Site hosted by Angelfire.com: Build your free website today!

Strona domowa Mariana Sosny                                                                                                         Napisz do mnie

  NOWA ZELANDIA

   fragmenty  listów  wysłanych                    data ostatniej aktualizacji:  2  lipca  2003
 

|| Home ||| Kto jest kto ||| Nowa Zelandia ||| Śląskie sprawy ||| Mapa strony ||| 
Listy Listy_2003



                   
UWAGA !!!

Po dokonaniu przez NZIS 1 lipca 2003 roku zmian w przepisach imigracyjnych część moich rad stała się nieaktualna. Zainteresowanych odsyłam do strony
http://www.immigration.govt.nz/
Moim zdaniem, w chwili obecnej na legalną emigrację do Nowej Zelandii mają szanse już tylko nieliczni. Dlatego zawieszam odpowiadanie na listy na ten temat. 
2 lipca 2003  

 



W związku z kierowanymi do mnie, głównie za pomocą poczty elektronicznej, licznymi zapytaniami dotyczącymi formalności proceduralnych związanych z wyjazdem do Nowej Zelandii oraz warunków życia na antypodach, rozpocząłem tworzenie tej autorskiej strony internetowej od umieszczenia na niej fragmentów listów napisanych przeze mnie (niekiedy też przez moją Małżonkę) do wielu różnych osób na przestrzeni ostatnich lat, dotyczących właśnie procedury załatwiania wyjazdu oraz "ciekawostek" życia w Nowej Zelandii.
Poszczególne fragmenty, pisane przez dłuższy okres czasu do różnych osób, opatrzone datami, zawierają  nasze osobiste obserwacje, przemyślenia i opinie. Być może, w trakcie poznawania realiów i nabierania doświadczenia w emigracyjnym życiu, niektóre nasze poglądy i opinie uległy stopniowej ewolucji i zostały w międzyczasie skorygowane.

Nie bierzemy jakiejkolwiek odpowiedzialności za wykorzystanie poniższych materiałów do pokierowania własnymi losami, ani za podejmowanie na ich podstawie jakichkolwiek decyzji. Strona ta nie ma charakteru przewodnika ani instrukcji jak załatwić prawo do stałego pobytu w Nowej Zelandii ! 

Osoby, które choć w minimalnym stopniu poczuły się usatysfakcjonowane otrzymaniem informacji zawartych na tej stronie, proszę o potwierdzenie tego poprzez wysłanie mi krótkiego email'a.

Strona ta będzie stale aktualizowana. Zachęcam do zaglądnięcia na nią znowu za jakiś czas.


04 stycznia 2000

[...]  Problemy załatwiania formalności wizowych są mi dość dobrze znane, sam przez nie przechodziłem, wiem też co inni moi znajomi w tej sprawie przeżyli i nadal jeszcze niektórzy z nich przeżywają. Sprawa jest do załatwienia, wymaga jednak zdeterminowania i odpowiedniej skuteczności w działaniu. Czym mniej jest  tych dwóch czynników, tym sprawa ciągnie się dłużej i przeważnie kosztuje znacznie więcej. Koszty też rosną niebotycznie jeśli korzysta się z usług firm pośredniczących w uzyskaniu wizy. Firm zawsze bardziej nastawionych na wyciąganie od klientów pieniędzy niż załatwienie im wiz.

Do Nowej Zelandii można przyjechać na stałe po uzyskaniu specjalnej wizy tzw. permanent residence. Jest to możliwe do uzyskania po spełnieniu i odpowiednim udokumentowaniu pewnych, dość trudnych warunków.
Nie warto przyjeżdżać tu �na wariata�, dokładnie tę samą procedurę trzeba byłoby załatwiać tutaj, ale bez prawa do pracy i tym samym bez stałego źródła dochodów. A koszty utrzymania w przeliczeniu na polskie złotówki są w Nowej Zelandii niewyobrażalnie wysokie.

Niezmiernie istotną sprawą  jest konieczność dość dobrego posługiwania się językiem angielskim. Już w czasie procedury załatwiania wizy trzeba udokumentować znajomość języka angielskiego poprzez świadectwo zaliczenia testu IELTS na poziomie przynajmniej 5.0 dla wszystkich elementów testu. W Polsce ten test można zdać tylko w British Council w Warszawie. Test taki muszą zaliczyć wszystkie osoby dorosłe (powyżej 16 roku życia) starające się o wyjazd. Wynik zaliczenia tego testu jest jednym z  dokumentów wymaganych przy składaniu wniosku wizowego, choć nie zawsze się o tym mówi na początku.
Bez odpowiedniej znajomości języka nie warto sobie zaprzątać głowy wyjazdem, bo nie znajdziesz także wtedy odpowiedniego dla siebie zatrudnienia.

Warunki otrzymania wizy są tak skonstruowane, że trzeba mieć jak najwyższe wykształcenie (nie wszystkie zawody i kwalifikacje są tutaj uznawane), jak największy staż pracy (koniecznie w wyuczonym zawodzie!) i jak najmniej lat w życiorysie! Te dwa ostanie warunki trochę sie kłócą, ale jest pewien przedział wiekowy, w którym obie sprawy mogą wspólnie z sobą, korzystnie zagrać.
Według obecnych przepisów (a często się one zmieniają) wystarczy, że jedna osoba spełnia wymagane warunki  i cała rodzina wtedy uzyskuje wizy pobytowe.  Według prawa nowozelandzkiego honorowane są związki partnerskie, trzeba wtedy jednak udowodnić, że związek taki nie został zawiązany tylko w celu przyjazdu do Nowej Zelandii.

Jakie są Twoje szanse na �załapanie się� na wizę możesz sprawdzić sobie sama śledząc przepisy oraz podliczając �swoje punkty� korzystając ze strony New Zealand Immigration Service. Przy okazji sama sprawdzisz ile warta jest Twoja znajomość angielskiego.

Na tej stronie są dostępne wszystkie potrzebne informacje, przepisy, nawet formularze. Ale jak sama się przekonasz, sprawa jest dość skomplikowana, choć możliwa do załatwienia. Niestety przenosiny na antypody pociągają też za sobą dość spore koszty. I  z tego też trzeba sobie zdawać sprawę.

W Warszawie nie ma ambasady Nowej Zelandii. Najbliższa Polsce jest nowozelandzka ambasada w Londynie. Kontaktowanie się z nią na etapie rozeznawania sprawy nie ma sensu, wszystko znajdziesz w Internecie.

Do wysłania wniosku wizowego do rozpatrzenia trzeba się bardzo dobrze przygotować. Wszystkie sprawy muszą być odpowiednio udokumentowane i przetłumaczone na język angielski (tłumacz przysięgły,  notarialne potwierdzenia), wymagane badania lekarskie (robione tylko w wyznaczonych miejscach) mają dość krótki okres ważności, należy je robić dopiero po skompletowaniu wszystkich (!) potrzebnych dokumentów, niemalże w ostatniej chwili przed przekazaniem ich do rozpatrzenia.
Jeszcze raz uprzedzam, że załatwienie wizy stałego pobytu w NZ jest trudne, bardzo kłopotliwe i dość kosztowne, co nie znaczy, że niemożliwe. Wiem też, że warto się o to starać. [...]
 


4 lutego 2000

[...] Wszystkie potrzebne formularze są do uzyskania w internecie, kontakt z Londynem na wstępnym etapie starań  nie jest potrzebny.

Brakiem punktów (na dzień dzisiejszy) nie należy za bardzo się przejmować. Z upływem czasu punktów przybywa (za staż pracy). Warto w międzyczasie podszkolić swój angielski, bo choćby nie wiem jak był dobry w tej chwili, to zawsze lepiej będzie móc posługiwać się nim jeszcze sprawniej.

Punkty za kwalifikacje zawodowe uzyskuje się na podstawie certyfikatu New Zealand Qualification Authority. Trzeba im posłać odpowiednie dokumenty (potwierdzone notarialnie kopie + tłumaczenia), opłacić procedurę i czekać na wynik. Niekiedy trwa to ponad pół roku. A nawet i znacznie dłużej. Ale wysyłane dokumenty muszą być odpowiednio przetłumaczone. Jest to swego �wiedza tajemna� jak należy te dokumenty tłumaczyć. Na skutek złego tłumaczenia magistrowi inżynierowi, absolwentowi polskich studiów podyplomowych NZQA może nie przyznać nawet uprawnień kiwi licencjatu. A to oznacza utratę cennych punktów. [...]
 


4 lutego 2000

[...] Nie warto  angażować się we współpracę z jakąkolwiek firmą pośredniczącą  załatwianie wizy do Nowej Zelandii. Wszystkie (!) tego typu firmy nastawione są na wyciąganie od klientów pieniędzy i to potrafią robić wyśmienicie. Mam wiele przykładów na to, co piszę. Firmę  [...] znam osobiście (panią [...] też), nie jest ona w stanie załatwić nawet połowy tego co obiecuje na swoich stronach www. O innych firmach mogę napisać to samo. Zrezygnujcie z tej drogi zawczasu, dopóki Was to jeszcze nic nie kosztowało.

O pracę w NZ na jakimkolwiek stanowisku i w jakimkolwiek fachu jest niezwykle trudno. Nie ma się żadnych szans  na dostanie pracy bez bardzo dobrej, praktycznej znajomości angielskiego.

Punktacja jest tylko pewnym schematem, ale do przyznania określonej ilości punktów muszą być spełnione (i doskonale udokumentowane!) odpowiednie warunki. Firmy o tych warunkach na początku nie wspominają, by potem przeciągać procedurę w nieskończoność.  Trudności i wymagania pojawiają się dopiero po podpisaniu umowy z firmą, a np. o konieczności zdania egzaminu ze znajomości języka angielskiego (IELTS na poziomie przynajmniej 5.0)  na ogół informuje się na samym końcu. Zdanie tego egzaminu często nie jest możliwe od razu, niekiedy trzeba się przygotowywać do niego przez rok albo i dłużej. A przez ten czas, w majestacie prawa bo zgodnie z umową, firma kasuje ile się da!
Oczywiście o trudnościach nikt nie informuje na początku, bo inaczej nie złapali by klientów.

Polecam w pierwszym rzędzie przebrnąć przez  strony Immigration Service, ich zrozumienie da Wam najlepszą opinię o Waszej znajomości angielskiego. W razie trudności warto na rok, czy nawet dwa, odłożyć myśli o wyjeździe i w międzyczasie skutecznie poprawić znajomość języka angielskiego.
Jesteście młodzi, życie przed Wami.  Nie sądzę abyście już teraz musieli decydować o fakcie wyjazdu i aby było to dla Was sprawą życia i śmierci. Może warto zrobić spokojnie dokładne rozeznanie Waszych możliwości, przygotować się do ewentualnej emigracji jak najlepiej (czas pracuje na Wasza korzyść, bo największe szanse na uzyskanie wiz maja ludzie po 30-stce � wtedy korzystnie punktowany jest wiek i staż pracy), zdobyć ewentualne dodatkowe kwalifikacje zawodowe przydatne na calym świecie (np. jezyki programowania, tytuly CNE i inne).

Nie wiem na ile rzetelnie pani [...] oceniła Wasze szanse punktowe. Ja osobiście śmiem w to wątpić (przepraszam), polskie wykształcenie wyższe nie zawsze jest uznawane jako wyższe w Nowej Zelandii, to trzeba bardzo dokładnie udokumentowac i uzyskać certyfikat nowozelanckiego NZQA. Także punkty za staż pracy uzyskuje się tylko za lata przepracowane w wyuczonym zawodzie. O wielu takich szczegółach trzeba po prostu wiedzieć. Wszystko musi być dokładnie udokumentowane (kopie zaświadczeń i dyplomów potwierdzone notarialnie, angielskie tłumaczenia). Dopiero po zebraniu wszystkich (!) potrzebnych dokumentów (włącznie z wynikiem egzaminu ze znajomości języka) zrobić należy odpowiednie badania lekarskie, uzyskać swiadectwo o niekaralności  z Centralnego Rejestru Skazanych w Warszawie (te dokumenty mają określony czas ważności), wypełnia formularze i oddaje wnioski do wizowania.

Skompletowanie wszystkich dokumentów jest czasochłonne i dość kosztowne. Można to zrobić bez płacenia jakiejkolwiek firmie za podpowiadanie (patrz strona internetowa). A jak się już wszystko skompletuje, to firma nie jest do niczego potrzebna.

Firmy obiecują też  pośrednictwo w znalezieniu pracy, pomoc w zagospodarowaniu się po przyjeździe do NZ. Kasują za to odpowiednio, ale ich usługi w tym zakresie to są bajki dla naiwnych. Nikt w NZ (i nie tylko w NZ) nie załatwi pracy �zaocznie�. Sporo trzeba się nachodzić samemu aby wreszcie coś dla siebie znaleźć.

Informacje o biedujących Polakach w NZ też nie są prawdziwe. Wprawdzie krezusów polskiego pochodzenia nie ma tu zbyt wiele, ale wszycy jakoś żyją, żyja godnie i nie muszą się wstydzić niczego. Wielu z nich (przepraszam: z nas) ma się całkiem dobrze i nie załują decyzji o wyjeździe tak daleko. [...]
 


17 lutego 2000

[...] Nie mogę wziąć żadnej odpowiedzialności za Pani decyzje i skutki z nich wynikłe. Na pewno nie usłyszy Pani z mojej strony ani nie przeczyta w moich listach jakiejkolwiek formy namawiania  do przyjazdu do Nowej Zelandii. Na pewno nie będę też od tego odmawiał. Po prostu decyzję musi Pani podjąć sama.

Nowa Zelandia jest jednym z bardzo nielicznych krajów na świecie, do którego można przyjechać legalnie na stałe, uzyskać prawo do pracy. I co najważniejsze, da się to załatwić przed wyjazdem z Polski. Wprawdzie przyjeżdżają tu Polacy na wizach turytycznych i potem, dopiero tutaj, usiłują załatwić wszelkie formalności. Czasami się im to udaje, ale nie jest to łatwe (władze nowozelandzkie coraz rygorystyczniej podchodzą do tych spraw) a na pewno jest bardzo stresujące i jeszcze bardziej kosztowne.
My wybraliśmy drogę załatwienia wszelkich formalności jeszcze w kraju i decyzję o fakcie wyjazdu podejmowaliśmy już mając nowozelandzkie wizy w paszportach. I na pewno tę drogę załatwiania przenosin będziemy doradzać wszystkim pytającym.
Tak jak już Pani wie, w Polsce nie ma ambasady nowozelandzkiej, nigdy też  jej nie było. Jeszcze kilka lat temu najbliższa ambasada NZ była w Bonn, w Niemczech. I tam załatwiało się wszystkie sprawy. Ambasadę tę jednak przeniesiono do Londynu i teraz właściwie chyba tylko tam można się o wszystko wypytać i wszystko pozałatwiać. Ale Londyn jest daleko nawet z Polski, kontakty z ambasadą bardzo utrudnione (choćby tylko dlatego, że rozmowy telefoniczne - a jest ich całe mnóstwo - są kosztowne i trudne przy niezbyt biegłym posługiwaniu się angielskim). Dlatego my wybraliśmy ofertę jednej z firm pośredniczących w załatwianiu wiz nowozelandzkich działających od lat w Amsterdamie, a mających swój oddział w Polsce, w Warszawie. Firm takich jest, jak teraz wiemy, więcej. Działają one także w Auckland, są nawet też takie prowadzone przez Polaków. Skorzystanie z usług takiej firmy też do tanich spraw nie należy, trzeba dobrze sprawdzić czy firma jest rzetelna, ale zdanie się na kogoś kto doskonale wie co robić, kto ma odpowiednie doświadczenie w tych sprawach i (co chyba najważniejsze) czasem odpowiednie układy w biurze emigracyjnym ma duże plusy. Uważać jednak należy, żeby nie dać takiej firmie naciągnąć, bowiem wykorzystują oni nieświadomość swoich klientów i często ich usługi kosztują o wiele więcej niż trzeba. Dzisiaj, dzięki możliwości korzystania z Internetu, sytuacja jest zgoła inna. My, w dobie �przedinternetowej�, byliśmy zdani praktycznie tylko na informacje przekazywane nam przez wspomnianą firmę, nie mieliśmy z nikim z Nowej Zelandii kontaktu. Działaliśmy niemalże po omacku i w wielu przypadkach płaciliśmy frycowe.
Ale mamy też przykład naszych znajomych z Polski, którzy zdecydowali się na samodzielne załatwianie wizy i nie otrzymali jej z powodu niewłaściwego zinterpretowania przez Immigration Service poziomu wykształcenia aplikanta. Firmie biegłej w załatwianiu tych spraw na pewno udałoby się przekonać urzędników, że nie mają racji. Nasz znajomy został sam, niezbyt pewnie czując się jeszcze w dyskusjach z angielskimi urzędnikami, jego sprawa przepadła.
Tak czy owak, przejście tej procedury wymaga na pewno sporo samozaparcia, zdecydowania i konsekwencji w działaniu.
Uzyskanie pobytowej wizy nowozelandzkiej (Permanent Residence) jest możliwe, choć trudne.
O wizę wnioskować można w kilku kategoriach, z czego praktycznie jedyną dostępną dla "normalnych" Polaków jest tzw. kategoria punktowa. W tej kategorii jedna osoba (przedstawiciel rodziny, który ma najkorzystniejszą sytuację w tej punktacji) oceniana jest przez Biuro Emigracyjne co do przydatności tej osoby w Nowej Zelandii. Za każdą cechę (m. in. wiek, wykształcenie, staż pracy - ale w wyuczonym zawodzie!) dostaje się określoną dokładnie przepisami ilość punktów. Suma tych punktów musi przekroczyć pewne minimum zmieniane dość często przez Biuro Emigracyjne. Uzyskanie odpowiedniej punktacji jest niemalże równoznaczne z uzyskaniem wizy dla całej rodziny.
O zasady tej punktacji i odpowiednie obecnie obowiązujące przepisy można spytać we wspomnianych wyżej firmach, można zwrócić się do ambasady i otrzymać od nich komplet informacji wraz z odpowiednimi drukami aplikacyjnymi. Można też na pewno znaleźć to wszystko w Internecie. Przede wszystkim jednak potrzebna jest odpowiednio dobra znajomość języka angielskiego. Bez tego nie ma nawet sensu mysleć o wyjeździe na antypody. Potem okazuje się, że i tak trzeba tu uczyć się go niemalże od początku (kiwi angielski odbiega "nieco" od języka, którym posługuje się  królowa Elżbieta), ale znać go trzeba i umieć się nim posługiwać w mowie i piśmie też. [...]
 


13 marca 2000

[...]  Odpisuję wreszcie na list, w którym zadałaś mi pytania na temat szkolnictwa w NZ oraz opieki zdrowotnej, a także wymiaru urlopu. Zacznę od końca, bo na temat urlopów niewiele mam do powiedzenia. Sprawa jest bardzo indywidualna i zależy od charakteru zatrudnienia oraz miejsca, w którym się pracuje. Jak Wiesz, w Nowej Zelandii króluje kapitalizm w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wynika z tego, że albo pracuje się u siebie, albo u kogo innego. Jeśli u siebie, to problem urlopu jest indywidualną sprawą i można wypoczywać kiedy i ile się chce. jeli jest się zatrudnionym u kogoś, to sporo prac wykonuje się tutaj na zasadzie kontraktu. Zakłady nie są zainteresowane zatrudnianiem ludzi na swoich etatach, robią to tylko w przypadku braku innej możliwości. Najchętniej zatrudnia się pracowników w ramach umowy-zlecenia (kontraktu), pracownik jest wtedy jakby na własnym rozrachunku i sam, jako właściciel swojej firmy, dawkuje sobie urlopy według potrzeby i możliwości.  Pracownicy na posadach państwowych, tak jak mój mąż, mają trzy, cztery tygodnie urlopu w skali roku w zależności od stażu pracy. Do wymiaru urlopu wlicza się tylko staż pracy w Nowej Zelandii. Na ogół w umowie o pracę zobowiązuje się pracownika do korzystania z urlopu w okresie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, bowiem wtedy w Nowej Zelandii panują wielkie "holidays" i większość zakładów pracy pozamykana jest na cztery spusty. W tym okresie przypada także sporo dni wolnych od pracy (świąt i tzw. statutory holidays), które w połączeniu z urlopem dają możliwość spędzenia z dala od pracy nawet okresu większego niż miesiąc. W roku kalendarzowym rozsianych jest też kilka dni wolnych od pracy, jednakże niektóre z nich kiedy przypadają  w sobotę lub niedzielę są przenoszone na poniedziałek (i wtedy jest to dodatkowy dzień wolny tworzący long weekend), inne zaś nie.
Nauczyciele mają wakacje w tym samym czasie co dzieci w szkołach.
W ten sposób przechodzę do tematu szkolnictwa. System szkolnictwa w NZ jest podobny do obecnego, wprowadzonego już w Polsce po naszym wyjeździe. Być może częściowo się wzorowano na tych kiwi szkołach.
Nasze "dawne" polskie szkoły podstawowe i średnie zostały tu podzielone na trzy etapy: primary i secondary schools. Napisałam "trzy", a wymieniłam dwa. I dobrze, bo secondary to szkoły intermediate + high (albo college). Naukę dzieci zaczynają w wieku 5 lat (pierwszy raz do szkoły idzie się nazajutrz po piątych urodzinach, nie czeka się do rozpoczęcia nowego roku szkolnego) i przez 6 lat chodzą do szkoły primary.  Potem przechodzi się do szkół poziomu secondary.   W szkołach secondary zalicza się formy a nie klasy (ostatnio określenie formy zastępowane jest podawaniem kolejnego roku nauczania - rok 7-my, 8-smy itd). Ww intermediate schools są pierwsze dwie formy. Po skończeniu dwóch form w intermediate przechodzi się do high school albo college'u i tam rozpoczyna naukę od trzeciej formy. Po przebrnięciu przez kolejne trzy formy można naukę spokojnie zakończyć i iść do pracy. Ma się wtedy około 15 lat  i (jeśli zdało się egzaminy) coś, czego w Polsce już nie ma a można by to nazwać małą maturą. Ambitni studenci (w intermediate są pupils, a w high - students) zapisują się na kolejne formy (szóstą i siódmą) i jeśli kończą egzaminami to mają tzw. bursary czyli coś w rodzaju naszej matury. I jednocześnie zaliczone egzaminy na studia. Bo na wyższe studia (tertiary schools) tu egzaminów się nie odprawia. Przyjęcia na studia odbywają się na podstawie wyników z secondary. Egzaminy końcowe w szkołach średnich określają w punktach  stopień przygotowania do studiów. I w zależności od ilości zdobytych wcześniej punktów można wybrać sobie kierunek studiów. Uczniowie szkół średnich wybierają sobie przedmioty nauczania. Kilka z nich jest obowiązkowe dla wszystkich (np.  matematyka, język angielski), pozostałe każdy dobiera sobie samodzielnie. Tak więc nie każdy chętny może sobie pozwolić na studowanie np. medycyny, gdzie trzeba mieć zaliczone odpowiednie przedmioty w szkole średniej i naprawdę bardzo wysoką punktację. Wymaga to od młodzieży myślenia o swojej przyszłości znacznie wcześniej niż na 5 minut przed skończeniem szkoły średniej.
Nasza córka Agnieszka miała już wystarczającą ilość punktów do przyjęcia jej na uniwersyteckie studia informatyczne po szóstej formie. Stało się tak głównie dzięki zaliczonemu materiałowi siódmej formy z matematyki, który przerobiła samodzielnie. Z uczęszczania do  siódmej formy więc zrezygnowała i rozpoczęła studia nie mając jeszcze 18 lat. Studia są płatne, płaci się za każdy semestr i wysokość opłat też jest zróżnicowana (od kilkunastu tysięcy do ponad 100 tysięcy dolarów za całe studia). Studia na ogół trwają tu 3 lata i kończą się licencjatem (tutaj nazywa się to bachelor degree). Potem, jeśli się chce (przeważnie się nie chce, bo Kiwusy w tym  wieku lubią wyjeżdżać na rok, lub dłużej do Europy, Stanów lub gdziekolwiek byle na stały ląd) można jeszcze przez 2 lata kontynuować studia magisterskie (masters). Po drodze, między bachelor a master, można zrobić diploma, co tutaj nazywa się postgraduate diploma; bardzo często mylone to jest z polskimi studiami podyplomowymi, które są przecież w Polsce czymś wyżej niż magisterium, zaś w NZ to etap niższy od tytułu master. Po skończeniu jednych studiów (a nawet równolegle) można dalej studiować coś innego. Wręcz w nieskończoność. W miarę, rzecz jasna, możliwości intelektualnych i finansowych. Jeden z naszych tutejszych znajomych, polski inżynier mechanik, w wieku 48 lat rozpoczął normalne, dzienne studia budowlane i w wieku 52 lat uzyskał tytuł kiwi-inżyniera budownictwa. Zapaleńcy z tytułem master mogą studiować dalej dochodząc do tytułu Ph.Doctor - to odpowiednik naszego doktoratu.

To tyle, jeśli chodzi o system szkolnictwa. Oczywiście szkoły primary i secondary są tu państwowe i prywatne. We wszystkich obowiązuje noszenie tzw. uniformów, jednak każda szkoła ma ubranka inne. Tak więc, jak spotykamy przed południem młodzież szkolną w supermarketach, to doskonale wiemy, z której szkoły się urwała. My na początku rozważaliśmy skierowanie naszej młodzieży do college'ów katolickich, gdzie dyscyplina jest wyższa niż w szkołach państwowych, gdzie często są osobne szkoły  dla dziewcząt i chłopców, ale nasza młodzież szybko nam te rozważania wybiła z głowy.
Rok szkolny zaczyna się z końcem stycznia lub początkiem lutego, podzielony jest na 4 termy (okresy) oddzielone od siebie dwutygodniowymi sezonowymi przerwami (przerwa jesienna na ogół w okolicy Wielkanocy, zimowa w czerwcu, wiosenna we wrześniu, wakacje letnie zaczynają się w grudniu i trwają do końca stycznia; tak, pór roku nie pomyliłam!)

Na godny uwagi zasługuje fakt doskonałego wręcz przygotowania tutejszego szkolnictwa primary i secondary do przyjmowania i uczenia dzieci różnojęzycznych, z różną, często zerową znajomością języka angielskiego.  Przyjście takiego dziecka w środku termu do klasy (a takich dzieci pojawia się tu mnóstwo przez cały rok) nie burzy całego cyklu szkoleniowego i dziecko szybko i na ogół bez większych problemów wtapia się w środowisko rówieśników.

Kolejne Twoje pytanie dotyczyło opieki zdrowotnej. Ten temat skwituję krótko.
Służba zdrowia praktycznie w Nowej Zelandii nie istnieje. To znaczy jest, ale lepiej tu nie chorować. Jak się chce chorować, to koniecznie trzeba mieć prywatne ubezpieczenie (dobrowolne) i wtedy służba zdrowia jest super! Na najwyższym światowym poziomie. Podobno. Na szczęście nie mieliśmy potrzeby tego sprawdzać. I oby dalej takiej potrzeby nie było. [...]
 

Życie w NZ jest bardzo spokojne, wielu przyjezdnym ono nie odpowiada. Uważają NZ za jedną wielką wieś. I traktują NZ jako poczekalnię na kiwi obywatelstwo dające im wyjazd na legalny pobyt i prawo do pracy w Australii. Gdzie podobno �tam to jest zycie�. Podobno tam manna spada z nieba, tam jest raj na ziemi i Kiwilandia do Australii się nie umywa. My w to nie bardzo wierzymy, sprawdzimy kiedyś przy okazji turystycznych tam odwiedzin. Nam życie w NZ odpowiada. Ta �wieś� to to czego oczekiwaliśmy. Nie myślimy o przenoszeniu się stąd gdziekolwiek. Przynajmniej na razie. Żyjemy w ponad milionowym, nowoczesnym mieście, a jednocześnie w spokojnej, niezbyt oddalonej od centrum dzielnicy. Do najbliższej pacyficznej plaży mamy 10 minut jazdy samochodem.  Jadąc w drugą stronę 15 minut (przez wspaniałe, zielone góry, w których jest ponad 200 kilometrów szlaków turystycznych, a spotyka się tam  pojedyncze osoby) mamy plaże nad Morzem Tasmana, raj surfingowców. Na narty wystarczy wybrać się jakieś 300 kilometrów na południe od Auckland w rejon wulkanu Ruapehu, a stamtąd, w tym samym nawet dniu, na �po nartach�, pojechać wykąpać się w gorących żródłach lub wręcz skorzystać z plaży nad Oceanem Spokojnym. 

W naszym ogrodzie mamy drzewko z cytrynami, zaspokaja ono nasze rodzinne potrzeby na te owoce przez cały rok. U sąsiadów rosną mandarynki i grejpfruty.

Trzęsieniami ziemi chyba nie trzeba się za bardzo martwić. Podobnie jak tutejszymi wulkanami (w samym Auckland jest ich ponad 60). Auckland jest położone w tzw. 3-ciej kategorii zagrożeń trzęsieniami (Wellington jest w 1-szej - najbardziej się trzęsącej strefie), tutejsze budownictwo jest specjalnie przystosowane do tego typu zagrożeń, a poza tym dawno już powaznie nie trzęsło. Więcej takich trzęsących atrakcji mieliśmy w naszym domu na Śląsku, gdzie kopalnie pod nami dostarczały ich bez liku.  Wulkany zaś niemalże wszystkie są wygasłe. W Auckland jedyny jeszcze niewygasły  Rangitoto od kilkuset lat sobie śpi i nic nie wskazuje na to, aby przez najbliższe kilkadziesiąt chciał się obudzić. Prędzej chyba przerdzewieją  rosyjskie okręty atomowe zatopione w okolicach Murmańska, co może wywołać więcej sensacji  w świecie niż jakiś Rangitoto w Nowej Zelandii. 


29 marca 2000

[...]  Jeżeli poważnie przymierzacie się do wyemigrowania z Polski, to cieszy mnie, że pierwsza ocena Waszych możliwości wypadła pozytywnie.
Zapytałaś, czy w naszym przypadku ta procedura wyglądała podobnie. Tak. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła firma było skasowanie od nas 60 marek i zebranie podstawowych danych w celu oszacowania naszych szans. Były one, według firmy, bardzo wielkie, niemalże stuprocentowe. Firma ma bardzo duże doświadczenie w załatwianiu wiz stałego pobytu w Nowej Zelandii i doskonale wie czy podjąć się załatwiania. Kandydatom nie mającym szans na otrzymanie wiz firma odmawia dalszego załatwiania bowiem obniża to ich procentową skuteczność, a tą skutecznością lubią się chwalić. Ale trzeba przyznać, że jest to pozytywna strona współpracy z tą firmą. Negatywne też są i dlatego należy być bardzo ostrożnym w podpisywaniu z nimi umowy. I nie dać się wrobić. Mamy innych znajomych, którzy także byli (i nawet jeszcze nadal są) obsługiwani przez tę firmę i wiemy, że  trzeba uważać i nie polegać li tylko na opiniach przekazywanych ze strony firmy.
Informacje udzielane nam przez sympatyczną panią [...] w pewnym stopniu  oparte były na jej osobitym pobycie w Auckland. Pobycie bardzo krótkim, turystycznym i "na koszt firmy". Jej wiedza na temat życia w Auckland, przekazywana swoim klientom była żadna. Wciskała ludziom kit jak to tutaj jest pięknie. Bo jest. Naprawdę. Bo taka też była jej rola: złapać klienta i doprowadzić do jego wyjazdu do NZ.  A przy okazji złupić na ile się da. Firma działała w sposób nieuczciwy. Nie informowała o trudnościach, kłopotach jakie mogą czekać tutaj na przyjezdnego. Mało tego: kasowała za usługi, z których się nie wywiązywała. My daliśmy się nabrać na opłacenie opieki tej firmy nad nami po wylądowaniu w Auckland. Kosztowało nas to dodatkowo 800 dolarów amerykańskich.  Były to pieniądze wyrzucone w błoto.  Jeśli nadal ta usługa jest przez tę firmę proponowana i wykonywana w takim sam sposób jak w  naszym przypadku, to należałoby chyba o tym powiadomić prokuraturę. Na wszelki jednak wypadek lepiej nie korzystać z ich dodatkowych ofert.  My w trzecim dniu "opiekowania" się nami w Auckland przez firmę, zadzwoniliśmy do naszych przyjaciół w Polsce, którzy byli wtedy jeszcze w trakcie załatwiania swojej procedury wizowej, aby jak najszybciej zrezygnowali z tej opcji. Udało się im zaoszczędzić sporo pieniędzy jakże potrzebnych potem tutaj. Od innych naszych znajomych ta sama firma skasowała dodatkowo jeszcze grube pieniądze za próbę znalezienia im pracy. Zebrali od znajomego wszystkie możliwe informacje nas temat jego kwalifikacji, analizowali jakiś czas czy podejmą się szukania dla niego pracy, po czym bez zmrużenia oka skasowali 2 tysiące dolarów amerykańskich za szukanie pracy dla niego. Zapomnieli mu tylko powiedzieć, że on jako elektryk nie ma najmniejszych szans na podjęcie tutaj pracy w swoim zawodzie.  Niektóre zawody, w tym elektrycy, wymagają nowozelandzkich "papierów" i bez nich nie ma możliwoci podjęcia jakiejkolwiek pracy wtej branży.  Za pieniądze, które wyłudzono  od naszego znajomego, zdobyłby on tutaj odpowiednie kwalifikacje i "porządne" tutejsze papiery.

Każda firma trudniąca się załatwianiem wiz działa na podobnej zasadzie. Wykorzystuje niewiedzę swoich klientów i bazuje na ich naiwności. Z całą stanowczością stwierdzam, że kontakty z jakąkolwiek firmą pośredniczącą w załatwianiu wiz do NZ powinny się kończyć definitywnie z chwilą wklejenia odpowiednich wiz do paszportów.  Ani grama dalej. Żadnych usług w transporcie, żadnej opieki na miejscu, ani broń Boże, załatwiania tu przez nich pracy. Ta ostatnia sprawa jest wystarczająco trudna do przebycia nawet przy osobistym udziale, nie wierzcie w ich bajki, że ktoś zaproponuje Wam pracę zaocznie.

Na internetowej stronie NZIS można sobie nawet samemu sprawdzić swoje punkty oraz szanse w uzyskaniu wizy. Zasada jest prosta: jeśli wymagana ilość punktów jest wystarczająca oraz pozostałe warunki są spełnione (to wszystko jest opisane na tej stronie) otrzymanie wizy dla głównego aplikanta i jego (jej) najbliższej rodziny nie stwarza większych problemów. Cała procedura jest jednak dość kosztowna, to trzeba mieć na uwadze. Sami już jednak nie śledzimy zbyt drobiazgowo bieżących przepisów w tym zakresie, po prostu przestało nam to być potrzebne.  Firma na pewno będzie Wam oferowała różne dodatkowe usługi (np. znalezienie oferty pracy lub wręcz pracy � w to nie wierzcie!, dodatkową opiekę nad Wami po przylocie do NZ). Od razu powinniście nastawić się tylko na ich pomoc w uzyskaniu wiz. A dodatkowo ciągle studiować kiwi przepisy imigracyjne. I po zdecydowaniu się na rozpoczęcie działań, za wszelką cenę jak najszybciej doprowadzić sprawę do końca, czyli uzyskania wiz.

Dlaczego wyjechaliśmy akurat do NZ? Praktycznie interesował nas wyjazd do strefy anglojęzycznej. Nowa Zelandia jest jednym z nielicznych krajów umożliwiających osiedlenie się ludziom takim jak my. Ludziom bez przeszłości rodzinnej (np. dziadkowie Niemcy), bez przeszłości politycznej (pseudo-azylanci). Interesował nas wyjazd legalny i do nieco cieplejszych niż Kanada krajów. Australia też oferuje podobne możliwości, lecz z tego co wiemy, o wiele trudniej jest dostać tam wizę.  My chcieliśmy zamieszkać i spróbować naszych sił w kraju rozwiniętym, ale spokojnym, czystym i atrakcyjnym turystycznie. Takim jest Nowa Zelandia.

Czy tęsknimy za Polską?  Nie. Przygotowując się do wyjazdu musieliśmy oswoić się z myślą, że nie wyjeżdżamy do kraju położonego "o miedzę". Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie będzie możliwe przyjeżdżanie an weekendy do Polski. Z rodziną i bliskimi mamy kontakt korespondencyjno-telefoniczny. Być może naszym wyjazdem umożliwimy co poniektórym podróż dookoła świata, czego bez naszej decyzji nie byliby sobie w stanie nawet zamarzyć. Już w tym roku chcielibyśmy uskutecznić kilkumiesięczny pobyt u nas moim teściom. W przyszłym roku zaprosimy do nas moją mamę. Sentymenty i tęsknoty należy zostawić w Polsce.

Czego nam najbardziej brakuje? Czasu. Jak się okazało na miejscu, doba i tutaj ma tylko 24 godziny. Dni uciekają jeden za drugim. Ale jest to problem chyba ogólnoświatowy, nie widzę więc powodu aby upatrywać tego przyczyny w naszym wyjeździe z Polski i to akurat do Nowej Zelandii. [...]
 


Marzec 2000

Byc moze to to samo  biuro i ta sama pani, ktora zacheca Was do zatrzymania sie w okolicy Auckland.  I od razu napisze, ze swiadczy to o jej malym rozeznaniu w tym zakresie. Po prostu trzeba zatrzymac sie w Auckland, a nie w jakiejs jego okolicy. Nie wiem wprawdzie jakiego typu pracy bedziecie szukac dla siebie, ale praktycznie tylko w Auckland moze  byc mozliwe jej znalezienie w krótkim czasie. Zycie w Auckland jest znacznie drozsze niz gdzie indziej ale tylko w Auckland istnieje jako taka szansa na znalezienie odpowiedniej pracy lub tymczasowe zalapanie sie gdziekolwiek. Bo i z taka ewentualnoscia nalezy sie liczyc.  O ewentualnych przenosinach w inne regiony NZ mozna pomyslec potem, po dokonaniu rozeznania lub po otrzymaniu pracy w innym miescie. Wyjazd na "prowincje" od razu nie moze byc dobrym pomyslem. Chociaz to tez  w duzym stopniu zalezec moze od zasobnosci konta bankowego jakie przywiezie sie z soba na antypody. 
 


29 maja 2000

 [...] Do Nowej Zelandii można przyjechać na stałe po uzyskaniu specjalnej wizy. Jest to możliwe do uzyskania po spełnieniu pewnych, dość trudnych warunków.
Nie warto przyjeżdżać tu �na wariata�, dokładnie tę samą procedurę trzeba byłoby załatwiać tutaj, ale bez prawa do pracy i tym samym bez stałego źródła dochodów. A koszty utrzymania w przeliczeniu na polskie złotówki są w Nowej Zelandii niewyobrażalnie wysokie.
Niezmiernie istotną jest konieczność dość dobrego posługiwania się językiem angielskim. W czasie procedury załatwiania wizy trzeba udokumentować znajomość języka angielskiego poprzez świadectwo zaliczenia testu IELTS na poziomie przynajmniej 5.0 dla wszystkich elementów testu. W Polsce ten test można zdać tylko w British Council w Warszawie. Test taki muszą zaliczyć wszystkie osoby dorosłe starające sie o wyjazd.
Bez odpowiedniej znajomości języka nie warto sobie zaprzątać głowy wyjazdem bo nie znajdziesz także wtedy odpowiedniego dla siebie zatrudnienia.

Warunki otrzymania wizy są tak skonstruowane ( podobnie jak to ma miejsce w Australii gdzie trzeba mieć �unikalny zawód, na który jest duże zapotrzebowanie�), że trzeba mieć jak najwyższe wykształcenie (nie wszystkie zawody i kwalifikacje są tutaj uznawane), jak największy staż pracy (koniecznie w wyuczonym zawodzie!) i jak najmniej lat w życiorysie. Te dwa ostanie warunki trochę sie kłócą, ale jest pewien przedział wiekowy, w którym obie sprawy mogą wspólnie z sobą zagrać.
Według obecnych przepisów (a często sie one zmieniają) wystarczy, że jedna osoba spełnia wymagane warunki  i cała rodzina wtedy uzyskuje wizy pobytowe.  Według prawa nowozelandzkiego honorowane są związki partnerskie, myślę więc (choć to należałoby sprawdzić), że przyjazd z narzeczoną byłby także możliwy.
Czy masz jakiekolwiek szanse na �załapanie się� już teraz (choć ja myślę, że jeszcze nieco na to za wcześnie), sprawdź sobie śledząc przepisy oraz podlicz swoje �punkty� korzystając ze strony New Zealand Immigration Service.

Na tej stronie są dostępne wszystkie potrzebne informacje, przepisy, nawet formularze. Ale jak sam się przekonasz, sprawa jest dość skomplikowana, choć możliwa do załatwienia. Niestety przenosiny na antypody pociągają też za sobą dość spore koszty. I  z tego też trzeba sobie zdawać sprawę.

W Warszawie nie ma ambasady Nowej Zelandii. Najbliższa Polsce jest nowozelandzka ambasada w Londynie. Kontaktowanie się z nią na etapie rozeznawania sprawy nie ma sensu, wszystko co będzie Ci potrzebne znajdziesz w Internecie. [...]
 


16 maja 2000

[...] Niektórzy zrażają się do tematu "Nowa Zelandia" od razu jak tylko wspomnę o konieczności w miarę biegłego poruszania się w sferze językowej. Nie muszę chyba dodawać, że chodzi  tu o język angielski. I konieczna jest w tym przypadku dobra znajomość tego języka jeszcze przed rozpoczęciem starań o zgodę na wyjazd do Nowej Zelandii. W przeciwnym wypadku (co niektórzy i tak usiłują "obejść" tę zasadę) cała sprawa sprowadza się do niebywale wysokich kosztów samej procedury wizowej, a języka nauczyć trzeba się tak czy tak, bo bez tego, nawet po ewentualnym przebrnięciu spraw wizowych (co jest dzisiaj bez biegłej znajomości języka wręcz niemożliwe) zaczną się problemy ze znalezieniem pracy, a koszty utrzymania się w Nowej Zelandii w przeliczeniu na polskie złotówki sa niebywale wysokie, nie można liczyć na to, "że jakoś to będzie".  Przywiezione tutaj polskie oszczędności nie wystarczają na długo, niektóre zawody i kwalifikacje zdobyte w Polsce nie są tu wcale honorowane, ze zobyciem jakiejkolwiek pracy jest dość trudno, co nie znaczy, że niemożliwe. Legalną pracę można tu uzyskać tylko przy odpowiednim wpisie w paszporcie. Na zatrudnienie "na czarno" trudno  liczyć, jeśli nawet czasem uda się coś złapać, to jest to krótkotrwałe i zawsze bardzo nisko opłacane. Ale umiejętność posługiwania się językiem jest tu wszędzie sprawą pierwszorzędnej wagi.

Nowa Zelandia jest krajem, w którym można znaleźć wyśmienite warunki do życia. Wspaniała przyroda, życzliwość mieszkańców, brak konfliktów rasowych, poziom życia niejednokrotnie przekraczający zachodnio-europejski, ogromny spokój, wręcz leniwy tryb życia (pozorny, albo tylko dla co poniektórych), niezły klimat (choć wcale nie taki idealny), mimo wszystko dość wysoki poziom poczucia bezpieczeństwa.
Cóż jeszcze? Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Ale kandydatom dla przyszłych emigrantów powtarzam: trzeba wiedzieć czego się chce. [...]
 
 


16 maja 2000

[...]  Przyjazd do Nowej Zelandii z zamiarem podjęcia tutaj pracy wymaga posiadania odpowiedniej wizy wjazdowej, o którą wcale nie jest łatwo. Na ten temat możesz znaleźć dużo informacji na stronie New Zealand Immigration Service . Polecam dokładne zapoznanie się z jej zawartością.

Twoje pytanie o sytuację zarobkową w NZ muszę, przynajmniej w tej chwili jeszcze, pozostawić bez odpowiedzi. Wszystko zależy od wykonywanej pracy oraz miejsca gdzie się pracuje. W różnych rejonach Nowej Zelandii sprawa znalezienia zatrudnienia wygląda inaczej. Na ogół jednak obowiązuje zasada, że czym dalej od Auckland, to z tym gorzej.
Z wynajęciem (lub kupnem) domu (mieszkania) nie ma najmniejszych problemów. Co do kosztów, to to też zależy od miejsca (im dalej od Auckland tym taniej), wielkości domu lub mieszkania, dzielnicy miasta.
Nie potrafię też odpowiedzieć na pytanie, czy wykonując podobną pracę jak w tej chwili (zdaje sie, że chodzi o opiekę nad dzieckiem - praca u kogoś, czyli zajęcie raczej "nieoficjalne") wystarczy uzyskanych z tego środków na apartament, samochód. Nie bardzo też wiem jak rozumieć określenie "żyć na dobrym poziomie". To, moim zdaniem,  rzecz bardzo względna. Zwaszcza dla kogoś jak Wy, którzy chcą tu przyjechać z Ameryki.
Praca dla mężczyzn. Też trudno odpowiedzieć. Wiele zawodów i uprawnień "przywiezionych z sobą" nie jest w Nowej Zelandii honorowanych. Trzeba zdobywać tutejsze kwalifikacje, albo szukać pracy w innej branży. Nowozelandczycy pytają zawsze o "New Zealand experience", często konieczne jest przepracowanie gdzieś jakiegoś okresu "voluntary", żeby móc się tym NZ experience pochwalić. W celu otrzymania jakiejkolwiek pracy trzeba się wykazać dobrą znajomością angielskiego.

Nowa Zelandia jest krajem, w którym można znaleźć wyśmienite warunki do życia. Wspaniała przyroda, życzliwość mieszkańców, brak konfliktów rasowych, poziom życia niejednokrotnie przekraczający zachodnio-europejski, ogromny spokój, wręcz leniwy tryb życia (pozorny, albo tylko dla co poniektórych), niezły klimat (choć wcale nie taki idealny), no i mimo wszystko dość wysoki poziom poczucia bezpieczeństwa.
Cóż jeszcze? Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Ale kandydatom dla przyszłych emigrantów powtarzam: trzeba wiedzieć czego się chce. Tutaj manna też z nieba nie spada. [...]
 


29 maja 2000

[...]  Sprawa emigracji do Australii to zupełnie inny temat, nie znam tamtejszych warunków. Australia i Nowa Zeladia to dwa, zupełnie niezależne od siebie, kraje. [...]
 


7 września 2000

                [...]  Odpowiadam na postawione pytania:

                     1. Firm pośredniczących  w załatwianiu wizy stałego pobytu w NZ jest dość
                     dużo. Ich usługi są jednak zawsze dość drogie, a żadna z nich nie daje
                     gwarancji skutecznego załatwienia wiz, bo przecież to nie od nich zależy.
                     Wiem, z kontaktów z innymi, że naciagają te firmy swoich klientów ile się
                    tylko da. Takie firmy są w Nowej Zelandii, znam firmę w Amsterdamie oraz jej
                     oddział w Warszawie. Jest też taka firma w Chicago  Chicago.
                     Ja osobiście nie polecam korzystania z ich usług, chyba że masz
                     sporo gotówki do wydania. Nowozelandzkie Biuro Imigracyjne (NZIS) ma swoją,
                     bardzo dobrze prowadzoną stronę internetową.
                     Na niej jest praktycznie napisane wszystko jak zalatwić wizę. Są odpowiednie
                     formularze, jest tam także test punktowy, w którym można od ręki sprawdzić
                     szanse powodzenia, są wszystkie przepisy i ich najświeższe zmiany. Ja sam
                     znam dość dobrze całą procedurę załatwiania wiz oraz wymogi stawiane
                     kandydatom, o których na ogół firmy informują swoich klientów dopiero po
                     podpisaniu umowy i rozkręceniu całej machiny  kiedy na wycofanie się jest
                     już za późno bo klient wtopił spore oszczędności w ten pomysł. Niestety ja
                     nie prowadzę biura emigracyjnego.

                    2. Nie znam procentu pozytywnie załatwionych wniosków wizowych.
                     Tego chyba nie zna nikt. Wiem jednak, że jeśli kandydat posiada wymaganą
                     Ilość punktów (w kategorii generalnej) i potrafi skompletować wszystkie
                     wymagane dokumenty, to na ogół wiza jest mu przyznawana bez problemu. [...]
 



7 stycznia 2001

[...] Na temat NZ sporo można dowiedzieć sie poprzez internet. Jest całe mnóstwo nowozelandzkich stron, z których można się dowiedzieć niemalże wszystkiego. Myśle, że najlepszym  punktem zaczepienia jest strona http://www.nzsearch.co.nz/  albo inna podobna  http://www.searchnz.co.nz/
Wszystko (!!!)  na temat procedury imigracyjnej można znaleźć na stronie http://www.immigration.govt.nz/

Uważam, że wszędzie, w NZ też, najważniejsze jest wiedzieć czego się chce. Trzeba mieć konkretne plany przed sobą. Potem, jak wszędzie, trzeba zakasać rękawy i brać się za realizowanie założonych sobie planów. Nikt za nas tego nie zrobi, a totolotek  rozwiązuje problemy tylko nielicznym. Ważne jest też, aby te plany były realne. Chodzenie z głową w obłokach, w dodatku �do góry nogami� prowadzi na ogół do rozczarowań.

Jaka jest Nowa Zelandia? Piękna, cicha, spokojna. Niektórzy uważaja, że to jedna wielka wieś. Jedno wielkie country.  Coś w tym jest. Mnie życie na tej �wsi� odpowiada.  10 minut jazdy samochodem i jestem w środku olbrzymiego, milionowego, tętniącego życiem miasta: kina, teatry, knajpy, sklepy, kasyna. 10 minut jazdy w drugą stronę i znajduję się w górach, gdzie trudno spotkać żywego człowieka. O rzut kamieniem kilkanaście plaż, które stanem zatłoczenia niczym nie przypominają Świnoujścia czy Dźwirzyna w środku sezonu.

Praca. Roboty jest dużo. Tylko przeważnie trudno jest się załapać. Wykonywanie niektórych zawodów wymaga zdobycia tutejszych uprawnień. Przy biegłej (praktycznej) znajomości angielskiego pracę da się jakoś znaleźć. Rzadko przyjmują do pracy całkiem świeżo przyjezdnych na stanowiska dyrektorskie i managerskie. Aby pracować w NZ konieczne jest posiadanie odpowiedniej wizy. O pracę najłatwiej (nie znaczy to, że bez problemu) w większych skupiskach miejskich (Auckland, Hamilton, Wellington, Christchurch...).

Domy wynajmuje się albo kupuje. Z jednym i drugim nie ma żadnego klopotu. Ceny bardzo zróżnicowane, w zależnosci od rejonu Nowej Zelandii (najdrożej w Auckland, Hamilton, Wellington, Christchurch... ), dzielnicy i standardu.
Przeciętnie wynajęcie w miare przyzwoitego domu w Auckland kosztuje około 1000 kiwi dolarów miesięcznie. Koszt mieszkania stanowi sporą część rodzinnego budżetu (od ? do ?). Kupienie przeciętnej klasy (według tutejszych standardów) domu możliwe jest już za około 200 tys. kiwi dolarów. Domy są niskie, przeważnie parterowe.

Służba zdrowia praktycznie nie istnieje. To znaczy jest, ale lepiej nie chorować. Jak się chce chorować, to koniecznie trzeba mieć prywatne ubezpieczenie (dobrowolne) i wtedy slużba zdrowia jest super!

Szkoły. Państwowe i prywatne. Państwowe w większości są darmowe, poza drobnymi, normalnymi opłatami za drobiazgi. Uczniowe ubierani są w szkolne uniformy, które trzeba dziecku kupić. Poziom nauczania rożny, w zależności od szkoły. Myślę jednak, że generalnie nie odbiega od standardu ogolnoświatowego. Kto chce się nauczyć, ten się nauczy.

Kontakty międzyludzkie. Chyba jak wszędzie, ale odczuwa się tu wiele życzliwości i sympatii. Sąsiadów się na ogół nie zna, z Polakami bywa różnie. Mamy jednak wiele pozytywnych przykładów, poza jednym, w dodatku �własnoręcznie� sprowadzonym sobie z Polski.

Wiele ludzi przyjeżdżało do NZ z myślą przeczekania tylko na tutejsze obywatelstwo. Potem wyjeżdżali do Australii, gdzie podobno manna spada z nieba, gdzie podobno jest raj i wszystko jest naj, naj, naj. Taka druga Ameryka! Pozostawiam to bez komentarza. Jednakże niedawne porozumienia pomiędzy Australią i Nową Zelandią zdecydowanie przykróciły Kiwusom możliwości stałego wyjazdu za Morze Tasmana.
My (tzn. moja rodzina) jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się zamieszkać w NZ.  Nam odpowiada tutejszy spokojny tryb życia. Odpowiada nam klimat, choć wcale nie są to takie �ciepłe kraje� jak się niektórym wydaje. Zwłaszcza tutejsza zima (śr. temp. ok. +9 stopni Celsjusza) do najprzyjemniejszych nie należy.  Duża wilgotność w tym okresie zdecydowanie potęguje poczucie zimna.

W chicagowskim "Dzienniku Związkowym" z 19-21 listopada 1999 była informacja o biurze ABC Pacific Services funkcjonującym w Chicago a prowadzonym przez Polaka z Nowej Zelandii. Firma ta podobo  specjalizuje się w załatwianiu spraw transferu do NZ. Na pewno jest możliwe uzyskanie tam szczegółowych informacji. Podobnych firm sporo reklamuje się też w internecie.
Przestrzegam jednak przed zbyt pochopnym podpisywaniem umowy z jakąkolwiek firmą tego typu. Są to na ogół �wyciagacze� cudzych pieniędzy. Firmy te bazują na braku znajomości angielskiego, ogólnej niewiedzy potencjalnych emigrantów i ich zdeterminowaniu do wyjazdu z Polski. [...]
 


01 lutego 2001

[...]  Co do Waszych planów dotyczących turystycznego przyjazdu do Nowej Zelandii to mogę jedynie stwierdzić, że dwa tygodnie to zdecydowanie za mało na obejrzenie choćby tylko części miejsc tego wartych. Wydaje mi się, że w dwa tygodnie można objechać Wyspę Północną, ale pozostawienie �nietkniętej� Wyspy Południowej to tak jak �być w Rzymie i nie widzieć papieża�.
Wyprawa na Wyspę Południową zdecydowanie jednak zwiększa koszty podróży. Objazd całej NZ w ciągu dwóch tygodni jest możliwy, ale tylko w zdecydowanie wariackim tempie. Z uwagi na ogrom interesujących miejsc do odwiedzenia, osobiście odradzam takie oglądanie naszego pięknego kraju przez szybę samochodu, praktycznie bez wysiadania z auta.

Nie jest też najbardziej godny polecenia zalożony przez Was czerwcowy termin. Wbrew pozorom (niektórzy uważają Nową Zelandię za �ciepłe kraje�) w tym okresie zdarzają się obfite opady śniegu (na Wyspie Poludniowej) i niezwykle śliskie i niebezpieczne drogi. Także w centralnej części Wyspy Północnej zdarza się wtedy zamykanie dróg z powodu oblodzenia. śnieg leży jednak zazwyczaj krótko, ale jak nie pada śnieg to w czerwcu, lipcu i sierpniu potrafi u nas padać deszcz przez 45 dni w miesiącu. Wysoka wilgotność powoduje wtedy poczucie przenikliwego zimna, mocno dającego w kość. Oczywiście zdarzają się też w tym czasie okresy bardzo ładnej, słonecznej pogody. Wtedy w dzień jest dość ciepło, wystarcza nawet letnie ubranie. Ale liczyć należy się z tą gorszą ewentualnoscią, bo norma to mokre i  zimne miesiące zimowe. Tym bardziej, że ładnej pogody nikt nie jest w stanie zagwarantować. Ten okres nie jest najzdrowszy do przyjeżdżania tu z małymi dziećmi.

Być może moje �rewelacje� nie są za bardzo zgodne z oczekiwanymi, niemniej jednak Nowozelandczycy dobrze wiedzą co robią znacznie obniżając ceny w tym nieciekawym turystycznie okresie. Naprawdę w czerwcu i lipcu przyjeżdża do NZ tylko ktoś kto nie ma już innego wyjścia. Najlepszym okresem jest pobyt u nas od stycznia do marca. Ewentualnie dodatkowo po dwa miesiące z każdej strony, choć i wtedy z pogodą może być tu różnie. [...]
 

Na temat domów, mieszkań, ich wynajmowania, kupowania, podejmowania decyzji o budowie bądź nie, pisał będę później, jak i Was sprawa zacznie choć trochę dotyczyć. Na pewno na początku wynajmiecie jakiś domek lub mieszkanie. Z tym nie ma tu żadnych kłopotów, a jeśli jest to z nadmiaru mozliwości do wyboru. Pewien problem może stanowić wybór dzielnicy do zamieszkania, bo to w zdecydowany sposób później wpływa na kontakty ze znajomymi (odległości i brak czasu na jeżdżenie z odwiedzinami). Ale zmienić miejsce zamieszkania to też żaden problem i zwykle wiąże się to z miejscem pracy lub (jak w naszym przypadku) szkołami dzieci. Uznaliśmy za mało korzystne częste zmienianie przez nich szkół  i tkwimy ciągle w jednym rejonie - West Auckland - Waitakere City. Należy sobie zarezerwować nieco spokojnego czasu na znalezienie odpowiedniego domu i nie działać zbyt pochopnie. Jest to możliwe, należy więc spokojnie dokonać wyboru. Małżeństwo z dwójką dzieci, którzy przyjechali do Auckland z Południowej Afryki (z ogromną, jak na nasze wyobrażenia, ilością pieniędzy na koncie) przez dwa tygodnie szukali domu dla siebie do wynajęcia, obejrzeli w międzyczasie ponad 30 różnych domów. Wybrali dom średniej klasy za 260 NZ$ tygodniowo. Nasi byli przyjaciele (przyjechali z Polski niemalże w tym samym czasie co wspomnieni wyej �Afrykanie�), którzy mieli całego majątku 3 tysiące NZ$ (!!!) już w trzecim dniu pobytu zdecydowali o wynajęciu pierwszego domu jaki zobaczyli za 300 NZ$ tygodniowo. W dodatku w odległej od nas dzielnicy, ale za to dzielnicy reprezentacyjnej. Po roku zmuszeni byli zmienić  ten dom na tańszy, ale my w międzyczasie zaoszczędziliśmy w stosunku do nich tylko na samym czynszu około 5000 dolarów. Za takie pieniądze tutaj można kupić niczego sobie samochód.
 


Luty 2002

Przyjazd do NZ i �pilotowanie� sprawy stad nie ma najmniejszego sensu, bo sprawy emigracyjne zalatwiane sa �rejonami�, dokumenty wszystkich Polakow (nawet zlozone w NZ) kierowane sa do Londynu, bo tam nastepuje ich weryfikacja i rozpatrywanie. Weryfikacja polega ostatnio na bardzo dokladnym sprawdzaniu niemalze wszystkich danych. Londyn wysyla pisma z zapytaniami, dzwoni czesto do osob/firm wystawiajacych te dokumenty i zada potwierdzenia ich prawdziwosci. Trwa to nieraz miesiacami i z Auckland niczego nie mozna przyspieszyc ani zalatwic. Siedzenie tutaj to tylko wydawanie kolejnych pieniedzy bez pewnosci, ze sprawa zostanie zalatwiona pozytywnie. A przeliczniki zlotowkowo-kiwidolarowe sa niekorzystne dla Polakow przyjezdzajacych tu czasowo i zgromadzone w Polsce oszczednosci topnieja tu w mgnieniu oka. 
Sprawa IELTS-a i kursu jezykowego w NZ. Wedlug obecnych przepisow wszystkie dorosle osoby starajace sie o przyjazd do NZ musza zdac ten test. Glowny aplikant koniecznie na wymaganym poziomie, jego malzonek (w waszym przypadku Ty) moze zdac nieco nizej, ale w zaleznosci od osiagnietego wyniku trzeba z gory oplacic tutaj kurs pozwalajacy na zadanie tego testu pozniej na wymaganym poziomie w okreslonym terminie. Te pieniadze przewaznie przepadaja, bo wymagania sa dosc wysokie, a poziom kursow jakby odwrotny, a przynajmniej nie pozwalajacy na przygotowanie sie tak dobrze jak by sie chcialo. 

... bez odpowiednich wiz w paszportach (czyli na �wariackich papierach�) najlepiej sie na drugi koniec swiata nie wybierac. Madrzej jest spokojnie starac sie zalatwic wszystko na miejscu, w tym czasie poduczyc jak najlepiej angielskiego. 
Dobrze tez jest wiedziec, ze punkty uzyskuje sie za lata pracy zawodowej na stanowiskach zgodnych z posiadanym wyksztalceniem! O tym tez firmy rzadko wspominaja, albo mowia o tym na koncu, kiedy sprawa jest juz dalego zaawansowana (czytaj: wysoko przeplacona) i czesto nie do zalatwienia. 
 
 


Marzec 2002

To, co napisalas mi o pani [...], niestety potwierdza moje zdanie 
o niekompetencji firm posredniczacych w zalatwianiu wiz do NZ i 
naciaganiu klientow tak dlugo jak sa tego nieswiadomi. 
Nie wiem na czym polegala formalna strona interesu pomiedzy Wami, czy 
podpisywaliscie jakas umowe. Jesli tak, to warto byloby jeszcze raz 
przyjrzec sie tym warunkom umowy i jesli to mozliwe, starac sie 
odzyskac pieniadze z powrotem jak najpredzej. Listowna forma kontaktu jest chyba 
najwlasciwsza, bo udokumentowana. Wysylanie jakichkolwiek pieniedzy 
pani [...] tez jest, moim zdaniem, rownoznaczne z ich wyrzucaniem. 
Informacje jakich udzielono Ci na temat chocby np. zabrania z soba psa 
do NZ sa kompletnie nieprawdziwe. Wprawdzie jest to mozliwe, ale 
niezmiernie klopotliwe i bardzo kosztowne. 
 
 


 2 maja 2002

Na Twoje dodatkowe pytania trudno odpowiedziec jednoznacznie i wyczerpujaco.  Moge jednak napisac, ze posiadanie jakiejkolwiek stalej pracy pozwala w NZ na spokojne zycie bez obaw o �znalezienie sie pod mostem�. W Nowej Zelandii nigdzie nie ma slamsow, ani dzielnic o podobnym charakterze. Fakt, sa dzielnice drogie, sa tez zamieszkale przez ludzi o odrebnej niz nasza kulturze, dlatego nie zawsze chcialoby sie tam mieszkac. Ale zawsze mozna znalezc cos dla siebie, co nierzadko jest tylko marzeniem wielu naszych rodakow mieszkajacych w Polsce. 
Na temat ilosci pieniedzy, ktora jest dobrze przywiezc z soba tez nie moge odpowiedziec jednoznacznie. Chociaz nie, powinienem napisac: im wiecej tym lepiej! Jasne? Wszystko zalezy od liczebnosci rodziny, jej potrzeb, przyzwyczajen. Na pewno godne polecenia jest na poczatku ograniczenie swoich wymagan, nastawienie sie na zycie skromne, albo jeszcze bardziej skromne. Sam wiem jaka radosc pozniej przynosi mozliwosc pozwolenia sobie na zakup np. butelki piwa, ktorego (jako zbytek) nie kupowalo sie przez kilka lat, mimo ze w Polsce bylo sie jego notorycznym smakoszem. Nie wszystkich jednak stac na jakiekolwiek wyrzeczenia. Nie wszyscy potrafia zyc oszczednie. Najwazniejsza w tym wszystkim jest sprawa czasu pozostawania bez pracy, bez zrodla stalego dochodu. To decyduje o skali wydatkow, ktore trzeba ponosic z wlasnych oszczednosc. O ile mi wiadomo, to obecne przepisy emigracyjne zawieraja klauzule okresu przynajmniej dwoch lat samodzielnego utrzymania sie bez uzyskania pomocy ze strony panstwa (zasilki). W praktyce jednak, jesli taka jest potrzeba, panstwo roztacza opieke i daje jakies zasilki juz wczesniej, ale wiadomo, ze trudno na to liczyc i zakladac tego typu start. 
Uwazam, ze sprawy finansowe, koszty utrzymania i orientacyjne ceny sa wystarczajaco dokladnie podane na moich stronach. Mozna na ich podstawie skalkulowac ewentualne miesieczne (czy tygodniowe) wydatki. Nie popelnie jednak wielkiego bledu piszac, ze po ustabilizowaniu sytuacji (po wynajeciu mieszkania, kupnie samochodu � koniecznosc!!! � jako takim umeblowaniu sie i zakupie pralki, lodowki, telewizora...) trzeba liczyc sie z potrzeba posiadania okolo 400 NZ$ na tydzien.  Zdaje sobie sprawe, ze to tylko szacunek, wiem tez, ze przelicznik zlotowkowy jest tu bardzo niekorzystny. No coz...

...Mysle, ze przy Twoim nastawieniu do sprawy, przy gotowosci przezycia jakiegos okresu wyrzeczen, warto dalej myslec o przyjezdzie do NZ. Z wlasnego doswiadczenia wiem, ze mozna szybko odbic sie i wyjsc na swoje. Trzeba tylko wiedziec czego sie chce i nie ogladac na innych. 
 
 



2 maja 2002

... Co zas tyczy sie pracy dla informatyka, to napisze Ci, ze w samym tylko Auckland, na roznych uczelniach, corocznie konczy studia informatyczne ponad 4 tysiace studentow. Wszyscy oni szukaja pracy. Co z tego wynika, wiadomo. Wiem z wlasnego podworka, ze na ogloszenie o otwarciu naboru na jedno (!) miejsce technika (do prostych prac instalacyjnych)  zglasza sie okolo stu chetnych, z czego ok. 70 ma stopnie inzynierskie i wszelkie novellowskie i microsoftowskie tytuly. 
Czym dalej od Auckland, tym z praca gorzej. Jak jest w Christchurch � nie wiem. Poprzegladaj odpowiednie strony biur posrednictwa pracy, nawiaz z nimi kontakt. A nuz cos z tego wyniknie...
 

...polski dyplom lekarza nie jest honorowany ani w Nowej Zelandii, ani w Australii. Nie ma mowy o �jakimkolwiek� zalapaniu sie na prace! Trzeba tutaj swoje kwalifikacje nostryfikowac, co jest procedura niezwykle trudna, czasochlonna i kosztowna. Ale tez mozliwa do zalatwienia. Sam znam trojke �mlodych� (okolo 40-stki) lekarzy, ktorzy przeszli cala procedure i pracuja w swoim zawodzie w aucklandzkich szpitalach.
Znam tez jednak lekarzy, ktorzy zmienili tutaj swoj zawod i zajmuja sie teraz zupelnie czyms innym. Osobiscie znam tez lekarzy, ktorym sie nie udalo i wyjechali z Nowej Zelandii...
 

... Moim zdaniem pomysl wyjazdu do Australii na kurs jezykowy i ewentualna probe �zlapania� jakiejs okazji nie jest dobry dla kogos kto ma rodzine na glowie. Ta metoda jest  interesujaca przygoda dla mlodzienca � wolnego strzelca, osoby zadnej przygod i calkowicie niezaleznej. Dlaczego?
Kursy nie zapewnia zdobycia umiejetnosci poslugiwania sie angielskim w stopniu wystarczajacym na zdanie wymaganego testu. Wbrew pozorom, zapewnieniom i ladnie wygladajacym reklamom, ich poziom jest raczej slaby. Kurs trwa zbyt krotko. Organizatorzy nastawieni sa na kasowanie a nie na uczenie. Po jednym, szybko konczacym sie kursie, zachecaja do rozpoczecia nastepnego i tak w kolko. Trzeba miec na to sporo gotowki. Plus koszty utrzymania, transport. No i oderwanie od pracy, czyli zrodla stalych zarobkow.
Uwazam, ze angielskiego nalezy uczyc sie jak najbardziej intensywnie w Polsce, nawet jakby mialo to trwac kilka lat. Potem warto pomyslec o kursie przygotowujacym do zdania testu IELTS, bo specyfika tego testu nie pozwoli zdac go �z marszu�. Pracownicy British Council w Warszawie sa niezwykle skrupulatni w zaliczaniu IELTS, niektorzy twierdza, ze robi sie tam sztuczne trudnosci. Wierze w to.  Znajomej, ktora oblala dwa podejscia w Warszawie, doradzilem zrujnowanie sie na wyjazd do Londynu, gdzie po tygodniowym kursie przygotowujacym zdala IELTS jak trzeba. 
Pamietac tez nalezy, ze wszystkie osoby dorosle starajace sie o wyjazd na antypody musza wykazac sie znajomoscia angielskiego w odpowiednim zakresie. I na pewno kilkumiesieczna nauka, jak usiluja to wmawiac niektorzy posrednicy w zalatwianiu wiz, do tego nie wytarczy. Wierz mi!

Odradzam tez jakiekolwiek posrednictwo w zalatwianiu odpowiednich wiz. Przynajmniej na etapie wsteonym. Wyjazdu z Polski nie traktujcie jako sprawy naglej i pilnej, tego w trybie natychmiastowym nie da sie zalatwic. Radze zaczac od zintensyfikowania szlifowania jezyka. W miedzyczasie mozna zaczac gromadzic potrzebne dokumenty, robic ich tlumaczenia. Niektore z tych dokumentow maja krotki okres waznosci, te nalezy skompletowac dopiero na samym koncu. Majac zaliczone testy z angielskiego na wymaganym poziomie, majac pewnosc, ze punktow ma sie wystarczajaco duzo, nalezy zgromadzic wszystkie papiery i wraz z odpowiednimi wnioskami wyslac je do Biura Imigracyjnego w Londynie. Mozna wtedy ewentualnie skorzystac z pomocy jakiegos posrednika (maja oni swoje chody i sposoby w szybkim zalatwieniu sprawy; zarabiaja jednak na ciagnacym sie w czasie kompletowaniu dokumentow przez klienta), ale musi to byc ktos wiarygodny i sprawdzony a nie przypadkowa �firma z internetu�.
Takich �internetowych� firm znam kilka, niektorych ich wlascicieli znam nawet osobiscie i jedyne co moge radzic, to trzymanie sie od nich z daleka...
 

... w Nowej Zelandii istnieje mozliwosc jednoczesnie pracowania i studiowania. Roznorakie forny studiow umozliwiaja wybor odpowiedniej w zaleznosci od warunkow i potrzeb. Jak wszedzie jednak, takie godzenie pracy z nauka wymaga sporo wyrzeczen i nie jest wcale latwe.
Warto tez wiedziec, ze studia w NZ sa platne, placic trzeba przed rozpoczeciem studiowania. Istnieja jednak mozliwosci brania kredytow na ten cel, ktore splacane sa po skonczeniu studiow i rozpoczeciu pracy. Sprawa ta jednak dotyczy obywateli nowozelandzkich oraz osob ze statusem Permanent Resident. Osoby przyjezdzajace do NZ na podstawie wizy studenckiej w celu pobierania nauki musza oplaty wnosic z wlasnych srodkow. 
Rozpoczecie studiow wymaga tez zdania testu z jezyk angielskiego  (IELTS) na dosc wysokim poziomie. Wymogi roznia sie w zaleznosci od kierunku studiow i uczelni i wahaja sie w skali 6.5 � 7.5. Proces wizowy (kategoria punktowa) wymaga zdania testu IELTS na poziomie znacznie nizszym, bo 5.0, co i tak nie zawsze jest latwe...
 

... Niestety nie jestem w stanie doradzic jakimi liniami lotniczymi nalezy sie starac przyleciec do NZ. Ceny biletow zaleza od tak wielu czynnikow (sezon, trasa, linia lotnicza...), ze tego typu informacje mozna uzyskac jedynie w jakims biurze turystycznym, a najlepiej kilku i porownac oferty. Wiem tez, ze te same bilety kupowane w roznych krajach moga kosztowac roznie. Warto takze sprawdzic i te ewentualnosc rozpytujac sie o ceny np. w biurach niemieckich. Zdecydowanie drozsze tez sa bilety z Warszawy czy Krakowa. Taniej moze byc leciec np. z Frankfurtu, Amsterdamu czy Londynu, a tam dojechac autobusem.
 
 

...Nieprawda jest, ze tytul magistra nie jest respektowany w procesie przyznawania wiz. Trzeba go jednak odpowiednio udokumentowac, a najlepsza tego metoda jest uzyskanie certyfikatu NZQA (New Zealand Qualification Authority).Trzeba po prostu przeslac do nich (wraz z oplata ok. 200NZ$) odpowiednie dokumenty i poczekac na ich odpowiedz. Dla uzyskania wlasciwego wyniku dokumenty te musza byc juz w Polsce odpowiednio przygotowane. Mam tu na mysli dokonanie odpowiedniego tlumaczenia nazw przedmiotow zapisanych np. w indeksie. Nazwy te powinny byc jak najbardziej zgodne z nazewnictwem stosowanym przez uczelnie nowozelandzkie, bo na porownywaniu zaliczonych przedmiotow z przedmiotami w tutejszym programie studiow polega weryfikowanie kwalifikacji. Jesli odpowiednia ilosc zaliczonych przedmiotow jest taka sama jak w tutejszym cyklu studiow, to na ogol nie ma zadnych problemow z uzyskaniem zaliczenia. 
Trzeba tez byc uwaznym w  okreslaniu swojego wyksztalcenia, bo kiwi nazewnictwo tlumaczone na jezyk polski jest powodem wielu frustracji. Np. �High School� to nie szkola wyzsza, a tylko odpowiednik polskiego liceum. �Postgraduate Diploma� zas  to tutaj nie ukonczenie studiow podyplomowych tylko cos posredniego pomiedzy bachelor (licencjat) a master (magisterium). Przejechal sie na tym  jeden z moich znajomych (mgr inz.), ktory swoje studia podyplomowe (to juz w NZ niemalze doktorat!) okreslil �Postgraduate Diploma� i dostal punktow mniej niz magister! Do dzis siedzi w Polsce.
Warto tez dobrze zastanowic sie nad wyborem glownego aplikanta, czyli kto z Was bedzie sie staral o wize dla siebie i rodziny. Punkty z tytulu lat pracy zawodowej dostaje sie tylko za lata przepracowane na stanowiskach zgodnie z wyksztalceniem.