Nie wiem co to jest i z czym to
się je... Ale Mako się spodobało, więc pewnie jest czegoś warte...
chociaż..................
–Przestań
już! Miałeś zadzwonić!
–Mamo,
wiesz, że nie lubię gadać przez telefon.
–Skoro
nie chcesz zdać matury…
–Oj,
już dobrze, nie marudź. Idę…
Zwlokłem
się na siłę z kanapy, rzucając gdzieś tę porąbaną „Ferdydurkę”. Trzylinijkowe
zdanie o siedzącym belfrze. Koleś był nieźle psychiczny. Podniosłem słuchawkę z
niejakim oporem. Spojrzałem jeszcze błagalnie na matkę. Oczywiście jej nie
wzruszyło. Wykręciłem numer. Wolny. Przy każdym sygnale skakał mi puls. Jejciu,
nie znoszę telefonów!!
–Słucham?
–J…ja w
sprawie… korepetycji… - wydukałem
–Proszę
zaczekać. Paweł, do ciebie!
Dobra,
nie wiem jakim cudem, ale jakoś się umówiłem. Qrcze, koszmar. Nie dość, że
muszę tej zołzy słuchać, to jeszcze mi teraz będzie jakiś koleś nudził. Pewnie
jak zwykle: on jest student, on wie lepiej i ja mam się nie odzywać. A niech
ich wszystkich jasna cholera!!
~*~
–Widzisz,
mamuś! Jeszcze do kompletu spóźnialski. Idę o zakład, że znowu będzie ktoś z
typu „ja jestem najlepszy”!
–Źle
się nastawiłeś. Zobaczysz, będzie sympatyczny.
W końcu
zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłem wściekły i mało studencika nie rąbnąłem
(bo drzwi się na zewnątrz otwierały).
–No,
nie bij! Przepraszam, zapodziałem się. – nie przeczę, uśmiech miał rozbrajający
– Tu mnie jeszcze nie wywiało.
Minkę
miałem pewnie nieciekawą. Z resztą, nie dziwota. Jeżeli ktoś traktuje
spóźnialskich poważnie, to chyba jakiś dziwak.
–To już
się więcej nie powtórzy, obiecuję.
–Właź
pan i mnie nie drażnij!
Zdziwił
się na taki tekst. No cóż, mógł się nie
spóźniać, to może bym się na nim nie wyżywał, a tak? Nie lubię, nie lubię, nie
lubię!!
–Uczycie
się w korytarzu, czy jak? – dobiegł nas głos matki
–Chwila
no!
Wprowadziłem
kolesia do swojego pokoju. Zrzuciłem cały bajzel z biurka na łóżko, żeby miał
trochę miejsca.
–No,
widzę, że masz tu jakowyś artystyczny nieład.
–Tak mi
się lepiej pracuje. Jak ci przeszkadza, to możesz wyjść.
–Zawsze
jesteś taki niesympatyczny?
–No. –
mruknąłem, wyciągając tę przeklętą książkę do angola – Masz! – rzuciłem w niego
–Po
pierwsze: tobie ona jest potrzebna, nie mi. Po drugie: jakie masz problemy i
zaległości? Po trzecie: jak ci na imię?
–Po
pierwsze: mi nic nie potrzeba, a szczególnie nie ciebie. Po drugie: gadać w tym
pieprzniętym języku nie umiem, bo nas zołza tylko słówek uczy. Po trzecie:
Filip.
–Tak
daleko nie zajdziemy. Dobra… to powiedz mi… co byś zrobił, gdybyś dowiedział
się, że zostały ci trzy miesiące życia?
–Nie
wiem. Zrobiłbym wszystko to, na co miałem ochotę, a co bałem się zrobić.
–Przetłumacz.
Cośtam
wydukałem. Qrcze, ten koleś to był dopiero uparciuch. Myślałem, że go trzepnę,
albo coś. Przegadał tak, a właściwie przefilozofował ze mną dwie godziny. W
końcu wstał, skasował matkę, pożegnał się i wyszedł.
–No i?
– usłyszałem
–Debil.
Gada ze mną na jakieś zfikane tematy. A ja myślałem, że Gombrowicz miał
nasrane…
~*~
Te
korki ciągnęły się tak przez trzy miesiące, zanim w końcu się do Pawła
przekonałem.
–Uf,
dzisiaj się nie spóźniłem.
–Wyjątkowo.
– uśmiechnąłem się. Zdziwił się i to jeszcze jak! Pomrugał ślepkami.
–Ty
jednak umiesz się uśmiechnąć!
–No co
ty nie powiesz? – skrzywiłem się
–Teraz
to już brzydki jesteś.
Chyba
się zarumieniłem. Komplement od faceta? Bleh, świat schodzi na psy!
–So, what happened?
–Zupełnie
nic – przeszedłem na angielski – Życie się ciągnie.
–Wiesz,
tak sobie jechałem autobusem i zastanawiałem się…
No tak,
znowu korki. Odpowiadałem machinalnie. Jakoś mi się inaczej robiło, jak
pomyślałem o nauce. Dobrze, że Paweł przekazywał to wszystko jakoś tak
przystępnie, to chociaż nie musiałem się niczym martwić. Byłem jakiś tym
wszystkim znudzony.
–Obudzisz
się w końcu?
–Przecież
nie śpię!
–Obecny
ciałem, ale nie duchem. O kim myślisz?
–Jesteś
taki sam, jak moja matka. Czemu wszystkim się wydaje, że jak siedzę i nie
patrzę w oczy, to już muszę o kimś myśleć? – zrobiłem minę w stylu „nie
ruszaj, bo zagryzę”
–Więc o
czym myślisz?
–Jak…
jaki masz kolor oczu? – sam siebie zadziwiłem tym pytaniem
–Sam
nie wiem. Zależy jak patrzeć: niebieskie, zielone lub szare.
–Mieszanka
wybuchowa. – uśmiechnąłem się
–Skąd
ci to przyszło do głowy? – zapytał nagle, z taką dziwną, nieokreśloną miną
–Nie
wiem. Tak jakoś. Może mi się te oczka spodobały, kto wie…
–Dobra,
na dzisiaj koniec. Muszę już zmykać.
Wstał
nagle i wyszedł. Nie wiem, chyba nawet nie wziął pieniędzy.
Rąbnąłem
się na łóżku. Nie wiedziałem, co mnie podkusiło, żeby zadać to głupie pytanie.
I w dodatku ten tekst: „spodobały mi się”. Z resztą, co w tym dziwnego. Potrafił
urzekać. Spojrzeniem, głosem, uśmiechem… Ciekawe, czy dotykiem tez potrafił…
Otrząsnąłem się z tych myśli. Coś tu było nie tak. To nauczyciel, a ja
zachowuję się jak którakolwiek z tych pustych dziewczyn z mojej klasy… Głupek!
~*~
Wtedy
pierwszy raz wdziałem, żeby był smutny. Wszedł, powiedział cicho „dzień dobry”
i poszedł do pokoju. Nie wiedziałem, co też mogło się stać. A tak bardzo
chciałem go pocieszyć. W końcu, zależało mi na…
–No i
jak tam buda? – zaczął, niby niefrasobliwie
–Stoi.
Co ci na łeb spadło?
–Zakochałem
się.
–Ej, to
powinieneś skakać do sufitu! – coś mnie zakłuło, tak dziwnie…
–Ta,
jasne. Właśnie widzisz, jak skaczę. Nie ważne. Zajmijmy się lekcją. Posłuchaj:
był kiedyś człowiek, który nie miał cienia. Na początku było mu to obojętne,
później zauważył, że ludzie się od niego odsuwają. Nikt nie chciał z nim
rozmawiać, bo był inny. A ty? Czy ty też nie posiadasz cienia?
–No
jasne! Przecież każdy człowiek tak ma. Takim „brakiem cienia” mogą być
zainteresowania, spojrzenie na świat, podejście do życia… – nagle coś przyszło
mi do łba – Ot, na przykład ty teraz wyglądasz, jakbyś nie miał cienia.
–Przepraszam…
–Kim
ona jest, że tak się jej boisz?
–Czemu
zakładasz, że to dziewczyna?
–Co?!
–A
gdybym powiedział, ze to chłopak?
–Fuj! –
zerwałem się – Jesteś ciotą?
–A
jeśli tak, to co? Boisz się?
–Ciebie?
Nawet jeśli, i tak byś na mnie nie spojrzał. – opuściłem głowę, ale łez nie
udało mi się powstrzymać
Przeklęte
oczy. Zawsze zdradzą! Jakoś dziwnie się poczułem, gdy Paweł podszedł do mnie i
podniósł moją twarz na palcu.
–Dlaczego
tak uważasz? – zapytał ze smutnym uśmiechem
–Bo
jestem wredny, wszystkich wkurzam i nie umiem się dogadywać z ludźmi… Mnie się
powinno dobić, byłoby przynajmniej więcej pożytku…
–Ale ty
się nisko cenisz…
Przytulił
mnie. Gdy pierwszy szok minął, wtuliłem się ufnie. „Nie odchodź, nigdy”
–Filip…
mam prośbę…
–Tia…?
– serce jakoś dziwnie podeszło mi do gardła
Nie
odpowiedział. Pocałował mnie. Najpierw delikatnie, ale po chwili bardziej
namiętnie. Zatonąłem. Zrozumiałem, jak bardzo tego chciałem.
–Zostań
ze mną… – poprosił cicho
–Na
zawsze…