Felieton z cyklu "Prawym okiem" Wojtka
Wieczorka przygotowany dla audycji radiowej "Polska Fala", 30/07/2000,
Auckland, Nowa Zelandia
---
o ---
Szanowni Sluchacze,
Dzisiaj chce namowic Panstwa do zastanowienia sie czy cokolwiek w zyciu mozna
dostac za darmo.
Na wstepie przyznam sie, ze jestem bardzo nieufny ilekroc slysze, ze za jakis
towar czy usluge nie bede musial placic. Logika mowi, ze kazda osoba lub firma
oferujac mi cokolwiek musiala najpierw poniesc pewne koszty. Jezeli wydatkow
tych nie pokryje ja, jako klient, to kto za mnie zaplaci? Przejdzmy do
przykladow, ktore rzuca wiecej swiatla na ta intrygujaca tajemnice.
W panstwach opieki spolecznej czesto mowi sie o darmowej sluzbie zdrowia i
edukacji. Latwo dostrzec, ze wbrew politycznym sloganom, za wszystkie bez
wyjatku przejawy wspanialomyslnosci systemu placa obywatele poprzez system
podatkowy. Okreslenie "darmowe" jest tu tylko eufemizmem maskujacym
fakt, ze tak naprawde sami placimy za pobyt w szpitalu, czy wyksztalcenie
naszych dzieci w panstwowych szkolach. Patrzac na opieke spoleczna jako pewny
zbiorowy kontrakt finansowy mozna nawet zidentyfikowac wygranych i
pokrzywdzonych. Na redystrybucji dochodow skorzystaja obywatele o niskich
zarobkach, chorowici, wymagajacy opieki oraz rodziny wielodzietne. Doplacaja do
nich zdrowi, bezdzietni i niezaradni, ktorzy nie potrafia ukryc wysokich
dochodow przed przenikliwymi oczami Urzedu Podatkowego. System opieki spolecznej
najbardziej faworyzuje przestepcow.
Nie wnosza oni absolutnie nic, a za to wymagaja komfortowego utrzymania na koszt
podatnikow. W nowozelandzkich wiezieniach moga jeszcze dodatkowo skorzystac z
autentycznie darmowej edukacji, gdyz studiujac za kratkami nie musza brac
studenckiej pozyczki. Koszt kursow uniwersyteckich ponosi w tym wypadku Skarb
Panstwa, czyli my.
Okazuje sie wiec, ze opieka zdrowotna i edukacja sa rzeczywiscie darmowe tylko
dla przestepcow. Jak jednak sprawa sie ma na przyklad z bezprocentowymi
pozyczkami na kartach kredytowych? VISA twierdzi, ze jej klienci moga placic
karta korzystajac z darmowego kredytu przez prawie dwa miesiace. Kto za to
placi? Sprawa jest prostsza, niz mogloby sie wydawac. Sprzedawcy, ktorzy chca
akceptowac platnosci kartami kredytowymi musza VISie za to zaplacic. Drobnych
sklepikarzy kosztuje to 4-5% wartosci towaru, duze stacje benzynowe i
supermarkety placa okolo 1%. Aby uniknac doliczania osobnej oplaty
manipulacyjnej do rachunkow placonych karta kredytowa, wiekszosc sklepow podnosi
ceny wszystkim. Jezeli przykladowo polowa klientow placi VISa, co kosztuje sklep
dodatkowo 2% wartosci ich zakupow, wszystkie ceny ida w gore o 1%. Skorzystaja
wiec na tym posiadacze kart kredytowych a do interesu doplaca klienci uzywajacy
czekow i gotowki. Znowu nic za darmo.
A jak sprawa sie ma z towarami kupowanymi na tak zwane bezprocentowe raty?
Gdybysmy chcieli wziac z banku pieniadze na zakup nowej lodowki musielibysmy
zaplacic od pozyczonej kwoty odsetki. Wieksze sklepy z artykulami gospodarstwa
domowego twierdza, ze pozycza nam pieniadze za darmo. Czy rzeczywiscie?
Zwykle czytajac dokladnie tresc ogloszen dowiemy sie, ze kupujac na
bezprocentowe raty bedziemy musieli uiscic oplate manipulacyjna i do tego
lodowke ubezpieczyc.
Te dodatkowe koszty czesto sa z zasady wyzsze
niz laczna kwota odsetek, ktore zaplacilibysmy w banku. Jezeli sklep nie kaze
nam placic osobno za przyjecie bezprocentowej pozyczki, to zwykle cena towaru
zawiera juz w sobie wszystkie ukryte koszty. W takim wypadku placac gotowka
czesto udaje sie wynegocjowac znaczny upust. Jezeli i to nie skutkuje,
sprzedawcy mrugajac porozumiewawczo okiem dorzuca kupujacym za gotowke jakies
akcesoria. Oczywiscie za darmo.
Nastepny przyklad. Co najmniej cztery firmy oferuja w Nowej Zelandii darmowe
podlaczenie do internetu. Czy wszystkie one zatrudniaja Swietych Mikolajow?
Nikoniecznie. Otoz kazdy internauta musi najpierw wykupic od Telecomu dostep do
linii telefonicznej za okolo 35 dolarow miesiecznie. Telecom z kolei podpisal z
konkurencyjna firma Clear umowe w sprawie wspolnego korzystania z lacz
telefonicznych. Na mocy tego porozumienia Telecom placi firmie Clear drobna sume
za kazda rozmowe zainicjowana przez klientow Clear i skierowana nastepnie do
sieci Telecomu. Zalozmy dla uproszczenia, ze chodzi tu o sume jednego centa za
minute. Clear moze sobie wiec
pozwolic na odstapienie darmowym firmom internetowym dostepu do sieci
telefonicznej, placac im jeszcze na przyklad pol centa za kazda minute, ktora my
spedzimy przy komputerze. Te pol centa oplaca pensje personelu
koszty zakupu niezbednego sprzetu. Za darmowy internet placi wiec Clear,
Clearowi doplaca Telecom, a Telecomowi placimy my. Kolo sie zamyka.
Powyzsze przyklady pokazuja, ze jest sporo racji w anglosaskim powiedzeniu
"There are no free lunches". W komercyjnym swiecie za tak zwane
darmowe oferty bezposrednio lub posrednio, indywidualnie lub zbiorowo,
nieodmiennie placi konsument. Byc moze jedynymi autentycznie darmowymi rzeczami
z ktorymi sie zetknalem sa czasopisma "Watchtower" i
"Awake!", ktore w niedzielne popoludnia regularnie przynosza mi do
domu dwie przemile panie. To jednak temat na zupelnie inny felieton.
W naszym nastepnym spotkaniu na radiowej antenie bede mowil o rownowadze miedzy
kontrola Panstwa i swobodami obywatelskimi.
Do uslyszenia.