Site hosted by Angelfire.com: Build your free website today!

Strona domowa Mariana Sosny                                                                                                          Napisz do mnie

  NOWA ZELANDIA  -  nasza kiwi epopeja 

   część 5    Po pięciu latach                                                   data ostatniej aktualizacji:  03 maja 2002
 

||| Home ||| Kto jest kto ||| Nowa Zelandia ||| Śląskie sprawy ||| Mapa strony ||| 
Nasza kiwi epopeja ||| Dlaczego NZ? ||| Podróż na koniec świata ||| Pierwsze wrażenia ||| Początki stabilizacji ||| Po pięciu latach |||
grudzień 2001

Trzy miesiące temu obchodziliśmy piątą rocznicę naszego wyjazdu z Polski. Jest to okazja do małego podsumowania tego okresu życia z dala od ojczyzny, rodziny  i bliskich. 

Do Nowej Zelandii wyemigrowaliśmy we wrześniu 1996 roku.
Sam wyjazd tak daleko z całą rodziną wydawał się wtedy niektórym niezbyt dobrze przemyślany. Nie byliśmy już przecież młodzi, nasze dzieci wchodziły wtedy w wiek buntu i oporu. Z chwilą przyjazdu do Nowej Zelandii zmuszeni byliśmy rozpoczynać nowe życie, dorabiać się niemalże wszystkiego od nowa, resztki naszych oszczędności, które zostały nam po niezwykle dla nas kosztownej procedurze przenosin, szybko topniały. Na miejscu okazało się, że ani nasz angielski nie jest wystarczający do szybkiego otrzymania tu satysfakcjonującej nas pracy, ani że ze znalezieniem pracy i tu wcale nie jest tak łatwo jak nam to opowiadała przedstawicielka firmy załatwiającej nam wizy. 
Po oswojeniu się z chodzeniem do góry nogami wspólnie sprecyzowaliśmy nasze plany oraz założyliśmy odpowiednie priorytety w ich realizacji. Nasza dzieciarnia trochę nam w tym przeszkadzała swoją niecierpliwością oraz brakiem zrozumienia. Oni chcieli mieć wszystko od razu, nie zgadzali się z założoną przez nas formą oszczędnego na początku życia i stopniowego dochodzenia do wszystkiego. W pierwszym okresie Grzegorz z Agnieszką zapowiadali, że jak tylko będzie to możliwe, to oni od razu wracają do Polski. Krzysiowi (miał wtedy 11 lat) to gdzie mieszka było na szczęście obojętne. 

W pierwszej kolejności wynajęliśmy niedrogie mieszkanie oraz zapełniliśmy je podstawowymi sprzętami gospodarstwa domowego, nieco póżniej to mieszkanie umeblowaliśmy. Kupiliśmy pierwszy samochód. Umieściliśmy też nasze dzieci w odpowiednich dla ich wieku szkołach, a my z Danusią wzięliśmy się za naukę jezyka angielskiego.

Później ja otrzymałem pracę i przenieśliśmy się do nieco większego domu, domu wolnostojącego z ogrodem. Był to znaczący już postęp w zapuszczaniu korzeni na antypodach. Wkrótce potem i Danusia zaczęła pracować na pełnym etacie. 
Po dwóch latach od przyjazdu do NZ zdecydowaliśmy się zakupić w Auckland działkę i rozpocząć budowę naszego własnego domu. Budowa, która w pierwotnych planach miała być ukończona w ciągu roku, zajęła nam nieco więcej czasu niż początkowo  planowaliśmy. Pozwoliło nam to jednak na dokonanie w międzyczasie pewnych zmian w pierwotnym projekcie, zmian nieco kosztownych, ale podwyższających standard mieszkania, co dzisiaj uważamy za dobre posunięcie. Niezależna od nas drobna zwłoka czasowa w realizacji budowy pozwoliła nam dooszczędzać potrzebną kwotę na zrealizowanie tych  zmian. Późniejsze ich wprowadzanie byłoby znacznie kosztowniejsze.
W naszym własnym już (choć w znacznej części kredytowanym przez bank) domu zamieszkaliśmy 1 lipca 2000 roku. Budowa trwała wprawdzie tylko kilka miesięcy, ale od chwili podpisania pierwszych papierów do momentu wprowadzenia się upłynęło półtora roku. Tempo, jak na warunki nowozelandzkie, ślamazarne. A jak na warunki polskie to ...
Udało nam się wprowadzić do kompletnie wykończonego domu, zajęcia wymagało tylko otoczenie – niewielki ogród wokoło domu.
Z przeprowadzką zdążyliśmy przed kolejnym wielkim wydarzeniem, jakie planowaliśmy od samego początku pobytu w Nowej Zelandii. Był to przyjazd  moich rodziców do Nowej Zelandii. Spędzili oni z nami na antypodach całe 5 miesięcy (od października 2000 do marca 2001), obejrzeli wiele interesujących miejsc w naszej nowej ojczyźnie i ogromnie zadowoleni z pobytu u nas powrócili do domu. Wiemy, że do dziś żyją tym wyjazdem „na koniec świata” i chętnie opowiadają o wczasach „do góry nogami”. Konsekwencją wizyty moich rodziców u nas było zaproszenie mamy Danusi do nas, która w chwili obecnej jest z nami i szykuje się do spędzenia pierwszych w jej życiu letnich świąt Bożego Narodzenia. Dla nas będą to już szóste takie święta z kolei. 
W ten sposób realizują się nasze kolejne, wcześniej założone plany pokazania Nowej Zelandii naszym najbliższym. Olbrzymią  wagę przywiązujemy  do częściowego choć pogodzenia się przez nich z faktem tak dalekiego naszego wyjazdu, co długo było dla nich trudne do zaakceptowania. Zarówno rodzice jak i teściowa, mając okazję do porównania warunków i stylu życia w Polsce i w Nowej Zelandii, nie ukrywają (choć może nie zawsze wprost) zadowolenia z tego, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy i podziwu dla naszych tutejszych osiągnięć.

W chwili obecnej ja nadal pracuję w centrum komputerowym jednej z aucklandzkich politechnik, Danusia pracuje jako przedszkolanka z małymi dziećmi. Po nowym roku rozpocznie tutejsze studia aby zdobyć formalne, nowozelandzkie kwalifikacje do tej pracy. Jej polskie podyplomowe studia pedagogiczne oraz wieloletnia praktyka w zawodzie nie są tu w pełni uznawane. 
Agnieszka (w styczniu będzie miała 22 lata) skończyła już tutaj uniwersyteckie studia informatyczne i pracuje jako programistka w bardzo renomowanej w świecie firmie software’owej Symantec (producent Nortona). Grzegorz (20 lat) skończy te same studia w przyszłym roku, już teraz pracuje w niepełnym wymiarze godzin na swoim uniwersytecie jako administrator systemów komputerowych. W chwili obecnej ma wakacje letnie i spędza je wraz z grupą studentów w Tajlandii. Krzyś (w marcu skończy 17 lat) też ma w tej chwili wakacje, czeka go ostatni rok w szkole średniej. On też myśli o studiowaniu informatyki. 
Każde z nas ma swój własny samochód, także Krzyś, który po szkole pracuje kilkanaście godzin tygodniowo w jednym z supermarketów. Nasze samochody są niczego sobie, w Polsce nie moglibyśmy myśleć ani o takiej ilości aut, ani o podobnych markach. Agnieszka właśnie w tych dniach sprawiła sobie nowe auto Isuzu MU 4WD. Jest to już jej czwarty w NZ samochód. Co jeden to lepszy. Także wszyscy, nawet małolat Krzyś,  mamy już też nowozelandzkie pełne prawa jazdy (początkujący kierowcy w NZ przechodzą przez dwa etapy ograniczonego prawa jazdy).

Cała nasza pięcioosobowa rodzina otrzymała też już w międzyczasie nowozelandzkie obywatelstwo i oprócz polskich paszportów mamy także i nowozelandzkie. Ułatwi to nam w najbliższej przyszłości rozpoczęcie podróżowania po świecie, co jest także uwzględnione w naszych planach. 

Nasze dzieci, rzecz jasna, już dawno zapomniały o swoich zamiarach jak najszybszego powrotu do Polski. Tym bardziej, że mają kontakty ze swoimi rówieśnikami tam mieszkającymi i wiedzą jak wygląda sytuacja w Polsce. Cała trójka posługuje się bardzo dobrym angielskim, kształcą się w dość dobrym (naszym zdaniem) kierunku, podwójne obywatelstwo też na pewno powinno im ułatwić start w ich dorosłe życie. 
Przekonani jesteśmy, że nasza decyzja opuszczenia w odpowiednim czasie Polski na dłużej była słuszna. Wierzymy, że także inni są podobnego o nas zdania.  Otrzymywane z Polski listy przesycone są  smutkiem, obawami  i niepewnością jutra. Niekiedy daje się odczuć nutkę zazdroszczenia nam, niektórzy piszą nam o tym wprost. 

Mieliśmy już niejedną okazję podróżować po Nowej Zelandii. Odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc w naszej nowej ojczyźnie, niektóre z nich już wielokrotnie. Zawsze chętnie pokazujemy naszym gościom piękno Kiwilandii. I sami cieszymy się z tego, że to przecież „u nas”. 
Przez cały okres naszego przebywania na antypodach mieliśmy okazję aktywnie uczestniczyć w życiu aucklandzkiej polonii. Przejawem tego było angażowanie się w prace Stowarzyszenia Polaków w Auckland, tutejszej polskiej parafii, Szkoły Polskiej, polskojęzycznej rozgłośni radiowej, Klubu Literackiego i szeregu innych przedsięwzięć. Daliśmy się poznać jako sumienni i chętni do włączania się do pracy społecznej „nowi emigranci”.
Przez pięć lat byłem organistą w polskim kościele w Auckland a przez półtora roku nawet producentem i autorem polskiego programu radiowego Radio Polonia w Auckland. 
Nasze zaangażowanie w sprawy aucklandzkiej polonii pozwoliło nam zyskać liczne grono ludzi nam niezwykle życzliwych. Mamy także wśród miejscowych wielu bliskich znajomych i przyjaciół. Doświadczyć tego mieli okazję moi rodzice i teściowa, którzy byli zapraszani przez nich, goszczeni i przyjmowani jak starzy znajomi. 
Także i my sami mieliśmy okazję poznać i spotkać się z wieloma osobami przyjezdnymi w odwiedziny z Polski do Nowej Zelandii: księżmi, biskupami, misjonarzami, sportowcami, żeglarzami, dziennikarzami, naukowcami i artystami. Nierzadko były to osoby znane nam już wcześniej z prasy i telewizji. Wystarczy wspomnieć tu chociażby arcybiskupa Szczepana Wesołego z Rzymu, polskiego pianistę Piotra Folkerta z USA, czy reżysera filmowego Jerzego Hoffmana. Wielu z tych gości odwiedziło nas w naszym domu i utrzymujemy z nimi kontakt korespondencyjny.
Dzięki kontaktom internetowym pozyskaliśmy mnóstwo znajomych na całym świecie: w Australii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Nigerii, Chinach (!), Anglii, Szwajcarii, Francji, Niemczech, Mołdawii i oczywiście Polsce także. Poprzez internetową listę adresową utrzymujemy łączność ze Ślązakami rozsianymi niemalże wszędzie. Te kontakty mają już swoją historię, są dość często opisywane w polskiej prasie i innych mediach. W ciągu minionych pięciu lat niejednokrotnie wymieniano nas tam z imienia i nazwiska. Pisano o nas w Gazecie Wyborczej, Trybunie Śląskiej, Gościu Niedzielnym,  katowickim Sporcie, rybnickich Nowinach czy chorzowskim Gońcu Górnośląskim. Mówiono o nas także już w  Radio Katowice, Radio Plus, wspominano w telewizyjnych Wiadomościach. O sprawach, w które byliśmy osobiście zaangażowani pisała też już prasa nowozelandzka. W kiwi telewizji też nas już (nie raz!) pokazywano. Do tego wykazu mediów można by dodać mój udział w tworzeniu programów polskiego radia w Auckland (łącznie z osobistym w nich udziałem). 
Jak wynika z tej, niepełnej jednakże, listy – nie straciliśmy się w tym wielkim świecie, słuch o nas nie zaginął, czego niektórzy się pięć lat temu obawiali. Albo może na to i liczyli.

Ale nie wszystko jest również i dla nas takie proste i bezproblemowe. Mieliśmy okazję już też przeżyć ogromne rozczarowanie jakie sprawili nam od razu po przyjeździe do Nowej Zelandii ludzie, których przez długie lata uważaliśmy za przyjaciół. Tylko dzięki naszej pomocy i zaangażowaniu w ich sprawę udało się im także do NZ przyjechać. Piszę to z pełną świadomością swych słów. Do maksimum wykorzystali oni naszą  bezinteresowną pomoc, po czym niemalże od razu zerwali z nami jakiekolwiek kontakty. Co gorsza, od samego początku starają się zepsuć nam opinię rozsiewając nieprawdziwe „sensacje” na nasz temat. Nawet dziś, po niemalże już pięciu latach od ich przyjazdu do Nowej Zelandii, ciągle dowiadujemy się od innych, że ich aktywność w tym zakresie nie słabnie. Przykre to, ale niestety prawdziwe.  W dodatku tego typu wieści zawsze są chętnie słuchane i rozpowszechnianie w ogromnie plotkarskim polonijnym środowisku.Od niedawna dochodzą nas słuchy o planowanych przenosinach do Australii tych naszych byłych „przyjaciół”. To świadczy tylko o jednym: Nowa Zelandia im „nie wyszła”. 
Nieco zdrowia napsuł nam też Grzegorz swoim buńczucznym zachowaniem i lekceważeniem. Na szczęście przeszło mu to wraz z wiekiem i dzięki wielkiej pomocy dziadków, którzy przeprowadzili z nim odpowiednie rozmowy, tę sprawę dzisiaj uznajemy już za niebyłą. Grzegorz „wrócił” na łono rodziny  i, jak dawniej, stanowi dzisiaj jeden z jej filarów. 
Mamy też oczywiście drobne kłopoty dnia codziennego. Ale któż ich nie ma! Staramy się je przezwyciężać na bieżąco i nie poddajemy się. Grunt, że dopisuje nam zdrowie i dobry humor. Wspaniała, otaczająca nas przyroda dopełnia naszego zadowolenia. 

Z wiarą i ufnością wkroczymy wkrótce w kolejny Nowy, 2002-gi Rok. Pozwalamy sobie rościć nadzieję, że nie będzie on gorszy od poprzednich.