Nowe gryzmoły w wydaniu Mikusia ^^  Pisane o 24, więc proszę się nie dziwić ^^’ Aha: z dedykacją dla Kamuia…

 

Zasnął. W końcu… przyszła ta cholerna pustka… Zwinął się w kłębek  na łóżku. Już tak długo nie spał, przez te ciągłe koszmary… Czekał na ukojenie… Na ciszę obrazów, która nigdy nie miała nadejść.

Śnił… znowu…

Ciemność…

Słony zapach śmierci…

Wiedział, że powinien iść za nim. Zobaczyć, kto tym razem odchodzi ze świata jego podświadomości. Jaki kształt przybierze kolejna śmierć. Ciekawiło go to… A jednocześnie przerażało… Bał się, ze ujrzy taki obraz, jak kiedyś:

Rozerwane ciało. Pamiętał, jak wdepnął gołą stopą w mózg walający się po podłodze. Szorstki dotyk galaretowatej substancji odrzucił go. Chciał uciekać. Tak samo jak zostać i szukać pozostałych fragmentów ciała. W kacie pokoju znalazł nogę. Kawałek uda, z którego wyrwano spory płat mięsa. Spojrzał pod nogi. Teraz stal w kałuży krwi. „Krew…” wyszeptał. Słowo to wybiło się w jego głowie niebieskimi błyskami i ostrym zapachem.

Szedł dalej. Starał się usunąć z pamięci tamten obraz. Ale on zawsze powracał: z zapachem siarki lub błękitem nieba.

Przystanął na chwilę, by jeszcze raz wychwycić zapach nowej śmierci. Tak, dochodził zza tamtych drzwi. Podszedł powoli i otworzył je. Wszedł w świeżą krew, przelewającą się łagodnymi falami. Jeszcze nigdy nie czuł takiej harmonii… Czyżby w końcu znalazł to ulotne piękno? Urok spokojnego odejścia w świat zapomnienia.? Chciał w to wierzyć…

Spojrzał na postać leżącą na łóżku. Usiadł obok niej. Obok niego… Chłopca o strasznie zmęczonej twarzy. Wyglądał na 20 lat, ale nie mógł mieć więcej niż 16. „Jestem pewien…”

Pogłaskał go delikatnie po głowie, przyglądając się jednocześnie pociętym przedramionom. Niektóre rany krzyżowały się. Inne lekarze określiliby jako rany kłute. Na podłodze, w kałuży krwi leżał mały nożyk. Takiego samego używał do obierania ziemniaków. Zakłuł się w palec i uważnie patrzył jak kropla krwi spływa po otwartej dłoni…

Znowu spojrzał na chłopca. Zdawało mu się, że go zna. Że to ktoś mu bliski. Nie potrafił jednak określić, jak bardzo. Było mu żal tego człowieka. Przez chwilę zastanawiał się, czy on istnieje też w rzeczywistości. Czy powinien pozwolić mu umrzeć…

Chłopak otworzył oczy. Niebieskie, jak tamta śmierć. I smutne, jak ta, na którą teraz patrzył. Z wysiłkiem uniósł krwawiący przegub do jego ust. „Pij” szepnął.

Sam nie wiedział dlaczego, ale zrobił to. Zatopił wargi w oferowanym mu napoju. Czul metaliczny posmak życia… Życia pełnego goryczy… Zrozumiał każdą zadaną temu ciału ranę… Zrozumiał piękno i potrzebę tej śmierci… Jedynej nie przerażającej…

 

Nadal czuł tę metaliczną gorycz. Mimo, że obudził się ponad pół godziny temu. Zastanawiał się, czy dobrze zrozumiał… Czy już wie, jak pozbyć się snów…?

„Wiem. To jedyna droga.”

Wstał i podszedł do biurka. W jednej z szuflad znalazł środki nasenne… Nalał szklankę whisky… Połknął garść i zapił alkoholem. Nie wiedział, ile powinno wystarczyć. Położył się na łóżku… Jednak śmierć nie chciała po niego przyjść…

Wziął do ręki rytualny sztylet z rozdzielonym ostrzem. Uwielbiał go… Patrząc na ostrze przypomniał sobie metaliczny smak życia…

„Żegnajcie, moje sny…”