grudzień 2001
Trzy miesiące temu obchodziliśmy piątą rocznicę naszego wyjazdu z Polski.
Jest to okazja do małego podsumowania tego okresu życia z dala od ojczyzny,
rodziny i bliskich.
Do Nowej Zelandii wyemigrowaliśmy we wrześniu 1996 roku.
Sam wyjazd tak daleko z całą rodziną wydawał się wtedy niektórym niezbyt
dobrze przemyślany. Nie byliśmy już przecież młodzi, nasze dzieci wchodziły
wtedy w wiek buntu i oporu. Z chwilą przyjazdu do Nowej Zelandii zmuszeni
byliśmy rozpoczynać nowe życie, dorabiać się niemalże wszystkiego od nowa,
resztki naszych oszczędności, które zostały nam po niezwykle dla nas kosztownej
procedurze przenosin, szybko topniały. Na miejscu okazało się, że ani nasz
angielski nie jest wystarczający do szybkiego otrzymania tu satysfakcjonującej
nas pracy, ani że ze znalezieniem pracy i tu wcale nie jest tak łatwo jak
nam to opowiadała przedstawicielka firmy załatwiającej nam wizy.
Po oswojeniu się z chodzeniem do góry nogami wspólnie sprecyzowaliśmy
nasze plany oraz założyliśmy odpowiednie priorytety w ich realizacji. Nasza
dzieciarnia trochę nam w tym przeszkadzała swoją niecierpliwością oraz
brakiem zrozumienia. Oni chcieli mieć wszystko od razu, nie zgadzali się
z założoną przez nas formą oszczędnego na początku życia i stopniowego
dochodzenia do wszystkiego. W pierwszym okresie Grzegorz z Agnieszką zapowiadali,
że jak tylko będzie to możliwe, to oni od razu wracają do Polski. Krzysiowi
(miał wtedy 11 lat) to gdzie mieszka było na szczęście obojętne.
W pierwszej kolejności wynajęliśmy niedrogie mieszkanie oraz zapełniliśmy
je podstawowymi sprzętami gospodarstwa domowego, nieco póżniej to mieszkanie
umeblowaliśmy. Kupiliśmy pierwszy samochód. Umieściliśmy też nasze dzieci
w odpowiednich dla ich wieku szkołach, a my z Danusią wzięliśmy się za
naukę jezyka angielskiego.
Później ja otrzymałem pracę i przenieśliśmy się do nieco większego domu,
domu wolnostojącego z ogrodem. Był to znaczący już postęp w zapuszczaniu
korzeni na antypodach. Wkrótce potem i Danusia zaczęła pracować na pełnym
etacie.
Po dwóch latach od przyjazdu do NZ zdecydowaliśmy się zakupić w Auckland
działkę i rozpocząć budowę naszego własnego domu. Budowa, która w pierwotnych
planach miała być ukończona w ciągu roku, zajęła nam nieco więcej czasu
niż początkowo planowaliśmy. Pozwoliło nam to jednak na dokonanie
w międzyczasie pewnych zmian w pierwotnym projekcie, zmian nieco kosztownych,
ale podwyższających standard mieszkania, co dzisiaj uważamy za dobre posunięcie.
Niezależna od nas drobna zwłoka czasowa w realizacji budowy pozwoliła nam
dooszczędzać potrzebną kwotę na zrealizowanie tych zmian. Późniejsze
ich wprowadzanie byłoby znacznie kosztowniejsze.
W naszym własnym już (choć w znacznej części kredytowanym przez bank)
domu zamieszkaliśmy 1 lipca 2000 roku. Budowa trwała wprawdzie tylko kilka
miesięcy, ale od chwili podpisania pierwszych papierów do momentu wprowadzenia
się upłynęło półtora roku. Tempo, jak na warunki nowozelandzkie, ślamazarne.
A jak na warunki polskie to ...
Udało nam się wprowadzić do kompletnie wykończonego domu, zajęcia wymagało
tylko otoczenie niewielki ogród wokoło domu.
Z przeprowadzką zdążyliśmy przed kolejnym wielkim wydarzeniem, jakie
planowaliśmy od samego początku pobytu w Nowej Zelandii. Był to przyjazd
moich rodziców do Nowej Zelandii. Spędzili oni z nami na antypodach całe
5 miesięcy (od października 2000 do marca 2001), obejrzeli wiele interesujących
miejsc w naszej nowej ojczyźnie i ogromnie zadowoleni z pobytu u nas powrócili
do domu. Wiemy, że do dziś żyją tym wyjazdem na koniec świata i chętnie
opowiadają o wczasach do góry nogami. Konsekwencją wizyty moich rodziców
u nas było zaproszenie mamy Danusi do nas, która w chwili obecnej jest
z nami i szykuje się do spędzenia pierwszych w jej życiu letnich świąt
Bożego Narodzenia. Dla nas będą to już szóste takie święta z kolei.
W ten sposób realizują się nasze kolejne, wcześniej założone plany
pokazania Nowej Zelandii naszym najbliższym. Olbrzymią wagę przywiązujemy
do częściowego choć pogodzenia się przez nich z faktem tak dalekiego naszego
wyjazdu, co długo było dla nich trudne do zaakceptowania. Zarówno rodzice
jak i teściowa, mając okazję do porównania warunków i stylu życia w Polsce
i w Nowej Zelandii, nie ukrywają (choć może nie zawsze wprost) zadowolenia
z tego, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy i podziwu dla naszych tutejszych
osiągnięć.
W chwili obecnej ja nadal pracuję w centrum komputerowym jednej z aucklandzkich
politechnik, Danusia pracuje jako przedszkolanka z małymi dziećmi. Po nowym
roku rozpocznie tutejsze studia aby zdobyć formalne, nowozelandzkie kwalifikacje
do tej pracy. Jej polskie podyplomowe studia pedagogiczne oraz wieloletnia
praktyka w zawodzie nie są tu w pełni uznawane.
Agnieszka (w styczniu będzie miała 22 lata) skończyła już tutaj uniwersyteckie
studia informatyczne i pracuje jako programistka w bardzo renomowanej w
świecie firmie softwareowej Symantec (producent Nortona). Grzegorz (20
lat) skończy te same studia w przyszłym roku, już teraz pracuje w niepełnym
wymiarze godzin na swoim uniwersytecie jako administrator systemów komputerowych.
W chwili obecnej ma wakacje letnie i spędza je wraz z grupą studentów w
Tajlandii. Krzyś (w marcu skończy 17 lat) też ma w tej chwili wakacje,
czeka go ostatni rok w szkole średniej. On też myśli o studiowaniu informatyki.
Każde z nas ma swój własny samochód, także Krzyś, który po szkole pracuje
kilkanaście godzin tygodniowo w jednym z supermarketów. Nasze samochody
są niczego sobie, w Polsce nie moglibyśmy myśleć ani o takiej ilości aut,
ani o podobnych markach. Agnieszka właśnie w tych dniach sprawiła sobie
nowe auto Isuzu MU 4WD. Jest to już jej czwarty w NZ samochód. Co jeden
to lepszy. Także wszyscy, nawet małolat Krzyś, mamy już też nowozelandzkie
pełne prawa jazdy (początkujący kierowcy w NZ przechodzą przez dwa etapy
ograniczonego prawa jazdy).
Cała nasza pięcioosobowa rodzina otrzymała też już w międzyczasie nowozelandzkie
obywatelstwo i oprócz polskich paszportów mamy także i nowozelandzkie.
Ułatwi to nam w najbliższej przyszłości rozpoczęcie podróżowania po świecie,
co jest także uwzględnione w naszych planach.
Nasze dzieci, rzecz jasna, już dawno zapomniały o swoich zamiarach jak
najszybszego powrotu do Polski. Tym bardziej, że mają kontakty ze swoimi
rówieśnikami tam mieszkającymi i wiedzą jak wygląda sytuacja w Polsce.
Cała trójka posługuje się bardzo dobrym angielskim, kształcą się w dość
dobrym (naszym zdaniem) kierunku, podwójne obywatelstwo też na pewno powinno
im ułatwić start w ich dorosłe życie.
Przekonani jesteśmy, że nasza decyzja opuszczenia w odpowiednim czasie
Polski na dłużej była słuszna. Wierzymy, że także inni są podobnego o nas
zdania. Otrzymywane z Polski listy przesycone są smutkiem,
obawami i niepewnością jutra. Niekiedy daje się odczuć nutkę zazdroszczenia
nam, niektórzy piszą nam o tym wprost.
Mieliśmy już niejedną okazję podróżować po Nowej Zelandii. Odwiedziliśmy
wiele ciekawych miejsc w naszej nowej ojczyźnie, niektóre z nich już wielokrotnie.
Zawsze chętnie pokazujemy naszym gościom piękno Kiwilandii. I sami cieszymy
się z tego, że to przecież u nas.
Przez cały okres naszego przebywania na antypodach mieliśmy okazję
aktywnie uczestniczyć w życiu aucklandzkiej polonii. Przejawem tego było
angażowanie się w prace Stowarzyszenia Polaków w Auckland, tutejszej polskiej
parafii, Szkoły Polskiej, polskojęzycznej rozgłośni radiowej, Klubu Literackiego
i szeregu innych przedsięwzięć. Daliśmy się poznać jako sumienni i chętni
do włączania się do pracy społecznej nowi emigranci.
Przez pięć lat byłem organistą w polskim kościele w Auckland a przez
półtora roku nawet producentem i autorem polskiego programu radiowego Radio
Polonia w Auckland.
Nasze zaangażowanie w sprawy aucklandzkiej polonii pozwoliło nam zyskać
liczne grono ludzi nam niezwykle życzliwych. Mamy także wśród miejscowych
wielu bliskich znajomych i przyjaciół. Doświadczyć tego mieli okazję moi
rodzice i teściowa, którzy byli zapraszani przez nich, goszczeni i przyjmowani
jak starzy znajomi.
Także i my sami mieliśmy okazję poznać i spotkać się z wieloma osobami
przyjezdnymi w odwiedziny z Polski do Nowej Zelandii: księżmi, biskupami,
misjonarzami, sportowcami, żeglarzami, dziennikarzami, naukowcami i artystami.
Nierzadko były to osoby znane nam już wcześniej z prasy i telewizji. Wystarczy
wspomnieć tu chociażby arcybiskupa Szczepana Wesołego z Rzymu, polskiego
pianistę Piotra Folkerta z USA, czy reżysera filmowego Jerzego Hoffmana.
Wielu z tych gości odwiedziło nas w naszym domu i utrzymujemy z nimi kontakt
korespondencyjny.
Dzięki kontaktom internetowym pozyskaliśmy mnóstwo znajomych na całym
świecie: w Australii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Nigerii, Chinach
(!), Anglii, Szwajcarii, Francji, Niemczech, Mołdawii i oczywiście Polsce
także. Poprzez internetową listę adresową utrzymujemy łączność ze Ślązakami
rozsianymi niemalże wszędzie. Te kontakty mają już swoją historię, są dość
często opisywane w polskiej prasie i innych mediach. W ciągu minionych
pięciu lat niejednokrotnie wymieniano nas tam z imienia i nazwiska. Pisano
o nas w Gazecie Wyborczej, Trybunie Śląskiej, Gościu Niedzielnym,
katowickim Sporcie, rybnickich Nowinach czy chorzowskim Gońcu Górnośląskim.
Mówiono o nas także już w Radio Katowice, Radio Plus, wspominano
w telewizyjnych Wiadomościach. O sprawach, w które byliśmy osobiście zaangażowani
pisała też już prasa nowozelandzka. W kiwi telewizji też nas już (nie raz!)
pokazywano. Do tego wykazu mediów można by dodać mój udział w tworzeniu
programów polskiego radia w Auckland (łącznie z osobistym w nich udziałem).
Jak wynika z tej, niepełnej jednakże, listy nie straciliśmy się w
tym wielkim świecie, słuch o nas nie zaginął, czego niektórzy się pięć
lat temu obawiali. Albo może na to i liczyli.
Ale nie wszystko jest również i dla nas takie proste i bezproblemowe.
Mieliśmy okazję już też przeżyć ogromne rozczarowanie jakie sprawili nam
od razu po przyjeździe do Nowej Zelandii ludzie, których przez długie lata
uważaliśmy za przyjaciół. Tylko dzięki naszej pomocy i zaangażowaniu w
ich sprawę udało się im także do NZ przyjechać. Piszę to z pełną świadomością
swych słów. Do maksimum wykorzystali oni naszą bezinteresowną pomoc,
po czym niemalże od razu zerwali z nami jakiekolwiek kontakty. Co gorsza,
od samego początku starają się zepsuć nam opinię rozsiewając nieprawdziwe
sensacje na nasz temat. Nawet dziś, po niemalże już pięciu latach od
ich przyjazdu do Nowej Zelandii, ciągle dowiadujemy się od innych, że ich
aktywność w tym zakresie nie słabnie. Przykre to, ale niestety prawdziwe.
W dodatku tego typu wieści zawsze są chętnie słuchane i rozpowszechnianie
w ogromnie plotkarskim polonijnym środowisku.Od niedawna dochodzą nas słuchy
o planowanych przenosinach do Australii tych naszych byłych przyjaciół.
To świadczy tylko o jednym: Nowa Zelandia im nie wyszła.
Nieco zdrowia napsuł nam też Grzegorz swoim buńczucznym zachowaniem
i lekceważeniem. Na szczęście przeszło mu to wraz z wiekiem i dzięki wielkiej
pomocy dziadków, którzy przeprowadzili z nim odpowiednie rozmowy, tę sprawę
dzisiaj uznajemy już za niebyłą. Grzegorz wrócił na łono rodziny
i, jak dawniej, stanowi dzisiaj jeden z jej filarów.
Mamy też oczywiście drobne kłopoty dnia codziennego. Ale któż ich nie
ma! Staramy się je przezwyciężać na bieżąco i nie poddajemy się. Grunt,
że dopisuje nam zdrowie i dobry humor. Wspaniała, otaczająca nas przyroda
dopełnia naszego zadowolenia.
Z wiarą i ufnością wkroczymy wkrótce w kolejny Nowy, 2002-gi Rok. Pozwalamy
sobie rościć nadzieję, że nie będzie on gorszy od poprzednich.
|