-Co? Podobno? -dopytywał Książę.

     Szelest i Kot podszedł do niego na dłoniach i kolanach. Usiadł tuż przed nim i nachylił usta do jego ucha. Pasiasta twarz teraz wyrażała strach, a szept był ledwo-słyszalny.

-Podobno Nożownik właśnie na białego Jednorożca... poluje...

     I tym razem wszystko wokół naprawdę zamilkło. Otoczyła ich cisza mówiąca więcej niż krzyk.

 

    

     Książę, zasypiając, zastanawiał się jeszcze nad słowami pasiastego towarzysza.

     Zasypiał obok niego, ale uważnie pilnując by nie  za blisko. Kot już spał, ale młody człowiek wiedział, że on nawet przez sen potrafi się przytulić. Cały czas trzymał dystans... a jednocześnie nie mógł się przemóc, by położyć się z drugiej strony ogniska. Noc była czarna jak atrament, był nów. Nocne ptaki żyły nawet na wyspie i teraz przerywały ciszę krzykami –całkowicie niepodobnymi do głosów swych dziennych braci. Ponadto... morze ucichło. Książę już dawno stwierdził, że morze cichnie na noc –nie szumi. I to jest straszne.

     Teraz przynajmniej słyszał oddech kompana –znajomy odgłos. Wiedział, że wystarczy wyciągnąć rękę, by go dotknąć... A poza tym  Kot zdawał się promieniować swoim ciepłem na odległość metra.

     Mówił, że Nożownik poluje na białego Jednorożca. Czy to może być prawda? W jaki sposób?

     Przecież Książę widział „białego pana” tylko raz, a wydawało mu się, że nie istnieje nic potężniejszego niż on. Że nie ma istoty, która byłaby zdolna oprzeć się jego głosowi, walczyć z jego wzrokiem. Kto byłby zdolny przeżyć cios srebrnego miecza? Sam wiedział, że udało mu się odejść tylko dlatego, że Jednorożec mu pozwolił, że sam zranił go swoją obojętnością. Tylko dlatego jest tu i żyje –bo jest dla niego zbyt ważny w jakimś sensie, by go zabić, a jednocześnie... właśnie, co jednocześnie?

     Czemu go wypuścił? I czemu go nie ściga? Przecież mówił...

     Może czeka, aż Książę sam do niego wróci? Aż szaleństwo w końcu przejmie nad nim kontrolę i przyprowadzi go spowrotem pod jaśminowe drzewo, w białe ramiona. Tak to ma się stać? Ale przecież wtedy nie dałby Lisowi go zjeść.

      A może Nożownik... to dzięki niemu młody książę żyje. Więc może biały Jednorożec maczał w tym palce? Kolejna próba załamania go?

     W takim razie Kot musiałby kłamać. Kot...

     Oczy Księcia spojrzały na towarzysza, w nikłej poświacie sączącej się z prawie wygasłego ogniska dostrzegły jego twarz, jej kontury. Śpi, uśmiechając się. Dłonie zaciska w pięści i przykłada do policzka, kolana podciąga pod samą brodę, i mruczy cichutko.

     Kim jest Kot?

     Wolnością.

     Ale na tak jasną skórę, że niemal białą. W jego oczach również połyskują iskierki szaleństwa. Pazury ma ze stali, srebrnej stali. Jest tak podobny... Jest zbyt podobny.

     Nie, nie, nie! Nie tak! Kot wcale nie przypomina białego Jednorożca! Nie może tak o nim myśleć. Kot najchętniej zatrzymałby go przy sobie, ale z innych powodów. Żeby nie być sam, żeby...

     Towarzysz poruszył się i miauknął przez sen. Niezwykły odgłos, jak kwilenie kociątka. Pasiaste ramiona wyciągnęły się w stronę Księcia, który natychmiast się odsunął. Nie pozwolił się dotknąć, choć prawie zawadził łokciem o iskrzącą szczapę. Nic więcej, tak zostały.

     On nie chce być sam?