Wszystkie postaci są oczywiście fikcyjne, a podobieństwo do zaistniałych w rzeczywistości sytuacji (nie)zamierzone. Życzę miłego czytania i nie zagubienia się w tym chaosie ^_^

 

Part 1

 

Witam! Nazywam się Mark Thorton i jestem pół-Polakiem, pół-Amerykaninem. Szczerze powiedziawszy to teraz czuję się już bardziej Polakiem. Po co ja się tu produkuję? Chciałbym udowodnić wszystkim, że życie niekiedy bywa okrutne, ale nie można się poddawać, bo zawsze jest ktoś, komu jesteś potrzebny...

 

~*~

 

–Jutro lecisz do Polski. Lepiej się spakuj. – taką informację uzyskałem od ojca przy śniadaniu

–Że niby gdzie?

–Do matki.

–Wybaczcie, mam inne plany na wakacje! – czy oni zawsze muszą wszystko psuć?

–A kto ci powiedział, że jedziesz tam na wakacje? Będziesz pomagał matce w zarządzaniu firmą. Przez dwa lata.

–I co ja z tego będę miał?

–Czystą satysfakcję przysłużenia się rodzinnemu interesowi.

Walnąłem głową w stół. Co ten facet sobie wyobraża, że będę za darmo harował, bo on ma taki kaprys? Chyba go już kompletnie posrało!!

–Powinno ci wystarczyć, że matka będzie się tobą zajmować. Polska jest drogim krajem i nie zdołałbyś się sam utrzymać, uwierz mi.

–No to w takim razie pozostaje mi się tylko spakować! – powiedziałem ironicznie i ruszyłem do swojego pokoju.

Wcale mi się ten pomysł nie spodobał. Nie dość, że nic nie będę z tego miał, to jeszcze mnie wysyłają do jakiegoś super – zacofanego kraju. Kumple w większości mnie żałowali, chociaż byli i tacy, których cała ta sytuacja bardzo śmieszyła. A Matt stwierdził, że to się świetnie składa, bo już od miesiąca był zmuszony grać na dwa fronty. Głupia, męska kurwa! No, ale w gruncie rzeczy pożegnałem się z ludźmi pokojowo i obiecałem, że postaram się dawać znaki życia. A najbardziej pokojowo pożegnałem się z Jessicą. Bogini, nie kobieta!!

 

~*~

 

Z lotniska zabrała mnie matka. Na „dzień dobry” oczywiście wyszczebiotała wszelkie możliwe pochwały – na temat firmy, ma się rozumieć. I oczywiście z miejsca poinformowała mnie o obowiązkach:

–Jesteś podwładny tylko mnie. Zarządzasz sekretariatem, księgowością i pocztą. Michał mówił, że jesteś dobry z matmy. Pomożesz mamusi, prawda, Mareczku?

–Po pierwsze: ojciec ma na imię Michael, a ja Mark. I nie zmieniaj tego. A po drugie: mów do mnie normalnie, mam 25 lat!

–Dobrze, Mareczku. – „Zaraz ją strzelę!” – Aha, i jeszcze coś: ani mi się waż flirtować w pracy z dziewczynami!

–A z chłopakami mogę? – zapytałem z przekąsem

–Tym bardziej nie! – spojrzała na mnie z mieszanką wściekłości i zdziwienia w oczach

–OK., tylko nie drzyj się na mnie, jak któraś będzie mnie podrywać. – uśmiechnąłem się, zakładając włosy za ucho

–Och, o to się nie martw: żadna nie ma aż tak kiepskiego gustu. Uraziłam Narcyza? – dodała, po chwili

–Po prostu nie lubię, gdy żartuje się ze mnie.

–Przyzwyczaj się do tego: tutaj to raczej normalne.

–Pod warunkiem, że zrozumiem coś  z tego porąbanego języka. – odgryzłem się

Mamuśka dowiozła mnie do domu. Szczerze powiedziawszy, myślałem, że zawiezie mnie do firmy. Na szczęście pozwoliła mi wypocząć po podróży. Kochane dziecko. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.