Dobra od razu zaznaczam że nie mam talentu, napisałam to bo mnie
Mika i Ange - chan zmusiły ( Mika mnie szantażowała ^_-). Tak czy inaczej
zostało to napisane i nie ma już odwrotu.
Życzę miłego czytania, a ewentualne bluzgi (pochwał się nie
spodziewam^^) ślijcie najlepiej do Miki za to że mnie zmusiła i że w ogóle
umieściła to na stronce. A jak wam już bardzo zależy (w końcu jestem otwarta na
wszystko, krytyka też nie zaszkodzi 8^_^8 ) to na serenity7@wp.pl.
„Z głową w
chmurach” - ... jest ciekawie.
„To był dzień jak co dzień. Jechałem tramwajem, była 6:00 rano.
Zawsze tak wcześnie jeździłem, moja szkoła mieści się na drugim końcu miasta, a
lekcje zaczynałem o 7:00. Nie przeszkadzało mi to, byłem już przyzwyczajony, a
nawet to lubiłem. Tylko dzisiaj przeklinałem swój los. Od rana nic mi nie
wychodziło, zaspałem, byłem nieprzygotowany na dzisiejsze sprawdziany. Mieliśmy
trzy od razu po sobie i to z przedmiotów, z których ostatnio miałem problemy.
Miałem ochotę się zabić. Nie znosiłem dni, w które od rana do wieczora
prześladował mnie pech. Zupełnie jak wtedy, tamtego dnia było nawet jeszcze
gorzej. Całą noc uczyłem się do sprawdzianu z półrocza, ale nic nie chciało mi
wejść do głowy, byłem wiec kompletnie nieprzygotowany a do tego niewyspany.
Tramwaj jechał jakoś dziwnie, dosłownie tulił mnie do snu. Zasnąłem, obudziło
mnie szarpniecie kiedy tramwaj skręcał, rozejrzałem się i spostrzegłem że stoi na
moim przystanku. Jak oparzony poderwałem się i wybiegłem z tramwaju nie
zauważywszy że zostawiłem plecak. Kiedy już miałem się totalnie załamać,
spostrzegłem że ktoś szarpie się z drzwiami tramwaju , który zaczynał już
ruszać. Otworzył je i wyszedł, machnął ręka na krzyczącego motorniczego i
podszedł do mnie. Był to młody chłopak, na oko 19 latek. Miał długie, sięgające
do pasa ciemnozielone włosy i głębokie złote oczy. Ubrany był na galowo, pewnie
maturzysta. Stanął przy mnie, w jego
oczach ujrzałem błysk, był raczej pogodny niż groźny, patrzył na mnie
życzliwie. Uśmiechnąłem się, odwzajemnił uśmiech, po czym powiedział:
-
Zapomniałeś torby – stwierdził zupełnie spokojnie
-
T...tak, dziękuję – zająknąłem się nie wiedząc czemu.
-
Powinieneś lepiej uważać, następnym razem możesz nie mieć tyle
szczęścia .
-
... – zupełnie nie wiedziałem co się ze mną dzieje, zwykle bywam
bardziej wygadany.
-
Dobra trzymaj, musze uciekać bo się spóźnię.
-
A do jakiej szkoły chodzisz – wypaliłem nagle dziwiąc się sam
sobie. Mój wybawca najwyraźniej też się zdziwił, spojrzał na mnie jakby się nad
czymś zastanawiał i powiedział:
-
Do XV LO.
-
Przecież to liceum jest jakieś pięć przystanków stąd.
-
Wiem o tym – powiedział zupełnie obojętnie.
-
I przeze mnie się teraz spóźnisz?! – Bardziej stwierdziłem niż
zapytałem.
-
Aż tak mi się nie spieszy, jestem prawie na końcu listy, trochę to
potrwa zanim dojdą do mnie. Ale zdaje się ze ty powinieneś się pospieszyć.
-
O Jezu, już tak późno. –
Krzyknąłem i pobiegłem w stronę szkoły. Widziałem jeszcze jak złotooki wsiada
do tramwaju, który właśnie podjechał.
Wpadłem jak strzała do sali, rzuciłem ‘przepraszam za
spóźnienie’ i usiadłem na miejsce.
Niestety znając naszego historyka sprawa nie mogła się tak zakończyć. Nie
łudziłem się nawet że mi się upiecze. Nie pomyliłem się, od razu przeszedł do
rzeczy (bez skojarzeń proszę). Kazał mi się wytłumaczyć, a ja idiota zamiast
wymyślić coś w rodzaju że się tramwaj zepsuł, zablokował wszystko, że nie było
sposobu dostać się do szkoły , że biegłem jak szalony tylko by zdążyć. Nie a
gdzie tam, ja oczywiście jeszcze kompletnie zaspany powiedziałem że zagadałem
się z kolegą i zapomniałem o czasie. Właściwie to miałem na tyle szczęścia że w
swej głupocie nie opowiedziałem mu wszystkiego, a znając moje możliwości pewnie
bym mu wtedy całą charakterystykę złotookiego przedstawił. To co powiedziałem
wystarczyło jednak by się wściekł. Nie zważając na to ze marnuje nasz czas, a i
tak nie pozostało nam go dużo, biorąc pod uwagę ile on zawsze pytań na
sprawdzianach daje zaczął coś ględzić. Byłem już zbyt zmęczony całym
zamieszaniem by jeszcze słuchać co ma do powiedzenia ten czubek. Dzień się
ledwo zaczął a ja już byłem wykończony. Zawsze przeklinałem tego barana, który
ze wszystkich nauczycieli historii w tej szkole, nam przydzielił akurat tego
pedanta. Facet był tak dokładny że czasami na lekcji ustawialiśmy ławki z
linijka w ręku, bo według niego musza stać tak samo i w równych odstępach.
Natomiast według nas powinni go zamknąć, ubranego w sweterek z równo
przyciętymi, przedłużanymi rękawami, w cudownie symetrycznym pokoju bez klamek.
Ah, gdyby to od nas zależało, a tak to za każdym razem jak mieliśmy historię na
7:00, na późniejszych lekcjach nie było problemu bo każda klasa bała się
przesunąć cokolwiek nawet o mm. Rano jednak był ‘bałagan’ jak to zwykł mawiać
historyk, bo sprzątaczka podczas pracy naprzestawiała co nieco. Parę razy nawet
chodził i się z nią kłócił ale nic mu to nie dało i chyba nawet do jego makówki
w końcu dotarło że nie sposób sprzątnąć sali
nie narobiwszy ‘bałaganu’. Na szczęście cierpieliśmy tylko we środy,
pozostałe trzy godziny mieliśmy w środku lekcji. Niby super bo lekcja nam leciała ale kto tak myślał ten się grubo
mylił. Bo nie dość że łaził po klasie i wrzeszczał na każdego że: tu jest źle,
tam krzywo itd., to potem jak nie zdążył z materiałem to zadawał monstrualne
prace domowe, sporo do opracowania samemu, a najgorsze w tym wszystkim było że
sprawdzał to tak samo dokładnie jak ustawianie ławek i oceniał, wiadomo że
niesprawiedliwie. Skarżyliśmy się parę razy na gościa ale nic to nie dało, więc
cierpimy tak w nadziei że to się kiedyś skończy, no i ubłagaliśmy sprzątaczkę
przedstawiając jej wszystko by starała się najbardziej jak to tylko możliwe nie
narobić za dużo ‘bałaganu’. Dzisiaj jak przyszedłem najwyraźniej było po
wszystkim. Wszyscy siedzieli na swoich miejscach z wyciągniętymi karteczkami,
czyli kiedy wpadłem do klasy właśnie dyktował pytania. Zły że się spóźniłem i
że mu przerwałem dołożył mi za karę dwa dodatkowe pytania. Po prostu koszmar
bez szans na ściąganie lub podpowiedź innych. Ten facet chyba widzi przez ludzi
a oczy ma wokół głowy. Przyłapał mnie kiedyś jak próbowałem podpowiedzieć
koledze. Skończyło się to dla nas pałami, bo za podpowiadanie też się miało
przechlapane, dlatego ci co liczą na pomoc ale jej nie otrzymują nie mają tego
nikomu za złe. Od tamtej pory gościu mnie prześladuje, choć on chyba z zasady
ma coś przeciwko mnie. Dziewczyny się nabijają że się we mnie zakochał a to
jest jakiś rodzaj końskich zalotów, że mu zazdroszczą bo ma jakieś realne
szanse a one nie, cokolwiek to ma znaczyć. Tak czy siak, trza było wkuwać i to
sporo żeby jakoś przeżyć. Postanowiłem zająć się moim sprawdzianem licząc że
może jednak gdzieś coś mi z tej nauki
utkwiło i że napiszę chociaż na tę tróję. Pierwsze pytanie było proste, na
szczęście pamiętałem je z lekcji, następne:
Jak na rozpoczęcie wojny trzydziestoletniej wpłynęła kłótnia na
Hradczanach? Coooooo... jaka kłótnia? Do licha nie pamiętam niczego takiego.
Zacząłem wertować w myślach licząc że do czegoś się dokopię. Nic z tego, jedyne
o czym byłem w stanie myśleć to jak bardzo nie cierpię historyka i takich
sytuacji. Chwile potem moje myśli zeszły już zupełnie na inny temat. Gdybym
zostawił ten plecak w tramwaju, już bym go więcej nie ujrzał. Rodzice by mnie
chyba zabili, dzisiaj mam osiem lekcji. Czyli wszystkie książki, zeszyty, sam
plecak tez tani nie był, długo musiałem prosić rodziców by mi go kupili.
Oryginalny adidasa za 300 zł. Do dziś nie wierzyłem że mi się udało uprosić te
skąpiradła. Do tego wszystkiego dochodzi że dzisiaj mam kasę za wycieczkę, na
którą jedziemy po wystawieniu ocen, żeby nie marnować czasu do końca roku
szkolnego, bzdura ale wycieczki z naszą klasa to zawsze świetna zabawa. Czyli
do całości dodać 400 zł w moim portfelu. Po poskładaniu wszystkiego do kupy
stwierdzam że to nie było samo szczęście ale istny cud. Złotooki mógł go sobie
po prostu wziąć, a mimo to wysiadł z tramwaju, ryzykując spóźnieniem tylko po
to by mi oddać plecak. I te jego oczy, były cudowne, lśniły tak tajemniczo. W
dodatku tworzą świetny kontrast z ciemnozielonymi włosami. W te oczy mógłbym
się patrzeć bez przerwy, kawę Primę można pić bez przerwy, cholera co je
pieprzę, oglądam za dużo TV. Do tego był bardzo przystojny i miał idealne
ciało, pewnie uprawia jakiś sport. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek na przerwę.
Gdy już zdałem sobie sprawę gdzie jestem i co się dzieje oraz o czym ja
właściwie rozmyślałem, zganiłem się w myślach. Spojrzałem na swój sprawdzian.
Odpowiedziałem tylko na jedno pytanie, resztę czasu zajęły mi marzenia.
Przekląłem, na szczęście historyk, który przyszedł zabrać moja pracę tego nie
usłyszał. Spojrzał tylko krzywo na mnie i odszedł. Nie byłem zły, ani zdenerwowany że oblałem sprawdzian semestralny,
mimo iż wiedziałem że poprawka będzie sto razy gorsza, czułem raczej
satysfakcję że historykowi kara nie wyszła. O tym że dostanę pałę wiedziałem,
chyba jak tylko się obudziłem. Reszta dnia była już w porządku. Wypadły nam
trzy lekcje, bo nauczycielki nie było, a druga nam zadała i pozwoliła iść do
domu. Od razu poprawił mi się humor. Na przystanku długo nie stałem, wsiadłem
do tramwaju i zająłem jedno z wolnych miejsc. Dojechałem tak do dworca i
wysiadłem, tym razem pamiętając by zabrać plecak. Musiałem przejść na inny
przystanek żeby wsiąść w tramwaj jadący
do mnie, ten którym jechałem miał pętlę na dworcu. Ponieważ wypadły nam lekcje
postanowiłem się przejść, po drodze kupiłem sobie loda i zacząłem powoli
wracać. Od przystanku dzieliło mnie jedynie kilka metrów, ale akurat był jarmark
czy coś takiego i było tu pełno ludzi. Starałem się jakoś przecisnąć ale w
pewnym momencie jakaś gruba baba, kłócąca się z drugą o jakąś szmatę popchnęła
mnie. Lecąc, wciąż z lodem w ręku, dosłyszałem tylko iż ta szmata miała być
modną bluzką. Ja natomiast wylądowałem na ziemi tłukąc sobie łokieć, a mój lód na spodniach jakiegoś
faceta. Zawyłem z bólu (odruchowo, nie jest mięczakiem ani beksą dop.
Autorka^^) a facet zdaje się bardziej z zaskoczenia niż złości. Kiedy już
uporałem się z łokciem, wstałem i zacząłem przepraszać, kiedy nagle usłyszałem
znajomy mi głos:
-
Ah, to ty!
Podniosłem wzrok i ujrzałem jego, mojego złotookiego.
-
Prze... przepraszam za tego loda – chciałem się zapaść pod ziemię,
do licha czym się tak denerwowałem, dlaczego tak się martwię co sobie pomyśli.
-
Nie szkodzi – Padła szybko odpowiedź, znów takim obojętnym głosem.
-
Ta kobieta mnie popchnęła i ja ... – zacząłem się tłumaczyć.
-
Powiedziałem że nie szkodzi – przerwał mi – A co z twoim łokciem?
-
A... y... to nic – z tego wszystkiego zupełnie zapomniałem.
-
Nie wygląda jak nic. Lepiej chodź ze mną, trzeba to opatrzyć!
-
Szkoda zachodu, od tego się nie umiera. Do wesela się zagoi.
-
Być może, ale po co ma się babrać.
-
... – Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale w jego oczach, mimo iż patrzyły
na mnie bardzo łagodnie, ujrzałem coś co nie pozwoliło mi się sprzeciwić. Kiedy
zauważył że się poddałem, uśmiechnął się i powiedział:
-
Chodź, mieszkam niedaleko.
Posłusznie ruszyłem za nim. Rzeczywiście, nie szliśmy długo,
zaledwie do końca ulicy. Mieszkanie było na drugim piętrze, miało trzy pokoje,
a konkretnie salon i dwa małe pokoje, z czego jeden to pewnie sypialnia,
łazienkę, kuchnię i niewielki przedpokój.
-
Rozgość się, zaraz wrócę.
Usłyszałem, po czym
zniknął w łazience. Po chwili wyszedł niosąc w ręku niewielką apteczkę i usiadł
koło mnie.
-
Podaj rękę.
Sam nie wiem dlaczego natychmiast wykonałem polecenie, wziął
jakąś buteleczkę i wylał jej zawartość
na mój łokieć. Nie zauważyłem co to było, chyba spirytus, piekło jak diabli.
Nagle poczułem przyjemny chłód, to on dmuchał mi na rękę, ja zaś siedziałem jak
osłupiały. Pomogło, rana przestała boleć. Nagle zdałem sobie sprawę z
zaistniałej sytuacji i szybko zabrałem rękę. Złotooki zaśmiał się, ale nie był
to zły śmiech, śmiał się raczej z rozbawienia. Patrzył mi w twarz, musiałem
mieć w tej chwili głupią minę.
-
Nie śmiej się ze mnie – Krzyknąłem.
-
Dobrze, już nie będę.
-
Dlaczego mi pomagasz -
Spytałem
-
A dlaczego nie?
Odpowiedź mnie zaskoczyła.
-
No... jak to... Nie rozumiem. Ryzykowałeś spóźnieniem, teraz pewno
też masz coś lepszego do roboty, niż niańczenie potłuczonego.
-
Być może, ale mam swoje powody.
-
A można wiedzieć jakie to powody?
-
Podobasz mi się.
-
Żartujesz sobie ze mnie.
-
Nie, wcale nie. Uważam że jesteś słodki.
Teraz mnie kompletnie zatkało, po chwili doszedłem do siebie i
otwierałem właśnie usta by coś z siebie wydusić. Nie powiedziałem jednak ani
słowa, nie zdążyłem, zamknął mi usta pocałunkiem. Nie protestowałem, sam nie
wiem co mnie podkusiło ale odwzajemniłem pocałunek. Siedzieliśmy tak przez
dłuższą chwile, po czym złotooki przerwał by złapać powietrza.
-
Dobrze całujesz.
-
Znowu sobie ze mnie żartujesz. - Starałem się brzmieć poważnie,
choć czułem jak spiekłem raka.
-
Dlaczego tak myślisz? – Zapytał swobodnie.
-
No bo... Jak masz na imię? – Postanowiłem szybko zmienić temat.
-
Hoshi – Padła krótka odpowiedź.
-
Ładnie.
-
Cieszę się że ci się podoba. Może więc zdradzisz mi swoje imię.
-
Shinju.
-
Ślicznie...
-
Zawsze zapraszasz do domu nieznajomych a potem ich całujesz? – Przerwałem
mu niespodziewanie, zauważyłem zaskoczenie na jego twarzy, ale zaraz się
uśmiechnął i powiedział:
-
A co, nie podobało się?
-
Wiesz dobrze że nie o to mi chodziło – i znów byłem czerwony.
-
Jednak ci się podobało, a już zaczynałem się martwić.
-
<sweetdrop> Cholera, przestań ze mnie kpić. – Zaczynało mnie
to drażnić
-
Ooo... jaki zły. A ja wcale z ciebie nie kpię.
-
I ja mam w to wierzyć?
-
No już dobrze, skoro naprawdę chcesz wiedzieć...
-
Tak naprawdę chcę wiedzieć – znów mu przerwałem.
-
Jesteś pierwszą osoba która przyszła do mnie do mieszkania i nie
mam w zwyczaju całować nieznajomych.
-
Więc co to było przed chwilą.
-
Przecież nie jesteś nieznajomym, poznaliśmy się dziś rano.
-
Tak rzeczywiście, to wiele wyjaśnia.
-
Jeśli tak ci na tym zależy to mogę się przyznać że znałem cię już
wcześniej.
-
Jak to wcześniej.
-
Prawie codziennie widziałem cię w tramwaju, zdążyłem się dokładnie
przyjrzeć, tylko szkoda ze zawsze byłeś taki nieobecny myślami, gdyby było
inaczej moglibyśmy się wcześniej poznać. Z drugiej strony to przez te twoje
bujanie w obłokach w końcu się do tego doszło.
-
Nie rozumiem, że niby co takiego we mnie zobaczyłeś że zapragnąłeś
mnie poznać.
-
Sam nie wiem, tak odruchowo się na ciebie patrzyłem.
-
Czyli dzisiejsza akcja była zaplanowana?
-
Nie, to było chyba podświadome.
-
Podświadome
-
Nie wiem taki odruch. Niewiele myślałem nad tym co robię. Dobra,
może już starczy tych zwierzeń. Jesteś głodny?
-
Tak, chętnie coś zjem. – Zaczynałem zupełnie głupieć, czemu byłem
taki uległy. Wcale się nie przejąłem tym co powiedział a nawet byłem
szczęśliwy. Zauważyłem że mnie pociąga, zabawne że go wcześniej nie widziałem,
skoro twierdzi że często razem jeździliśmy. Właściwie to było mi to w tej
chwili obojętne. Poszedłem za nim do kuchni. – Czekaj, pomogę ci.
-
Dziękuję, miła odmiana, zwykle jadam sam.
-
Niedługo będę musiał wracać. Rodzice będą się martwic.
-
Nie ma problemu...
Tym razem to ja przerwałem mu pocałunkiem.
-
...możesz nocować u mnie. Za co to było? – zapytał mile
zaskoczony.
-
A co źle było?
-
Tego nie powiedziałem. To co zostajesz?
-
Y......
-
Nie bój się, nie zgwałcę cię – zaśmiał się – Zadzwoń do domu,
telefon jest w sypialni.
-
Dobrze – poszedłem zadzwonić. Zjedliśmy kolację, jeszcze długo
potem rozmawialiśmy. Pokłóciliśmy się kto gdzie ma spać, bo Hoshi twierdził że
nie pozwoli gościowi spać na kanapie, a ja że gospodarzowi. Na szczęście łóżko
było tak duże iż doszliśmy do kompromisu i spaliśmy na nim razem. (Nie
rozrabiali, spali^^ dop. autorka)
~*~
Uśmiechnąłem się na myśl o tamtym dniu. Przynajmniej połapałem się
co miały na myśli dziewczyny mówiąc że facet ma u mnie większe szanse.
Wcześniej powinienem był się domyślić że wolę mężczyzn. Od tamtego wydarzenia
minęło pół roku a ja i Hoshi jesteśmy parą. Od dwóch miesięcy mieszkamy razem.
On jest obecnie studentem medycyny a ja jestem w trzeciej klasie liceum.”
~*~
Tym razem z zamyślenia wyrwał mnie płacz jakiegoś dziecka.
Krzyczał że nie chce jeszcze wysiadać.
-
Cholera, ja tu wysiadam – wrzasnąłem i zerwałem się z miejsca.
Ledwo zdążyłem. Na przystanku zauważyłem Hoshi’ego, był najwyraźniej bardzo
zadowolony. W jego ręce spostrzegłem swój plecak.
-
Zapomniałem plecaka? – Zapytałem zdziwiony całą sytuacją.
-
Nie do końca. Jak się połapałem że znów cię nie ma wśród żywych,
zabrałem go i wysiadłem przed tobą, znudziło mi się siłowanie z tramwajem.
-
To czemu mnie nie „obudziłeś”
-
Chciałem zobaczyć czy sam się ockniesz.
-
No wiesz?!
-
Tak było zabawniej. Widziałeś minę tej babci jak przekląłeś?
-
Eh... Student medycyny i taki niepoważny.
-
A co ci się nie podoba.
-
Nic, ale wolę nie być w przyszłości twoim pacjentem.
-
Ej, pracę traktuję poważnie.
-
Dobra załóżmy że ci wieżę.
-
Złośliwiec. Było, nie było jesteś mi coś winien.
-
A czego chcesz?
-
Dowiesz się wieczorem.
-
Powinienem się bać?
-
Raczej nie, ale możesz sam zdecydować. A teraz lepiej już idź. I pilnuj
się czasem, szczęścia nie ma w hurtowych ilościach.
Pocałował mnie i popchnął
w stronę szkoły. Poszedłem, miałem jeszcze zapytać co tu robi, akademia
medyczna jest kawał stąd i w żaden sposób nie po drodze. Zapytam jak wrócę do
domu.
~*~
Powinien nad tym popracować. Zdecydowanie za często chodzi z głową
w chmurach. To się kiedyś źle skończy. Stwierdził Hoshi, patrząc za Shinju.
Kiedy ten zniknął z pola widzenia poszedł w swoją stronę.
Dedykuję to opowiadanie Mice i Ange – chan. Mnie się mimo wszystko
nie podoba, ale to ponoć rzecz gustu. Napisałam i nie wiem co we mnie wstąpiło
że dałam je mice.
Jeszcze raz proszę o bluzgi, bo interesuje mnie wasza opinia na
ten temat. Mika bowiem prosi mnie o napisanie kolejnych części a ja się
zastanawiam.
Usagi
30.IX.2002